Szło łatwo. Zbyt łatwo, jak na oczekiwania Frosta co do Haestrom; ale w sumie to mogła być wina tylko jego paranoi. Spodziewał się przebijania przez hordy syntetyków, a zamiast tego zastał smażącą się na słońcu faunę i opuszczone budynki.
-
Quariańska architektura - wymamrotał, smakując te słowa. -
A myślałem, że to matka wszystkich oksymoronów.
Przysiągłby, że co jakiś czas widział błyski. Na krawędzi wzroku, subtelne, ale zawsze obecne. Miał przed oczami tego biednego, piekącego się żywcem robala, którego zobaczył tuż po wyjściu z Frostbite i... jakoś nie mógł o nim zapomnieć. "Jestem robalem", naszła go myśl nie wiadomo skąd, którą zaraz przegonił, ale niewiele to pomogło. Błyski pozostawały. Wiatr świszczał wśród zapomnianych szczątków quariańskiej godności, czasem łopocząc złowieszczo, dręcząc go naśladowaniem szalejących płomieni, których to miejsce wydawało się być jedną wielką alegorią.
-
Weź się w garść - warknął do siebie drżącym głosem. Coś było z nim wybitnie nie tak. Może to rozłąka z Olivią.
Paradoksalnie, brak katastrof podczas dalszej podróży wśród ruin tylko zwiększał jego niepokój. Jaką ulgę odczuł, kiedy wreszcie usłyszał coś, co nie było tylko hulaniem gorącego powietrza w szczelinach budowli. Nadstawił ucha... tak, wyraźnie słyszał silniki statku. Sądząc po zmniejszających się stopniowo obrotach, statek ten właśnie wylądował.
Bardzo ostrożnie zbliżył się w kierunku źródła hałasu. Nie miał zamiaru się tym specjalnie interesować, chciał tylko sprawdzić dla bezpieczeństwa. Jeśli to statek gethów, to albo szybko się usunie, albo, jeśli szczęście dopisze, użyje okazji, by im jakoś zaszkodzić. Jeśli to jakaś quariańska technologia, która się nagle uruchomiła po tylu latach, to po prostu, starym zwyczajem, oleje to wszystko i pójdzie dalej swoją drogą. Bo przecież to nie może być statek jakichś istot organicznych... prawda?
Wyobraźcie sobie więc jego zdziwienie, kiedy statek wszedł w pole widzenia, a oczom Daniela, oprócz pojazdu, ukazało się dwóch ludzi, i to wyglądających na gotowych do ciężkiej akcji. Snajper natychmiast ukrył się w zacienionym, nie zwracającym uwagi miejscu i spojrzał na nich przez lunetę wdowy. Nie dało się pomylić - jeden z nich miał na sobie ten kolekcjonerski Pancerz Krwawych Smoków... i właśnie dał niewielki pokaz biotyki. Jedna ze skrzyń została przez niego rzucona polem efektu masy i poszybowała przez powietrze, lądując całkiem niedaleko Frosta. Drugi człowiek, o dziwo, miał na sobie insygnia Przymierza... kto wie, może nie byli to piraci, tylko ludzie, którzy również odebrali sygnał SOS? Jeśli tak... Hm... To można było... Hm, hm, hm... Zawsze będą dodatkowe dwie osoby do ściągania kul...
Wyświetl wiadomość pozafabularnąTe osoby to King i Malcolm, jakby co :P
Daniel jeszcze przez chwilę poobserwował ich przez lunetę. Zaczęli się oddalać. No cóż, Frost, teraz albo nigdy! Jak pójdziesz za nimi i ujawnisz się później, to jeszcze zaczną coś podejrzewać, więc lepiej mieć to za sobą. Tylko jak by tu zwrócić na siebie ich uwagę, nie wzbudzając podejrzeń, albo, co gorsza, nawałnicy kul? Daniel zastanowił się poważnie, wzbierając w sobie całego swojego wewnętrznego manipulatora... po czym wybrał opcję powitania, która wydawała mu się najbardziej rozsądna i naturalna.
-
Siema - zawołał, obserwując przez lunetkę Wdowy reakcję dwójki ludzi. Nie miał palca na spuście, ale dalej lufa była skierowana w ich stronę. Nie żeby coś. Tak na wszelki wypadek.