Re: Uliczki Dystryktu Kima
: 16 kwie 2016, o 23:22
Faktycznie, nie mieli na co narzekać. Hawk może powinna się choćby trochę stresować perspektywą możliwego zerwania się szyny, tak jak robił to Vex, ale nie widziała tego z odpowiedniej perspektywy. Dla niej taki scenariusz był, cóż, nierealny. Była zbyt pewna siebie, jedyne, o czym pomyślała w tej sytuacji to złapanie się krawędzi ściany na wypadek, gdyby John nieco zahaczył o kontener i nim wstrząsnęło. Co jak co, ale turbulencje w trakcie ich lotu już się zdarzały, były więc czymś realnym w oczach Hawkins, czego powinna się spodziewać i obawiać. Nie chciała doznawać tego uczucia utraty równowagi, poprzedzającym nagłe, choć tylko metaforyczne zatrzymanie akcji serca i spowolnienie czasu wokół, gdy człowiek nie zdąży się niczego złapać. Omega chciała ją zabrać, ale dzisiaj nie był na to dzień. Może kiedyś.
Może pokona pewnego dnia równie uporczywą, zimną i pustą przestrzeń kosmiczną, która z takim utęsknieniem czekała na moment, w którym Hawkins źle obliczy swoje siły. Dzień, w którym przez Wraitha przebije się pocisk lub morderczy promień lasera, przecinając go w pół, ukazując wrażliwe wnętrze i wszystkie zamieszkujące je szkodniki, których ona była kapitanem. Wiele razy wydawało jej się, że to był właśnie ten dzień. Za każdym razem jednak udało jej się wydostać z opresji, w ten czy inny sposób. Mniejszym lub większym kosztem. Ale teraz nie wyobrażała sobie, że miałaby tutaj umrzeć. Może myślała o sobie jako o kimś, kto jest zbyt wielki by odejść śmiercią małych, jakkolwiek małostkowe nie byłoby to myślenie.
Koniec końców, ironią byłoby umrzeć w ciszy, gdy żyło się w centrum uwagi.
Zgrzyt metalu wykrzywił jej usta, lecz wywołał odwrotny efekt w jej umyśle. Udało się. Wrzask spadających działał jak muzyka dla jej uszu. Ukoił nerwy. Skrzywienie zmieniło się w uśmiech. Kiwnęła głową z aprobatą dla Johna i Mary, choć nie mogli tego zauważyć. Jak Vex podeszła do trupów, darując sobie przeszukanie ich. Po prostu oparła podeszwę buta o pierwsze cialo, kopniakiem staczając je ku przepaści. Gdy po najemnikach została tylko krwawa plama na podłodze, złapała za skrzynie, wracając do poprzedniego rytmu pracy. Im szybciej tym lepiej.
Może pokona pewnego dnia równie uporczywą, zimną i pustą przestrzeń kosmiczną, która z takim utęsknieniem czekała na moment, w którym Hawkins źle obliczy swoje siły. Dzień, w którym przez Wraitha przebije się pocisk lub morderczy promień lasera, przecinając go w pół, ukazując wrażliwe wnętrze i wszystkie zamieszkujące je szkodniki, których ona była kapitanem. Wiele razy wydawało jej się, że to był właśnie ten dzień. Za każdym razem jednak udało jej się wydostać z opresji, w ten czy inny sposób. Mniejszym lub większym kosztem. Ale teraz nie wyobrażała sobie, że miałaby tutaj umrzeć. Może myślała o sobie jako o kimś, kto jest zbyt wielki by odejść śmiercią małych, jakkolwiek małostkowe nie byłoby to myślenie.
Koniec końców, ironią byłoby umrzeć w ciszy, gdy żyło się w centrum uwagi.
Zgrzyt metalu wykrzywił jej usta, lecz wywołał odwrotny efekt w jej umyśle. Udało się. Wrzask spadających działał jak muzyka dla jej uszu. Ukoił nerwy. Skrzywienie zmieniło się w uśmiech. Kiwnęła głową z aprobatą dla Johna i Mary, choć nie mogli tego zauważyć. Jak Vex podeszła do trupów, darując sobie przeszukanie ich. Po prostu oparła podeszwę buta o pierwsze cialo, kopniakiem staczając je ku przepaści. Gdy po najemnikach została tylko krwawa plama na podłodze, złapała za skrzynie, wracając do poprzedniego rytmu pracy. Im szybciej tym lepiej.