Wyświetl wiadomość pozafabularną
[h3]ZED, MARSHALL, WAYRA, EVELYN[/h3]
Każda kolejna chwila wypełniała ich żyły adrenaliną. Buzującą we krwi, siłą pobudzającą do działania, pobudzającą do walki. Las, w którym utknęli, był kompletnie im obcy - od żyznej, torfowej ziemi, przez szare pnie drzew i dziwnego koloru żywicę, aż po błękitnej barwy barierę przysłaniającej im wyzierające zza gałęzi niebo. W tym obcym, dzikim dla siebie terenie, każde stąpnięcie w leżące na ziemi gałązki wydawało się zdradliwe. Dźwięki roznosiły się po lesie echem, nietrudno było więc zlokalizować każdego z osobna na tym terenie.
Pierwszy krok należał do Zeda.
Gdy tylko turianin postąpił o krok naprzód, zza drzew wysunęli się przeciwnicy. Z karabinami gotowymi do strzału, kierując ich lufy wprost w wyglądającego na zewnątrz policjanta, instynktownie otworzyli w ogień. Niezrażeni pociskiem Marshalla, który roztrzaskał kolejne, stojące pomiędzy obiema drużynami drzewo, obrali sobie turianina na swój nowy cel. Wysunięci zza własnych osłon, spoglądali prosto na niego, gdy ten skulił się za szarą korą, wymuszając na swoim generatorze tarcz natychmiastową reaktywację.
Wydawali się skupiać na swoim przeciwniku bez względu na pozostałych. Mimo pocisku, którzy przeszył pancerz jednego z nich, żadne z nich nie wróciło się do ostrzeliwującego ich żołnierza Przymierza. Tak samo postanowili zignorować Wayrę, który, choć jego kamuflaż zawiódł wywołany w pośpiechu, zbiegł ze swojego obecnego miejsca tam, gdzie drzewa oferowały większą ochronę przed wzrokiem, jak i ostrzałem przeciwników.
Gdy kolejny pocisk Marshalla uderzył o drzewo, a insektoiadalni najeźdźcy odpowiedzieli swoimi salwami w kierunku Zeda, na krótką, błogą chwilę, w powietrzu nastała cisza. Dwójka pozostałych przy życiu wrogów uniosła swoje skryte pod chitynowym pancerzem głowy ku niebu. Wydawali się czegoś nasłuchiwać - czegoś, czego żadne z pozostałych nie było w stanie usłyszeć. Gdy ponownie chwycili obiema dłońmi za karabiny, nie podnieśli ostrzału. Spoglądając prosto w br
oniących się, powoli postąpili o kilka kroków naprzód, wsuwając się pomiędzy drzewa. Gdy zniknęli za szarymi korami, usłyszeli jedynie ich oddalający się bieg.
-
Jezus maria - wydusiła z siebie blondynka, pochylając nagle, opierając dłonie na kolana. -
Uciekli? Ale dlaczego?
Nie dodawała tego, co każde z nich mogło wywnioskować z jej tonu głosu - po co uciekać, skoro mieli nas tuż przed sobą? W oczach kobiety pobłyskiwał strach, nawet gdy odgłosy oddalających się przeciwników wreszcie ustały.
-
Nic wam nie jest? - rzuciła w eter, prostując się i bardzo powoli powracając do swoich zmysłów. -
Chryste, już ci pomogę - dodała, dostrzegając sączącą się po pancerzu Wayry, czerwoną krew. -
Ale spierdalajmy stąd. Myślicie, że w fabryce będzie więcej... tego czegoś? - spytała, sięgając do swojego plecaka po większą porcję medi-żelu i podchodząc bliżej Taleva.
To coś prezentowało im się, leżąc na ziemi. Dwójka napastników pozostawiła po sobie jednego zmarłego. Po zapobiegawczym
tknięciu butem okazało się, że w istocie, nie żyje. Im dłużej jednak przyglądali się ciału, tym bardziej wydawało im się lekko odstawać od popularnego wizerunku Zbieraczy, którzy czasem pojawiali się w galaktyce. Chitynowy pancerz, którym pokryty był obcy, był nieco jaśniejszy, a jego sylwetka bardziej smukła. Obok niego leżał karabin, którym się posługiwał - przy odrobinie technicznych manewrów, mógł zostać podpięty prowizorycznie pod pochłaniacze ciepła wykorzystywane ogólnogalaktycznie.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąKarabin Szturmowy Zbieraczy leży na ziemi do wzięcia.
Wyświetl wiadomość pozafabularną
[h3]TORI, VEX, CARLOS[/h3]
Dzień na Watson powoli chylił się ku zachodowi.
Źdźbła traw nadal pozostawały jasnozielone, a drzewa, które pozostawili za plecami, przykrywał mrok. Wyruszyli do bariery popołudniu, mając zaledwie kilka godzin do zmroku. Choć komunikacja wewnątrz skalistej
zatoki pozostawała nieosiągalna, ich omni-klucze wydawały się działać bez zarzutu. Według nich, spędzili już ponad godzinę wewnątrz obcego im obszaru, co powoli zbliżało ich do zachodu.
Słońce zawisło nad niewidocznym dla nich horyzontem, kąpiąc niebo po swojej stronie w barwach żółci i czerwieni. W miarę, gdy posuwali się w stronę fabryki, budynek w oddali nabierał spodziewanych przez nich kształtów. Widzieli zarysowane w oddali budynki szybów kopalnianych, a także łączące je z głównym centrum drogi. Linia drzew, która stanowiła dla nich wspaniałe schronienie, towarzyszyła im przez większość podróży.
Czerniejące w połowie niebo powoli, skromnie ukazało im połyskujące na swoim tle gwiazdy. Jedna po drugiej, wyłaniały się z kosmicznego atłasu, układając w konstelacje, które z ich galaktycznej perspektywy wydawały się obce. Pośród nich, najjaśniej błyszczała kometa - o wątłym ogonie, ledwie widoczna pośród swoich względnie nieruchowych sióstr.
Im bliżej znajdowali się fabryki, tym większym gmachem się wydawała. Już z oddali, przemierzając wymaganą, pustą przestrzeń, kierując się nawigacją z map pozyskanych z omni-klucza Cantos, dostrzegli niezgodność z jej planami. Wschodnia część budynku wydawała się zawalona. Dopiero gdy podeszli na bliższą odległość, dostrzegli więcej szczegółów.
Ściana tuż przy otwartym przed nimi wejściu była nietknięta. Mimo tego, u jej stóp leżały zbite, metalowe panele, analogiczne do tych, z których stworzone były zewnętrze ściany kompleksu. Teren dookoła był płaski, żadna ze struktur nie wydawała się być wystarczająco uszkodzona, by brakowało jej tak wielu elementów konstrukcyjnych.
Viyo jako pierwszy dostrzegł utknięte w gruzie ciało. Dłoń cywilnego pracownika wystawała spod sporej, metalowej konstrukcji. Przywdziany w uniform z naszywką, na której widniało to samo logo, które przyozdabiało ściany fabryki, z daleka mógł zostać zidentyfikowany jako pracownik.
W miarę, gdy zbliżyli się do środka, dostrzegli pierwsze nieregularności. Na pierwszy rzut oka wokół nich, teren wewnątrz bariery wydawał się płaski i, poza lasem, nie chował zbyt wiele w ramach swoich skał, okolice fabryki w żaden sposób nie odstawały od tego widoku. Zgodne z tym, czego mogli się spodziewać, wydawały się nie pasować do planów Evelyn jedynie mistycznym gruzowiskiem i utkwionym w nie ciałem, do którego na razie żadne z nich nie podeszło. Na ścianie tuż przy drzwiach jednak dostrzegli napis wyryty w lakierze, na tyle mały, by zmusić ich do podejścia.
IDŹCIE ZA SŁOŃCEM.
Nieznajome hasło nie mówiło nic żadnemu z nich.
Ciało leżące w gruzowisku wydawało się
zwyczajnie martwe - przygniecione nadmiarem materiału budowlanego, którego nie byli w stanie zlokalizować. Bez bliższego badania, nie dowiedzą się jednak większych szczegółów.
Zbliżając się by przeczytać napis, Carlos dostrzegł w półotwartym przejściu do wnętrza niedopałek papierosa ludzkiej marki.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąDeadline: 04.06 godz 1:00
2 teamowi odpiszę wcześniej jak poślą już kogoś do badania zwłok :>