Blady uśmiech pociągnął wyżej kąciki ust asari w odpowiedzi na słowa Strikera.
-
Naszą ambasador ewakuowali miejscowi. Piraci nie mogli wiedzieć, kogo spotkają na statku, tak samo my nie mogliśmy wiedzieć, że jeden z nich ma przy sobie ładunki wybuchowe. To była gorzka lekcja - przyznała niechętnie, a dyskretnym gestem przekazała podkomendnym, aby odstąpili rannych i na moment same złapały oddech. Nie wyglądały jak dumne komando Republiki Asari. Nie brakowało im siły ducha, dumy i gotowości, pokonał ich jednak przypadek, jak i terrorystyczna organizacja.
-
Znaleźliśmy przy pokonanych piratach oznaczenia SST, wyglądało tak, jakby kogoś szukali po statkach. Może polityków, innych dyplomatów, których mogliby wymienić za wymierny dla nich okupu, może po prostu kredytów na rzecz swoich operacji. Nie wiem. To, co stało się na Mindoirze... Bogini niech ma w opiece tych, którzy musieli przypłacić życiem realizacje czyjegoś, egoistycznego planu - ucięła, widząc kubek parujące kawy, który quarianin podsunął komandosce od nos. Podziękowała, biorąc łapczywie duży łyk gorącego napoju.
Obie komandoski spojrzały po sobie.
-
Dwie, może trzy godziny. Przytomność straciła nie dłużej, niż godzinę temu. Już na statku, na którym ją znaleźliśmy nie wyglądała najlepiej, ale dopiero teraz, po skoku przez przekaźnik, odczyty medyczne poleciały w dół i zaczęła czuć się coraz gorzej. Próbowałyśmy ją ustabilizować, jednak mamy ograniczone medykamenty i sprzęt. Bogini nam Panią zesłała, doktor Te’eria - odsunęły się, pozwalając Tori robić swoje. Dowodząca niewielkim oddziałem, asystowała lekarce. Wykonywała polecenia, kiedy podłączyła tlen ze swojego skafandra, klatka piersiowa dyplomatki uniosła się w głębszym oddechu.
Quarianin podrapał się po głowie. Po chwili wrócił z całą zgrzewką sody oraz mokrym ręcznikiem. Był lodowaty w dotyku, o czym przekonała się Tori, kiedy wyżymała go przed dotknięciem do czoła chorej. Donosił lód, tak długo, jak długo trzeba było. Skany nie poprawiły się, aczkolwiek funkcje życiowe wydawały się być stabilne. Tyle musiało wystarczyć na dalszą podróż.
-
To nie będzie przyjemny widok - odpowiedziała Charlesowi asari. Pozwoliła, aby obejrzał to, co zostało z jej ręki; kości były w miarę całe, ścięgna jednak jak i paliczki mocno poszatkowane. Sama, odwróciła oczy, a kiedy yagh podała jej kawałek drewna niemalże w tym samym momencie co mecz Tori, bez szemrania zagryzła zęby wstrzymując oddech. Striker miał pod ręką wszystko, co potrzebował, aby zabezpieczyć jej dłoń. Sterylną strzykawką wpuścił w jej żyły środki przeciwbólowe oraz antybiotyki, przymknęła oczy, czując, jak otula ją miękkim kocem termicznym.
-
Dziękuję - wyszeptała, pochylając głowę w stronę mężczyzny.
-
Jestem Ci dłużna drinka we Fluxie, kiedy spotkamy się na Cytadeli w lepszych czasach - za zgodą mężczyzny, przesłała na jego omni-klucz kontakt do siebie i w końcu zamknęła oczy.
-
Doktor Te’eria, rozumiem Pani osobiste zaangażowaniem, jesteśmy jednak zobowiązani do czegoś względem naszego zleceniodawcy. Nie mogę opuścić statku, ani zostawić Was w przestrzeni kosmicznej w połowie drogi - zaprotestował quarianin. Z początku starał się być subtelny, nie chciał nikogo urazić, jednakże względem uporu Tori i reakcji na jej propozycje, dodał głośniej:
-
To komandoski. Poradzą sobie, Pani doktor - naciskał, starając się przemówić asari do rozsądku.
W ferworze kłótnie, Telessta Radiis wstała.
-
To szlachetna propozycja, nie możemy jednak się na nią zgodzić. Zrobiła Pani dla nas już i tak sporo, Pani Doktor. Ruszamy niezwłocznie dalej, skontaktowałam się z dowództwem, wysłali w naszą stronę myśliwca, aby przechwycić Panią Ambasador. Raz jeszcze dziękujemy - sprawnym, wojskowym drygiem, komandoski zebrały się i ruszyły na swój statek wynosząc rannych. Na moment przed wejściem do śluzy, dowodząca odwróciła się w stronę tych, którzy zdecydowali się ją pożegnać.
-
Niech Bogini nad Wami czuwa - odłączono korytarz, statek asari pomknął w swoją stronę. Quariański pilot wyraźnie odetchnął.
-
Kontynuować kurs? - odezwała się WI. Jej metaliczny głos, przebijał się przez gęstą atmosferę.
-
Tak. Informuj nas, kiedy dotrzemy do przekaźnika - rzucił bardziej pod nosem, niż do reszty. Wrócił na miejsce w kokpicie, przyglądał się monitorom oraz odczytom statku. Do pozostałych zszedł dopiero po kilku godzinach lotu, które mogło się albo cholernie dłużyć, albo minąć w mgnieniu oka.
-
Jesteśmy już w Mgławicy Półksiężyca. Stąd, lecimy prosto na rubieże układu Mindoir, gdzie zaczniemy poszukiwania naszego celu. Postawimy na sygnaturę, skaner powinien wychwycić, czy odpowiadający jej nadajnik jest na statku, czy nie. Możemy też próbować przez kontakt radiowy. To ostatni moment na drzemkę, albo kawę. Dla mnie kawę, gdyby ktoś sobie właśnie chciał zrobić - dodał, dosiadając się do stołu.
Wyświetl uwagę Mistrza GryDeadline 16/11 włącznie.