Grupa I:
-
Ulianov, czy od razu widząc jakikolwiek ślad tutejszego zwierzyńca musimy dostawać paranoi? – Rzucił Jenkins w odpowiedzi na komentarz brunetki. Po chwili jego spojrzenie zawisło na wysokości gniazda i dziko podskakującym stworzonku. W jego mniemaniu nie wyglądało specjalnie groźnie, więc wyciągnął w jego stronę dłoń. Przestraszone zwierzątko skuliło się, ale kiedy nieznana mu istota organiczna nie zgniotła go, wystawił łepek i twardym dziobem rytmicznie stukał w metalową część rękawicy.
-
Jak dla mnie, to coś jest głodne. – Powiedział ich dowódca, cofając ostrożnie rękę. Dziób ptaszyska nie pozostawił na twardej strukturze pancerza nawet najmniejszej rysy. W międzyczasie bliżej podszedł i kroganin, o dziwo opuszczając broń i mrużąc kaprawe oczy. Na komentarz człowieka odchrząknął znacząco.
-
Co ty nie powiesz? Przynajmniej ma z nami coś wspólnego. – Huknął przedstawiciel rasy obcej. Jenkins mimo uszu puścił opryskliwy komentarz. Jeżeli ta góra mięsa wykonywała rozkazy, mógł nawet recytować Cierpienia Młodego Wertera. Ku zdziwieniu oddziału ‘naziemnego’ mieszaniec Tuchanki począł obchodzić gniazdo i przyglądać mu się uważnie. Na koniec odchrząknął. –
Nie jest groźny. Ma zbyt barwne ubarwienie jak na drapieżnika, one wtapiają się w krajobraz. Dziób ma ostry i prosty, co znaczy że dostosowany jest raczej do grzebania w ziemi czy rozdziobywania owoców. Gdyby żywił się mięsem dziób byłby zaostrzony i zagięty. Poza tym, gniazdo jest stanowczo zbyt małe by nagle miał nas zaskoczyć pterodaktyl.
Po tym wykładzie, Jenkins szeroko otworzył usta, po chwili zamykając je i otwierając na nowo, co upodobniło go do ryby wyciągniętej z wody. W głowie ludzkiego mężczyzny właśnie posypały się wszelkie stereotypy, co do rasy krogan. A już na pewno fragment o umięśnionych bezmózgach.
-
Jak ty to… Skąd? – Wydukał Joshua.
-
Żyje na Tuchance, mamy tam dużo większe i mniej przyjemne zwierzątka. Nie pożyłbym długo, gdybym nie potrafił rozróżnić roślinożerców od tych, co kochają mięsko. Nie rozumiem tego… Hej, nie jestem kretynem ty chuderlaku!
-
Wcale tego nie insynuowałem, zwyczajnie… - Bronił się mężczyzny, unosząc dłonie w górę.
-
Akurat, ja ci zaraz pokaże, co to znaczy półgłówek. Po tym jak pozbawię Cię połowy czaszki!
Na szczęście ten niezapomniany pokaz, został przerwany przez komunikat nadany na zamkniętym kanale. Zaniepokojony głos Sheili rozbrzmiał w głośniczkach, zwiastując kłopoty dużo większe niż niezadowolona matka tutejszych piskląt. Jenkins odetchnął z ulgą, zaraz jednak zbladł i zerknął w górę. Te pnącza które mieli w zasięgu wzroku pozostawały nieruchome. Ale nie potrafiło opuścić ich wrażenie, że drzewo było mniej oplecione niż jeszcze pięć minut temu.
-
Dobra, Carson, bez gwałtownych ruchów. Staraj się unikać lian, ale kurwa, przecież to wiesz już sama. Gdyby coś było nie tak, skacz i wrzeszcz. Jesteśmy tuż pod drzewem, ktoś Cię chwyci. – Oznajmił do komunikatora, po czym odezwał się do Vic i Morgha. –
Więc, tak, Ulianov, pilnuj czy coś nie wyłazi na nas z lasu, w czasie gdy ja i kroganin będzie ubezpieczać Sheilę. W końcu nie chcemy aby się połamała a ty nie dasz rady jej chwycić nie robiąc i sobie przy okazji krzywdy. Jeśli w lesie ruszy się cokolwiek, co nie jest nami, strzelaj. Jasne?
Tymczasem, kiedy Sheila postawiła nogę na gałęzi oplecionej lianą, nic się nie stało. Mogła spokojnie wypuścić oddech, chociaż do bezpiecznego schronienia brakowało jej kilka metrów w dół. Dokładnie w chwili, gdy stawiała na gałęzi drugą stopę, usłyszała w komunikatorze rozkaz Jenkinsa. Ryzykowny, ale w tym momencie zdawał się jedyną sensowną alternatywą. Rozejrzała się dookoła, mimowolnie chcąc ocenić, ile gałęzi zaliczy pod drodze przy skoku, albo gdzie znajdować się będzie najbezpieczniejsza pozycja. Niestety, ten ułamek sekundy wystarczył by wroga natura zyskała przewagę. Coś zaszeleściło po jej lewej, a kiedy gwałtownie spojrzała w tamtą stronę straciła równowagę. Już zaczęła lecieć w dół, gdy coś mocno zacisnęło się wokół jej nogi. Prawa łydka i stopa oplecione były przez gęste pnącza. Roślina szarpnęła i wisząc teraz do góry nogami, poleciała wprost na gruby pień. Uderzenie plecami było bolesne i odebrało jej na chwilę oddech. Na szczęście wbudowane w pancerz tarcze wytrzymały atak i wchłonęły większość obrażeń. Zabójcze liany chyba na tym jednak nie zamierzały poprzestać, bo znowu rzuciło nią na prawo, niczym szmacianą lalką. Tym razem obiła sobie głowę o wnętrze wizjera. Zakręciło jej się w głowie i miała pewność, że zostanie po tym sporej wielkości guz.
Grupa II:
-
Przywykłaś pracować sama? No to odwyknij, bo wiedziałaś w co się pakujesz a nikt tutaj nie będzie tolerował humorków diwy samotnicy. – Rzucił drugi bliźniak, Theodore, wyraźnie darowując sobie na moment kryzysu adorowanie egzotycznej kobiety. W jego dłoniach znajdowało się teraz kilka ostrzy z omni-żelu, ukształtowanych na formę maczety. Podał je każdej osobie, która planowała uwijać się z przycinaniem lian. Nadia już po chwili miała uzyskać odpowiedź na dręczące ją pytanie, czyli czemu nikt do tego czegoś nie strzelał?
-
Żadnych wystrzałów z broni, obóz nie jest dokończony, obchód jeszcze nie wrócił a ja nie mam ochoty spotykać się z mniej przyjaznymi formami życia na tej planetce. – oznajmił Nathaniel, chwytając ostre narzędzie i kierując się przodem. Zamachnął się na pnącze i uderzył. Gruba skóra zaledwie pękła i potrzeba było kilku dodatkowych ciosów by rozciąć ją na dobre. Słysząc odpowiedź pani doktor, otaczający Theodora ludzie mogliby przysiąc, że nabrał za wizjerem hełmu barwy purpurowej, a następnie czerwonej.
-
Taka mądra, Pani Doktor, a nie wie, że drzewka nóżek nie mają… - Wycedził bardziej pod nosem i do siebie, jednak grupa ratownicza doskonale go usłyszała. Na szczęście, Antonov na komunikatorze to umknęło. Usłyszała tylko niewyraźny szum. Ostrza uderzały w pnącza raz po raz, a tym dźwiękom towarzyszył szum wiatru oraz wcale niedyskretny szloch przestraszonej asari. Po chwili do kakofonii dźwięków dołączyło zgrzytanie zębów tych, którzy mieli do niej mniej cierpliwości. Ogólna atmosfera zagęściła się tak, że niedługo nabierze konsystencji budyniu. W międzyczasie skany Doktor Dalii, nie wykazały niczego specjalnie podejrzanego. Substancja najpierw wędrowała wzdłuż tkanki na kolanie, by po chwili połączyć się z obiegiem krwi. A od tego momentu nie potrzebowała skanów aby wiedzieć, że w ciągu najbliższych kilku minut dotrzeć będzie mogła wszędzie. Serce, mózg i inne wewnętrzne organy narażone były na działanie nieznanego płynu ustrojowego. Poza chwilowym osłabnięciem, które objawiło się niższym ciśnieniem tętniczym, nie rejestrowała w tej chwili innych niepokojących objawów. Temperatura w normie, podobnie puls jak i wszelkie inne funkcje życiowe. W pewnym momencie od prawej strony usłyszała głośne uderzenia i nagle szelest. Liany powoli, jakby niechętnie rozstąpiły się na bok, odsłaniając jej drogę powrotną. Podobny obraz ujawnił się oczom grupy poszukiwawczej. Po kilkunastu uderzeniach, pnącza zwyczajnie się poddały i postanowiły zejść im z drogi.
-
Dobra, cofam to, co mówiłem o chodzącym lesie… - Ciszę przerwał Theodore, lustrując znikającą roślinność. –
Muszę się napić.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąKolejność: Grupa I - Sheila, Vic.
Grupa II - Obojętna.
DEADLINE: 9.10.2012