Wyświetl wiadomość pozafabularną
Parsknęła głośno, jeszcze nim drzwi windy zamknęły się za nimi z cichym sykiem, absolutnie nie przejmując się tym, że ktokolwiek mógłby ich usłyszeć; rzeczywistość na Korulusie chcąc nie chcąc, stawała się pomału dla Iris
codziennością i nawet, jeżeli bardzo, ale to bardzo, nie chciała zaakceptować tego stanu rzeczy, podświadomie przestawała na pewne elementy z otoczenia zwracać uwagę, uznając je za coś, co po prostu zawsze tu było i będzie. Podobnie, spacerując po Prezydium, czy przechodząc korytarzami w Wieży Cytadeli, mijała zawsze te same osoby, bądź niezmieniające się dekoracje. Po ataku na Cytadele, zauważyła, że wróciły te same obrazy oraz donice z roślinnością dokładnie w to samo miejsce, w którym były
zawsze.
Najprawdopodobniej dłużej, niż ludzkość gościła w galaktyce.
-
Pozwolę sobie potraktować Twoje słowa jak wyszukany komplement - oznajmiła, posyłając mężczyźnie szczery, rozbawiony uśmiech, który zdołał dostrzec mimo wysokiego kołnierza płaszcza zasłaniającego przynajmniej połowę jej twarzy. Kryło się za nim coś więcej, być może nawet obietnica, że Fel mogłaby rozwinąć tę myśl, aczkolwiek
mogła nie równało się, że tak właśnie zrobiła.
Pokręciła przecząco głową nim dokończył myśl.
-
Nie. Nie pasujesz. Jesteś za mało... sztywny - dodała po chwili, szukając słowa, które oddawałoby najlepiej w jednym wyrazie to, co chciała przekazać i choć nie była do końca zadowolona z wyboru, na który padło, nie znalazła lepiej obrazującego jej doświadczenia z narodowością między innymi jednego z Widm. Östberg była wyjątkiem potwierdzającym tę regułę. I choć nie oceniała kobietę przez pryzmat tego, jaka była, tylko mając dowody jej skutecznych działań, w pamięci utkwiła jej wspólna wizyta na Thessi.
Uśmiechnęła się do własnych myśli, idąc przez rękaw łączący budynek z podstawionym promem. Zajęła miejsce naprzeciwko Cassiana, wyglądając przez szybę na okolicę, którą lecieli. Wytężyła wzrok, próbując dojrzeć cokolwiek więcej tam na dole, aczkolwiek obraz zlewał się w jedne, wielkie, niewyraźne plamy, jakby ktoś przewrócił farbę na sztalugę i zmieszał w nieładzie kolory rzucając wyzwanie abstrakcji.
-
Ktoś kiedyś podjął się próby policzenia, ile na powierzchni tej planety jest wraków i porzuconych statków? - spytała, od dłuższego czasu wpatrywała się nie tyle w panoramę, co profil siedzącego przed nią mężczyzny. Niezmiennie chodziło za nią pytanie
dlaczego zabrał ją dzisiaj na
spacer; jakkolwiek by to określenie wspólnie spędzonego czasu nie brzmiało w kontekście lokalnych okoliczności. Wcześniej do restauracji, pozwolił na więcej swobód, o których gdyby tylko Vincenzo się dowiedział, najprawdopodobniej wprost oskarżyłby ich o pewne wzajemne stosunki, jak i nieprzyzwoitą kolaboracje z wrogiem.
Nie był jej nic winny. A mimo to, nie było dnia, w którym w mniej, bądź bardziej namacalny sposób, nie dałby o sobie znaku.
Przyglądała się, jak Cassian mocuje swoją maskę, po czym poszła w jego śladu, starając się w miarę rzetelnie odwzorować kolejność, a także ruchy mężczyzny. Z uwagi na atmosferę, wolała nie ryzykować nieszczelności. Opuściła ręce, gdy ten upewniał się, że wszystko jest ze sobą odpowiednio spięte, a gdy drzwi otworzyły się i wskazał jej na wyjście zachęcającym gestem...
Tylko raz obejrzała się na mężczyznę. Po kilku pierwszych, niepewnych krokach, wychodziła w końcu na otwartą przestrzeń w środek ulewy, Iris pewniej ruszyła dalej, poświęcając stanowczo zbyt dużo uwagi każdemu złomu, który mijali. Nie była wcześniej w takim miejscu, jej wyobrażenia o cmentarzysku statków absolutnie nie oddawały tego, co widziała na własne oczy. Gdyby jej tylko na to pozwolił, dotknęłaby bezdyskusyjnie każdej, mijanej konstrukcji nadgryzionej przez ząb czasu. Miała wielką ochotę na zabawę w detektywa, dociekanie, co to za statek, być może wystarczyło tylko potrzeć poszycie i zgarnąc pył, coś na wzór rdzy, aby dopatrzeć się jakiś charakterystycznych oznakowań, z drugiej strony nie chciała nadużywać dobrej woli mężczyzny i jeżeli tylko zwracał jej uwagę, subtelnie kierując źródło światła na dalej, bądź znacząco chrząkał, przewróciwszy oczyma, kontynuowała.
Stanęła obok Cassiana, zadzierając wyżej głowę. Korweta, jak korweta. Raczej nie ludzka, a jeżeli nawet, to już dawno nie przypominała samej siebie.
-
Hm? Gdybym miała ocenić to miejsce, w którym właśnie stoimy, dałabym solidne cztery... - urwała, gdy mężczyzna bez trudu przesunął blachę i odsłonił panel oraz bramę. Obserwowała, jak zmienia się ich otoczenie, podniosła rękę, w pierwszej chwili nie dowierzając, że metal osłania ich przed deszczem, lecz faktycznie nie spadła na jej otwartą dłoń nawet kropla.
-
Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałam. Podnoszę swoją ocenę do cztery i pół - dodała, ostrożnie odpinając maskę, kiedy kontrolka oznajmiła zakończenie dekontaminacji. Odetchnęła pełną piersią, zapach deszczu wygrywał z każdym innym zapachem. Nawet z dodatkiem siarki, czy innych kwasów, pachniał jak dawno zatarte wspomnienie, za którym w głębi serca tęskniła.
Usiała na hokerze zarzucając nogę na nogę. Jej oczy śmiały się jak nigdy dotąd, gdy wpatrywała się w deszcz z lekko przechyloną ku lewemu ramieniu głową.
-
Co rozumiesz przez najdziwniejsze? - dopytywała. Wracały do niej obrazy z Palaven, korytarzy serwisowych Cytadeli, Orionisa, kończąc na starych ruinach w Ilos. Wahała się długo, wybór był trudny. Była w tylu miejscach, wbrew pozorom wiele z nich zaskakiwało czymś Fel. A nawet okazywało się inne, niż spodziewała się zobaczyć widząc pozycje w grafiku.
-
Kiedyś, na Nos Astrze, brałam udział w bankiecie na szczycie wieżowca, gdzie cały dach wraz z dodatkową platformą był przeszklony. Wychodząc nieco dalej, niż budynek, pewny, że nie masz lęku wysokości, mogłeś poczuć się, jak wśród gwiazd. Ten moment i to uczucie, pozostanie na długo w mojej pamięci, podobnie jak to miejsce, z Tobą, gdzie jesteśmy teraz - odepchnęła się jedną nogą od ziemi i obróciła na stołku tak, że znalazła się przodem do Cassiana. Złapała jego spojrzenie, zadzierając nosa.
-
Raz jeden, na Tuchance, widziałam tor wyścigowy dla pyjaków. Lokalny watażka chyba uznał, że jest to rozrywka, którą docenię - urwała, dając mu przestrzeń do indywidualne oceny, czy kroganim miał racje i faktycznie Iris mogła być zainteresowana niecodziennym, nawet jak na samych krogan, sportem.
Długo się powstrzymywała, ale ciekawość zwyciężyła. Wyciągnęła rękę, gdzieś za jego plecami, próbując sprawdzić, czy mogła wystawić ją na zewnątrz, czy niewidzialne pole obejmowało ich i odradzało od toksycznej atmosfery, pozwalając wyłącznie cieszyć się wrażeniami estetycznymi. Angażując tylko pojedyncze zmysły, te bezpieczniejsze w obliczu konsekwencji wystawienia się na działania na zewnątrz planety. Z miną niewiniątka, cofnęła rękę mogąc odhaczyć tę zachciankę na liście pozycji do namacalnego doświadczenia.
-
Gdzie my właściwie jesteśmy? To jakiś bar? Nietypowy. Przypomina trochę dinnery ze starej Ameryki. Takich wiesz, obecnych na niektórych vidach. To normalne, że otwierają go tylko dla Ciebie? - ściszyła głos, nadając tonowi konspiracyjne brzmienie. Jeżeli chciał jej zdradzić swój sekret, był on absolutnie bezpieczny. Mogła obiecać, że nikomu nie powie na mały palec.
Kimkolwiek nie był Cassian, nie mógł umknąć jej fakt, że cieszy się tutaj, na Korlusie, wśród ludzi Sojuszu, wieloma przywilejami oraz posłuszeństwem. Mogła tylko domyślać się, jak zapracował sobie na swoją pozycje, aczkolwiek niekoniecznie teraz. Były momenty, kiedy nie chciała słuchać głosu rozsądku, wszystkiego analizować i opracowywać strategię. Wnioski, które nasuwały się same, nieproszone, nie przynosiły ze sobą niczego, dobrego. A ponieważ miała pod ręką świadomość tego, co będzie jutro, z większą łatwością odepchnęła natrętne myśli, zgubne zaproszenie do dedukcji.
Naprawdę. Mógł być nawet samym przywódcą, kimś zaufanym, członkiem wąskiego grona najbardziej oddanych i stojących za ukształtowaniem całego Sojuszu takim, jakim był. Jakim go zobaczyli w momencie ujawnienia się na Mindoirze.
Dla niej, dzisiaj, będzie po prostu Cassianem.
Niemożliwym mężczyzną, który dla niej znalazł całkiem miłą miejscówkę pośrodku cmentarzyska. I niezmiennie, chciał brnąc w ich własną, dwuosobową grę.