Cała grupa, jak jeden mąż wpadła do jaskini, niemalże zabijając się o siebie, gdy dopadła ich w drzwiach silna zamieć, oprószając ich pancerze lekką warstewką śniegu. Podłoże było śliskie, a jak okazało się w środku prowadzące w dół. Ahri miała o tyle pecha, że kiedy zatrzymała się przy wejściu, poślizgnęła się i dosłownie zjechała kilka metrów w dół. Kiedy spojrzała w górę zobaczyła, że wszyscy bezpiecznie dostali się do środka i poza nią jedynie biedna Stark zaliczyła wywrotkę, lądując na ścieżce jakiś metr pod nią. Widok za wejściem nie prezentował się zbyt sympatycznie. Gęste kłębowisko śniegu, lodu i błyskawic uniemożliwiało widoczność dalej niż na dwa metry, więc pojazd z Jenkinsem zniknął im z oczu. Jedynym potwierdzeniem, że to przeżyli był fakt, iż na otwartym kanale wciąż słyszeli urywane komunikaty typu
„Nic nbzzzt nbzzzzt bzest. Idbzzzzt dzzzej. Szbzzzt?”. Komunikacja wewnętrzna pomiędzy nimi zdała się działać, ale zapewne kontakt z SSV Bangkok to było złudne marzenie, skoro Jenkins i Parker byli odcięci. I cholera wie, czy to przeżyją.
Ale teraz musieli skupić się na trasie. Znajdowali się w tunelu o średnicy dwóch metrów, który prowadził w dół. Ściany zdawały się być z kamienia, o jakimś ciemnym zabarwieniu, co nadawało wnętrzu nieco ponurego wyrazu. Było na tyle ciemno, że zmuszeni byli włączyć latarki standardowo zamontowane przy każdym hełmie. Kiedy tylko zapalili światło, przestali się cieszyć, że nie zostali w łaziku. Teraz jednak nie mieli jak zawrócić. Ściany pokryte były napisami. Większości z nich nierozpoznawalni ale część z nich napisana była w rodowitym języku asari, część po krogańsku, quariańsku, czy też angielsku, a wszystkie głosiły te same kwestie czyli
„Pomocy, umieramy, powoli” i
„Kimkolwiek jesteś, uciekaj, uciekaj! Nie patrz za siebie!”. Niepokojące też zdawały się ślady w kamiennych ścianach. Znajdowały się na nich bure zacieki ale nie trzeba było być naukowcem aby zauważyć w nich zagłębienia po ryciu paznokciami. Ani specjalnie bystrym aby domyślać się czym zostały wysmarowane ostrzegawcze napisy. Jedno było pewne. Nie byli tu pierwsi.
W dole korytarza widzieli Maulsona, który stał przed jedną z ścian, z dłonią przytkniętą do niej. Poza tym stał nieruchomo, nie widzieli też jego twarzy, ale wyraźnie nie zareagował na pojawienie się zgrai towarzyszy w środku. Gdyby nie to, że widzieli jak się wcześniej porusza, można by go spokojnie uznać za posąg.
Nie mieli wyboru, musieli ruszyć w dół. Kiedy Konrad i Stark dotarli do towarzysza i próbowali do niego, przemówić ten dalej nie reagował. Cały czas stał z dłonią przy ścianie i poruszał ustami, zupełnie jakby z kimś rozmawiał, ale z jego gardła nie wydostawał się żaden dźwięk. Jego twarz wydawała się dziwnie blada i szara, zwłaszcza, iż wiedzieli, że był mulatem. Cokolwiek się z nim działo, wyglądało to jak jakiś psychotyczny trans. I teraz pozostawało pytanie, czy był to efekt leków czy tutejszego sygnału. Zerknięcie na własne omni-klucze wskazywało zielone diody, za to dioda Maulsona… nie paliła się wcale.
Carmen:
Kiedy ‘Doktor Perez’ Próbowała pójść w ślady towarzyszy, skierowała kilka kroków w dół i nagle… znalazła się zupełnie indziej. Nie miała jednak problemu z zorientowaniem się, gdzie była. Przed nią prezentowała się schludna siedziba Cerberusa, w której zazwyczaj stacjonowała. Tylko już od tej chwili, miała wrażenie, że coś się zmieniło. Na koncu korytarza przed nią stała dwójka naukowców i jeden zwiadowców. Kojarzyła ich. Smith i Smith oraz Nortman. Małżeństwo specjalistów od inżynierii genetycznej i ich syn, który zdecydował się pójść bardziej szpiegowską ścieżką kariery. Widziała rozmawiają ze sobą, stojąc do niej tyłem. Kiedy jednak usłyszeli jej kroki, odwrócili się powoli. I tutaj zaparło jej dech w piersi. Żadne z nich nie miało twarzy. Widziała dokładnie cienie w miejscu w którym powinny znajdować się oczy i usta, ale ich tam nie było, tylko pergaminowo-białe lica, przypominające upiorne maski. A mimo to, odezwali się do niej jak zwykle.
-
Dzień dobry, Pani Carmen… Jak minął Pani dzień? – Odezwała się Doktor Smith, a małżonek zasalutował jej krótko. Jedynie jej syn, przekrzywił głowę, jakby w zaciekawieniu.
Ahri:
Kiedy już miała się wyprostować, nagle zauważyła że stoi nad nią znajoma sylwetka. Wciąż znajdowała się w ciemnym, przerażającym korytarzu, ale dłoń w jej stronę wyciągał Del'Somoza. Nawet przez maskę dostrzegała, ze się uśmiechał. Quarianie przez lata musieli opanować odczytywanie własnych emocji, inaczej mieliby problem z jakąkolwiek komunikacją. Chociaż do subtelności elcorów było im daleko.
-
Wiedziałem, że jednak się po mnie zjawisz. Czekałem. – Odpowiedział spokojnie, wciąż czekając aż Ahri pozwoli sobie wstać. Wydawał się być równie realny, co reszta jej towarzyszy. Widziała nawet zaskoczenie wymalowane na ich twarzach, kiedy spoglądali na jej podobno zmarłego przyjaciela. Czyli… oni też go widzieli?
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Kolejność: Carmen, Ahri, Stark, Konrad.