Wiadomość dotarła do niej, gdy w promieniach Tasale wylegiwała się na wygodnym, plażowym leżaku stojącym na piasku plaży i leniwie pociągała przez słomkę
piña coladę (na jej wyraźne życzenie przyrządzoną z nieco większą niż zwykle zawartością rumu). W wodzie nieopodal niej pluskało się kilka osób, a ona sama po raz pierwszy od dłuższego czasu cieszyła się wolnym weekendem, który postanowiła spędzić w luksusowym hotelu, na Ilium. Ilium wybrała z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że nie było Cytadelą, więc nawet w razie pilnej potrzeby i wezwania do biura mogłaby próbować wykręcić się sianem i zignorować wezwanie argumentując to wymaganym czasem podróży. Po drugie, trzecie i pięćdziesiąte - tutejsze dobre i drogie hotele przypominały małe raje wypoczynkowe oferując prawdziwe luksusy dla wygłodniałych atrakcji turystów - od zabiegów we własnym spa, wykwintnych dań w restauracjach, wieczornych bali, wizyt w teatrach czy nawet operach, licznych sklepów i butików oferujących zdecydowanie zbyt drogie ciuchy, których jednak na próżno można było szukać w sklepach na Cytadeli, czy w końcu stref wypoczynkowych na brzegu morza, ustylizowanych i przypominających lagunę, z białym piaskiem plaży i falującą pod podmuchami lekkiej bryzy wodą błyszczącą w promieniach lokalnego słońca. To nic, że złudzenie przebywania w zupełnie dzikim, osamotnionym miejscu wywoływane było przez hologramy oddzielające hotelową plażę od innych podobnych, prywatnych czy publicznych i to nic, że Annabelle była tego świadoma. Gdyby nie one, wypoczynek nie byłby tak słodki i relaksujący. Dlatego gdy jej omni-klucz zabrzęczał po otrzymaniu wiadomości, zaszczyciła jego ekran jedynie przelotnym spojrzeniem spod ciemnych okularów, prychnęła wzgardliwie odczytawszy krótką wiadomość i ciesząc się, że to nie jakieś “pilne” newsy od szefostwa czy jej asystentów, powróciła do poprawiania odcienia swojej opalenizny i zmrożonego drinka.
Następnego dnia sygnał przychodzącego połączenia z nieznanego numeru zastał ją podczas lunchu na hotelowym
patio i Annabelle miała szczerą ochotę zignorować je, albo wręcz z premedytacją się rozłączyć. W sumie nie po to jest na weekendowym urlopie, żeby gadać z jakimiś obcymi natrętami. Mogła równie dobrze przekierować rozmowę do Manuela czy
Quinty, ale z czystej złośliwości, po piątym sygnale postanowiła odebrać połączenie i opieprzyć natręta tylko dlatego, że odważył się zakłócać jej czas wolny. Wystarczyło jednak, że wysłuchała pierwszych zdań Trevorsa i cała złość z niej wyparowała niczym kropla wody na rozgrzanym piekarniku. Zaproszenie na odczytanie testamentu Ditorino. Na Ziemi, w Paryżu. Czy wiedziała, kim jest Vanessa Ditorino? No o takie rzeczy prawnik chyba nie musiał pytać. Zwłaszcza, że w ostatnich dniach spekulacje i doniesienia o śmierci projektantki, czy nawet relacja z jej pogrzebu była w mediach tematem... no, może nie numer jeden, ale zdecydowanie często się pojawiającym. Poza tym Annabelle, jako typowa hedonistka, niejednokrotnie wzdychała do katalogów mody prezentujących niebotycznie i bezsensownie drogie kreacje opatrzone charakterystycznym logiem projektantki. Zaskakujące dla niej zatem było nie samo nazwisko zmarłej, ale fakt, że to właśnie ona została zaproszona na otwarcie testamentu, jednak mimo prób naciskania prawnika dlaczego właśnie ona i czy oczekują od niej udokumentowania i późniejszej relacji z tego kameralnego wydarzenia, nie otrzymała żadnej wiążącej odpowiedzi, a jedynie lokalizację i czas kiedy powinna się zameldować we wskazanym miejscu.
Dwa razy nie trzeba było jej powtarzać. Zostawiając niedojedzony lunch, kończąc rozmowę truchtała już do hotelowego pokoju by spakować swoje fatałaszki i jak najszybciej złapać połączenie na Ziemię.
*************
Do posiadłości wkroczyła spokojnym, wystudiowanym krokiem. Ubrana w kupioną specjalnie na tą okazję czarną, elegancką sukienkę i czółenka na wysokim obcasie, w ciemnych okularach na nosie czuła się jak Audrey Hepburn ze “Śniadania u Tiffany’ego”, wkraczając w ociekające przepychem i świadczące o zamożności właścicieli wnętrza. Do pełni stroju co prawda brakowało jej sznura pereł opasujących szyję, ale tym razem musiał - jak zwykle - wystarczyć delikatny, złoty łańcuszek i medalik z wizerunkiem
Nossa Senhora da Conceição de Aparecida. Drepcząc za prowadzącym ją lokajem zsunęła okulary i rozglądała się ciekawie, nie odważyła się jednak aktywować swojego drona i kamery. Jeżeli zostanie o to poproszona - proszę bardzo, z chęcią to zrobi. Na razie jednak nie wiedziała jeszcze jaka miała być jej rola w całej tej ceremonii i dlaczego to właśnie z nią skontaktował się Trevors. Liczyła jednak, że czas na pytania i odpowiedzi przyjdzie wkrótce.
Wsunęła się przez wskazane przez lokaja drzwi i stanęła z boku, starając się nie rzucać w oczy zgromadzonej tutaj rodzinie i przyjaciołom zmarłej - jednak nie było to spowodowane skromnością ani zakłopotaniem. Była dziennikarką, nawykła do obserwacji z boku i nawet teraz analizowała pomieszczenie szukając najlepszego kąta ujęcia i obserwując wpadające przez szerokie okna światło słoneczne. Na samym przodzie dostrzegła siedzącego nieruchomo męża zmarłej, którego zdjęcia przewijały się ostatnio pomiędzy informacjami o pogrzebie. Przez chwilę miała ochotę do niego podejść, ale zrezygnowała. To było spotkanie rodzinne. Ona była obserwatorem. Sama również wychwyciła kilka zdziwionych, czy wręcz niechętnych spojrzeń skierowanych w jej stronę, ale na każde z nich odpowiadała takim samym, uprzejmym uśmiechem i lekkim skinieniem głowy. Chwilę po niej do pokoju weszło jeszcze dwóch mężczyzn - z ich lekko zakłopotanych spojrzeń domyśliła się, że podobnie jak ona znaleźli się tutaj nie wiedząc w jakim celu. Nie było jednak czasu na dłuższe analizy, obserwacje i rozmyślania, bo już chwilę później do pomieszczenia, tylnymi drzwiami wszedł kolejny, starszy mężczyzna, który już z daleka wyglądał na prawnika. I to drogiego prawnika. Gdy się odezwał, zgromadzeni goście zaczęli zajmować miejsca. Poczuła lekkie dotknięcie na swoim ramieniu i odwróciwszy się dostrzegła lokaja - tego samego, który prowadził ją przez budynek - z poważną miną wskazującego jej miejsce na pobliskim krześle.
Usiadła i wsłuchała się w słowa prawnika, a gdy na ekranie za nim pojawiła się znana jej od lat z mediów twarz Vanessy i padły wypowiadane przez nią słowa, Annabelle w duchu podziękowała lokajowi, że ten namówił ją do zajęcia miejsca - inaczej pewnie padłaby z wrażenia psując całą atmosferę tego miejsca. Gdy usłyszała swoje nazwisko i datę urodzenia (i to tą prawdziwą, nie podawaną w jej “oficjalnych” dokumentach!) na jej twarzy pojawił się wyraz autentycznego i głębokiego zdumienia. Delikatnym zgrzytem w przekazie było nazwanie jej "panią" a nie "panną" - cóż, była na tym punkcie nieco wyczulona, ale nie zamierzała oponować, bo rewelacje płynące z ust zmarłej kobiety przyćmiewały tak drobne potknięcie. Kolejne nazwiska i daty sprawiły jednak, że odwróciła głowę w bok, przypatrując się siedzącym obok niej mężczyznom, którzy musieli być równie zaskoczeni co ona sama. Nie tylko zresztą ona. Ku ich trójce skierowały się spojrzenia chyba wszystkich zgromadzonych w pokoju osób, rozległy się szepty i ciche komentarze. Słowa płynące z nagrania docierały do niej jakby przez mgłę, jakby Ditorino faktycznie przemawiała z zaświatów - jednak mimo to doskonale wyłapywała ich sens, choć docierał on do niej z pewnym opóźnieniem.
Czy właśnie została jedną z trzech spadkobierców niesamowicie, obrzydliwie, masakrycznie wielkiej fortuny Vanessy? Wystarczy dostarczyć tą kopertę do wskazanej osoby i już? Będzie mogła sobie nawet kupić ten hotel na Ilium w którym była zaledwie kilka dni temu i nie martwić się o pieniądze do końca swoich dni? To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Spojrzała po twarzach zgromadzonych, oczekując ostrzejszych komentarzy bądź wręcz werbalnego ataku pod swoim adresem. W końcu rodzina zmarłej przyszła tutaj, żeby podzielić “skórę na niedźwiedziu”, spodziewając się odziedziczenia sutych sumek, a tymczasem okazało się, że zostają z niczym, a spadkobiercami są zupełnie obcy ludzie, trójka osób nie mających dotychczas nic wspólnego ze zmarłą. To się nie może skończyć dobrze. Była gotowa jednak działać, a dodatkowa - i to całkiem potężna - motywacja w postaci możliwego pokaźnego przelewu na jej konto sprawiła, że nie zastanawiała się długo i nie zamierzała oglądać się na zazdrośników.
W zapadłej ciszy powoli podniosła się ze swojego krzesła, raz jeszcze spojrzała po twarzach zgromadzonych zatrzymując wzrok na dłuższą chwilę na postaci Mortenio, po czym odezwała się cichym, ale doskonale słyszalnym głosem.
-
Nazywam się Annabelle Soreno Morena Reguera de Ayala i proszę mi uwierzyć, że ta wiadomość jest dla mnie równie zaskakująca co dla państwa. Niemniej jednak pozwolę sobie się spytać... Kim jest Elizabeth Ronner?