Queyn Irie, zwana też Bloody Queyn, znosiła w swoim życiu wiele wyzwisk od kurew po inne gady. Czasami musiała opuścić głowę i wyjść upokorzona, czasami mogła się odwdzięczyć tym samym. Więzienie ma swoje reguły, którym trzeba się podporządkować, bo zwyczajnie możesz stracić życie (dla niektórych warte tyle co nic) lub twoja egzystencja w tym miejscu po prostu zamieni się w piekło (jakby do tej pory nim nie była). Ostatecznie, trzeba było uważać, z kim się zadziera, w końcu gdzie uciekniesz?
Po wyjściu z tej przeklętej dziury, Queyn obiecała sobie, że już nigdy nikomu nie pozwoli na poniżenie swojej szanownej osoby, że całą złość wyleje na tego gwałciciela jej dobrego imienia. Dlatego, kiedy usłyszała te słowa z ust tego gnojka, wściekłość zaślepiła ją na tyle, że przez tych parę sekund, przestała racjonalnie myśleć, o tym co właśnie robi. Szczególnie o konsekwencjach swoich czynów. Położyła drugą dłoń na jego kołnierzu, po czym złapała go mocno za szyję i z całej siły kopnęła w krocze. Kiedy mężczyzna zgiął się w pół (co było standardową reakcją w tego typu sytuacjach), Queyn pchnęła go w kierunku ochroniarza, który z nim był, by zająć mu ręce i kupić sobie trochę czasu. Nie czekała jednak na efekt swojego działania i ruszyła momentalnie w ich kierunku, by jeszcze raz dobić sukinsyna. Miała ochotę go zadźgać, połamać mu wszystkie kości, albo chociaż uszkodzić nieco szczękę, ale w końcu zorientowała się co właściwie narobiła. Zepsuła swoją pierwszą szansę na nawiązanie jakiegoś kontaktu z tą pizdą Lewis.
Ja pierdole teraz wszystko mi się zjebie. Chuj z nimi wszystkimi. Queyn nie marnowała czasu i nie czekała aż tych dwóch mężczyzn wstanie i dojdzie do siebie (Co do turianina nie była pewna, wszyscy wyglądają tak samo). A, no i był jeszcze drugi ochroniarz wewnątrz,
więc nie ma co tu dupy dalej grzać, tylko spierdalać, nim mi się tu towarzystwo rozmnoży. Chciałoby się powiedzieć, że Bloody Queyn zniknęła tak szybko jak się pojawiła, no i w sumie można taką tezę postawić. Nie jest ona wcale daleka od prawdy, ale należy wspomnieć o fakcie, że asari nie miała pojęcia dokąd zmierza. Nie był to tylko efekt napływającej adrenaliny, ale i mieszanka emocji z nieznajomością przestrzeni w jakiej się znajdowała. W końcu Cytadela do małych nie należy, a ona sama była tu pierwszy raz (no i po prostu chciała się oddalić jak najszybciej z tego przeklętego miejsca, a nie patrzy się wtedy jakoś na drogę).
No kurwa i co ja teraz mam zrobić!?. Queyn wzięła zlecenie, ze względu na profit z tego płynący, ale jak zwykle wychodzi jej w czasie, że nadaje się ona do akcji wymagających bardziej brutalnych metod. Pracodawca mówił jedno; Nie wkurwiać mnie. Asari teraz bała się, że i to może jej się nie udać, bo plan porwania, albo użycia jakiejś siły fizycznej, rodził jej się w głowie.
Dziwka będzie narzekać później. Nie muszę jej od razu mówić, zniknę z kasą nim zdąży powiedzieć „Co do kurw..” i już mnie nie ma. Sama nie wierzyła, że tak łatwo by to wyszło, ale już postanowiła zrobić to po swojemu. Teraz nie ma co się czepiać o szczegóły tego mało genialnego, a jeszcze mniej wyrafinowanego planu, kiełkującego w tej niebieskiej główce.
Sprawdziła dane na temat apartamentu, w którym mieszkała Lewis i udała się w tamtym kierunku. Znowu trochę poobserwuje i poczeka,
aż.... sama nie wiem zobaczy się.
Wyświetl wiadomość pozafabularnązt- a więc do apartamentów