Znów się uśmiechnął i nie był to bynajmniej ten sam uśmiech, który Iris miała okazję widzieć do tej pory. Ten bezczelny, może trochę arogancki tak bardzo wyrażający pewność siebie. Ten był inny, szczery, łagodny, zupełnie niepasujący do Diega.
- Sokoła. – odpowiedział. Nie przeszkadzały mu jej pytania, wręcz przeciwnie. Przynajmniej rozmowa na inne tematy niż… tamte, pozwalała zająć umysł. Nawet jeśli tylko na moment. – Drugim skrzydłem apartamentu jest tetrastylum. Coś jak cytadelowe Atrium, tylko bardziej… leśne. Chciałem, żeby miał trochę przestrzeni.
Gdyby Diego zaczął rozwodzić się nad tym ile czasu i kredytów włożył w to konkretne pomieszczenie w swoim apartamencie, mogliby rozmawiać o tym do rana. I to następnego dnia. Rodriguez nie chciał zanudzić Iris swoimi wywodami na temat gospodarki leśnej w środku wielkiej metropolii, dlatego też nie wdawał się w szczegóły. Zresztą słowa i tak nie oddawały uroku tego miejsca.
- Jeśli ma sierść, to nie będę mógł Cię odwiedzić. Przykro mi. – zaśmiał się. No i proszę, właśnie wyciągnęła z niego kolejną słabość. Bądź co bądź błahą, ale jednak, Rodriguez był zwyczajnie na sierść uczulony i momentalnie dostawał ostrej reakcji alergicznej. – Chociaż, skoro masz wykształcenie medyczne, to z pewnością wiesz jak reagować w przypadku wstrząsu anafilaktycznego. Mógłbym zaryzykować.
Jeśli! przyszłoby mu ją jeszcze odwiedzić. Bo przecież wszystko zmierzało do tego, że to już ostatnie tego typu ich spotkanie. Iris wróci do swoich obowiązków bycia radną, a Diego wróci do swoich obowiązków bycia… Diegiem.
- Nie skądże! To po prostu byłby dobry pretekst, żeby Cię znów zobaczyć. – dokończył zdanie trochę ściszając głos na koniec. Rodriguez, przecież wiesz, co trzeba zrobić, przecież to nie może być takie trudne. Westchnął.
- Dziękuję, jest specjalnie dla ciebie. – powiedział grzecznie odmawiając czekolady. Przez chwilę zamilknął, po czym dodał: – Dostałem ją kilka lat temu na Ziemi od pewnej… pewnego belgijskiego biznesmena w prezencie. Właśnie pijesz jej ostatnią porcję. Nie, nie spokojnie. Powiedziałem już, jest dla ciebie.
Chciał zrobić dla niej coś miłego, ot tak po prostu. Wciąż czuł się winny za to, co się stało w klubie, a teraz jakoś starał się na nowo ją przekonać do siebie. Chociaż nie wiedział ile to da.
- Możesz sobie zażyczyć co tylko chcesz, ale obawiam się, że czasu starczy dziś jedynie na dwa. – odpowiedział całkiem poważnie, obserwując mijającą ich parę. Ci z kolei zdawali się w ogólne nie zwracać na nich uwagi zajęci sobą. Ciekawe czy wiedzą, że właśnie minęli Radną Ludzkości i jej … znajomego. Diega coś tknęło, przez chwilę, przez jeden moment poczuł jakiś żal. – Tak więc myśl szybko i wybieraj mądrze.
Podziękował Iris uśmiechem, za to, że zechciała zarzucić mu koniec szala na ramiona. Wraz z poruszającym się powietrzem Diega po raz kolejny uderzył jej zapach. Nie mógł się powstrzymać, aby bardziej zaciągnąć się tym jakże cudownie pachnącym powietrzem. Na słowa o śnie i apartamencie skinął tylko głową. Wcale nie zamierzał nalegać, chyba wiadomym było, że wolał ten czas spędzić w jej towarzystwie. I chyba powoli zaczynał rozumieć nawet dlaczego…
- Wiesz czemu ją wybrałem? – zapytał odwracając się w jej stronę, a jego spojrzenie powędrowało od oczu do ust i z powrotem. – Piosenkę w klubie. Domyślasz się dlaczego?