Wyświetl wiadomość pozafabularną
Uśmiech Volyovej być może nie był podszyty niczym pozytywnym - przynajmniej nie patrząc z perspektywy kogoś o zdrowych zmysłach. A jednak poszerzył się gdy dostrzegła, że turianin zaczyna się przekonywać do jej planu. Skinęła głową na pożegnanie rudowłosej, czekając, aż kobieta przejdzie dalej nim otworzy drzwi. Nie chciała, by ktokolwiek jest po drugiej stronie dostrzegł, że jest ich trójka i zniszczył element zaskoczenia.

-
Prawie jak W Heksie - skwitowała z zaczepnym uśmiechem, sięgając dłonią do panelu, wskakując w wir walki, terkot odległych karabinów, pociski przelatujące im nad głowami. Jej ciało objęła błękitna łuna, a kobieta zniknęła, pojawiając się kilka metrów dalej, przy osłonach. Ich tarcze przyjęły na siebie sporą część obrażeń, ale nie złamały się pod naporem ognia.
Pomieszczenie było wielkie. Wysoki sufit pogłębiał to wrażenie, ginąc w mroku - zupełnie jakby znajdowali się pod gołym niebem. Na trakcjach zatrzymane było kilka kontenerów poniżej linii wzroku, robiących za lekkie utrudnienie w widzeniu, ale wciąż dostrzegali drugą część hali. Pięciu ochroniarzy stało bezpośrednio przy krawędzi, z karabinami wycelowanymi w ich stronę. Wszyscy opancerzeni, gotowi do ataku. Komunikowali się za pośrednictwem łącza, nie krzycząc, nie dając im żadnych informacji swoimi poleceniami. Za nimi, kontrola produkcji była oddzielona długą, szklaną ścianą, pod którą stały pulpity sterujące. Wewnątrz nikogo nie było, ale wejście do niego było tuż obok - z pewnością to z tamtego miejsca sterowano ruchem kontenerów, musiało mieć też wpływ na most, jak mówiła Etsy.
-
Zdejmij tarcze - poleciła Maya, opierając się plecami o skrzynię. Między jej palcami skrzyły się czarno niebieskie punkty. Małe wyładowania, wyglądające jak załamania w czasoprzestrzeni. Małe wyrwy w powłoce świata, w którym się znajdowali, połączone ze sferycznym obiektem, który biotyczna posłała pomiędzy trójkę ochroniarzy. Mężczyźni ignorowali osobliwość, odsuwając się na bezpieczny metr dalej. NIe można było im się dziwić. Jeśli mieli do czynienia z biotykami, wiedzieli, czego potrafią - ale Volyova nie tworzyła zwykłej biotyki. Nie tworzyła pułapek, w które trzeba było bezpośrednio wejść. Czasem wystarczyło tylko zbliżenie się.
Świat stracił na swoich barwach, a huk karabinu ustał, jak przy wybuchu granatu ogłuszającego. Na błogą sekundę, dookoła nastała cisza, gdy niestabilna sfera pożarła ułamek rzeczywistości wokół siebie, w eksplozji zabierając również życia dwójki mężczyzn, druzgocząc tarcze trzeciego. Ich własne generatory również piknęły pod wpływem ostrzału, szybko zmuszone do natychmiastowej regeneracji.
Volyova cisnęła niestabilną, ciemną materią w stronę pierwszego z przeciwników, w którego pancerz eksplodowały setki odłamków po wybuchu rzuconego przez Widmo granatu. Jego zduszony jęk przedostał się przez warczenie broni jego towarzysza, stojącego nieopodal. Padając wraz z ciałem, iskrząca się niestabilność przeskoczyła w bok, jak drapieżca szukający kolejnej, żywej ofiary. Pożerała bariery kinetyczne żarliwie, podczas gdy żołnierz, wraz z drugim, rzucili się do tyłu, ku osłonom. Obserwując to, ciężko było ocenić, jak wiele z tych rzeczy do samego końca kontroluje Maya. Po posłaniu do walki, czarna materia wydawała się rosnąć, przenosić się, niczym inteligentna istota.
Drzwi prowadzące do dalszej części kompleksu rozsunęły się, wpuszczając kolejną dwójkę żołnierzy do środka. Rzucili się do najbliższych osłon, ciskając w stronę dwójki przeciążeniem, które przeleciało im nad głową, po czym sięgając po karabiny. Metalowe skrzynie, za którymi się chowali, z drugiej strony zaczynały przypominać czarną, zbitą masę zniszczonego, roztopionego metalu.
Maya wsunęła się do tyłu, głębiej za osłony. Jej oczy błysnęły błękitem, gdy dłonie wzniosły biotyczne pole w górę, rozpościerając ponad nimi niczym kopułę, na której powierzchni tańczyły czarne iskry.
-
Ryzykowne plany są najciekawsze - rzuciła zaczepnie, opierając się plecami o skrzynię. Uśmiechnęła się do Viyo, podnosząc pistolet do góry, czekając na sygnał by odwrócić, wychylić i kontynuować atak, pod osłoną błękitu, pochłaniającego część energii kinetycznej posyłanych w ich stronę kul.
Pomieszczenie, do którego weszła rudowłosa okazało się puste. Ostrożnie poruszała się do przodu w całkowitej ciszy. Jej pancerz był inny od wszystkich, które dotychczas widziała. Nie słyszała szczęku ceramicznych płytek, gumy ocierającej się o materiał, stukotu metalowej podeszwy o podłogę. Korytarze zalane były w półmroku - tutaj reflektory nie były włączone, poza małymi lampkami alarmowymi umieszczonymi na ścianach.
Ostrożnie stąpając po schodach, słyszała z głębi piętra głosy i kroki poruszających się ludzi, które wzmogły się gdy dotarła na samą górę. Ściany zadrżały pod wpływem eksplozji niżej, a później następnej, przebijającej się, stłumionej przez metalowe ściany. W dole panował zgiełk, który docierał do niej nawet tutaj, na innym piętrze, odgrodzonym od terkotu działających karabinów szturmowych.
-
Tutaj spokój, sir. - niski, męski głos dobiegł do niej zza załamania korytarza. -
Sprawdzam teren. Powinniśmy ich otoczyć.
Mężczyzna był wysoki - wyższy niż Dubois, bardziej krępej postury. W dłoni trzymał karabin szturmowy, ale poruszał się dość szybko. Ostrożnie, ale nie wystarczająco. Nie widział niczego gołym okiem, nie słyszał kroków. Nie silił się na ogromne bezpieczeństwo, skoro nie widział zagrożenia.
ZIelone omni-ostrze zdradziło jej pozycję, ale dla mężczyzny było już za późno. Przedarło się przez wzmocniony kombinezon pod pancerzem, przez miękką skórę i mięśnie, spaliło organy, które skrywała ta twarda skorupa, którą nosił żołnierz. Wydobył z siebie stęknięcie, wypuszczając ze stukotem karabin. Argus uderzył o posadzkę, podczas gdy mężczyzna zwalił się do tyłu, w ramiona Dubois, która w ułamku sekundy zakończyła jego życie.
Jej serce przyśpieszyło, gdy do uszu dobiegł ją bieg. Dwójka, może trójka osób rzuciła się korytarzem, sprawiając, że ciało rudowłosej napięło się, wypuszczając żołnierza, odruchowo chcąc wrócić w komfortową zasłonę kamuflażu taktycznego. Ale odgłos malał na intensywności - ktokolwiek rzucił się do biegu, ruszył do drugich schodów, nie tych, przy których stała.
Dotarcie do centrum kontroli okazało się łatwe. Na korytarzu nie było nikogo innego, poza trupem, którego zostawiła w tyle, lub zaciągnęła do jednego z pomieszczeń by go ukryć. Jedno oparcie dłoni o metalową ścianę sprawiło, by zakwestionowała łatwość swojego zadania. Rękawice, które podarował jej Khouri miesiące temu, połączyły się z jej komunikatorem, zdradzając rozmowę dwóch osób stojących w środku pomieszczenia. Nie wiedziała jak pokój wygląda, czy na pewno jest ich tylko dwóch, czy więcej. Zajrzenie równałoby się z otworzeniem drzwi i zwróceniem na siebie uwagi, w kamuflażu, czy bez, i z tym musiała się liczyć, myśląc nad rozwiązaniem sytuacji.