19 maja 2015, o 17:05
Skinieniem głowy godząc się na pominięcie tematów służbowych, westchnęła cicho i przeciągnęła się leniwie. Przepustka... Właśnie, ile miała czasu? Ubieranie świata w ciągi liczb zawsze przychodziło jej z łatwością, a jednak w tym momencie nie była w stanie bez zastanowienia udzielić odpowiedzi na zadane jej pytanie.
- Dwa dni, ale jutro pewnie się stąd zabiorę - odparła, błądząc wzrokiem po przejrzystym niebie. Kiedyś, gdy była mała, lubiła tracić czas na podobne obserwacje - choć zawsze preferowała niebo nocne, usłane gwiazdami. Oczywiście, sama nigdy nie uważała, by rzeczywiście ponosiła w ten sposób jakąś stratę, ale skoro tak twierdziła jej matka, to młodziutka Dagan długo wierzyła, że faktycznie robi coś źle. Dopiero z perspektywy czasu, gdy odcięto jej rodzicielską pępowinę i zabrano w daleki świat (tak to wtedy wyglądało), uzmysłowiła sobie, że to nie był błąd. Że godziny ciszy, spędzane w towarzystwie samej siebie i ogromu nieboskłonu były czymś dla niej niezbędnym, swego rodzaju nauką, a nie stratą czasu.
W tej chwili dopiero szczery śmiech porucznika ściągnął ją z powrotem na ziemię. Spoglądając na siedzącego obok, niezwykle rozbawionego mężczyznę, sama również uśmiechnęła się mimowolnie. Choć sama nigdy nie powiedziałaby, że lubi wprawiać innych w dobry nastrój - nigdy nie używała przecież sformułowań, które wymagały przyznania, że zwraca uwagę na kogoś poza sobą samą - teraz uśmiech Hearrowa sprawił, że poczuła się... Lepiej. Jak gdyby spełniła jakieś zadanie, lub... Dobry uczynek?
- Nie wyglądasz - przyznała wreszcie. - Tak naprawdę... Szczerze, poruczniku? Wyglądasz na kogoś, kto sam jeszcze nie wie, czego do końca chce, choć wszystko ma w zasięgu ręki. - W relacjach międzyludzkich zazwyczaj więcej ukrywała niż mówiła, teraz jednak słowa przyszły same. Nie, nie było filmowego olśnienia i nagłego przekonania, że Marshall jest jej bliski, choć prawie nic o sobie nie wiedzą. Nie było gromu z jasnego nieba i uzmysłowienia sobie, że na całym świecie tylko on potrafi ją zrozumieć i docenić szczerość. W tej chwili Hearrow był dokładnie tym samym człowiekiem, co przedtem - kimś, kogo znała, kogo lubiła, ale kto nadal był jej odległy, po prostu zwyczajnie znany. Jej nietypowa gadatliwość wynikała raczej z... Całokształtu sytuacji, w jakiej się znaleźli, powiedzmy - magii miejsca. Magii, w którą Dagan nie wierzyła ani kiedyś, ani teraz, w którą zapewne nie uwierzy też w przyszłości.
- Kogoś, kto mógłby mieć rodzinę, gdyby tylko jej chciał. Kogoś, kto mógłby zrobić błyskawiczną karierę, gdyby bardzo mu na tym zależało. - Tym razem nie powstrzymała się od wzruszenia ramionami, choć nadal było ono mniej sugestywne niż byłoby, gdyby siedziała.
Nie oparła się także późniejszemu komentarzowi Hearrowa. Parskając cicho, musiała mu przyznać punkt w tej małej, słownej potyczce.
- Spokojny nauczyciel, z pewnością - Pokręciła głową z rozbawieniem. Doprawdy, z całego przekroju różnych typów mężczyzn spokojny był ostatnim, którego Rebecca wskazałaby dla samej siebie. Nie mówiąc już o nauczycielu. Gdyby ją zapytać o jednosłowną charakterystykę partnera, u boku którego by się widziała, odpowiedziałaby chyba tylko: treser. Skoro miała już za sobą uświadomienie w sprawach własnego zdziczenia i trudnego charakteru, żadne inne określenie nie wydałoby jej się chyba odpowiednim. - Ale nie, na mnie, dla odmiany, nikt nie czeka. Ani nauczyciel, ani kurator, ani psychopata. - Nie wyglądała na szczególnie przejętą swą samotnością. Szeroki uśmiech rozbawienia nijak nie pasował do wyznania, po którym oczekiwałoby się raczej jakiegoś nagłego spochmurnienia i rozżalenia. Coś podobnego - choć z oczywistych względów w mniejszej skali - wywołało w niej dopiero rzucone przez Hearrowa wyzwanie.
- Szczerze mówiąc... - Podnosząc się do pozycji siedzącej, przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Nie udzieliła jej ani wtedy, gdy Marshall przystąpił do pozbywania się zbędnych elementów garderoby, ani wtedy, gdy sam ruszył do wody. Potrzebowała dobrej chwili na to, by wreszcie podjąć decyzję, wstać z plaży i otrzepać się.
- To rozkaz, poruczniku? - odkrzyknęła, z ociąganiem pozbywając się bluzy i bokserki, a po dłuższej chwili zastanowienia także spodni. To nie tak, że nie umiała pływać. Umiała, musiała umieć - w końcu wojsko zobowiązuje. Po prostu... Nie lubiła. I chyba nadal, pomimo zaliczonych sprawnościówek i późniejszych ćwiczeń, trochę się bała.
Tym niemniej rzucono jej wyzwanie, którego przecież nie mogła odrzucić. Konieczność stałego udowadniania swej wartości była jej dobrze znana już od pierwszych dni spędzonych pod opieką Przymierza i nawet teraz, na zupełnie niesłużbowym, towarzyskim spotkaniu, dawała o sobie znać. Choć więc myśli o spędzeniu czasu w wodzie nie witała z takim entuzjazmem, jak Hearrow, nie pozostało jej nic innego, jak do niego dołączyć - choć w sposób bardziej kontrolowany, bez gwałtownego rzucania się do oceanu. Dając sobie chwilę na przyzwyczajenie się do wody, wreszcie znikła pod nią na chwilę, by potem wynurzyć się i odgarnąć karmazynowe, klejące się teraz do skóry włosy. Nawet stale towarzyszący jej niepokój nie mógł powstrzymać nieznacznego uśmiechu, jaki odmalował się w końcu na śniadej twarzyczce. Bo, w ogólnym rozrachunku, rzeczywiście było przyjemnie.