Ludzka kolonia, której nazwa rozbrzmiała w całej galaktyce szesnaście lat temu podczas brutalnego ataku batariańskich przestępców, w wyniku którego wymordowana została większość ludności. Dziś Mindoir rozkwita, odbudowując swoją historyczną kolonię. Pamiętając o poświęceniu tych, którzy byli przed nimi, koloniści z dumą walczą o lepsze jutro, a dzięki ich determinacji i wsparcu Przymierza, Mindoir staje się perłą odbudowy w Trawersie Attykańskim.

Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12110
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

[POZA UKŁADEM] SSV Tarain

11 gru 2022, o 00:14

Wyświetl wiadomość pozafabularną Wang z pewnością nie był najlepszą osobą wyznaczoną do tego zadania, ale nie mieli nikogo innego. Higgs okazał się pusty - metalowa skorupa, chowająca w sobie jedynie ich ostatnie grzechy. Zwłoki zabitych przez nich ludzi nie ruszyły się ani o milimetr, a ślady, które pozostawiły umoczone we krwi buty, należały wyłącznie do nich. Nikt nie panoszył się po pokładzie, ani nie zostawił po sobie żadnych śladów. Drzwi od początku do końca były tak samo zablokowane i nawet, jeśli w przestrodze najpierw pobieżnie przeszukali pokład w poszukiwaniu Sartorre, nie znaleźli go w środku.
- Jest tutaj. Lećcie - odezwała się w odpowiedzi Song, gdy Striker łatał sobie pośpiesznie nogę przy wykorzystaniu znalezionych obok środków pomocy medycznej. Nie było to ani ładne, ani w pełni efektywne, ale musiało wystarczyć na następne kilkanaście minut, które mieli spędzić w tym przeklętym miejscu.
Komunikator piknął, wyłączając się, nim Wang zorientował się, że kobiety na Higgsie nie było. Wnętrze okrętu było ciche, gdy przetoczyły się przez niego kroki mknących z powrotem w stronę śluzy mężczyzn.
Gdy wyszli na zewnątrz, nie tylko rozszczelniony korytarz skąpany był w czerwieni, ale i wnętrze windy. Tarain wszedł w tryb awaryjny. Może wprowadził go któryś z przerażonych załogantów, wciąż zajmujących wiernie swoje stanowiska w Centrum Informacji Bojowych, a może ta niemal organiczna cząstka statku, jego sensory, wykryły zagrożenie, ku któremu nieuchronnie się zbliżali. Na maksymalnym ciągu, statek spalał zdecydowanie zbyt dużo paliwa, by przetrwać w pustce przestrzeni pomiędzy Przekaźnikami, a kompensatory z trudem utrzymywały normalną grawitację wewnątrz. Odczuwali jej fluktuacje, gdy stawiali przed siebie kroki na najwyższym pokładzie, gdy któryś z systemów zawodził na chwilę, a spadek mocy uderzał ich w klatki piersiowe siłą pracującego napędu.
Głosy dotarły do nich z opóźnieniem, ale wystarczająco szybko, by przylgnęli do krawędzi korytarza, ostrożnie zbliżając się do ściany, za którą znajdowała się droga do kokpitu. Nie wiedzieli, czego powinni się spodziewać, ale z pewnością nie byli gotowi na tak kuriozalną scenę.
Najbliżej nich, plecami zwróceni do nich byli żołnierze z linii N - ci sami, którzy wcześniej atakowali ich zawzięcie, nieomal przestrzeliwując ich przy każdej z okazji. Ich trójka stała naprężona, z karabinami gotowymi do strzału, zwróceni w stronę drzwi do kokpitu.
W drugiej linii odnaleźli znajomą twarz Sartorre. Luca miał czwórkę ludzi ze sobą, tworząc na korytarzu niemały tłum ludzi naszpikowanych od stóp do głów uzbrojeniem. Stał nieco bokiem, choć oczy wpatrzone miał w kokpit - na tyle, by dostrzegli jego wykrzywioną w grymasie złości twarz.
- Jesteś martwa, rozumiesz mnie? - syknął, unosząc karabin w górę.
W drzwiach dostrzegli dwa ciała zasłaniające przejście. Amul Shastri nie przypominał premiera, którego znali z wiadomości. W pancerzu bojowym, w który go ubrano, wydawał się tonąć, jakby był drobną, zgarbioną karykaturą samego siebie, daleką do dumnie wypiętej piersi i charyzmatycznego błysku w oku, z którego był znany. Jego twarz była szara, przypominała maskę, która zastygła w przerażeniu i nie poruszyła się już ani razu.
Ostrze trzymane przez Song wpijało się w jego szyję nieco zbyt mocno, upuszczając samotną kroplę krwi, która zawędrowała pod kołnierz jego napierśnika. Kobieta trzymała go w uścisku, który zdawał się być żelazny, co przy jej drobnej posturze wyglądało niecodziennie. Dao połyskiwało groźnie w jej dłoni, gdy zwróciła swoją głowę w stronę Sartorre i uśmiechnęła się lekko, ironicznie.
- Na co czekasz, komandorze? Statek wciąż można uratować. Musisz tylko wejść do kokpitu. - odrzekła niewinnie, choć słodycz jej głosu podszyta była goryczą szyderstwa. - Premier zginie w ten czy inny sposób, przecież dobrze to wiesz.
Luca splunął pogardliwie w ziemię, unosząc nieco wyżej karabin, który trzymał w dłoniach. Żołnierze za nim poruszyli się niespokojnie, przyglądając nieco narwanemu dowódcy.
- Myślisz, że się boję tego, co zrobisz? Nie masz jaj - prychnął, przysuwając celownik karabinu do swojego oka, w reakcji na co Song obróciła nieco głowę, jakby studiowała niecodzienny egzemplarz choleryka w zoo.
- Wiesz, co trzeba zrobić, ale tego nie zrobisz, Sartorre. Wiesz dlaczego? Bo nie chcesz być tym, który strzelił do premiera. Bo chcesz być bohaterem, komandorze - spytała, naciskając nieco mocniej na ostrze przystawione do grdyki Shastriego, z której wydostał się jego cichy jęk. - Bo jesteś pizdą, Luca.
Sartorre postąpił o krok naprzód w stronę kokpitu, sprawiając, że niemal wszyscy podskoczyli jak oparzeni, mierząc do siebie nawzajem z broni.
- Komandorze Sartorre, macie rozkaz natychmiast się wycofać - warknął dowódca, podczas gdy stojący obok niego towarzysz obrócił się, dostrzegając wreszcie ruch w rogu korytarza.
Song zaklęła, gdy jej spojrzenie omiotło wychylającego się Wanga ze Strikerem, a ironia zniknęła z jej wyrazu twarzy, zastąpiona złością i niezadowoleniem.
- Kazałam wam wracać - warknęła, cofając się z Shastrim wgłąb kokpitu, jakby wreszcie dotarli do punktu, w którym utrzymywanie jakichkolwiek pozorów przestało mieć znaczenie. Za jej słowami podążył wzrok Sartorre, który, choć czerwony ze złości, dostrzegając Wanga pobielał jak ściana. Wycelował oskarżycielsko palec w ich stronę, tracąc chwilowo zainteresowanie premierem.
- Wy kurewscy zdra-...
- Komandorze, będę liczyć do trzech! - krzyk dowódcy oddziału N7 poniósł się echem, gdy jego ludzie przesuwali się lekko, przygotowując do walki, a nieznani ludzie komandora, w przejawie nadzwyczajnej lojalności, skierowali swoje bronie ku nim, chwilowo ignorując dwójkę dodatkowych napastników.

Wyświetl uwagę Mistrza Gry
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

11 gru 2022, o 20:14

Rozsiadł się wygodnie na krześle i wziął się za robotę ze swoją nogą. Nie wyglądało to super źle, ale to, że zrobił sobie spacer z dziurą w nodze raczej dobrego efektu nie pozostawił. Mógł się co najwyżej cieszyć, że nie trafili go cięższym kalibrem bo daleko by nie zaszedł. Brak dodatkowych członków załogi dość mocno ułatwił mu przygotowanie sobie z dostępnych środków koktajlu przeciwbólowego na swoje problemu. Całę zszywanie i opatrywanie szło całkiem nieźle do momentu, aż usłyszał głos Wanga w słuchawce.
- Jak to jej kurwa nie ma?!
Odpowiedział meżczyźnie na prędce kończąc swoja robotę i ruszył za nim już trochę mniej kuśtykającym krokiem.

Wracając się, dokładnie tymi samymi korytarzami co parę minut wcześniej, głowił się jak mógł nie zauważyć, że jej nie ma. Ba, to, że on nie zauważył to jedno, ale to samo zrobił Wang. Jakim cudem oni żyli i zaszli tak daleko było ponad jego umiejętnościami poznawczymi. Ładując się znowu do windy spojrzał na Wanga.
- W razie czego będziemy mówić, że musieliśmy się opatrzyć i od samego początku chcieliśmy jej pomóc, nie?
Kurwa nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji, a to, że o niej najzwyczajniej w świecie zapomnieli brzmiało strasznie komicznie biorąc pod uwagę jak poważne było to zlecenie. Oparł się barkiem o ścianę kabiny czekając, aż znowu będzie rzucał swoje życie na szalę. Tym razem jednak wiedział dlaczego. Mieli szansę jej pomóc, a jeśli by tego nie zrobił, to nie różniłby się od zwykłego najemniczego ścierwa na którym polegać nie można. Chciał pokazać, że nawet w takim skurwiałym świecie, dalej mogli chociaż minimalnie na sobie polegać. Skoro ryzykowali życiem za sprawy, których nie rozumieli, to czemu w międzyczasie nie mogli zrobić czegoś dobrego? I tak wszyscy byli spisani na straty, więc czemu nie wyjść z zerowymi stratami? Tak jakby duże straty miały wpłynąć na decyzje góry w jakikolwiek sposób.

Opuszczając windę, a potem docierając na miejsce lekko zamarł w miejscu widząc Premiera potężnego Przymierza w takim stanie. Nawet nie wiedział jak ocenić ten blamaż służb specjalnych i kontrwywiadu. Po chwili jednak lekko parsknął śmiechem nie mogąc uwierzyć w to co widzi. To mieli być ci profesjonaliści, śmietanka całej armii. Nie mówiąc jeszcze o pieprzonym Santorre, który blokował oddziały specjalne przed próbą uratowania Premiera. Po prostu nie wierzył w swoim oczom w jak dziwnym mexican standoffie przyszło mu stać. Kiedy Santorre odwrócił się w ich stronę w końcu odpowiedział na niewykonanie jej rozkazu.
- Nie pomyślałaś o tym, że łatwiej kogoś zamordować, kiedy nie widzi, z której strony idziesz?
Spytał zaraz po tym jak zostali wykryci przez największy wrzód na dupie. Pieprzony Luca. Musieli go wykończyć bo jego bohaterstwo mogłoby jeszcze nawet pomóc w wyswobodzeniu Premiera, a tego bardzo by niechcieli.

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Ostatnio zmieniony 13 gru 2022, o 15:56 przez Charles Striker, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Wang Baozhen
Awatar użytkownika
Posty: 73
Rejestracja: 24 sie 2022, o 18:16
Miano: Wang Baozhen (王葆桢)
Wiek: 35
Klasa: Szturmowiec
Rasa: Człowiek
Zawód: Operator E-2
Postać główna: Crassus Curio
Lokalizacja: Szanghaj
Kredyty: 10.095
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

12 gru 2022, o 19:41

Wang czuł się, delikatnie rzecz ujmując, niezręcznie przez faux pas, które popełnili. Song była dość kluczową częścią ich zespołu, jeśli nie najważniejszą. A przynajmniej najbardziej kompetentną. Pozostawienie agentki na śmierć byłoby niepowetowaną stratą dla całych Chin, ludzie z takimi umiejętnościami jak i koneksjami byli na wagę złota w nadchodzących wydarzeniach. Jakby tego było mało, ku jego własnemu niezadowoleniu, sprawa zrobiła się nieco bardziej personalna. Na tyle, by Wang Baozhen postanowił upewnić się, że Song wróci żywa na Higgsa.
W milczeniu przemaszerował przez zimny i martwy, niemalże dosłownie, hangar nie zwracając uwagi na nic poza oczekująca ich windą. Dopiero gdy weszli do elewatora, Bao zerknął na Charlesa. Który zresztą się do niego odezwał. Zawstydzony uwagą Strikera pierw odwrócił się ku panelowi windy aby wysłać ich z powrotem w kierunku CIB.
- Eee, no. - odezwał się gdy ruszyli na górę. - Trochę niezręcznie. Wiesz, ja dostałem w ryj. Ale ty?
Tak. Znalazł dobre wytłumaczenie, lepsze od Strikera. A to oznaczało, że był lepszy. A przynajmniej nie aż tak zły. Uśmiechnął się do siebie pod skorupą hełmu. Od razu lepiej.
Z windy ruszył już żwawo, zbierając w sobie siły w razie walki, która była bardzo prawdopodobna. Tym razem nie zamierzał się hamować.
- Wiesz co? - zagadał do Charlesa na korytarzu. - Jak tylko spotkam Santorre, to przysięgam, że wpieprzam się w niego szarżą. Ten chuj bruździł mi przez całe moje życie. Te w Przymierzu, znaczy się. Słowo daje, jeśli tam jest Santorre, to walę prosto w…
Raz jeszcze tego dnia Bao uciął w połowie zdania, jednak tym razem powodem nie był postrzał głowy. Jak tylko wyszli zza winkla, oczom szturmowca momentalnie rzuciła się jedna osoba. Komandor Luca Santorre, we własnej osobie, zgrywający zasranego bohatera przed oddziałem N7, premierem i Song.
Ocenił szybko dziwny impas, w którym znaleźli się wszyscy zebrani. Jia była u celu, Santorre liczył na medal, goście z N7 udawali groźnych a Shastri wyglądał na zakłopotanego. Poradzą sobie.
Usłyszał słowa Jia i uśmiechnął się szeroko. Ten jeden raz był zadowolony z siebie, że rozkazu nie posłuchał. Bowiem oto nadarzyła się okazja, by mógł w pełni sobą. Lewa powieka drgnęła na słowa Santorre ale Wang przestał się już zastanawiać. Jak tylko Luca otworzył usta, szturmowiec zacisnął pięści i nie czekając na dalsze zaproszenie, wyrwał się sprintem do przodu. W tej jednej chwili ból głowy przestał mieć znaczenie. Chyba, że nie o jego chodziło.
Najszybciej jak tylko potrafił skrócił dystans na odległość szarży biotycznej, w drodze jeszcze przywołując Barierę. Biotyczna aura otoczyła szturmowca, który nie zwalniając nawet odrobinę, aktywował umiejętność aby wystrzelić się polem efektu masy prosto w swojego dowódcę. Byłego w tym momencie. Omni-ostrze było gotowe pójść w ruch zaraz po trafieniu.
ObrazekObrazek
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12110
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

13 gru 2022, o 18:14

Wyświetl wiadomość pozafabularną [h4]Luca -> Striker -> Wang[/h4] [h3]akcja 1[/h3]
Wyświetl wiadomość pozafabularną

[h3]akcja 2[/h3]
Wyświetl wiadomość pozafabularną

[h3]akcja 3[/h3]
Wyświetl wiadomość pozafabularną

[h3]akcja 1[/h3]
Wyświetl wiadomość pozafabularną
[h3]akcja 2[/h3]
Wyświetl wiadomość pozafabularną
[h3]akcja 3[/h3]
Wyświetl wiadomość pozafabularną
[h3]akcja 4[/h3]
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12110
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

6 sty 2023, o 23:09

Wyświetl wiadomość pozafabularną Choć walka się rozpoczęła, początku ich starcia nie dostrzegli od razu. Gdy męskie ciała starły się w chaotycznej, krwistej potyczce, Sartorre na chwilę zniknął, przykryty ceramiką pancerzy chroniących go żołnierzy. W przebłysku swej lojalności, rzucili się naprzód, na wściekły i zdesperowany oddział z linii N, którego jedynym celem była ochrona premiera, złapanego przez Song.
Dźwięczny, kobiecy głos odezwał się w ich słuchawce chwilę po tym, gdy wszyscy wokół rzucili się sobie do gardeł.
- Gdybym go zamordowała to ocaliliby statek. Nie mówiąc o twojej paskudnej buźce, której nie udałoby się nikomu uratować - odrzuciła i choć brzmiała kwaśno, rozwój sytuacji nadal jej brzmieniu nieco pozytywnego zaskoczenia. Premier, z którym skryła się w zamkniętym teraz kokpicie, był jej gwarantem bezpieczeństwa - nie jej własnego, a powodzenia wyznaczonej jej misji. Oraz ich ucieczki, choć z niej nie skorzystali. - Jeszcze trochę i byłoby za późno, żeby odwrócić fregatę. Mieliście uciec, a nie wpaść z wizytą.
Sartorre wyłonił się spomiędzy ciał z twarzą wykrzywioną wściekłym grymasem. Jego pancerz połyskiwał, wyróżniając go od pozostałych, a omni-klucz błysnął jasno, gdy z jego pomocą połączył się z urządzeniami Strikera, przegrzewając jego Szpona i wymagając twardego restartu.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś szczurem, Wang - prychnął, z wzrokiem utkwionym w Baozhenie, nim jaskrawa pętla lassa wystrzelonego przez Strikera nie pochwyciła jego ciała. Zaklął głośno, gdy Charles zwrócił jego uwagę i sięgnął dłonią do swojej rękawicy, aktywując w niej jakieś urządzenie. - Kto zapłacił ci więcej, ty zdradziecka kurwo?
Płomienie wystrzeliły z jego rękawicy gdy Charles pochwycił go, przyciągając do siebie jak związane liną bydło. Ogień sięgnął jego tarcz, które pochłonęły iskierki, trzymając żywioł na wodzy. Luca zaklął, usiłując wyplątać się z puszczających więzów, gdy ciało Baozhena okryło się błękitem. Biotyka złapała jego ciało w swe szpony, naparła na jego plecy, wystrzeliwując jego ciało naprzód, w stronę związanego przeciwnika gdy temu już udało się wyswobodzić. Dostrzegł na jego twarzy zaskoczenie, gdy zadrżał pod wpływem uderzenia, a niebieskie języki otarły się o ceramikę jego pancerza.
Zareagował niemal natychmiast, unosząc w stronę mężczyzny, który skupiał na sobie jego wściekłość, swoją rękawicę. Płomienie znów powędrowały w jego kierunku, lecz tańszy, gorszej jakości generator tarcz nie poradził sobie z nimi tak dobrze jak Feniks posiadany przez Strikera, który sam posłał w kierunku przeciwnika iskry.
Ktoś wrzasnął z tyłu, z hukiem obijając się o zamknięte drzwi kokpitu. Sartorre wydawał się niemal nie zdawać sprawy z tego, co działo się za jego plecami. Skupiony na dwójce przed sobą, teraz obrócił głowę w stronę Wanga - a także swoje oburzenie. Jakby sam fakt zaatakowania go przez Chińczyka był wystarczającą obelgą, by odwrócić jego skupienie od Strikera.
- To tylko potrafisz, Chiński psie? - wykrzyknął, ciskając kolejną, płomienną salwą w stronę odsłoniętego pancerza Baozhena. Jego wyszkolone ciało było zwinne - bardziej, niż mogło im się to wydawać. Umknął atakowi Baozhena, spychając jego rękę w bok, a gdy huk wystrzału Szpona przeszył powietrze, żaden z pocisków nie trafiał w swój cel. - Giń, skurwysynie - prychnął wprost w wizjer jego hełmu, gdy wściekłość płomieni wreszcie przedarła się przez cienkie łączenia w jego pancerzu, wyciskając wszelką siłę z jego ciała, sprawiając, że padł na ziemię, ogarnięty jedynie swoim bólem.
Splunął na leżące, spowite płomieniami ciało Baozhena, gdy pierwszy pocisk przeszył jego tarcze, rysując głębokie wyżłobienie w jego napierśniku. Za plecami Sartorre huk walki zmienił się w cichy szmer, gdy mężczyzna obrócił się w stronę Strikera, wreszcie dostrzegając w nim kogoś wartego uwagi.
- Mogłeś być kimś więcej, Charles - prychnął, posyłając ku niemu płomienie, które wreszcie przedarły się przez jego tarcze, wypełniając świat wokół zapachem palonego tworzywa. - Ale może pisane było ci być nikim.
Ostatni wystrzał Szpona zatrzymał ciało Sartorre w połowie kroku w jego stronę.
Dziura ziejąca w jego głowie wydawała się takim samym zaskoczeniem dla niego, jak i dla dwójki żołnierzy linii N, którzy zbierali się z ziemi po wygranej potyczce. Wszyscy spoglądali na ciało komandora gdy to powoli upadło na kolana, tuż obok nieprzytomnego Baozhena, a później, okrwawioną twarzą w dół, na samą ziemię. Nikt nie słyszał syku otwieranego kokpitu, gdy uszy wypełniał szum buzującej krwi.
Gardłowe charknięcie wydobyło się z pierwszego z żołnierzy, gdy Song, bez premiera obok, zakradła się za jego plecy, wbijając ostrze wprost w jego szyję. Ciche przekleństwo wydobył z siebie drugi, ranny, sięgający po upuszczoną broń, gdy dotarła do niego, kończąc jego istnienie jednym, celnym dźgnięciem pomiędzy żebrami.
Jia Yi zignorowała Charlesa, gaszącego trawiącego jego pancerz płomienie, gdy wyminęła go w korytarzu, pochylając się nad leżącym ciałem Wanga. Uklękła obok, przyglądając się jego nieruchomej sylwetce, nim sięgnęła do paska Sartorre, wyjmując z niego medi-żele, które bez słowa zaaplikowała mężczyźnie, przyglądając mu się z uwagą.
Nim odzyskał świadomość, własną rękawicą starła szkarłatną krew z jego wizjera.
- Dziękuję - powiedziała cicho, odsuwając się i podnosząc gdy tylko Baozhen gwałtownie zaczerpnął powietrza, powracając do świata pełnego smrodu palonego mięsa i własnego cierpienia.
Przestąpiła pomiędzy ciałami, krwistymi i rozrzuconymi w nieładzie, wstępując z powrotem do kokpitu. Gdy wyszła na zewnątrz, jej dłoń zaciśnięta była na karku rannego Shastriego, którego pchnęła pośród zabitych w dół.
Z głośników wydobył się odgłos ostatniego alarmu, a ich magnetyczne buty natychmiast złapały się powierzchni, przygotowując na nagłe przyśpieszenie fregaty.
Premier Shastri zaklął pod nosem, podnosząc się na klęczki i, gdy spróbował wstać na równe nogi, Song chwyciła go za ramię, nakazując mu pozostanie w tej uwłaczającej jego stanowisku pozycji.
- Zapłacę - zaoferował żałośnie, obracając się, by móc spojrzeć na chłodną twarz Song. - Błagam, zapłacę wam tyle, ile żadni, pieprzeni terroryści nie mogą wam dać!
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

7 sty 2023, o 00:52

Utrzymywanie prostej pozycji po postrzale w nogę nie było łatwe. Nie mógł sobie zbytnio pozwolić tutaj na jakiekolwiek wahania. Czy to fizycznie czy mentalnie. Czekało ich ostatnie starcie, ale nie czuł dużego zagrożenia ze strony Luci. Czuł, że będzie wrzodem na dupie, to na pewno. Jedyne czego pragnął to nie zginąć z jego ręki. Było to dla niego uwłaczające.
- Nikt. -Rzucił do mężczyzny lekko zachrypniętym głosem. - W porównaniu z tobą umiem wykonywać zlecone mi zadania.
Co jak co, ale Charles nie należał do ludzi, których można było przekupić. Był czystej krwi Amerykaninem. Wiele można było o nich powiedzieć, ale jeśli chodziło o interesy to każdy otrzymywał dokładnie to co za co zapłacił. Nie ważne jak idiotyczne by było zadanie, trzeba było je wykonać.
Już miał ruszać do akcji, kiedy jego pistolet uznał, że jednak nie. Setki tysięcy kredytów włożone przez Cerberusa w tą broń dały się po prostu wyłączyć przez jakiegoś byle komandora z Przymierza. Nic dziwnego, że byli terrorystycznym żartem galaktyki. Spojrzał niezadowolony w stronę swojego przeciwnika, gdy ogień zaczął osadzać się na jego pancerzu. Kolejna powtórka z Nyx. Tym jednak razem jego tarcze nie były już tak słabe jak wtedy. Był gotowy na prawie każdego przeciwnika.
Z jego dłoni wystrzeliła linka łapiąca Luce niczym suma w bagnistych rzekach luizjany. Do momentu, aż systemy mu przekażą o reboocie pistoletu, musiał niestety improwizować. Jego improwizacja niestety do zbyt efektywnych nie należała. Bicie typa pięścią, który był w ogniu, a w którym też jednocześnie był Charles na pewno do zbyt mądrych nie należała. Nie mówiąc już o tym, że kiedy zaparł się by go do siebie zbliżyć mocno nadwyrężył ranną nogę. Innego wyjścia nie było. Jak inaczej mógłby go zatłuc?
Dźwięk zakończenia rebootu wyciągnął go na chwilę z tej idiotycznej walki. Odpiął znowu broń celując tym razem prosto w Luce. Niestety widząc co robi z Wangiem sprawiło, że Charles nie mógł oddać nawet trochę czystego strzału. Mógłby go przestrzelić i trafić ich przeciwnika ale zamiast tego starał się być ostrożny. Co skończyło się tym, że jedyne co trafił to kawałek blachy niedaleko kokpitu i plakat propagandowy Przymierza mówiący “Dla bezpieczeństwa wszystkich”.
Widząc upadającego Baozhena na podłogę statku poczuł delikatne ukłucie gdzieś w środku. Nie dlatego, że czuł jakieś ogromne wspólne vibes od mężczyzny. Po prostu poczuł, że jego towarzysz został potraktowany tak jak on przez większość swojego życia. Rzucony na idiotycznie samobójczą misję bez większego przygotowania, po której będzie się składał kilka tygodni, by potem wysłać go na kolejną misję. Może Luca miał rację. Byli szczurami, ale nawet szczur przyciśnięty do ściany potrafi walczyć mocniej niż jakiekolwiek inny zwierz. I dokładnie tym mu Wang zaimponował. Walczył do końca wiedząc, że walka na blisko z Lucą może go zabić.
Wycelował w końcu broń w mężczyznę jedną ręką. Jego tarcze padły, a ogień zaczął zajmować pancerz. Póki co nie czuł jeszcze niczego pod pancerzem oprócz delikatnego ciepła. Wyświetlane mu na wizjerze dane mówiły, że jeśli się nie pospieszy to może zaraz poczuć więcej.
Widząc, że teraz miał na sobie całą uwagę mężczyzny mógł to w końcu skończyć. Pewnie odczuwał teraz ogromny Power Trip po pokonaniu Wanga i tej cheesy gadce. Chociaż Charles musiał przyznać, że przez chwile poczuł się jak protagonista w tej historii. Pierwszy celny strzał całkowicie zbił jego tarcze.
- Naprawdę uważasz, że możesz sobie pozwolić na rozpraszanie się rozmową?
Strzał, którego przeciwnik się nie spodziewał ani trochę trafił go prosto w głowę. Poczuł delikatne mrowienie w czaszce, a po chwili kropelka krwi z jego nosa spłynęła na jego wąsy. Na twarzy wykwitł mu uśmiech. Czuł, że będzie musiał się zainwestować więcej w implanty.
Obrócił się z bronią w stronę pozostałych przeciwników by pozbyć się reszty ale tym już zajęła się Song. Zabrał się więc za gaszenie ognia. Chłopaki z warsztatu gdzie naprawiał sprzęt znowu się z irytują, że całe pomieszczenie wali spalonymi komponentami. Podczas tego całego poklepywania się zobaczył biegnącą w ich stronę Song, która wręcz rzuciła się do nieprzytomnego Wanga. Chyba nie wiedziała jeszcze, że to nie był jego pierwszy raz dzisiaj.
- To on zauważył, że cię nie ma statku. Gdyby nie on to by nas tu nie było.
Rzucił do niej widząc, z jaką powagą stara mu się pomóc. Cóż, niektórzy wygrywali uczucia inni wygrywali Świąteczne wydanie Fornaxu. Patrząc na to co go spotykało, to mogło być gorzej. Westchnął więc wiedząc, że Wang będzie mu wypominał to idiotyczne zwycięstwo przez cały powrót do bardziej cywilizowanych części galaktyki. Sam też pochylił się nad jednym z trupów by uzupełnić zapasy. Musiał pokryć przypalone części pancerza żelem. Wątpił, że jeszcze będą walczyć ale wolał nie ryzykować.
Wyprowadzony jak świnia na rzeź premier pokazywał w jak beznadziejnym stanie Przymierze się właśnie znajdowało. Bezsilne, z wewnętrznymi walkami i wojskiem, które tak długo stało bez roboty, że zaczęli tworzyć takie arcydzieła jak Luca. Spojrzał po swoich towarzyszach i westchnął.
- Zostawię to wam. Będzie jak w zakochanym kundlu, tylko że z premierem zamiast spaghetti.
Zabrał co miał zabrać, a sam mocno kuśtykającym krokiem zaczął iść w stronę windy. Był zmęczony, trochę zazdrosny, a do tego myśl że to koniec operacji uświadamiał mu, że znowu musiał wrócić do normalnego życia. Do swojego pseudo mieszkania gdzie jedyne co na niego czekało to zimne ravioli z puszki i kilka gramów marihuany. Śmierć premiera i to czego się dopuścili miało bardzo mały wpływ na jego nastrój.
- Mogłem iść na normalne studia, mógłbym teraz być nie wiem prawnikiem albo operatorem wózka widłowego.
Mlasnął opierając się o otwarte drzwi windy aby zablokować czujnik. Czekał, aż tamci zrobią swoje i bedą mogli się stąd zabrać.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Wang Baozhen
Awatar użytkownika
Posty: 73
Rejestracja: 24 sie 2022, o 18:16
Miano: Wang Baozhen (王葆桢)
Wiek: 35
Klasa: Szturmowiec
Rasa: Człowiek
Zawód: Operator E-2
Postać główna: Crassus Curio
Lokalizacja: Szanghaj
Kredyty: 10.095
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

9 sty 2023, o 17:28

Dla Wanga nie było już rozmów. Słowa wymieniane pomiędzy Strikerem a Song wybrzmiewały w słuchawkach jego hełmu, jednak sam szturmowiec nie przekładał do nich wielkiej uwagi. Rozpędzał się, szybko starając się wykonać aktywator dla szarży… I nie pykło. Musiał być rozkojarzony, pewnie przez ten cholerny ból głowy. Nie zniechęcił się jednak i już po chwili wykonał go kolejny raz. Tym razem udany, posyłając jego ciało prosto w Santorre. Idealnie, prosto w związanego lassem komandora. Jego bliskość od razu podbiła tętno Chińczyka, który już układał w głowie serię ciosów. Niestety, po nic.
Technologiczna umiejętność niedoszłego bohatera objęła Baozhena w ognistym uścisku. Kontrolki pancerza zawyły na jego HUDzie, meldując o temperaturze osiągającej niebezpieczne wartości. Tarcze wytrzymały moment, już po kilku sekundach poczuł palący gorąc. Niedobrze. Przeszedł więc do kontrofensywy, na zaczepki Santorre odpowiadając jedynie:
- Zdechniesz dzisiaj, fiucie. - słowa ostre niczym jego omni-ostrze, które zalśniło gdy wymierzył cios prosto w ciało komandora. Luca miał jednak jedną, solidną przewagę nad Chińczykiem. Nie otrzymał postrzału w głowę tego dnia. Przynajmniej jeszcze nie. Ruchy Wanga były wolniejsze niż by chciał i to zaważyło. Santorre zbił jego cios i odpowiedział tym samym, co wcześniej. Tym razem to jego receptory bólu zawyły, powiadamiając biotyka o obrażeniach. Bardzo niedobrze.
Żądza krwi była potężna u Baozhena, który pomimo bólu chciał dalej atakować znienawidzonego dowódcę. Umysł i wola jeszcze były, władza nad ciałem już nie. Poczuł się jak kilkanaście minut temu, ramiona odmówiły współpracy, opadając mizernie. Nogi zrobiły się jak z waty i zanim zdążył zaczerpnąć powietrza, obalił się przed siebie. Jego ciało gruchnęło ciężko o podłogę. Może chociaż Song i Striker przeżyją. Pomyślał, czując jak powieki robią się ciężkie. I nawet płomienie już tak nie przeszkadzały. Jakiś to plus.
I tak oto kończy się, epopeja Wang Baozhena. Rozmyślał, opadając w ciemność. Raz udało mu się uniknąć śmierci ale teraz?
Jednakże nad Baozhenem jasno świeciło Czerwone Słońce tego dnia. Nim faktycznie mógł poddać się gorącym objęciom śmierci, poczuł przyjemny i łagodzący chłód. Zawarte w medi-żelu substancje wstrzyknęły weń nową dawkę sił. I chociaż zdecydowanie nie czuł się dobrze, zdołał otworzyć oczy. Zachłysnął się powietrzem, kaszląc długo i głośno. Pomógł sobie ręką by przewrócić się na bok i opanować oddech. Dopiero teraz zrozumiał co powiedziała do niego Song, i mimo, że bolała go każda część ciała, uśmiechnął się do siebie. Uniósł powoli prawą rękę aby pokazać Jia wyciągnięty ku górze kciuk. Trochę piekły go płuca, gorące powietrze wcale nie jest przyjemne do oddychania. Postanowił więc chwilę pomilczeć i dać działać żelowi.
Nie pozostał jednak na ziemi. Ciężko stękając podniósł się na czworaka a następnie na kolana. Złapał oddech i postawił prawą stopę twardo na ziemi. Wspomagając się obiema rękoma na kolanie, w końcu dźwignął się na równe nogi. Nie było łatwo ustać ale po chwili chwiania się odzyskał pion. Przynajmniej częściowo. Epopeja Wang Baozhena trwa. Pomyślał, uśmiechając się w duchu. Dwukrotnie ominął śmierć. A to oznaczało, że w jakimś sensie był specjalny. Był czymś więcej.
Z jego własnych rozmyślań wyrwał go szlochający Shastri, który zdaje się właśnie błagał o litość. Wzrok Chińczyka przesunął się na Premiera Przymierza. Ich cel. Powód, dla którego tu byli i dla którego musiał znieść tyle bólu. Zerknął na stojącą obok Song i ponownie na polityka. Nikt mu nie odbierze tej przyjemność.
Zbierając się na ostatni wysiłek, podszedł bliżej Shastriego. Stanął tuż przed nim, przyglądając się przed chwilę jego szlochaniu. Prawa dłoń Wanga chwyciła Kata, którego wycelował prosto w głowę polityka. I pociągnął za spust, dokonując egzekucji zgodnie z nazwą M-6.
Pozostał jeszcze chwilę w miejscu, ze spokojem obserwując upadające ciało. Nie było mu ani żal, ani nie był zły. Czuł władzę i to mu się cholernie podobało. Po kilku sekundach odwrócił się do reszty, chowając pistolet do kabury.
- Gotowe. Spadajmy, co? - wychrypiał.
ObrazekObrazek
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12110
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

13 sty 2023, o 00:25

Wyświetl wiadomość pozafabularną Być może gdyby byli morderczymi terrorystami, może gdyby mieli swoją własną, personalną agendę, śmierć Amula Shastriego przypominałaby bardziej pompatyczną scenę z vidów akcji. Może każde z nich powiedziałoby po zdaniu, lub sprzedałoby całą przemowę, ignorując czas i przestrzeń SSV Taraina, mknącego ku swojej destrukcji. W czerwieni świateł awaryjnych, blada twarz klęczącego premiera wyglądała jak nieprzejrzysta maska, wygięta na zawsze w grymasie przerażenia i bólu. Jego oczy połyskiwały lekko okruchami żałosnej nadziei na wykupienie się z tej sytuacji - na tę pewność siebie polityka, który nie dostrzegał, że jego los został stracony.
Ponieważ otrzymali swój rozkaz.
I nieważne było kto im go wydał. Przyjaciel z dawnych lat służby Baozhena wydawał się śmiesznie nieistotnym pionkiem na obszernej planszy, którego ruch doprowadził Wanga do tej właśnie chwili - i premiera wspartego o swoje kolana, spoglądającego w lufę jego pistoletu. Motywy Song wydawały się spowite enigmą, którą łączył z jego losem jedynie język, którym się posługiwała - i przekonanie błyszczące w jej spojrzeniu, odzwierciedlone przez usta zaciśnięte w wąską linię, determinację, która nie pozwalała, by choćby strzępki oferty Shastriego okazały się warte rozważenia. Może to właśnie dostrzegł, rozumiejąc, że jego los był przesądzony - ta zimna i nieugięta stal w ich spojrzeniach, nie pozostawiająca ani centymetra przestrzeni na negocjacje.
Westchnął z rozczarowaniem, nim przestrzeń przeszył huk wystrzału po raz ostatni. Jia Yi spoglądała, jak sylwetka premiera osuwa się powoli na ziemię, a krwisty ślad naznacza jego czoło.
Premier Przymierza zginął tragicznie, jak i żałośnie - na swoich kolanach, w czeluściach statku skazanego na rychły koniec, starając się przekupić swoich oprawców, obiecując im każde pieniądze. Jego śmierć wydawała się tak smutnie nieistotna w chwili takiej jak ta, w której jeden z najemników, którzy doprowadzili do jego zagłady, zmierzał do windy, nie racząc go nawet spojrzeniem.
- Niech żyje wicepremier Huáng - szepnęła Song, tak cicho, że gdyby Wang nie znajdował się tuż obok niej, nie dotarłby do niej sens jej mruknięcia. Odwróciła się na pięcie, ruszając w ślad za Strikerem, nie poświęcając premierowi ani chwili dłużej.
Ich dotarcie na Higgsa było spokojniejsze niż mogli się tego spodziewać. Personel, który pozostał na Tarainie, był nieopancerzony, lub pogrążony paniką. Song zaglądała do pomieszczeń, które mijali, a oni mogli tylko domyślić się, co robiła z napotkaną załogą statku. Gdy udało im się dotrzeć do śluzy, wnętrze fregaty wypełniała czerwień, a asystent WI odliczał minuty do nieuchronnego zderzenia z innym statkiem.
- Wyrzućcie to truchło - mruknęła, gdy przestąpiła nad zwłokami zalegającymi w korwecie, kierując się do kokpitu. Choć prawdopodobnie była teraz w lepszym stanie do noszenia niż oni, nie kwapiła się, by to zrobić. Przerzucenie ciał na pokład Taraina okazało się dość szybkim zadaniem, a gdy pozostał po nich jedynie krwawy ślad na podłodze, drzwi śluzy zamknęły się permanentnie.
Higgs zamruczał lekko, wracając do życia. Kobieta wydawała się obyta z kokpitem, w którym zajęła miejsce pilota, odrywając lecącą ku zagładzie fregatę od ich małego statku.
Wizjer kokpitu wypełniły połyskujące w oddali statki. Flota Ewakuacyjna była gęsta, odległości między okrętami były na tyle niskie, że niektóre z nich widzieli na horyzoncie, gdy Song poruszyła ich jednostką do przodu.
- Mam statek, na który się przesiądziemy nim wrócimy na Ziemię - poinformowała ich przez komunikator, gdy oboje doprowadzali się do porządku w stacji medycznej.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

14 sty 2023, o 18:27

Oparty o drzwi czekał, aż reszta oddziału zbierze się w drogę powrotną. Na twarzy wciąż miał swój hełm, ale czuł jak cholernie chce mu się palić. I to nie papierosa tym razem. Było już po wszystkim. Wykonali misję, a teraz musieli się tylko ekstraktować. Szczerze mówiąc czuł się się zawiedziony tym jak bardzo idiotycznie wyszła ta misja. Nie mówiąc o tym, że zapomnieli o własnym członku oddziału. Czuł się znowu jak dzieciak na swojej pierwszej misji dla Rosenkova. Znowu na samym dole drabiny. Może jednak dołączenie do jakiejś frakcji byłoby lepszym pomysłem niż ciułanie się po świecie jak debil.
Wprowadził wzrokiem Song i Wanga do windy, po czym sam się przesunął wciskając przycisk na właściwe piętro. Oparł się się barkiem o ścianę windy, a jego wizjery były wbite dokładnie tam gdzie jego wzrok. Gdzieś na metaliczną podłogę. Nie mówiąc o tym, że w jego umyśle przez ten cały przejazd nie było ani jednej uruchomionej szarej komórki. Dawno nie miał takiej dysocjacji jak w tym momencie. Potrzebował wrócić na statek.

Przejście przez ładownie i na Higgsa zbytnio nie pamiętał. Jakby nagle przeniósł się na statek, gdzieś obok swojego plecaka. Z twarzy miał ściągnięty hełm, ten leżał gdzieś w jego plecaku, a w rękach trzymał pakiet leków psychiatrycznych bez których komfort jego życia dotarł by jeszcze niżej niż już był. Kulejąc udał się po wodę. Nie był jeszcze na tyle socjopatyczny by łykać cokolwiek bez popijania.
Po wykonaniu rzeczy priorytetowych spojrzał na dwa martwe ciała. Złapał za jedno, potem drugie i wyciągnął je z pokładu. Westchnął cicho..
- Trzeba było ją kurwa tam zostawić.
Mlasnął pod nosem, kiedy drugie ciało znajdowało się już poza statkiem. Wrócił do środka informując, że ciała zostały wyrzucone. Sam za to udał się do części wspólnej znajdując jak największy pusty kawałek podłogi. Potrzebował znaleźć swoje miejsce na odpoczynek. Kiedy jeszcze pracował dla Rosenkova podłoga była najwyższym standardem na jaki mogli sobie pozwolić podczas powrotu. Niestety tego nawyku Charles wyzbyć się nie mógł. Zając więc miejsce na podłodze rozkładając się na plecach wygodnie pozwalając swojemu ciału w końcu odpocząć. Pomocy medycznej już nie potrzebował bo załatwił to wcześniej. Musiał po prostu przestać nadwyrężąć nogę.
Wyciągnął w końcu z kieszonki papierośnice w której trzymał swoje jointy. Cieszył się, że nic im się nie stało. Chciał jakoś uczcić swoje pierwsze oficjalne zlecenie dla B. Umieścił go sobie w ustach i odpalił zaciągając się jakby to miał być ostatni raz, kiedy może nacieszyć się tym smakiem.
- Jeszcze nie dzisiaj.
Uśmiechnął się do siebie mieląc lekko papierowy filtr w ustach. Jego dłonie powędrowały za jego głowę, a jego wzrok skupił się na metalowej konstrukcji statku. Westchnął lekko na wieść, że będzie musiał sobie znowu kołowac transport na Cytadele, ale może chociaż poznać kogoś ciekawego na Ziemii.
- Te, Wang? - Rzucił gdzieś ze swojej części podłogi. - Ale żeby od Santorre paść?
Parsknął śmiechem zaciągając się po raz kolejny po czym uniósł rękę w górę tak by zaproponować Wangowi swoje delicje. Plus czuł powoli, że mu się lekko przysypia na chłodnej podłodze.
- Tak czy siak, masz potencjał na dobrego operatora.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Wang Baozhen
Awatar użytkownika
Posty: 73
Rejestracja: 24 sie 2022, o 18:16
Miano: Wang Baozhen (王葆桢)
Wiek: 35
Klasa: Szturmowiec
Rasa: Człowiek
Zawód: Operator E-2
Postać główna: Crassus Curio
Lokalizacja: Szanghaj
Kredyty: 10.095
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

15 sty 2023, o 15:04

- Kto? - wypalił Wang w pierwszej chwili, dopiero odrywając się od przyjemnego poczucia władzy i wyższości. Oczywiście, dobry zabójca Partii nie mógłby nie znać najwyżej postawionej Chinki w Przymierzu Systemów. Jak tylko jego celebrujące neurony przetworzyły informacje, Baozhen skinął głową. - Niech żyje.
Uśmieszek pod hełmem rozrósł się jeszcze bardziej. Z Chinami u sterów, Przymierze może stać się faktycznym rozdającym karty w galaktyce. A i może jemu spadnie jakiś zaszczyt? Nagroda za Shastriego? Ruszając za Song wpadł na jeszcze lepszy pomysł. A jakby tak zostać Widmem? To byłoby to. Akurat Wang czuł, że jest idealnym kandydatem.
Chińczyk wszedł do windy zaraz za Jia, stając obok niej i naprzeciwko Strikera. Rzucił porozumiewawcze spojrzenie Charlesowi i gdy ten uruchomił windę, Wang odetchnął z ulgą. Chociaż działał sprężyście, z pełnią sił, jak gdyby dopiero zszedł na Taraina, była to jedynie maska. Wang Baozhen utrzymywał się w tym stanie tylko i wyłącznie dzięki sile własnej woli, bardziej niż śmierci bojąc się porażki przed oczami współtowarzyszy i przełożonych. We łbie kręciło mu się jak na diabelskim młynie i był już cholernie zmęczony. Kątem oka jeszcze zerknął na Song. Mimo wszystko było warto.
Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Po wyjściu z windy, Bao skupił się na liczeniu własnych kroków. Pozwalało mu to zająć swój umysł i odciągnąć uwagę od faktu, że uginały się pod nim nogi. A jednak dotarł na Higgsa nawet bez jednego mruknięcia. Trzysta osiemdziesiąt dwa.
Dopiero głos agentki przywołał go do teraźniejszości. Padł rozkaz, a żołnierz ma go wykonać. Nie odezwał się słowem, po prostu przeszedł do działania. Widząc Strikera robiącego to samo, chwycił pierw to samo ciało co najemnik i wspólnymi siłami wytargali je na zewnątrz. Następnie powtórzył to samo z drugim. Co dwóch kaleków to nie jeden.
Na słowa Charlesa nie odpowiedział też, rzucił mężczyźnie suche spojrzenie. To w końcu on przypłacił to wszystko podwójnym wpierdolem.
Wrócił za Strikerem, uderzając wierzchem dłoni o przycisk zamknięcia śluzy za sobą. Dźwięk serwomechanizmów i przyjemny syk uszczelniania dał mu znać, że Tarain został z tyłu. Przeszedł się jeszcze pustym korytarzem aby zajrzeć do kokpitu i upewnić się, że Song jest na miejscu. Widząc agentkę przygotowująca korwetę do lotu wreszcie odsapnął. W ciszy wycofał się do części wspólnej. Minął leżącego na ziemi Charlesa w drodze do kanapy, na której już wcześniej siedział. Nawet nie zainteresował się dlaczego on w sumie leży na podłodze.
Wylądował tyłkiem na kanapie, po raz pierwszy wydając z siebie ciężki jęk. Dłonie sięgnęły do hełmu i po chwili walki z zapięciami, szturmowiec zerwał z głowy skorupę i rzucił na miejsce obok siebie. Twarz Chińczyka zdobiła zaschnięta plama krwi po postrzale, przebijana gdzieniegdzie poparzoną skórą. Bao wyglądał niczym siedem nieszczęść ale jeszcze nie dał za wygraną. Sięgnął do ładownicy przy pasie aby wyjąć z niej paczkę super ostrych Calbee. Co prawda nieco osmoloną ale to nie było teraz ważne. Otworzył paczkę z cichym szelestem i sięgnął po pierwszy, nadkruszony chrupek.
- A weź spierdalaj. - wychrypiał w odpowiedzi na zaczepkę Charlesa i wsadził chipsa do ust, chrupiąc go namiętnie. Gdy zaś najemnik zaoferował mu jednego ze swoich śmiesznych papierosów, Chińczyk sięgnął po jednego. Z trudem ale udało się. Rozsiadając się wygodnie obejrzał jointa z każdej strony i powąchał. - Marihuana? Jeszcze sześć lat temu bym cię za to zabił, Striker. No ale, jest legalne.
Wzruszył ramionami i umieścił papierowy filtr w ustach. Z drobnymi problemami wyciągnął swoją zapalniczkę i przywołał płomień, który odpalił bibułkę. Wang palił papierosy, a więc sama technika nie była problemem. Tym był dym, który w zetknięciu z jego podrażnionymi płucami wywołał prawdziwe tsunami kaszlu. Oczy Chińczyka zaszkliły się gdy pierwsze łzy popłynęły po jego policzkach. Naczynia krwionośne wewnątrz białek uwydatniły się, niemalże zmieniając kolor jego oczu na czerwone. To akurat był dobry kolor.
- 卧槽! 这个是什么?!Co to, kurwa, jest?! - wychrypiał. Kilka kaszlnięć później poczuł przyjemny ciężar osiadający mu na głowie. Ze zdziwieniem zerknął na tlącego się blanta, to na Strikera. I przypieprzył kolejnego bucha, tym razem ostrożniej. Relaks, który płynął z tej niegdyś zakazanej przyjemności wkrótce sprawił, że Chińczyk rozlał się wygodnie na swojej kanapie. Powieki robiły się cięższe z każdym zaciągniętym buchem.
- Dzięki. - mruknął na koniec i zamknął oczy. Później już było słychać tylko chrapanie.
ObrazekObrazek
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12110
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [POZA UKŁADEM] SSV Tarain

18 sty 2023, o 22:58

Wyświetl wiadomość pozafabularną Początek ich podróży wypełniały małe ogniki bólu, rozdzierające przykryte gęstą skorupą medi-żelu tkanki. Dopiero gdy ich umysły pozwoliły ciałom się odprężyć, odczuli jak dotkliwe były skutki walk, które stoczyli na pokładzie Taraina. Nadwyrężone mięśnie pulsowały bólem przy każdym ruchu, oparzona skóra płonęła, jakby w każdej sekundzie płomiennik Sartorre podpalał ją na nowo, a nawet w wyciszonej głowie Wanga wciąż pobrzmiewał łoskot uderzenia pocisku z karabinu.
Przestrzeń wspólna Higgsa była miejscem dobrym jak każde inne na odpoczynek. W oddali, przez wizjer, dostrzegali na bezdennej pustce kosmosu połyskujące światło odległej gwiazdy, odbijające się od pancerzy jednostek, od których się oddalali. Song odezwała się tylko raz, choć nie mogli do końca określić, kiedy - czy minęło pięć minut, czy pięć godzin, nadal znajdowali się w tym samym miejscu, a pokoje wspólne korwety nadal wypełniał charakterystyczny fetor krwi.
- Są kajuty, wolne - odezwała się, spoglądając na leżącego na ziemi Strikera, a po chwili przenosząc swój wzrok na drzemiącego na kanapie Wanga. Westchnęła cicho, nie dając im drugiej szansy na zmianę swojego miejsca i samej przechodząc do pomieszczenia, które miało służyć załodze za kwatery.
Od razu zauważyli, że zamknęła za sobą drzwi, czyniąc tę małą przestrzeń wyłącznie własną.
Opuszczając kokpit, z pozoru okazała im zaufanie, którego mogli się nie spodziewać. Drzwi do niego stały otworem, a przez wizjer przez wiele następnych godzin konwencjonalnego lotu przewijał się ten sam obraz pustki, tak odmienny od błękitu promieniowania Czerenkowa wypełniającego otoczenie statku przy podróży Przekaźnikiem Masy. Szybko zauważyli jednak, że panele kokpitu były nieaktywne i wygaszone. Gdy sięgnęli do nich swoimi omni-kluczami, chcąc sprawdzić trasę lotu lub zorientować się w przestrzeni, zauważyli, że wszystko było zablokowane, a oprogramowanie szczelnie trzymało ich z dala.
Jia Yi nie wzięła żadnego z nich za technika, który zdołałby zyskać kontrolę nad statkiem.
Zobaczyli ją gdy ich statek docierał do układu, choć nie było to Tasale. Wyglądała na odświeżoną, lecz nadal miała na sobie pancerz, którego nie spróbowała zdjąć pomimo chwili swobody. Włosy spięła w kucyk, by nie wchodziły jej w drogę, a z mesy zgarnęła dla siebie porcję zapakowanego hermetycznie posiłku, odgrzewając go z wyraźną niechęcią wymalowaną na twarzy. W świetle jarzeniówek mesy, siniak na jej kości policzkowej odznaczał się fioletem.
W systemie, do którego dolecieli, Higgs zatrzymał się przy innej jednostce. Mały, niepozorny prom, który znajdował się w miejscu, skryty w łańcuchu asteroid, okazał się znacznie mniej wygodnym środkiem transportu przeznaczonym na końcówkę ich podróży. Song opuściła korwetę jako ostatnia, przełączając coś w swoim omni-kluczu. Chwilę później na odkrytym już radarze promu, w trójkę obserwowali, jak Higgs zmienia swój tor lotu, ruszając w gorejące objęcia najbliższej gwiazdy.
Prom pokonał ostatni odcinek drogi do Przekaźnika w przeciągu następnych dwóch godzin. Gdy mknęli w stronę Ziemi jego tunelem, Song położyła się w swojej koi, jedynej na pokładzie promu, który nie zakładał większej ilości pasażerów, i przymknęła oczy, czuwając.

Wyświetl uwagę Mistrza Gry

Wróć do „Mindoir”