Ahri i Konrad pobiegli w głąb przeciwnej konstrukcji, tak szybko jak się dało, ale mimo wszystkie byli świecie przekonani, że ogień ich goni, że depcze im po piętach i dym odbiera oddech. Byle jak najdalej, byle uciec od koszmaru. I nagle wrażenie znikło, mogli swobodnie oddychać, chociaż czuli zmęczenie od biegu.
Konrad:
Opierał dłonie na kolanach starając się złapać oddech po długim biegu. Mimo wszystko coś takiego było wyczerpujące, tym bardziej, że napędzał go strach. Nagle usłyszał za sobą głos. Znajomy głos osoby której nie powinno tu być.
-
Te, Blondie, ruszaj się, kapitan nie będzie czekała na nas wiecznie a blokujesz przejście. – Kiedy wyprostował się i obrócił za nim stał Krush, Ahri i Sile, unoszący w wyczekiwaniu za wizjerami brwi. Coś tu było mocno nie tak. Kiedy spojrzał z powrotem na przód, rozpoznał to miejsce od razu. Logasiri utrwaliło się w jego myślach na stałe i chyba już tam zostanie. Znajdowali się przy ostatnim zakręcie, na ziemi leżał martwy batarianin, obok unieruchomionej wieżyczki. Zaraz, czy w tym momencie nie powinni już spotkać Vanessy? Miał mętlik w głowie i nie wiedzieć czemu jakieś dziwne, nieprzyjemne przeczucie ściskało mu gardło. Tak jakby domyślał się złego zakończenia nim jeszcze ono nastąpi. Kroganin popchnął go w przód i chcąc nie chcąc skierował się w stronę uchylonych drzwi celi. Kiedy Sile pchnęła je do przodu, wszyscy nagle zamarli. Na pryczy leżała ich kapitan, z głową opuszczoną w dół. Ogniste włosy miała posklejane od osocza, zapadnięte policzki podkreślone zostały jedynie przez nienaturalną bladość. Pod jej osobą powoli rosła niewielka kałuża krwi barwiąc szarą pościel i ściekając po opuszkach palców na leżący na podłodze pistolet. Ahri dopadła od razu do kobiety, chcąc jakoś zareagować, pomóc, jednak po chwili tylko smętnie pokręciła głową, szepcząc coś, co mimo wszystko dosłyszeli.
-
Spóźniliśmy się... Ona... – Tutaj zabrakło jej słów. Ona nie żyła, sama odebrała sobie życie. To by wyjaśniało czemu wcześniej, na łaziku widział jej zjawę z raną postrzałową w głowę. Najgorsze, poza tym widokiem, był fakt, że chwilowo trudno było odróżnić wizję od rzeczywistości. Sile uderzyła z całej siły w ścianę, gdzie od biotyki pozostał głęboki odcisk. Krush stał jedynie w miejscu, chyba wciąż jeszcze nie wiedząc jak zareagować.
Ahri:
Biegła za Konradem, starając się dotrzymywać mu kroku. Wciąż czuła żar na plecach i już czuła, że nie da rady, kiedy nagle uczucie minęło. Opierała się plecami o metalowe drzwi. Chwileczkę. Metalowe drzwi? Kiedy się obróciła, idealnie rozpoznała wnętrze maszynowni Tesleya. Drzwi emanowały ciepłem, a gdzieś zza nich słyszała krzyki agonii. Tam umierali jej towarzysze, znajomi. Nie wiedziała nawet skąd ta nagła pewność, że tak właśnie było. Poczuła jak ktoś chwyta ją za ramię. Przed nią stała jej matka i nawet mimo wizjera, dało się z jej oczu i gestów odczytać wyraźne cierpienie. Cokolwiek się tutaj działo, to musiałą być katastrofa.
-
Jesteśmy odcięte w maszynowni, im już nie pomożemy, skarbie. – Wyszeptała z trudem przełykając własne słowa. Po chwili pociągnęła ją za sobą i zaczęła wystukiwać coś na klawiaturze terminala. Po chwili kiedy Ahri zerknęła jej rpzez ramię zauważyła krótkie nagranie z ojcem w roli głównej. Kurczył się zrezygnowany w rogu pokoju, gdzie dookoła panował żywioł ognia. Zaraz usłyszała też jego zmęczony ale i przestraszony głos.
„Kochanie, to jakieś zwarcie w kabinie pilota, wymknęło się spod kontroli. Ja... Nie dam rady do was dotrzeć, ratuj naszego małego geniusza. Niech któregoś dnia obejrzy zachód słońca na Rannoch, mnie nie będzie to dane. Kocham was obie. Keelah Se’lai” Potem film się urwał, a quarianka uderzyła pięścią o terminal. W gardła wyrwał jej się krótki szloch.
_____________
Obie kobiety, Carmen i Stark jak najszybciej chciały wydostać się z tego dziwacznego pomieszczenia. Carmen biegła ile sił w nogach, Stark pozostawała nieco w tyle, z powodu obciążenia szeregowy/Rose. Dopadły w końcu do kolejnego pomieszczenia, gdzie ściany... całe ozdobione były lustrem. Zarówno sufit jak i boki pomieszczenia odbijały ich postaci.
Carmen:
Przez całą drogę ucieczki, miała nieodparte wrażenie, że coś dostało jej się pod materiał pancerza i pełza teraz po nagiej skórze, znajdując się coraz bliżej twarzy. Kiedy już czuła, że nie wytrzyma, nagle uczucie zniknęło. Kiedy tylko znalazła się w tym nowym, tajemniczym pokoju, od razu poczuła ulgę. Przynajmniej chwilową. Kiedy zerknęła w lustro widziała swoje odbicie, zmęczony oczy za wizjerem, ze znikającą powoli trwogą. Z początku obserwując swoje odbicie, czuła jedynie dziwaczny spokój. Jakby nagle uleciały z niej wszystkie negatywne emocje. Słyszała jakiś huk za sobą, kiedy spojrzała przez ramię okazało się, że na Ziemi leży szeregowy, wyraźnie jednak wciąż oddychając. Dobrze, uwolnili się od koszmaru, przynajmniej na jakiś czas. Powierzchnia lustra była nadzwyczaj gładka. Kiedy jednak chciała wrócić spojrzeniem do swojego odbicia zarejestrowała coś dziwnego. Mimo, że ona się poruszała, Carmen pod drugiej stronie, pozostała w zupełnie sztywnej pozycji. Tak jakby lustro uchwyciło obraz pierwszego odbicia. Nagle obraz zaczął się powielać i teraz w rządku stało obok siebie kilkadziesiąt jej klonów, zerkając na nią beznamiętnym spojrzeniem zza drugiej strony.
Stark:
Wpadła do Sali z Rose wciąż przewieszoną przez jej ramię. Mimo, że przedostali się z jednego pomieszczenia do drugiego, na kanale panowała cisza. Nie słyszała odpowiedzi Konrada ani Ahri, była tutaj sama z Doktor Perez i sama już nie wiedziała kim. Była święcie przekonana, że zostawiła Rose na Cytadeli a jednak... A jednak była tu, opierała się o jej ramię oddychając ciężko. Ale przynajmniej gdzieś w połowie drogi przestała krzyczeć. Teraz pozwoliła sobie wyślizgnąć się z uścisku siostry i opadła na ziemię, twarzą do dołu. Wciąż jednak poruszała jej się klatka piersiowa, gdy oddychała chrapliwie.
-
Ja nie dam rady, sis. Lepiej mnie tutaj zostawcie. – Wymamrotała. Kiedy Stark uniosła jednak spojrzenie na lustra, widziała w nich jedynie odbicie swoje jak i Perez. Rose, leżąca u jej stóp zwyczajnie nie była tam widoczna. To była pusta przestrzeń. A mimo to, kiedy spojrzała w dół, wciąż ją widziała. Całą, żywą i bynajmniej nie była mirażem. Mogła ją spokojnie dotknąć. Kiedy obróciła ją na plecy, dostrzegła to co ostatnio w łaziku. Nagą czaszkę za wizjerem. Z tą różnicą, że teraz na pancerzu wymalowane miała krwią cztery proste słowa
„Nie patrz za siebie.” –
Tak się boje, tu jest tak ciemno. – Usłyszała słowa siostry, mimo, że wciąż widziała za wizjerem makabryczny widok.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąKolejność: Carmen, Konrad, Stark, Ahri.