15 sie 2012, o 12:07
Vondelpark był faktycznie świetnym miejscem na wypoczynek. Wzruszona przez bieg czasu i rozwój technologi jedynie nieznacznie, połać zieleni, która ciągnęła do siebie każdego, kto nie był zatwardziałym miłośnikiem industrialnych klimatów. Szum liści i płynącej wody działał niezwykle kojąco, w przeciwieństwie do, niby tak podobnego, dźwięku pustego kanału radiowego.
Od kiedy ludzkość zyskała na znaczeniu na galaktycznej arenie politycznej, Ziemia podobnie zdobywała sobie scenę turystyczną. Kolebki niektórych ras, jak Rannoh czy Tuchanka, nie cieszyły się uznaniem wśród wczasowiczów. Błękitna planeta kusiła obcych swym różnorodnym klimatem. Zarówno salarianie jak i turianie znajdowali tu cząstkę "domu". Wśród nielicznych krogan cieszyły się popularnością wycieczki w okolice spustoszone kiedyś przez katastrofę elektrowni atomowej w Czarnobylu. Mimo upływu lat, jakie minęły od tego wydarzenia, twierdzili, że wciąż czuć tam tę charakterystyczną aurę.
Właśnie dlatego, wśród wielu mijajacych ją ludzi, mogła dostrzec także kilku przedstawicieli innych ras, głównie należących do rady. Mogła, lecz przecież nie musiała. W końcu przyszła tu wypocząć, a nie lustrować tłum, prawda?
Gdy tak zajmowała się sobą, wśród ćwierkania ptaków, szumu drzew i cichych rozmów pojawił się inny dźwięk. Powoli zyskiwał na znaczeniu w tej parkowej symfonii, aż wybił się nad inne instrumenty i rozpoczął partię solową. Phoenix znała ten dźwięk, choć brzmiał teraz nieco dziwnie. Tak, jakby dźwięk można było odbić w krzywym zwierciadle. Tak, choć jednak nieco inaczej, brzmiał prpracujący silnik.
Po chwili zza linii drzew wyłoniło się źródło odgłosu. Kilkanaście metrów nad ziemią, z niedużą prędkością, przelatywała turiańska fregata. Tuż za nią, na sterburcie, dotrzymywała jej lotu jednostka asari. Formację zamykała znana w całej galaktyce Normandy. I choć kilka osób wskazało statki palcami, ich przelot nie wzbudził skrajnych emocji. Gdyby nie były to modele w skali, pewnie cieszyłyby się większym zainteresowaniem.
Cała eskadra zaczęła krążyć nad powierzchnią pobliskiego stawu. Ktokolwiek pilotował te zabawki, był w tym dobry. Wspólny lot nie sprawiał żadnych problemów, a akrobacje na trzy jednostki wykonywane były z minimalnym zapasem. Gdyby sławny Joker miał siedem centymetrów wzrostu, pewnie siedziałby za sterami którejś fregaty.
Dźwięk kolejnego silnika zapowiedział gościa. Tym razem maszyna brzmiała jednak dumniej. Bardziej agresywnie. I jak po chwili się okazało, tak też się zachowywał. Nowy model nie przypominał żadnej znanej jednostki. Był niemal dwukrotnie większy od pozostałej trójki. I najwyraźniej był uzbrojony.
Pierwszy cios strącił statek asari. Trafiony, przeleciał jeszcze kawałek, po czym dał nura pod powierzchnię wody. Nie było widać dymu, czy ognia. Przypominało to raczej nagłą utratę zasilania. Kolejną ofiarą był model turiański. Pilot, widząc najwyraźniej co spotkało jego kolegę, próbował uciec, jednak broń napastnika sięgnęła go i próbując uciec za linię drzew, statek osiadł po na szczycie jednego z nich.
Normandy była ostatnia. Jej ucieczka wyglądała niezwykle widowiskowo, po jednej beczce i dwu korkociągach, wciąż leciała o swych siłach. Gdy próbowała jednak wykonać przewrót przez burtę, wroga maszyna dopięła celu. Dwumetrowy, smukły kadłub popadł w macki bezwładności, pędząc przed siebie.
Wprost na ławkę, gdzie siedziała Matea.