W galaktyce istnieje około 400 miliardów gwiazd. Zbadano lub chociaż odwiedzono dotąd mniej niż 1% z nich. Pozostałe światy oraz bogactwa, które zawierają, wciąż czekają na odnalezienie przez korporacje lub niezależnych poszukiwaczy.

Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12220
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

[Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

29 lip 2021, o 02:10

Wyświetl wiadomość pozafabularną Niewiele informacji docierało do uwagi blondynki. Trzymając w żelaznym uścisku Hearrowa, z nożem z wolna nacinającym miękkie łączenie między płytkami jego pancerza, zamarła w jednej pozycji. Jedynie jej wzrok skakał dookoła, od jednej osoby poprzez drugą, przyglądając się każdemu ruchowi, który mógł potencjalnie być wymierzonym w jej stronę atakiem. Słowa wypowiadane przez nich kolejno przechodziły przez pewien filtr, który nie wpuszczał ich do jej świadomości. W jednej chwili zmieniła się z kobiety, żywej z krwi i kości w kompletną maszynę. Jak gdyby pewien poziom złości odblokował w niej chłodne opanowanie - pragmatyczne odsiewanie tych bodźców, które nie wpłyną na jej osiągnięcie celu lub zmienią jej szanse na przetrwanie.
Kula połyskiwała, niemal w zasięgu ręki. Blondynka odnotowała, gdy ktoś poruszył się w jej kierunku, co dopiero wyciągnął ku niej dłonie. Obnażała wtedy zęby ze wściekłości, demonstrując swój sprzeciw. Właśnie wtedy Hearrow poczułby lekkie szczypanie na swojej szyi, sygnalizujące o przebiciu się noża przez jedyną barierę pomiędzy miękką skórą a jego ostrzem. Wiedział doskonale, że wystarczył jeden, błędny ruch, a jego życie skończy się w bardzo bolesny sposób.
Uniesienie broni przez Tori zmieniło wszystko. Rozszerzyło oczy Cantos do rozmiaru spodków, ujawniając rozbłyskujące w nich przerażenie. W huku wystrzału, zdążyli usłyszeć jej rozpaczliwy krzyk zaprzeczenia, nim pomieszczenie znów rozbłysło, oślepiając każde z nich z osobna. [h3]Carlos[/h3] Chłodne powietrze zamkniętego pomieszczenia zastąpiła wyczuwalna w nim suchość. Błękitna poświata zniknęła, ustępując światłu jarzeniówek. Stał w korytarzu, który wydawał mu się znajomy - jednak za nic nie przypominał miejsca, w którym znalazł się jeszcze chwilę temu. Był opancerzony, lecz nie miał na głowie hełmu. W dłoniach trzymał karabin.
Klendagońskie powietrze wdzierało się w jego nozdrza, gdy stał w pustym korytarzu spoglądając na zamknięte, metalowe skrzydła drzwi. Poza nim, wokół nie było nikogo, jednak z wnętrza dobiegły żołnierza podniesione głosy. Sugerowały, że zamknięcie nie jest w pełni szczelne. Podważając krawędź ostrzem omni-klucza zdołał poszerzyć szczelinę i zerknąć do środka.
Większość pola widzenia wypełniały mu plecy ochroniarza z wyszytym logiem firmy KOBO. Stał w napiętej, gotowej do walki pozycji. Ponad jego ramieniem, Carlos dostrzegł znajomą sylwetkę Girbacha, jak i stojącą obok Dianę Vasser. Jeszcze dalej widział znajomy profil reszty towarzyszy.
W ferworze emocji, nikt nie zauważył podglądacza - nawet, gdy rozsunął skrzydła jeszcze trochę, zwiększając swoje pole widzenia. Sięgający do kabury ochroniarza mężczyzna nawet nie spojrzał w jego kierunku - dobył pistoletu.
- Zabierz proszę im broń - polecił do Rutlanda.
Carlos, niczym w spowolnionym tempie, dostrzegł ochroniarza, powoli odwracającego się w kierunku jego samego. Carlos Brown, nieświadom swojego sobowtóra podglądającego sytuację zza drzwi, analizował sytuację i szykował się do zeskoczenia z siedziska, i zajęcia pozycji strzeleckiej.
Wydarzenia, które zapamiętał żołnierz, rozgrywały się na jego oczach, obserwowane z zupełnie innej perspektywy.
[h3]Marshall[/h3] Ból w szyi odezwał się jako pierwszy, wraz z uderzeniem kojącego, rześkiego powiewu wiatru. Evelyn odsunęła się gwałtownie w połowie swojego ruchu, zaledwie lekko raniąc szyję żołnierza pod wpływem chwili, oraz reakcji, nad którą nie miała kontroli.
Oboje, siedzieli teraz na chodniku.
Rozejrzała się gwałtownie, wypuszczając powietrze z ust. Przerażenie mieszało się w jej wyrazie twarzy z frustracją, gdy uniosła głowę w górę, napotykając gwieździste, nocne niebo.
- Co żeście kurwa zrobili? - warknęła w jego stronę, rozglądając się za pistoletem, który wcześniej leżał gdzieś na ziemi, jednak ten pozostał w miejscu, które opuścili. - Gdzie my w ogóle jesteśmy?
Hearrow nie musiał się nad tym długo zastanawiać. Rozpoznał swoje otoczenie natychmiast - powróciło do niego w formie dziecięcych wspomnień, znajomego układu budynków, zapachu okolicznej restauracji. Siedzieli na chodniku po drugiej stronie ulicy od jego rodzinnego domu. Nie wszystko było takie, jakim je zapamiętał - rosnące na podwórku drzewo wydawało się znacznie mniejsze od tego, jakim je zapamiętał. Posiane kwiaty były skromne, a terenu nie otaczał płotek ogrodzenia, na którym w dzieciństwie trenował swoje umiejętności wspinaczki.
Drzwi jego domu otworzyły się gwałtownie, po czym zamknęły z hukiem. Mężczyzna, który z niego wyszedł, był wyraźnie sfrustrowany. Wysoki, ubrany w luźną koszulę, która w obecnych czasów daleka byłaby do modnej. Wyciągnął z kieszeni spodni papierosy i przeczesał blond włosy nerwowo, po czym zaczął krążyć w miejscu, pogrążony własnymi rozmyślaniami.
[h3]Tori[/h3] Najpierw było światło.
Po nim pojawiła się ciemność. Zimno, wywołujące na jej skórze gęsią skórkę, wdzierające się do wnętrza jej pancerza, który zwykle niwelował skutki otoczenia. Zniknęły bariery odgradzające ich od świata zewnętrznego. Później zniknęły ściany i połyskująca na środku kula. Na końcu, zniknęli jej towarzysze - jeden po drugim pochłaniani przez morze ciemności, pozostawiając ją zupełnie samą.
Stanie w miejscu nagle okazało się trudne. Nogi jakby wiotczały, umysł musiał skupić na utrzymaniu się w pionie. Z początku nie była w stanie zlokalizować źródła problemu i swojego narastającego zmęczenia. Rzeczywistość wokół niej wyginała się i formowała od nowa, w sposób, którego jej umysł nie był w stanie w pełni pojąć.
Ta chwila trwała nieskończenie długo, dając asari posmakować wieczności. Gdy ciało, lub zmęczony czekaniem umysł, wreszcie postanowiło spróbować poddać się temu działaniu, zaprzestać walki o ustanie w miejscu, dopiero wtedy poczuła, jak chłód dociera do jej twarzy. Do jej ust i nosa wdarła się słona, oceaniczna woda, zmuszając ciało do gwałtownego wierzgnięcia, powrotu do walki o utrzymanie się na powierzchni.
Wokół była tylko ciemna woda. Na niebie na próżno szukała gwiazd czy źródła światła, które mogłoby pomóc jej w zlokalizowaniu schronienia. Ocean wydawał się nie mieć końca, na horyzoncie nie czekało ją nic.
Właśnie wtedy, jeden punkt rozjaśniał nad jej głową. Kometa przesuwająca się po nieboskłonie, ta sama, którą widziała przed wejściem do ośrodka wydobywczego. Rosła w oczach, nadciągający meteor. Jej lot trwał godzinami, nim doczekała swojego zwieńczenia uderzając w błękitnej eksplozji w powierzchnię wody kilometry dalej. Miejsce lądowania odznaczało się na nieboskłonie ciemnoszarym dymem.
Z przeciwnej strony, ciszy, znajomy szept Oka przywoływał ją w przeciwnym kierunku, w stronę bezdennej ciemności, kusząc zwodniczy umysł odpowiedziami, których nigdy nie poznała.
[h3]Vex[/h3] Oślepiający blask wywołany przez kulę zmuszał go do zamknięcia powiek, jednak gdy turianin chciał je uchylić, biel nie znikała. Świat zewnętrzny wywoływał ból, gdy usiłował na niego spojrzeć. Dostosowanie się do niego trwało niemalże w nieskończoność, a każda próba kończyła się dyskomfortem.
Odziany w pełne opancerzenie, dopiero po chwili zorientował się, że systemy adaptacyjne jego hełmu były przystosowane do innych wartości. Na oślep, zmusił je do maksymalnego przyciemnienia obrazu, dopiero wtedy będąc w stanie uchylić powieki i rozejrzeć się wokoło po jasnym otoczeniu, do którego z trudem się przyzwyczajał.
Pomieszczenie, w którym znajdował się chwilę temu zniknęło, tak samo jak Cantos i wszyscy pozostali. Wciąż miał przy sobie całe swoje opancerzenie i uzbrojenie. Na przedramieniu połyskiwały drobne blizny pancerza, pamiątka po spotkaniu z iskierkami czarnej biotyki.
Śnieżna kraina, w której się znalazł, pozornie wydawała się neutralna. Nieprzyjazna, zarówno na pierwszy rzut oka, jak i spojrzenie w omni-klucz i sprawdzenie morderczej, zimnej temperatury panującej wokoło. Specyficzna, trudna do zlokalizowania w miejscu czy czasie przy zwykłej obserwacji nieba. Świat zalany był bielą, z której teraz, dopiero przy wsparciu swojego pancerza, wydobywał kształty lodowych wybrzuszeń terenu pokrytego jasnym śniegiem.
To szukając na nim znajomych sobie konstelacji, dostrzegł, jak jedna z gwiazd się porusza. Z początku powoli, więc różnica była ledwie dostrzegalna. Dopiero gdy obiekt zaczął zwiększać się na jego oczach, rozpoznał, że w żaden sposób nie był ani podróżującym po nieboskłonie gwiazdą, ani kometą.
Statek z hukiem wdarł się w atmosferę, skryty w objęciach kuli ognia, spod których spozierała błękitna poświata. Zderzenie było niemal natychmiastowe, choć obserwowane oczami turianina, wydawało się grać klatka po klatce, nim obiekt zniknął za granicą wzniesienia, które oddzielało turianina od miejsca jego lądowania.
Ziemia zatrzęsła się, niemal zrzucając go z nóg, gdy statek uderzył z pełną mocą w teren poza jego zasięgiem. Dopiero gdy grunt pod jego nogami się uspokoił, zdołał podejść, a później wspiąć się na lodowe wzniesienie.
Jego oczom ukazał się krajobraz, który wydawał się obcy, a zarazem upiornie znany. Na przestrzeni kilku kilometrów, lodowa pokrywa naznaczona była częściami okrętu, które odpadły na ziemię w starciu z bezlitosną atmosferą. Część z nich pogrążona była w płomieniach, część dymiła jedynie, posyłając na tle śnieżnej bieli czarne kominy dymu w górę.
W epicentrum tego wszystkiego, przykryty zasłoną liżących kadłub płomieni i tryskających z przewodów iskier, Viyo rozpoznał załamujący się kształt Niezłomnego.
[h3]Wayra[/h3] Po przebłysku światła, nadeszła samotność.
Gdy Wayra otworzył oczy ponownie, a jego plecy spotkały się ze ścianą gdy odruchowo cofnął się, spodziewając zagrożenia ze źródła rozbłysku, dostrzegł, że zmieniło się wiele. Po jego towarzyszach pozostały jedynie pozostawione na ziemi, dwa pistolety - ten należący do Hearrowa, oraz ten, który miała Cantos.
Nie było jednak ani Hearrowa, ani Cantos. Poza Talevem, w środku nie było absolutnie nikogo.
Kula na środku pulsowała swoim błękitnym światłem, jednak pulsy wydawały się skokowe, nagłe. Niektóre trwały jednostajnie przez kilka sekund, inne urywały się nagle, jak słabe rozbłyski piorunów.
Dostrzegł, że jego pancerz miał znów swoje zasilanie. Omni-klucz zaktywował się zachęcająco, rozświetlając półmrok pomarańczową barwą. Błękitne bariery pozostały jednak ustanowione, uniemożliwiając mu wyjście żadnym z trójki przejść, które wciąż znajdowały się na swoim miejscu.
Moduł komunikacyjny omni-klucza nie wychwytywał żadnego sygnału, ani radiowego, ani połączenia z boją komunikacyjną i extranetem. Nie miał żadnego sposobu na skomunikowanie się z resztą zespołu, gdziekolwiek się znajdowali.
I wtedy, gdy próbował po raz drugi nawiązać z kimś kontakt, ciszę w pomieszczeniu przerwał jazgot przechwytywanych transmisji. Talevowi zdarzało się w życiu łączyć z węzłami komunikacyjnymi - odgłosy przypominały właśnie to. Mieszankę komunikatów radiowych, w których rozpoznał ludzkie, jak i obce głosy. Tak, jak nagle się pojawiły, tak kilka sekund później ucichły zaledwie do szmeru w tle. Kula pojaśniała - zamiast rozświetlać się pulsacyjnie, teraz w losowych momentach niemal czerniała.
- Mistrz (...) połączeń.
Choć źródło dźwięku pochodziło bezpośrednio z kuli, przemawiało dwoma głosami. Jedno słowo wypowiedział ciepły, damski głos, drugi zagrzmiał niskim barytonem.
- Połączenie nie jest sprawne. Zalecana konse---rwacja. - gdy kula pociemniała, głos wypowiadający słowo załamywał się. W dalszym stopniu przemawiała różnymi dźwiękami, tworząc ze zlepków informacji spójną wiadomość. - Mistrz połączeń przeprowadzi konserwację.
Wayra Talav
Awatar użytkownika
Posty: 115
Rejestracja: 28 sty 2015, o 09:38
Miano: Wayra Talav
Wiek: 22
Klasa: Szpieg
Rasa: Człowiek
Zawód: Kurier / Przemytnik / Najemnik / Pilot
Lokalizacja: Kołyska Sigurda -> Skepsis -> Watson
Kredyty: 9.896

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

29 lip 2021, o 10:25

Wybitnie to zlecenie było jakieś pechowe. Wszystko szło na opak, nie tak jak trzeba i do tego - w zupełnie niezrozumiały sposób.

Reszta? Żyją? Martwi? Jeśli tak, dlaczego przeżył? Jeśli nie, tamci gdzie są? - chwilę zajęło mu poukładanie myśli i uspokojenie się na tyle, by systematycznie zacząć zastanawiać się nad "co dalej"

Machinalnie podniósł pistolety i przeniósł je bliżej cokołu i kuli.
Komunikat.
Mógł oznaczać po prostu informację o procedurze koniecznej do wykonanie i tym kto powinien ją przeprowadzić, jak i również zapowiedź wizyty w bliżej nieokreślanym czasie kogoś z taką funkcją. Tak czy siak - na wszelki wypadek usiadł tak, by panel i cokół były pomiędzy nim a drzwiami. A broń leżała "pod ręką".
Cóż.
Następne zostało skupienie się na zbadaniu i próbie podłączenia do do urządzenia skoro omni odzyskało sprawność.
Być może udałoby coś dowiedzieć z banków danych - najwyraźniej technologia, czymkolwiek by nie była była wyposażona coś w stylu WI czy AI... i być może jakieś banki danych czy inne specjały. Poza tym same schematy po skanie mogą coś powiedzieć.

Pozostawał też jeszcze jeden pomysł skoro wróciło omni. Ale to zamierzał zostawić na sam koniec.

Wziął więc dwa głębokie oddechy i metodyczne przystąpił do najpierw badania a potem próby podłączenia. Było to łatwe o tyle, że towarzysze byli w gruncie rzeczy - obcymi ludźmi. Pewnie gdyby to byłą jego rodzina, załoga, przyjaciele - fiksowałby by z nerwów. W obecnej jednak sytuacji - bardziej niepokoiło go, że został sam, bez wsparcia a wciąż w głowie miał strzelaninę, którą ciężko byłoby przetrwać gdyby nie wsparcie lepiej wyszkolonych towarzyszy.
Nic się na to nie poradzi.

Na tym etapie, interesujące mogło być wszystko - czy to dane które w końcu rzuciłby światło na przeznaczenie tego czegoś, czy sposób użycia, czy też nawet - interfejs komunikacyjny, który możne stać się punktem wejścia do próby zebrania jakiś informacji, czy nawet włamania się do systemu.

No i pozostawała opcja końcowa, gdyby odbił się od ściany (dosłownej i w przenośni). Skoro jest omni, mógł zacząć używać umiejętności związanych z techniką. A w tym - sabotaż. Owszem - pewnie nie na długo, ale powinien być w stanie wyłączyć na moment i zresetować urządzenie.
A przy rebucie może łatwiej i ominąć zabezpieczenia i przy okazji - może się okazać, że na chwilę daje się wyłączyć barierę która (teraz już tylko jego) więziła ich.
Być może - byłoby jakaś droga wyjścia z pułapki.

I czemu u cholery laska chciała tak koniecznie wynieść tą kulę?
Ciekawe czy duża bariera też jest kontrolowana przez kulę...
I co się z nią by działo w trakcie przerwy w jej działaniu?


Niemożliwe do odpowiedzenia w tym momencie pytania kołatały się gdy, zaczynał robotę, które pewnie jakąś chwilę zajmie. Zaczynając najpierw od skanu najmniej inwazyjnych operacji - czymkolwiek toto było, najwyraźniej miało swój protokół bezpieczeństwa.
Najlepiej by było w ogóle gdyby udało się go nie wyzwalać ponownie, nie?
>> Ibris << >> Theme #1 << >> Theme #2 <<
ObrazekObrazek
Marshall Hearrow
Awatar użytkownika
Posty: 630
Rejestracja: 4 mar 2014, o 19:41
Miano: Marshall "Arrow" Hearrow
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Podporucznik Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Kredyty: 56.600
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

6 sie 2021, o 10:39

Świat zawirował, błysk pozbawił go na moment wzroku a potem poczuł... świeże powietrze i jeszcze coś. Zapach był bardzo znajomy, Marshall wiedział, że we wszechświecie jest tylko jedno miejsce, które pachniało w ten sposób, ale przecież to było niemożliwe. Dopiero kiedy jego wzrok się zogniskował miał okazję przyjrzeć się uważnie okolicy. Nie był tutaj od wieków, w zasadzie odkąd wyprowadzili się z matką do Londynu nie widział powodów aby wracać do Sydney. Dom stojący po drugiej stronie ulicy nie pozostawiał jednak żadnych złudzeń. Był tutaj. W miejscu, w którym się urodził i wychowywał przez dwanaście lat. Tylko wszystko zamiast się znacznie postarzeć, odmłodniało.
Początkowo zignorował słowa Evelyn, jakby nie zdając sobie do końca sprawy, że znalazł się tutaj z kobietą, która właśnie przed chwilą próbowała go zabić. Dopiero po następnym jej zdanie odwrócił głowę w jej stronę.
- Nie wiem - odparł beznamiętnie spoglądając ponownie w kierunku domu. Podniósł się z chodnika i przeszedł kilka kroków w stronę domu, jednak zatrzymał się i odetchnął głęboko, jakby nie chcąc wracać do czegokolwiek co przypominało mu o tamtych latach. Frustacja Cantos udzieliła się Arrowowi i nie miał zamiaru teraz uspokajać kobiety.
- Jesteśmy w Sydney, ale... - zawahał się przez moment próbując odnaleźć coś, co sprawi, że cała ta sytuacja stanie się dla niego bardziej klarowna. - Nie wiem kiedy. To drzewo było większe, w ogródku rosło więcej kwiatów. Moja mama jest szurnięta na ich punkcie. I gdzie do cholery jest płot.
Przeszedł na drugą stronę ulicy i stanął w blasku latarni przyglądając się wszystkiemu z bliższej odległości. Od schodów werandy dzieliło go zaledwie kilka kroków.
- Myślę, że pytanie nie powinno brzmieć gdzie a kiedy tu jesteśmy - powiedział odwracając się plecami do wejścia. - Więc może jednak byłabyś wreszcie tak łaskawa i wyjaśniła co tu się do cholery dzie...
Nie zdążył skończyć, jak drzwi za nim otworzyły się i zamknęły z powrotem z hukiem. Marshall nie rozpoznał mężczyzny, który wyszedł z jego własnego domu, jednak ten wydawał się mu mocno czymś poruszony.
Hearrow niewiele myśląc i zdając sobie sprawę, że to może być jedyna okazja, aby czegokolwiek się dowiedzieć podszedł do mężczyzny.
- Przepraszam bardzo - zaczął niepewnie przyglądając się jak ten odpala papierosa. - Mógłby mi pan powiedzieć, która jest godzina?
Zawahał się przez moment, zastanawiając się czy przypadkiem nie zabrzmi jak ostatni wariat, jednak nabrał powietrza i zadał jeszcze jedno pytanie:
- I który mamy rok?
OUTFIT -- UNIFORM -- ARMOR -- VOICE -- MAIN THEMEObrazekObrazekObrazek-Problem nie jest problemem. Problemem jest twoje podejście do problemu-Bonusy:
+20% do obrażeń od broni
+30% do obrażeń w walce wręcz
+1PA do ataku wręcz
20% szans na podpalenie przeciwnika przy ataku omni-ostrzem
+5% szansa na strzał krytyczny
+20% do pancerza
+1 pochłaniacz do każdej przenoszonej broni
Obrazek
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1959
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

11 sie 2021, o 17:12

Wyświetl wiadomość pozafabularną Zanim znaczenie słów Tori dotarło do niego w pełni, świat wypełnił huk wystrzału i oślepiający błysk światła. Zamknął oczy i odruchowo osłonił oczy ramieniem, nie spodziewając się, że jasność eksploduje pod jego powiekami nawet, gdy był odwrócony tyłem do jej źródła. Przekleństwo zginęło w jednostajnym szumie, który wypełniał jego uszy, próbujące poradzić sobie z echem użycia pistoletu w niewielkim, zamkniętym pomieszczeniu i tak blisko niego, a ciało spięło się w oczekiwaniu na nadchodzący chaos - efekty wybuchu, atak Cantos, wystrzał karabinu Carlosa i pistoletu Wayry, kakofonię krzyków i cały pozostały koktajl pandemonium, który nieuchronnie musiał nadejść.
Tyle, że nic takiego się nie stało.
Dopiero po chwili zorientował się, że biel przed jego oczami nie wynika z zabezpieczeń sferycznego terminalu, a z ustawień wizjera, a szum napierający na jego uszy nie ma swojego źródła w wystrzale pistoletu, a jest efektem zawodzącego wiatru. Kiedy udało mu się dostosować ustawienia hełmu, spektrum kolorów rzeczywistości przesunęło się z przekontrastowanej bieli z powrotem do normalnych barw, ukazując niebezpiecznie znajomy widok. Widok, który sprawił, że zamarł w miejscu, opuszczając powoli dłoń od twarzy. Śnieżne, skute lodem połacie terenu nie przypominały w niczym Watson, ale stanowiły bardzo świeże wspomnienie, z którego dopiero co udało mu się wyrwać. Jego wzrok przesuwał się po kryształowych szponach strzelających w niebo, ale umysł nie zdążył dojść do żadnych wniosków, gdy kolejny dźwięk wyrwał go z początkowego zaskoczenia i wrzucił w kolejne.
Ryk statku kosmicznego przedzierającego się przez atmosferę w otoczeniu płomieni zmusił go do podniesienia wzroku i do śledzenia kuli ognia zostawiającej szramę czarnego dymu na nieboskłonie, podczas gdy umysł połączył obydwa fakty i doszedł do abstrakcyjnego wniosku, który w obliczu ostatnich wydarzeń musiał być jedynym, możliwym rozwiązaniem.
Jakimś cudem znajdował się na AZ-102.
Tkwił w bezruchu, pochwycony w szpony niedowierzania, śledząc lot Niezłomnego, aż ten zniknął za wzniesieniem. Pojedyncze uderzenie serca później ziemia zatrzęsła się, gdy przez powierzchnię planety przeszła fala eksplozji; statek rozbił się, kończąc swój żywot, a jego ostatni oddech spopielił wszystko w otoczeniu kilku kilometrów, pozostawiając po sobie szlak zniszczeń, poczerniałych, stalowych kości, sadzy i ognia. Vex wyprostował się powoli i wciągnął gwałtownie powietrze, orientując się, że wstrzymywał je od dłuższych kilku sekund.
Nic nie miało tu sensu.
Ciało bezwiednie ruszyło do przodu, wdrapując się na śnieżne wzniesienie i zostawiając po sobie ślady bieli, brnąc w stronę pogorzeliska, podczas gdy umysł z oporem zaczął próbować ogarniać fakty. Myślał, że zdrada Cantos, chociaż niespodziewana, trochę rzuciła światła na ich sytuację. Obstawiali, że tkwili w pętli czasowej, która ograniczała się do wnętrza biotycznej kopuły, bo miało to namiastkę sensu pośród tego co widzieli: ciało Evelyn, dziwna wiadomość z niezapominajką, anomalię nad ciałem Philipa Lance, znaki na ścianach pisane ręką Browna... Reakcja blondynki sprawiła, że niejako potwierdził swoje domysły, zakładając że pętla była prawdziwa i że oni nie byli jej pierwszą iteracją. Ale to?
Maszyna zaginająca horyzont zdarzeń na małym terenie w oparciu o ogromne ilości piezo, miała abstrakcyjną namiastkę sensu, którą jego nienaukowy umysł potrafił zaakceptować, chociaż z oporem. Ale maszyna, która potrafiła wysłać kogoś w przeszłość oddaloną o setki tysięcy lat świetlnych, obierając ramę czasową i lokalizację wyłącznie w oparciu o jego niezwerbalizowane, podświadome wspomnienie? Nawet jego akceptacja niemożliwego miała swoje granice, które teraz zostały przekroczone, pomimo jak najbardziej rzeczywistego, lodowatego wiatru uderzającego w pancerz, pomimo śniegu skrzypiącego pod butami, pomimo widoku zwęglonych szczątek Niezłomnego, powoli rozpościerających się pod nim ze wzgórza.
Nie zatrzymał się, żeby to rozważyć. Teorie rozpadały się tu i traciły sens szybciej, niż powstawały, więc pozostawała tylko praktyka, tylko "teraz", bez "dlaczego", "skąd" lub "po co". Parł przed siebie, próbując dotrzeć do pokiereszowanego kadłuba okrętu.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Carlos Brown
Awatar użytkownika
Posty: 213
Rejestracja: 19 lip 2016, o 16:05
Miano: Carlos Brown
Wiek: 49
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Najemnik
Lokalizacja: OMEGA
Kredyty: 27.360
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

11 sie 2021, o 18:57

Powrót na Klendagon był jak powrót do złego snu jako obserwator. Nie wierzył, że naprawdę znalazł się w tym miejscu i czasie co właśnie obserwował. Był święcie przekonany, że to tylko jakieś wspomnienia. Zapis tego co jego zmysły rejestrowały, ale umysł nie zawsze pamiętał. Ta afera miała miejsce ledwie kilka miesięcy temu, a miał wrażenie, że minęło kilka lat.
Zaraz dawny on zrobi coś głupiego i pośrednio zabije Dianę. Powinien był strzelić do Cantos, kiedy tej odbijało. Nie było by wtedy tylu problemów i dziwacznych podróży w czasie. Jeden trup więcej na sumieniu niewiele by zmienił, może nawet by jej nie zabił, tylko obezwładnił.
Patrzył na zamieszanie przez drzwi, widząc jak jego kilka miesięcy młodsze ciało napina się do akcji. Teraz wiedział, że tarcz nie rozwali tym pistolecikiem. Pewnie to wspomnienie i nic nie zmieni, ale czy wspomnienia nie są po to by rozpatrywać różne alternatywy? Co by było gdyby Carlos nie strzelał wtedy sam? Spojrzał na swój karabin i szybko podjął decyzję.
Ustawił amunicję deskrypcyjną i przez nieco rozchylone drzwi wziął na cel Rutlanda.
- GRANAT!
Zawołał, jednocześnie naciskając spust. Jeśli mu się i tym razem nie uda, to nie zabije Diany dwa razy. Nie da się dwa razy zabić trupa.
ObrazekObrazek Pochłaniacze do broni +2, Szansa na strzał krytyczny: +10%, Obrażenia krytyczne: +5%, Bonus do pancerza: +300
Tori Te’eria
Awatar użytkownika
Narrator
Posty: 416
Rejestracja: 15 sie 2016, o 21:18
Miano: Tori Te'eria
Wiek: 163
Klasa: Adept
Rasa: Asari
Zawód: Lekarz
Lokalizacja: Cytadela
Kredyty: 10.880
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

11 sie 2021, o 19:02

Wyświetl wiadomość pozafabularną Wiele rzeczy wydarzyło się w tym samym momencie. Huk wystrzału i szarpnięcie odrzutu pistoletu w kurczowo trzymającej go dłoni. Krzyk Cantos, słyszalny mimo odbijającego się od ścian, natarczywego echa wystrzału. Blask, gwałtownie wypełniający całe pomieszczenie, oślepiający, wymuszający zamknięcie oczu a mimo to wwiercający się w głąb głowy, zdałoby się, że do samego mózgu. I nagle - cisza i ciemność. I przenikliwe, kąsające zimno, którego wcześniej Tori nie zarejestrowała. Otworzyła gwałtownie oczy starając się rozejrzeć wokół - czyżby jej strzały uszkodziły terminal, dezaktywowały kulę? Co z pozostałymi? Dlaczego niczego nie słychać?
Przez chwilę miała wrażenie, że dostrzega zarysy wnętrza pomieszczenia, że widzi sylwetki swoich towarzyszy, ale obraz wyglądał jakby patrzyła na niego przez ruchomą, zniekształcającą wszystko szybę, w całkowitej ciemności, przywołując jedynie kontury i ciemniejsze plamy wokół niej - ale to zjawisko trwało może jedno uderzenie serca. Raptownie wszystko wokół zniknęło, pozostawiając tylko ciszę, mrok i wrażenie chłodu jakby ogniskującego się na postaci asari, przenikającego jej pancerz beż żadnego wysiłku i wgryzającego się w jej ciało ostrymi igłami mroźnego oddechu. Rozglądała się wokół ale nie widziała nic, na czym mogłaby skoncentrować wzrok - doskonała ciemność otaczała ją ze wszystkich stron, bezkształtna, bezkierunkowa i bez odległości a jednak w jakiś nieodgadniony sposób znajoma. Jej dłonie i nogi nie potrafiły znaleźć żadnego punktu oparcia, ciało zaczęło walczyć o zachowanie równowagi w przestrzeni pozbawionej kierunków i choćby punktu, na którym można by było skoncentrować wzrok, umysł zaczynał domagać się jednego konkretnego bodźca który pozwoliłby się skoncentrować i odgadnąć tą niby-rzeczywistość ją otaczającą.
Początkowa panika zmniejszyła się i została zastąpiona przez niepokój, a Tori po raz pierwszy zaczęła analizować swoją sytuację. To, co zrobiła, użycie broni spowodowało reakcję kuli bądź samego urządzenia. Reakcję? Jak to Vex wcześniej powiedział? Mechanizm obronny? Ale to, co ją w tym momencie otaczało to nie była zwykła obrona. To nie było kolejne pole siłowe, tarcza czy agresja. To było bardziej jak reakcja żywego organizmu, próbującego ukryć się i zamaskować w znany sobie sposób - mimo, że wcześniej chyba wszyscy w jakimś stopniu zaakceptowali, że czas pod kopułą zachowuje się dziwnie i inaczej niż do tego byli przyzwyczajeni, to teraz okazało się, że to, przeciwko czemu stanęli w tym pokoju na Watson, potrafiło również wpływać na przestrzeń. Bo gdziekolwiek Tori się teraz nie znajdowała, nie było to wciąż to samo pomieszczenie. Była gdzie indziej... Gdzie? - I kiedy? Oraz... Chyba najważniejsze pytanie. Po co? Czy jako agresor który zaatakował kulę została wyeliminowana i umieszczona gdzieś, gdzie nie będzie stanowić zagrożenia, a pozostali wciąż stoją przez dylematem co zrobić z połyskliwą kulą i szaloną blondynką? A może jest to próba nawiązania dialogu? Z czym jednak? A może... z kim?
Zamiast próbować dociekać, zamiast walczyć o zachowanie równowagi, o dostrzeżenie czegokolwiek wokół, o mnożenie pytań bez odpowiedzi, poddała się i znieruchomiała. Zimno otoczyło ją nową falą i nagle zachłysnęła się lodowatą, gorzko-słoną wodą. Jej umysł zalała natychmiast kolejna fala paniki i strachu. Wizje nagłej, mniej lub bardziej gwałtownej śmierci w bezkresnym bezmiarze wód wśród których utonięcie było jednym z łagodniejszych scenariuszy wypełniły ją nagle, gdy jej ciało wierzgnęło dziko starając się rozgarnąć śmiercionośny płyn i wydostać się na powierzchnię. Nigdy nie lubiła otwartych zbiorników wodnych. Nigdy z własnej woli nie zanurzyła się choćby w basenie. Lekcje pływania - obowiązkowe podczas szkolenia - były jednym z najgorszych koszmarów na Akademii.
Te znienawidzone lekcje teraz jednak uratowały jej życie. Powoli jej ruchy zaczynały się uspokajać, ciało i kończyny zaczęły współdziałać i Tori wynurzyła się na powierzchnię ciemnej, spokojnej wody. Prychając wodą, która raz po raz zalewała jej oczy i usta próbowała się rozejrzeć. Skąd tu ta woda? Chwilę jeszcze wcześniej nie było jej tu!? Tak, ale chwilę wcześniej Tori wraz z innymi znajdowała się w podziemnym pokoju na Watsonie. Chyba powoli można zaakceptować już fakt, że należy zapomnieć o racjonalnym podejściu do rzeczywistości. Nie szukać logiki w miejscu, gdzie wszystko wokół jest nieprzewidywalne.
Oddech powoli się uspokajał, serce zwalniało swój przerażony łopot, ruchy utrzymujące ją na powierzchni stawały się coraz bardziej skoordynowane i asari ze zdumieniem dostrzegła w otaczającej ją ciemności jeden znany sobie element - kometa, którą widziała na Watson. Można by nawet powiedzieć, że widziała ją dwukrotnie, raz na własne oczy, podczas ich “normalnej rzeczywistości”, a drugi raz w anomalii czasowej wokół ciała Lance’a. Tym razem jednak kometa nie była takim statycznym obiektem. Powoli, w otaczającej wszystko wokół ciszy zdawała się rosnąć. Początkowo Tori zdawało się, że to złudzenie optyczne lub efekt zachlapanych zimną wodą oczu, ale jednak. Początkowo bardzo wolno, w sposób niemal wymykający się możliwościom postrzegania zielonych oczu lekarki, hipnotycznie, z czasem, po eonach mrugnięć i godzinach oddechów stopniowo powiększając się, nabierając tempa, coraz szybciej, zmieniła się z małego przecinka w kulę, w płonący pocisk który nagle pałając błękitem i wybuchając w niemej eksplozji która na chwilę zamieniła ciemność w błękitny brzask, gdy kometa uderzyła w wodę na widnokręgu, pozostawiając drogowskaz - szarą smugę dymu widoczną doskonale mimo zapadłej na powrót ciemności.
Wówczas odezwały się szepty. Nie wokół, ale doskonale słyszalne. I Tori natychmiast je rozpoznała, mimo że nie składały się ze słów i mimo, że słyszała je już... kiedyś... Miesiące temu. Ten sam szept, który na Klendagonie wabił ją do Oka, popędzał by odurzona jego wpływem, w półsennym, hipnotycznym transie kierowała się prosto do źródła tego... Czego? Tej mocy, tej obecności, tej niewypowiedzianej obietnicy... Teraz jednak była świadoma. I mimo przemożnej chęci by się obrócić i popłynąć ku temu szeptowi, zatracić się w nim i poddać mu, skupiła wzrok na smudze dymu daleko przed nią. Oczy zwęziły się, ramiona zagarnęły wodę i powoli zaczęła płynąć w tamtym kierunku, ku spadłej gwieździe, komecie, którą widziała na Watson.
*** ARMOR *** VOICE *** FORMAL *** PARTY ***
ObrazekObrazek
Statystyki dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12220
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

18 sie 2021, o 03:37

[h3]Wayra, deszyfracja[/h3]
0
% sukcesu to % deszyfracji

[h3]Carlos, odwrócenie uwagi[/h3]
<60%
1
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12220
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

18 sie 2021, o 04:00

[h3]Marshall[/h3] Noc była pochmurna. Mimo tego, gorąca temperatura Australijskiego otoczenia niemal natychmiast pozwoliła im odróżnić to otoczenie od poprzedniego. Ciepły wiatr rozwiewał krótkie włosy Evelyn gdy ta podnosiła się z kolan. Światła latarni rozświetlały wściekłość na jej twarzy, z którą spoglądała na podróżującego wraz z nią Hearrowa. Gdziekolwiek, lub kiedykolwiek byli, to miejsce wydawało się dla niej obce, choć dla Marshalla było znajome.
- Myślisz, że jestem jebanym specem? - warknęła w odpowiedzi, agresywnie, natychmiast, jak gdyby znów znajdowała się w sytuacji bez wyjścia.
Żadne z nich nie miało przy sobie broni. Sięgnęła do swojego paska odruchowo, chcąc uzyskać przewagę nad żołnierzem Przymierza, ale nie znajdując niczego, co mogloby pozwolić jej ją uzyskać, zaklęła głośno.
Jej słowa, do pewnego stopnia, były kłamstwem. Hearrow widział to wymalowane na jej twarzy, gdy odpowiadała. Ewidentnie wiedziała więcej od niego, choć nie chciała niczego przyznać.
- Nie, kurwa, nie idź tam! - syknęła gdy ruszył do stojącego przed drzwiami mężczyzny i, bardzo niechętnie, ruszyła za nim.
Mężczyzna był zaskoczony ich obecnością, jakby wcześniej nie dostrzegł tego, że stali po drugiej stronie ulicy. Zamarł, z paczką papierosów wyjętą w dłoniach, spoglądając na stojącego obok Hearrowa, który zasypał go specyficznymi pytaniami. Spoglądał na niego przez dłuższą chwilę, nie wydając żadnego dźwięku poza chrząknięciem, wyrażającym nerwowość.
- Kiedykolwiek jesteśmy, nie możemy niczego zmieniać - blondynka syknęła mu do ucha, pojawiając się za plecami żołnierza.
- Eee.. późno jest. Już druga - burknął mężczyzna, patrząc na swój analogowy zegarek zapięty na nadgarstku. Przyglądał się Hearrowowi chwilę z zaintrugowaniem wynikającym jego ubiorem, gdy nagle jego negatywne emocje przeważyły.
Był zestresowany. W jego jasnych blond włosach przejawiały się pierwsze kosmyki siwizny, a w piwnych tęczówkach przejawiał się smutek.
- Pięćdziesiąty siódmy, wrzesień. Skądżeś się urwał? - prychnął, zaciągając wreszcie tytoniowym dymem.
Westchnął głęboko, opierając plecami o ścianę obok.
- Mam już kurwa tego dość. Możesz być i kosmitą, nic mi to nie robi - mruknął, sprawiając, że Evelyn zamarła w miejscu, przyglądając się dwójce mężczyzn. Obcy przeniósł swoje spojrzenie na Marshalla. - Co byś zrobił, gdybyś został zdradzony? - rzucił, z dobrze znaną Hearrowowi, nienawistną nutą w głosie.
[h3]Carlos[/h3] Uchylone drzwi nie dawały Carlosowi wiele pola widzenia. Widział poszczególne sylwetki, których pozycję na miejscu wspierała jego pamięć. Widział plecy ochroniarzy, wyszkolonych przez Girbacha do walki, którzy w napięciu obserwowali rozwijającą się sytuację. Przed oczami przemknął mu Viyo - turianin obracający głowę ku jemu samemu, Carlosowi z przeszłości, gdy pomimo ich pertraktacji ten wykonał gwałtowny ruch.
Dzięki temu, w jak spory sposób był zasłonięty, nie wszyscy byli w stanie go dostrzec. Gdy padł jego krzyk, wszyscy zamarli w miejscu, obracając ku niemu głowę. Dostrzegł zszokowany wyraz twarzy Girbacha gdy ten napotkał jego spojrzenie. Dostrzegł skonfundowany wyraz twarzy Diany stojącej tuż obok jego, w muszce mężczyzny, dostrzegającej jego sylwetkę za drzwiami.
Dostrzegł tylko tyle, nim drzwi rozsunęły się siłą nieco szerzej, a całość przejścia zasłonił mu jeden z ochroniarzy. Otwierając je siłą, ignorując przepustki pracownicze, wprowadził je w inny tryb. Zamiast się z nim zmagać, mężczyzna po drugiej stronie chwycił oba skrzydła i rozsunął je na tyle, by przecisnąć się w przejście, przysłaniając Carlosowi wydarzenia z wnętrza pomieszczenia.
Właśnie wtedy, w środku rozległ się pierwszy huk wystrzeliwanej salwy karabinu, której odgłos rozpoznawał doskonale.
- Kim, kurwa jesteś? - warknął mężczyzna, wysuwając swoją broń wprost przed nos Browna. Pomimo jego zdecydowania w ruchach, żołnierz dostrzegał, że ochroniarz nie jest pewien tego, co widzi. - Co tutaj robisz?
[h3]Vex[/h3] Nie mógł czuć na swoich policzkach mroźnego wiatru AZ-102. Przerażająco znajome krajobrazy jednak nasycone były smołą - ciemnym paliwem tworzącym kałuże wokół niektórych części statku, które wylądowały we śniegu. Gęsty, ostry dla nozdrzy dym unosił się w górę, ku niższym strefom atmosfery. Hełm turianina radził sobie bardzo dobrze z odfiltrowaniem toksyn, niemniej poinformował go o zagrożeniach, świecąc ostrzegawczo pomarańczowymi lampkami w polu jego widzenia.
Droga do Niezłomnego wydawała się nieskończona. Wyraźnie zarysowane, dymiące elementy statku były niczym góra - z pozoru bliska, niemal na wyciągnięcie ręki. Każdy jednak krok wykonany na nieskończenej bieli niemal nie przybliżał go do celu.
Komunikacja leżała poza jego zasięgiem. W pustce, lub statycznym szumie niedziałającego radia, wreszcie docierał do głównego pomieszczenia statku. Obdarty ze swoich piór, Niezłomny krwawił w miejscu, w którym wydarto mu skrzydła i dziób. Jego krew plamiła mrokiem jasne podłoże, a agonalne jęki rozdzieranego siłą upadku metalu pobudzały lód pod nogami turianina do działania, sprawiając, że grunt drgał lekko, zwiastując zagrożenie.
Gdy dotarł do osmolonego przejścia, dostrzegł znajome prześwity miejsca, w którym niegdyś był. Długi korytarzyk z jednej strony przykrywała konsola. Metalowe, wygięte części okrętu, wciąż gorące po wejściu w atmosferę, parowały w skutek zetknięcia z lodowatym powietrzem.
Z wnętrza pomieszczenia dotarło do niego rzężenie. Dopiero po krótkiej chwili dostrzegł na samym środku zawalony sufit. W środku wygiętych nienaturalnie, metalowych płyt, coś lekko się poruszyło. Podchodząc bliżej, dostrzegł skrytą w środku, opancerzoną kobietę. W jej trzewiach tkwił pręt zbrojeniowy. Jej dłonie rozciągnięte były w obie strony, jak gdyby wcześniej podtrzymywała konstrukcję, która teraz niemal ją pogrzebała. Jej pancerz nosił na sobie obrażenia, jak i brunatną, zmarznięta krew. Oznaczenie N7 na piersi było przecięte, a cyfra 7 przesunęła się w swojej pozycji, częściowo oderwana.
- Jesteś. Jesteś, jest-eś... - wychrypiała kobieta, z trudem się poruszając. Choć jej ciało nie było w pełni zablokowane, nie poruszała się, nie usiłując nawet wstać, wydobyć pręt zatopiony w jej klatce piersiowej.
Wizjer jej hełmu nie był przyciemniony. Rozpoznał po drugiej stronie miodowe tęczówki. Skronie Volyovej pokryte były krwią. Wzrok rozbiegany, daleki od przytomności - mimo tego, zakotwiczyła go w stojącym z dala od niej turianinie.
- Nie mogę się ruszyć - dodała ciszej, wzrokiem uciekając w stronę sufitu.
[h3]Tori[/h3] Woda była zimna i zdradliwa.
W ciemności, asari nie dostrzegała nadciągających fal. Pojawiały się nagle, niczym lodowate uderzenia w policzek, wydzierające z jej płuc powietrze i wypełniające usta wodą. Ta nie miała żadnego smaku. Gdy fale znikały, Tori nie czuła również podmuchów wiatru. W uszach czuła bicie własnego serca, walącego w jej klatce piersiowej z mocą zdolną rozerwać każdy napierśnik w pół.
W małym fragmencie nieskończoności, Te'eria na powrót pozostała zupełnie sama. W oceanie otaczającego ją kosmosu, walcząc ze strachem kołatającego w jej piersi serca, z wodą, którą chełstami połykała gdy tylko jej głowa znajdowała się pod wodą, z chłodem pobudzającym jej ciało do drżenia. Choć płynęła naprzód, nie potrafiła w żaden sposób określić, czy jej położenie się zmienia. Światło komety wyblakło, a wreszcie zniknęło po zderzeniu z oceanem, nie pozostawiając jej żadnego punktu zaczepienia.
Na swój sposób, przypominało to połączenie. Świat planety Watson zniknął, ustępując pustce pozbawionej czasu i materii. Rzeczywistość wydawała się jednak zbyt taksująca, zbyt napawająca przerażeniem z trudem przedzierającą się przez zdradliwe wody asari by wzbudzić w niej spokój świadomości czegoś znajomego.
Wreszcie, jej stopa otarła się o twardy, kamienisty grunt. Nim w jej sercu zdążyła zagościć radość, fala pchnęła ją w tył, pozbawiając pod nogami gruntu. I tam, gdzie jej ciałem zapragnął zawładnąć strach, tam nagła determinacja odnalazła na powrót kamieniste podłoże.
Powoli, asari wyłaniała się z wody. Miejsce, które odnalazła, okazało się małą wyspą o ciemnoszarych kamieniach. Ich krawędzie były ścięte u szczytu, niczym w połowie ucięte formacje skalne wyrastające z ziemi, wokół których musiała manewrować, dostając się wgłąb małego przylądka. Gdy wreszcie w całości opuściła lodowate tonie, przed jej oczami wykwitło błękitne światło, które choć intensywne, pojawiało się zdawkowo, nabierając z każdą sekundą na intensywności.
Dopiero wtedy, ciało asari zalało spokój. Stanęła przed świetlistą kulą, nieograniczoną metalowymi powierzchniami terminala. Jej światło wydawało się ciepłe. Padające wokół promienie odbijały się od marmurowych skał wokoło, nie sięgając jednak zwodniczej powierzchni mrocznej wody.
- Kim jesteś?
Choć źródło dźwięku pochodziło bezpośrednio z kuli, każde słowo wypowiadane było innym głosem. W jednym rozpoznała swoją przyjaciółkę z Szpitala Huerty na Cytadeli. Drugi głos był kompletnie jej obcy.
- Przyjacielem... - kula pojaśniała, pobrzmiewając głosem Hearrowa. - ... czy wrogiem? - sczerniała nagle, na krótką chwilę. W jej głosie rozpoznała Evelyn.
Artefakt pulsował lekko. Rozpoznawała w nim terminal - strażnika w postawionej w jej podświadomości, obcej bramie. Strażnika, za którego plecami czekała dobrze jej znana jedność.
Obrazy. Uczucia. Emocje.
- ᵀᵂᴼᴶᴬ ᴰᴿᴼᴳᴬ ᴿᴼᶻᴳᴬłᴱ̨ᶻᴵᴬ ˢᴵᴱ̨ ᴺᴬ ᴰᵂᴵᴱ ˢ́ᶜᴵᴱᶻ̇ᴷᴵ. - zabrzmiał niski głos jej profesora z czasów studiów. Kula uniosła się lekko i podwoiła - smukle rozsuwając w dwa kierunki. - ᵀᴶᴱᴰᴺᴬ ᶻ ᴺᴵᶜᴴ ᴰᴼᴾᴿᴼᵂᴬᴰᶻᴵ ᶜᴵᴱ̨ ᴰᴼ ᶜᴱᴸᵁ. ᴰᴿᵁᴳᴬ ᴾᴿᴼᵂᴬᴰᶻᴵ ᴰᴼ...
Jedna z kul zgasła, nim obie mignęły porozumiewawczo, zamieniając się miejscami w błysku oka.
- Dwie zagubione dusze znają poprawną ścieżkę. Odpowiedzą na jedno ₱Ɏ₮₳₦łɆ - grzmiał dalej, nim jego głos ustępił innym. - JɆĐ₦Ø ₭ł₳₥łɆ. Drugie mówi prawdę. Jakie pytanie zadasz?
[h3]Wayra[/h3] Omni-klucz stworzył istny wachlarz możliwości, którego wcześniej tak potwornie brakowało. Pomarańczowa poświata urządzenia działała kojąco na zmysły technika, który odzyskał przedłużenie swojej ręki i wszystkie idące z nim ulepszenia.
Pierwszy skan nie wykazał niczego, czym mógłby się posłużyć. Technologia, która operowała kulą była bardzo zaawansowana, lecz nie przypominała przy tym niczego, z czym miałby styczność w przeszłości. Połowa danych, którą uzyskiwał, była zakodowana w obcym języku, lub ulegała uszkodzeniu w procesie powolnej deszyfracji, którą usiłował zakończyć omni-klucz. W efekcie tego Talev nie wiedział, które wyskakujące w jego konsoli błędy wynikały ze złego funkcjonowania maszyny, a które stworzone były przez ograniczone możliwości jego urządzenia.
Kula była maszyną. To rozpoznał niemal od razu. Nie była niczym mistycznym, żadnym boskim stworzeniem, obcą rasą zamkniętą w szklanym akwarium. Jej pulsowanie było efektem wydzielaną przez nie energię. Jej pobieranie energii z otoczenia, choć działało w pokrętny, nieznany mu sposób, było sposobem na zasilenie jej komponentów.
Sabotaż był jedną z możliwości. Wayra był sam, zamknięty w pomieszczeniu z niczym poza tym piekielnym wytworem technologii, której nie potrafił zidentyfikować. Jego inżynieryjny umysł wybrał pierwsze z potencjalnych rozwiązań - wyłączyć, włączyć - a omni-klucz rozbłysł ponownie, spełniając polecenie.
Kula wybuchła kaskadą błękitnego światła, zmuszając technika do osłonięcia oczu dłońmi. Z jej wnętrza wydobył się zniekształcony krzyk wielu głosów na raz, przerywanych momentami szumu radiowego wypełniającego ciszę.
- Nie! - ryknęły głosy zgodnym chórem, a wraz z nimi, kula przygasła, zmieniając swój kolor do czerni ciemniejszej niż każdy cień w pomieszczeniu. - Mistrz połączeń przeprowadzi konserwację.
Ostatni głos przebrzmiał kobiecym, wysokim, znanym mu głosem doktor Te'erii.
Artefakt powoli, niemalże nieśmiało rozjaśnił się, a wraz z nim zrobił to jego omni-klucz. Cokolwiek tkwiło w środku tej maszynerii, nakierowało jego urządzenie pośród chaosu danych i zaszyfrowanych plików prosto do wielkiego, jarzącego się czerwienią błędu.
- Połączenie zerwane - wydobył się znów głos Tori z wnętrza kuli, gdy ta niemalże szturchała omni-klucz Taleva, odświeżając widok plików, znów nakierowując go na ten sam błąd, którego rozwiązania od niego oczekiwała. - Mistrz Połączeń przywróci stabilność połączenia.

Wyświetl uwagę Mistrza Gry
Ostatnio zmieniony 24 sie 2021, o 22:16 przez Mistrz Gry, łącznie zmieniany 3 razy.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1959
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

18 sie 2021, o 18:19

Wkroczenie pomiędzy szczątki Niezłomnego różniło się od tego co pamiętał. Szpony pogiętego metalu, poczerniałe paliczki stalowych palców wyciągniętych oskarżycielsko w stronę nieba, przypominały wtedy opuszczone cmentarzysko zasypane śniegiem i zapomniane na zawsze, porzucone na planecie pośrodku niczego. Wiele miesięcy temu wieczna zmarzlina upomniała się o swoje, pokrywając lodem porozrywany kadłub okrętu i na wieczność zatrzymując go w czasie, zamykając w bezbarwnej, alternatywnej wersji komara uwięzionego w bursztynie. Wtedy towarzyszyły im tylko ponure wspomnienia, a ciszę przerywało wyłącznie zawodzenie wiatru między kompozytowymi żebrami. Niezłomny był martwy od wielu miesięcy.
Tym razem było inaczej.
Niezłomny wciąż rozstawał się ze swoim życiem, które uchodziło z niego pośród jęków stali gnącej się pod własnym ciężarem, elektroniki sypiącej iskrami z przerwanych przewodów i uszkodzonych terminali, plastiku topiącego się z mokrym trzaskiem pod wpływem ognia, syczącej pary wodnej tam gdzie płomienie napotykały śnieg AZ-102... To co kiedyś było grobowcem, teraz było wciąż świeżym miejscem zbrodni, a on - nieprawdopodobnym świadkiem, który pojawił się tam gdzie nie powinien.
Poruszał się między szczątkami niemal na autopilocie, nieświadomie obierając tą samą trasę, którą przebył kiedyś, odnajdując drogę pomimo gęstych oparów dymu i języków ognia blokujących niektóre przejścia, wciąż trawiąc wnętrze okrętu. Kiedy wszedł w rozerwany korytarz, skrzypienie jego butów na śniegu zamieniło się w stukanie metalu, niemal ginąc w dźwiękach osiadającej, poranionej konstrukcji. Minął konsolę, po czym zatrzymał się z napięciem po środku zniszczeń. Nie zdążył jednak się rozejrzeć ani zastanowić co robi, bo lekki ruch i ciche jęknięcie od razu zwróciło jego uwagę w stronę zawalonego stosu. A gdy zorientował się co jest jego źródłem, niemal bez zastanowienia dopadł do tamtego miejsca.
Nawet pomimo tego, że półświadomie spodziewał się ją tu znaleźć, widok rannej Mayi wciąż oziębił krew w jego żyłach bardziej niż temperatura panująca na zewnątrz. Chociaż hełm przysłaniał inne włosy i łagodniejszy makijaż, złote oczy patrzące na niego nieprzytomnie zza wizjera oraz mgły szoku były bardziej niż znajome, wywołując w jego klatce piersiowej ból zbliżony do tego, który musiała czuć w tej chwili ona. Przyklęknął obok, ostrożnie podtrzymując zawalony fragment sufitu na wypadek, gdyby ten miał się obsunąć.
- Spokojnie, nie próbuj się ruszać - powiedział cicho, przesuwając wzrokiem po jej obrażeniach. Kiedy napotkał pręt wystający z jej brzucha, zacisnął mimowolnie szczękę; wielokrotnie wodził palcami po tej bliźnie oraz jej bliźniaczej siostrze na plecach, ale wiele miesięcy później stanowiły wyłącznie bladą pamiątkę po upadku Niezłomnego, nie oddając pełni obrażeń, które się do nich przyczyniły. Wyciągnął rękę, lekko dotykając zakrwawionego pancerza w okolicy poszarpanego otworu, po czym aktywował medi-żel, chcąc zaaplikować go delikatnie dookoła pręta, zablokować krwawienie i ulżyć nieco rannej. Nie musiał być medykiem, by wiedzieć, że usunięcie go prawdopodobnie by ją zabiło - na całej planecie nie było sprzętu, który mógłby jej wyleczyć tą ranę. W normalnych okolicznościach by go to złamało, ale teraz wiedział jak kończy się ta historia, nawet jeżeli wciąż skręcało mu to żołądek i zaciskało szpony na gardle. Oddziały ratunkowe były w drodze, a przynajmniej niedługo będą, a szok i ból wymaże wspomnienia kobiety niemal w całości, pozostawiając cienie, upiory i nieustanne wycie syreny alarmowej, które będzie jej towarzyszyło przez następne miesiące. Jeżeli jego obecność tutaj była prawdziwa, a nie był to majak lub cokolwiek innego, to nie naruszała pętli.
A przynajmniej wyjątkowo taką miał nadzieję.
- Pomoc niedługo będzie w drodze - powiedział półgłosem.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Carlos Brown
Awatar użytkownika
Posty: 213
Rejestracja: 19 lip 2016, o 16:05
Miano: Carlos Brown
Wiek: 49
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Najemnik
Lokalizacja: OMEGA
Kredyty: 27.360
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

22 sie 2021, o 18:35

Z szerokim uśmieszkiem na mordzie, Carlos usłyszał strzały. Nawet jeśli zjebał, satysfakcja zrobienia tego jeszcze raz pozostanie z nim do końca życia. Czyli jakieś kilka minut.
Room service.
Odparł po prostu, opuszczając karabin w jednej ręce i unosząc drugą. Błyskawicznie miał zamiar dobyć omni ostrza i dźgnąć goryla w bebech, a potem odskoczyć gdzieś na bok. Teraz jednak dźgał z całej siły. Na tyle mocno, by w ostateczności walnąć typa opancerzoną pięścią w brzuch, jakby omni jednak się nie aktywowało na czas, czy coś.
Znowu działał impulsywnie i nieodpowiedzialnie. Pewnie powinien siedzieć na dupie i nic nie robić, tylko obserwować jak jego przeszłość się powtarza na jego oczach. Nie był jednak człowiekiem cierpliwości i obserwacji. Był człowiekiem czynu. Gdyby komiksy nie sugerowały, że ta sama osoba nie może przebywać w tym samym miejscu i czasie dwa razy, to pewnie by wparował tam z karabinem i zaczął zwyczajnie napieprzać, dając innym szansę na działanie. Chociaż w sumie. Minęło kilka miesięcy. Biologicznie i mentalnie był już dość innym człowiekiem... Kogo on będzie okłamywał? Wciąż jest narwanym rasistą i tylko trochę usiłował się zmienić. Pewnie wyparował by w mgnieniu oka.
ObrazekObrazek Pochłaniacze do broni +2, Szansa na strzał krytyczny: +10%, Obrażenia krytyczne: +5%, Bonus do pancerza: +300
Marshall Hearrow
Awatar użytkownika
Posty: 630
Rejestracja: 4 mar 2014, o 19:41
Miano: Marshall "Arrow" Hearrow
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Podporucznik Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Kredyty: 56.600
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

24 sie 2021, o 20:20

- Nie wiem, tak wyglądasz - burknął Hearrow w odpowiedzi. Nie wiedział czy Evelyn jest specem czy nie, ale zdecydowanie po jej zachowaniu wnosił, że wie więcej niż pokazuje i niż wszyscy na początku zakładali. Nie wiedział gdzie są pozostali. - Co z resztą? Gdzie ich przeniosło?
Prawdopodobnie sytuacja była bardziej skomplikowana niż Arrow mógł pojąć swoim umysłem. Zresztą, kto normalny rozmawia o podróżach w czasie, już nie mówiąc w ogóle o tym co właśnie się wydarzyło. Przez chwilę zastanawiał się czy przypadkiem jednak nie trafił do jakiegoś show i zaraz zza rogu nie wypadnie prowadzący z okrzykiem "Mamy Cię!".
Cantos zachowywała się nerwowo, co podporucznikowi w żaden sposób nie pomagało.
- Słuchaj paniusiu - odezwał się w końcu. - Byłem dla ciebie miły od początku, wyciągnąłem cię z jebanej dziury w ziemi, więc jeśli chcesz się wydostać z tej ... pętli, może byś łaskawie zaczęła współpracować?

Nie posłuchał jej protestów. Coś ciągnęło go do domu rodzinnego, coś z tyłu głowy podpowiadało, że jednak powinien się tutaj znaleźć i powienien wypowiedzieć właśnie te słowa. Z jednej strony Evelyn miała rację, nie można było niczego zmieniać, ale o ile Marshall posiadał wiedzę (głównie z vidów, niż z lektury naukowej), to podróże w czasie wiązały się z jednym. Trzeba było zrobić to co zrobiło się wcześniej, żeby nie zaburzyć linii czasu.
- A może właśnie to mam zrobić? - rzucił tylko przez ramię. - Uśmiechaj się, wszystko będzie dobrze.
Arrow przyglądał się mężczyźnie, który ze zdziwieniem spojrzał na ich dwójkę. Wolał nie tłumaczyć skąd się tutaj wzięli i dlaczego wyglądają tak osobliwie, jednak ten go o to nie zapytał. Był środek nocy, to by tłumaczyło ciemność i zapalone latarnie, ale to co padło potem wmurowało Hearrowa.
- Ja... - zaczął odwracając się w stronę Cantos. Zniżył głos i wycedził przez zęby: - Ja tu jeszcze nawet nie istnieję. Evelyn, jeśli wiesz jak się stąd wydostać, to błagam pomóż mi. Chciałbym wrócić do swojego poprzedniego ży...
Odwrócił się z powrotem w stronę mężczyzny i spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- My tylko tędy przechodzimy, chciałem pokazać mojej koleżance gdzie... gdzie kiedyś mieszkałem - wskazał palcem na dom, z którego wyszedł mężczyzna. Kolejne słowa jednak wprawiły go w jeszcze większe zakłopotanie.
- To zależy - Arrow sam nie wiedział, dlaczego brnie dalej w tę dyskusję zamiast skupić się na próbach powrotu do swoich czasów. - Życie nie jest czarno-białe, zazwyczaj mamy w nim sporo odcieni szarości. Nie podał pan zbyt wielu szczegółowych informacji żebym mógł jakoś pomóc w pana sytuacji. Ale proszę się nie martwić, na pewno nie jest tak źle jak pan sobie wmawia.
To był totalny absurd. Stali pośrodku ulicy, w Sydney, w Australii, trzydzieści lat wcześniej.
OUTFIT -- UNIFORM -- ARMOR -- VOICE -- MAIN THEMEObrazekObrazekObrazek-Problem nie jest problemem. Problemem jest twoje podejście do problemu-Bonusy:
+20% do obrażeń od broni
+30% do obrażeń w walce wręcz
+1PA do ataku wręcz
20% szans na podpalenie przeciwnika przy ataku omni-ostrzem
+5% szansa na strzał krytyczny
+20% do pancerza
+1 pochłaniacz do każdej przenoszonej broni
Obrazek
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12220
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

25 sie 2021, o 00:55

1. Carlos [CIĘŻKI ATAK WRĘCZ - KR. OMNI-OSTRZE] [5+4PA*]
Szansa na trafienie < 90%
0
Wyświetl uwagę Mistrza Gry
[h3]Szansa na TAJEMNICZE ZJAWISKO MG KTÓREGO ABSOLUTNIE NIE ZDRADZIŁAM ALE WŁAŚNIEE EDYTUJE I NIKT NIE WIDZIAŁ[/h3]
<50% +/- 20% w zależności od trafienia atakiem wręcz
1

1. Ochroniarz [RZEŹ] [3,5PA]
30 + 20 ((2+2)*5) = 50
Szansa na aktywację < 50%
2

oof

[h3]EVELYN - PERSWAZJA[/h3]
<50%
3

oofx2
Wayra Talav
Awatar użytkownika
Posty: 115
Rejestracja: 28 sty 2015, o 09:38
Miano: Wayra Talav
Wiek: 22
Klasa: Szpieg
Rasa: Człowiek
Zawód: Kurier / Przemytnik / Najemnik / Pilot
Lokalizacja: Kołyska Sigurda -> Skepsis -> Watson
Kredyty: 9.896

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

25 sie 2021, o 19:59

Praca nad urządzeniem była niemal… uspakajająca.
Absorbowała uwagę człowieka, pozwalając skupić się na jednej (niekoniecznie prostej) rzeczy. A do tego dawała wrażenie posuwania się do przodu… niezależnie od mozolności i ilości razy, kiedy musiał zaczynać od początku.
Było to wręcz satysfakcjonujące. Samym faktem różnych możliwości do sprawdzenia i zbadania. I obcością systemu, który krok po kroku się poznawało.

Skoro interfejs komunikacyjny najwyraźniej kierował uwagę na jeden konkretny problem – chłopak siłą rzeczy powoli skupił się w takim razie na dekodowaniu jego.
- Więc uważasz, że tym się powinienem zająć w pierwszej kolejności? Nie mogłabyś lepiej dostosować interfejsów komunikacyjnych? Raany… tyle zamieszania przez jakiś błąd systemu… A chociażby udostępnić jakąś dokumentację techniczną? – gadał, z czystego przyzwyczajenia, jak łatwo się domyśleć – do siebie.

Debugowanie takich rzeczy było w przypadku znanych technologii często żmudną, wręcz katorżniczą pracą, więc nie liczył, że tutaj nagle nastąpi nagłe olśnienie i w momencie wszystko stanie się jasne i zrozumiałe. Takie rzeczy zdarzały się tylko w holowidach. Wiecie: podchodzi hakerka do panelu (no, cycki są ważne z przekazie artystyczno – estetycznym i najwyraźniej mają zbawienny wpływ na szybkość rozwiązywania problemów, nie mówiąc już o widowni takiej produkcji), przykłada omni który miga i piszczy i po chwili ma już dostęp do obcego systemu, w którym porusza się płynnie i sprawnie jak ryba w wodzie.
Albo jeszcze lepiej, jak w tej książce z późnego XX wieku, niczym „console cowboy” albo inspirowani nimi późniejsi netrunnerzy – łączył się z wirtualnym światem wręcz „wchodząc do niego” całą swoją świadomością.
- …to był coś tak swoją drogą. Szkoda, że to tak nie działa w rzeczywistości, nie? – uśmiechnął się, przypominając jedną z ulubionych książek. I nawet na moment nie przerywając powolnej pracy nad błędem, który mu tak natarczywie wskazywał system. Zawsze mógł to był jakiś punkt wejścia, być może nawet możliwość podłączenia się do jakiegoś systemu serwisowego, jeśli udałoby się właściwie to wykorzystać. Już samo rozpoznanie przez system jako Mistrz Połączeń (czymkolwiek on nie był w rzeczywistości) pachniało mu podniesieniem uprawnień i być może – większym zakresem dostępu do obcego systemu, jego danych i być może – sterowania nim w jakimś stopniu.

- Szkoda, że pizzy i piwa nie da się załatwić... - zamarudził, stwierdzając, że niewiele więcej w tym monecie mu było potrzebne. No dobrze. Może komputery i WI (bo jeszcze lepiej jakieś SI lewe) swojego statku plus połączenie z nim, gdzie mógłby przesłać i przetwarzać tam dane zamiast na ograniczonym obliczeniowo omni, który dławił się ich analizą. no ale jak się nie ma co się lubi to się cieszy z tego co się ma.
>> Ibris << >> Theme #1 << >> Theme #2 <<
ObrazekObrazek
Tori Te’eria
Awatar użytkownika
Narrator
Posty: 416
Rejestracja: 15 sie 2016, o 21:18
Miano: Tori Te'eria
Wiek: 163
Klasa: Adept
Rasa: Asari
Zawód: Lekarz
Lokalizacja: Cytadela
Kredyty: 10.880
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

25 sie 2021, o 22:44

Płynąc, starała się miarowo ruszać rękoma i nogami, nie myśleć o chłodzie wciąż kąsającym jej skórę mimo teoretycznie chroniącego przed tym pancerza, oraz pilnować równomiernego oddechu, jak uczono ją na szkoleniach. Panika i strach wciąż paraliżowały jej umysł, ale nie miały one jednego źródła. Jej obecność w tym miejscu, niewiadoma wokół niej, obawa o los pozostałych i efekty jej ataku na kulę, strach o własne życie, fakt znajdowania się w wodzie - nie wiadomo jak rozległej i jak głębokiej, obawa przed utratą rytmu i utonięciem... wszystko to łączyły się w jedno, powoli rosnąc i kumulując się w jej wnętrzu. Tori z trudem była w stanie zapanować nad swoimi emocjami, a jedynym co jej w tym pomagało była determinacja. Przed nią, daleko przed nią, widziała powoli zanikający dym będący jej drogowskazem. Jeśli dym zniknie, Tori ma wielką szansę zgubić się w tej ciemności otaczającej ją, zdającej się wdzierać do jej wnętrza i do jej umysłu czarną, bezkresną i niematerialną pustką. Zgubić się, zmienić kierunek, płynąć przed siebie aż do utraty sił, oddechu, świadomości... Nie mogła na to pozwolić. Musiała płynąć na wprost. Dotrzeć do celu, czymkolwiek by ten cel nie miał być.
Gonitwę myśli przerwało niespodziewane i gwałtowne zarazem chlapnięcie wody w jej twarz, otwarte do nabrania oddechu usta. Rozkaszlała się krótko, potrząsnęła głową na ile mogła, częściowo wypluła a częściowo przełknęła pozbawiony smaku płyn. Teraz była niemal pewna, że to nie mogła być woda morska - tego gorzko-słonego, charakterystycznego smaku nie zapomni nigdy, a to, co właśnie znalazło się w jej ustach zdecydowanie smaku było pozbawione. Kolejne niewidzialne chluśnięcie niewidocznej wody uświadomiło jej, że płynięcie na wprost stało się jeszcze trudniejsze niż dotychczas. Zaczynały ją otaczać - prawdopodobnie - fale, choć nie czuła ani wiatru, ani prądu mogące je wywoływać. Niewidoczne, podstępne i zdradzieckie uderzały w nieprzewidywalnych, nieregularnych odstępach czasu zalewając jej oczy, wdzierając się do ust i nosa, denerwując i przerażając zarazem. Po jednej z kolejnych fal uświadomiła sobie, że nie widzi już nawet tego wątłego drogowskazu, jakim była ledwo dostrzegalna smużka dymu wskazującego miejsce upadku komety czy meteorytu.
Jej panika niemal natychmiast osiągnęła apogeum, oczy wypełniły się łzami które popłynęły po policzkach, niemal od razu zmyte przez rozbryzgi wody, a z ust wydobył się krótki szloch. Spanikowana, rozejrzała się wokół szukając tego jedynego widocznego elementu, który wskazywał jej dotychczas drogę, ale go nie znalazła. I wtedy... wtedy panikę zastąpiła rezygnacja. Świadomość tego, że to już koniec, że już po wszystkim. Ani ona nie odnajdzie drogi, ani nikt jej tutaj nie odnajdzie. Tutaj? Gdzie to “tutaj” było? Nawet tego nie wiedziała. Czy to było jakieś miejsce na Watson, czy jakakolwiek inna planeta? Czy to w ogóle była jakaś planeta? Może rozwiązanie jest zupełnie inne? Może to nie jest jakieś konkretne miejsce, ale coś, gdzieś, w jej umyśle? Jej strach przed wodą zmaterializowany w postaci fizycznych doznań? Jeśli tak, to czy ma szansę uciec z własnego umysłu, własnej podświadomości? A może nie swojej własnej?
Mechaniczne, powtarzalne ruchy pozwalały jej utrzymać się na pofalowanej powierzchni, chociaż nie była pewna czy posuwa się naprzód. Naprzód? We właściwym kierunku? Czy się w ogóle porusza się naprzód? Zaczęło jej się wręcz wydawać, że jej własne ciało powoli zanika, przestaje istnieć. Odzierana ciemnością ze swojego jestestwa, powoli stawała się wystraszoną, ale wciąż zdeterminowaną jaźnią, unoszącą się w bezkresnej pustce niczego, jak przy... Przypomniała sobie nagle połączenie swojej jaźni z jaźnią Vexa na Klendagonie.
”W jednym oddechu, w jednym uderzeniu serca czas stanął w miejscu. Nie było już otaczającej jej rzeczywistości, nie było bazy, burzy, Klendagonu, wszechświata... była czarna, bezkresna przestrzeń pozbawiona czasu i materii, w której trwała pozbawiona ciała jaźń Tori, spokojna i pozbawiona lęku. Nie była jednak sama - był tu jeszcze ktoś. Inna jaźń, z którą miała się połączyć.”
Tym razem nie było koło niej drugiej świadomości, nikogo jej towarzyszącego, zaś mimo całego surrealizmu otoczenia czuła ukłucia zimna na skórze i ból zmęczonych, napiętych jak postronki mięśni które dawno już zaczęły domagać się odpoczynku. Płynąć dalej... tylko dokąd? Gdzie? Czy to...
Jej kolano dotknęło lekko czegoś materialnego, co natychmiast ocuciło ją i sprowadziło “na ziemię”. Gwałtownie wierzgnęła starając się opuścić nogi i dotknęła czegoś co było twarde i co mogło dać chwilę odpoczynku. Już miała odetchnąć z ulgą, gdy kolejna niewidzialna fala, większa niż pozostałe, zalała jej twarz niemal pozbawiając oddechu i odepchnęła w tył, znów pozwalając jej zanurzyć się w toń. Ale tym razem Tori zaczęła desperacko walczyć, sięgając po wszystkie zapasy energii i sił. To, czego właśnie dotknęła mogło być wszystkim - dryfującym kawałkiem drewna, złudzeniem, jakimś wielkim i groźnym zwierzęciem, ale także podwodną wyspą lub kawałkiem lądu, który stanowić mógł diametralną różnicę w jej losie. Nie był ratunkiem, ale był zmianą.
Szarpnęła się do przodu rozpaczliwie kopiąc rękoma i nogami i nagle jej kolano uderzyło boleśnie w kamieniste dno. Kilka gwałtownych kroków i chwilę później opadła na czworaka, w myślach zanosząc dziękczynne modły do Athame, Janiri, Lucen i wszelkich pomniejszych bogiń których imiona przyszły jej do głowy. Dopiero po dłuższej chwili była w stanie stanąć na nogach i rozejrzeć się wokół.
O dziwo, mimo otaczającej ją zewsząd ciemności, dostrzegała nieregularne formacje skalne, głazy i kamienie wokół niej i tworzące chaotyczny, poszarpany labirynt w którym często musiała się cofać i zawracać brodząc to na powrót w wodzie, to grzęznąc w grubym żwirze brzegu, starając się wciąż przeć naprzód, pod górę. Ciekawostką był fakt, że im wyżej się pięła, tym jaśniej zaczynało się robić. Znajomy, błękitny blask początkowo przesączał się jedynie przez ciemność, jednak stopniowo narastał w miarę, jak mijała kolejne skalne załomy i szła naprzód. I nagle... za kolejnym zakrętem, na niewielkiej, odsłoniętej przestrzeni dostrzegła źródło światła.
Kula błyszczała swoją falującą, lekko opalizującą, niebieską poświatą unosząc się niemal na wyciągnięcie ręki przed Tori. Jednak bardziej zdumiewającym był fakt, że kula przemówiła... Mieszaniną rozpoznawalnych, znanych jej głosów, jakby z jej umysłu wydobywała fragmenty, strzępy wypowiedzi innych i sklejała je w logiczną całość przekazu.
- Nie wiem - odpowiedziała na pytanie kuli nagle znajdując w sobie wewnętrzny spokój. Może była jeszcze szansa by cofnąć efekt jej wcześniejszego ataku. Może wciąż jeszcze mogła uratować pozostałych. Jeśli kula... czymkolwiek by nie była, chce rozmawiać z Tori, może asari będzie mogła poprosić o wypuszczenie pozostałych. O wyłączenie bariery. Nawet, jeśli stawką miałoby być pozostawienie Tori tutaj, w tym mrocznym i szalonym miejscu, bez szansy na ratunek. Nawarzyła piwa i musi je wypić - Nie znam twoich zamiarów, ale nie chcę cię skrzywdzić. Chcę tylko pomóc pozostałym.
Kula nie zareagowała na jej odpowiedź. Czym była? Istotą żywą, przedstawicielem nieznanej cywilizacji? Sztuczną Inteligencją? Maszyną? Próbnikiem? Czymkolwiek by nie była, teraz zachowywała się zupełnie inaczej niż gdy znajdowali się w pomieszczeniu przetwórni na Watson. Przemieszczała się, pulsowała, komunikowała... Ale sprawiała wrażenie czegoś niemal swojskiego, czegoś podświadomie znajomego.
Kula przemówiła ponownie i nagle, w połowie zdania rozdwoiła się, kończąc zdanie zagadką. Okay, to było coś nowego. Nie dość, że kula zaproponowała rozwiązanie... potencjalne rozwiązanie problemu, to teraz było jej dwie sztuki. Złudzenie czy prawda? Replikacja czy rozmnożenie? Tori wiele by dała za możliwość przebadania, przeanalizowania tego, czym świetlista kula była. Teraz jednak musiała się skupić. Zaraz, jak to było? Dwie ścieżki, jedna doprowadzi do celu a druga... do zguby? I ostrzeżenie, że można zadać jedno tylko pytanie a odpowiedź mogła być zarówno prawdą jak i fałszem.
Natychmiast przypomniały jej się bajki opowiadane przez mamę przed snem, jeszcze na Manae. Bohaterowie tych niesamowitych, baśniowych historii stawali przed wyborami, walczyli z przeciwnościami losu i złymi duchami, musieli wykazywać się sprytem, inteligencją i przenikliwością... Wielokrotnie w zabawach wyobrażała sobie, że jest taką dzielną bohaterką a teraz... A teraz znajdowała się w niemal identycznej sytuacji jak te opisywane w bajkach. “Jedno kłamie, drugie mówi prawdę”. Super. A może jedno niech idzie sobie popływać w tej lodowatej wodzie bez smaku a drugie teleportuje Tori z powrotem na Watson?
To jednak nie rozwiązałoby sytuacji, znalazłaby się dokładnie w punkcie wyjścia. Z zamkniętymi barierą drzwiami, wewnątrz gigantycznej, biotycznej bariery, z wariatką Evely na wyciągnięcie ręki. To rozwiązanie nie wchodziło w grę. Przybyli na planetę, żeby dezaktywować barierę, ale priorytety się zmieniły. Teraz jedną z najważniejszych kwestii było wydostanie się z pomieszczenia, w którym byli zamknięci i jeśli to możliwe - dezaktywacja kopuły by mogli wrócić do normalnego świata. I to właśnie sama Tori była czynnikiem, który sprowokował jej przeniesienie do... tutaj. Wyciągnęła pistolet. Strzeliła do kuli. I w sumie nie powinna się dziwić jak kula na to zareagowała - Tori sama też pewnie by się zdenerwowała, gdyby ktoś do niej strzelał. Jak już wcześniej pomyślała, nawarzyła piwa, trzeba je wypić. I spróbować uratować pozostałych.
- Robisz krzywdę innym. Nie pozwalasz im wyjść spod bariery. Chcę... chciałabym im pomóc, chcę, żebyś pozwolił... pozwoliła... - jak tu się zwracać do tego czegoś? W końcu teraz kule są dwie. Liczba mnoga? - żebyście pozwolili odejść moim towarzyszom i żebyście wyłączyli kopułę bariery. Rozumiem, że to ja zaatakowałam i to, co się stało to moja wina więc to ja powinnam za to zapłacić. Ale oni są niewinni. Jeśli mam do wyboru dwie ścieżki, dwie drogi, to... - czas na pytanie. Takie właśnie bajkowe. “Jedno kłamie, drugie mówi prawdę”. Jeśli Tori zada pytanie, odpowiedź może być zarówno prawdą jak i fałszem. Jak zadać pytanie by uzyskać konkretną odpowiedź? To samo pytanie musi być skierowane do obu kul jednocześnie... w sposób uniemożliwiający udzielenie różnych odpowiedzi. Wahała się przez chwilę wpatrując to w jedną to w drugą kulę i nagle zrozumiała, dlaczego ta sytuacja wydawała jej się tak znajoma. Te bajki... w jednej z nich była podobna sytuacja. Wybór ścieżki... I jak brzmiało to pytanie?
Odetchnęła głęboko, po czym zwróciła się do jednej z kul, kierując pytanie bezpośrednio do niej i licząc na to, że w bajkach jednak znajduje się ziarno prawdy.
- Jaki wybór, którą ścieżkę wskazałaby mi ta duga kula? Co by mi poradziła zrobić, by pozwolić moim towarzyszom odejść i wyłączyć kopułę?
*** ARMOR *** VOICE *** FORMAL *** PARTY ***
ObrazekObrazek
Statystyki dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12220
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

29 sie 2021, o 02:29

A rzucę se dla beki
<5%
0
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12220
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

8 wrz 2021, o 00:12

Wyświetl wiadomość pozafabularną [h3]CARLOS[/h3] Zaskoczenie, które pojawiło się na twarzy ochroniarza było zrozumiałe. Z każdym ułamkiem sekundy narastało, aż jego oczy zaczęły przypominać spodki. Obecność Carlosa po drugiej stronie drzwi była przecież niemożliwa. Stał w tej chwili, może już kucał, gdzieś daleko za plecami mężczyzny, w ogniu walki, która rozgorzała wraz z interwencją z zewnątrz.
Brown nie dał mu czasu na reakcję. Jaskrawe ostrze omni-klucza rozświetliło wykrzywioną w szoku twarz, gdy jednym, celnym zamachnięciem żołnierz wykonał swój cios. Wokół natychmiast pojawił się zapach palonego mięsa, a uszy Carlosa wypełnił wrzask ochroniarza.
Chwiejnym ruchem odsunął się, podnosząc wyżej swoją broń. Zaklął głośno, mrugając lekko, starając się zachować przytomność i pion podczas gdy z rany w jego brzuchu gwałtownie wytaczała się gęsta krew. Drżącymi dłońmi załadował program do swojego karabinu, nieustannie cofając się w tył - gdy jednak jego palec nacisnął na spust, jego ręce trzęsły się zbyt mocno. Pocisk uderzył o framugę drzwi, wyginając wzmacnianą, metalową płytę, uderzając ochroniarza szrapnelem i na krótką chwilę ogłuszając Carlosa.
Opadające ciało mężczyzny odsłoniło mu drugiego goryla. W korytarzach zabrzmiał alarm, czerwone światło padające na ściany i ludzi pałętających się po korytarzach. Dostrzegł, że z jednej strony tunelu, na miejsce zdarzenia zmierzają kolejni ochroniarze - tym razem uzbrojeni po zęby. Jeden z nich wskazał Browna ręką i krzyknął, zmuszając go do ruszenia w przeciwnym kierunku.
W trakcie swojego przemieszczania się do lepszego miejsca, w którym mógłby zająć pozycję do strzału, lub uciec, Carlos trafił za róg tunelu. Gdy przystanął, by dobyć lub sprawdzić broń, usłyszał bezpośrednio za sobą kroki.
Naprzeciw niego, zmierzająca ewidentnie w stronę wyjścia ewakuacyjnego, stanęła Diana. Zamarła w miejscu, spoglądając na niego w szoku. Obróciła się do tyłu, znów spojrzała na przód, a on mógł domyślić się tego, co przechodziło jej teraz przez głową. Carlos, którego znała, stał gdzieś z tyłu. Oboje słyszeli jego krzyk, gdy traktował ochroniarzy salwą ze swojego karabinu.
- To... to kolejna sztuczka - wymamrotala, cofając się o pół kroku, przyjmując bojową pozycję. Jej mina nagle stala się zawzięta, twarz wykrzywiła determinacja. - To sztuczka Oka. Nie jesteś prawdziwy - warknęła, uruchamiając swój omni-klucz.
Nim zdążył się zorientować, kobieta rzuciła się naprzód, szarżując prosto na niego.
[h3]MARSHALL[/h3] Evelyn zamilkła natychmiast gdy znaleźli się bezpośrednio obok mężczyzny. Przyglądała się jemu dociekliwie, choć jej mina nadal była niezadowolona. Cokolwiek sądziła o sytuacji, w której się znaleźli, nie wydawała się wiedzieć wiele więcej od Hearrowa - przynajmniej o tu i teraz, czy kiedyś, gdzieś, którego doznawali razem w tej chwili. Powietrze Sydney mierzwiło jej włosy i chłodziło ich twarze, pomimo ciepłej temperatury stanowiąc miłą odmianę po dusznych ruinach pod fabryką.
- Nie ma czerni i bieli - powtórzył za nim nerwowo, kiwając bardzo szybko głową. Nie przyglądał się nawet Marshallowi. Wydawał się zbyt zajęty swoimi problemami by dociekać, kim byli, dlaczego stali na jego ulicy i o czym tak właściwie rozmawiali. Nie zwracał nawet uwagi na ich pancerze i potencjalne uzbrojenie, które mogli trzymać na swoich plecach, zwróceni do niego przodem.
Cokolwiek działo się teraz w jego życiu, to był jego moment decyzyjny, który wydłużał z każdym zaciągnięciem się papierosowym dymem i wydmuchem wypełnionego tytoniem powietrza z powrotem w Australijskie niebo.
- Masz rację. To wszystko to szarość. Nie jestem żadnym złoczyńcą! - utwierdził się w przekonaniu, gwałtownie gestykulując. - Oboje zawiniliśmy. Nieważne kto w jakim stopniu - nagle skupił swój wzrok na Marshallu. Przez sekundę przyglądał mu się w milczeniu, nim położył nagle dłoń na jego ramieniu. - Dzięki, młody. Bardzo mi pomogłeś.
Kiwnął ku niemu głową, po czym odwrócił się na pięcie i pomaszerował wzdłuż ulicy, oddalając się od nich z każdą chwilą.
Wtedy, Marshall zorientował się, że Evelyn podeszła nieco bliżej ich domu. Zaglądała zainteresowana przez okno. W środku rozbłysło światło w salonie. Hearrow po chwili obserwacji, dostrzegł wchodzącą do pomieszczenia kobietę. Nerwowo chodziła po pomieszczeniu, od ściany od ściany, z dłońmi skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
Rozpoznał w niej swoją matkę.
- To twój dom - zorientowała się blondynka, przyglądając jego matce przez chwilę, nim obróciła głowę ku niemu. Na jej twarzy pojawił się niepokojący wyraz. - I masz rację. Jeszcze nie istniejesz, prawda?
Uśmiechnęła się w nieprzyjemny sposób, zwiastujący nadejście czegoś potwornego. Jej omni-klucz rozbłysł aktywowanym omni-ostrzem.
- To bardzo ułatwi mi życie w przyszłości - warknęła tryumfalnie, rzucając się do drzwi wejściowych z tylko jednym, morderczym zamiarem.
[h3]VEX[/h3] Wzrok Volyovej zmienił się nieco gdy go dostrzegła. Nie mogla go rozpoznać - nie pojawiło się w nim ciepło, iskierka otuchy i radości, którą witała go zwykle, w lepszych czasach na Elpis. Gdy żadne z nich nie było ranne, ani nie ciążyło na nich jarzmo walki z wrogiem o niemal nieskończonej potędze.
Mimo tego, odetchnęła lekko. Z ulgą niemal. Strach w jej złotych tęczówkach zelżał nieco. Wyciągnęła ku niemu rękę, krzywiąc się, gdy ruch ten boleśnie przypominał jej o doznanych obrażeniach.
- ...-ezłomny. Otrzymaliśmy wasz sygnał ratunkowy. Macie cholerne szczę-...
Podtrzymywane zapasowym źródłem zasilania radio skrzeczało, zniekształcone zarówno doznanymi uszkodzeniami, gęstą atmosferą jak i hełmem, który turianin miał na głowie. Wiadomość była urywana i cicha. Tam, gdzie kończyły się słowa a nastawala cisza, wypełniał ją jęk ocierających się o siebie, metalowych płyt statku.
- To nic - wychrypiała, kręcąc lekko głową, lecz najmniejszy ruch sprawił, że urwała, kaszląc gwałtownie. Część jej wizjera przykryta została plamą jasnej, czerwonej krwi.
Wzięła głęboki oddech. Rzęził lekko, uświadamiając turianinowi o jej trudnościach w oddychaniu. Żaden medi-żel nie był w stanie w tej chwili jej pomóc - jej ciało weszło w stan, w którym rezerwowało swoją energię, walcząc o każdą chwilę.
- ---wanie przewidziane za siedemnaście minut trzydzieści sekund. Wasza lokalizacja została zamierzona. Potwier---
- Bałam się. Bałam się, że umrę tutaj sama. Nie chcialam - odetchnęła znów, obracając ku niemu głowę. Mrugała nieustannie, jakby miała problem ze skupieniem na nim ostrości. - Dzięki tobie mam z kim.
Przymknęła oczy, zaciskając dłoń na jego. Jej ciało, wcześniej napięte w nieustannej walce o utrzymanie komfortowej pozycji i uniesienie głowy na tyle, by móc na niego patrzeć, zwiotczało lekko. Opadło na zimny metal, na którym leżała.
Kobieta nie znajdowała się w swoim siedzeniu gdy statek uderzył o powierzchnię. Być może to uratowało ją przed śmiercią natychmiast - w miejscu, w którym fotel pilota oddzielony był od części pasażerskiej grube, metalowe płyty przecięły kadłub niemal w pół, i wszystko na swojej drodze.
- Wreszcie... mogę odpocząć - mruknęła, głosem drżącym od zimna. Uścisk jej dłoni zelżał, aż wreszcie wysunęła się spomiędzy jego palców, opadając wzdłuż ciała. Volyova zamknęła oczy, pozwalając, by chłodne objęcia snu uspokoiły jej oddech, spowalniając jej puls, który, choć było to irracjonalne, Viyo słyszał w swoich uszach niczym uderzenia bębna.
Gdzieś pomiędzy metalowymi elementami gruzowiska, dostrzegł błysk utkwionego w wyrwie kokpitu, brudnego nieśmiertelnika, ledwie trzymającego się statku, którego każde poruszenie zsuwało go coraz bliżej lodowej przepaści.
[h3]TORI[/h3] Pytania asari nie spotkały się z odpowiedzią. Kimkolwiek były dotrzymujące jej towarzystwa na małej wyspie pośród nicości, po przekazaniu swojego polecenia, nie odpowiedziały na targające nią pytania. Czekały na wypełnienie zadanego jej zadania, stoicko. W tym miejscu czas wydawał się płynąć wedle swoich zasad. Te'eria nie mogła wiedzieć gdzie się znajduje, ani kiedy - wiedziała wyłącznie to, że polecenie, które zostało jej zadane, było swojego rodzaju testem. Testem, który miał zdeterminować o jej dalszym losie.
Gdy lekarki wreszcie wypuściła ze swych płuc oddech, a w powietrzu zawisło zadane przez nią pytanie, poczuła, jak zrodzone z jej głosu wibracje przemierzają otaczający ją świat. Niczym uderzenie w stoicką taflę wody, jej słowa budowały falę, przedzierającą się przez wzniesione wokół niej mury. Kula rozbłysła, jako naoczne potwierdzenie odebrania komunikatu, a chwilę później stała się źródłem ciepła, dając ukojenie rozedrganemu ciału lekarki.
- To ty robisz krzywdę! - w krzyku, który rozległ się dookoła rozpoznała charakterystyczny ton głosu, który objawiał się za każdym razem gdy jej profesorka na uczelni udzielała komuś reprymendy. - Jesteśmy zegarem nastawionym przez wielkiego zegarmistrza. Oknem na przeplatające się warstwy czasu. Nie ingerujemy. Nie krzywdzimy. Odmierzamy ziarenka piasku. Chronimy przed nieregularnościami. Wyłapujemy i eliminujemy błędy. A gdy błędu nie jesteśmy w stanie naprawić, izolujemy dla dobra kontinuum.
Uderzenie w klatkę piersiową asari niemal wydarło z jej piersi oddech. Przed oczami pojawiła się ciemność, spod jej nóg usunął się grunt. Jedyne punkty odniesienia, jakie znała, zniknęły sprzed jej oczu. Nie wpadła jednak do wody - pustka wokół niej była przyjazna. Znajoma. Zupełnie jak ta, którą odczuła na Klendagonie, łącząc się z porucznikiem Viyo.
Wreszcie, pustka ustąpiła. Znalazła się w ciemnym korytarzu ruin. Czuła zaciekawienie, strach i niepewność każdego, następnego kroku. Dostrzegała wokół siebie towarzyszy, których obecność wcale nie napawała jej spokojem.
Gdy jeden krok okazał się zbyt daleki, usłyszała, jak z jej gardła wydobywa się krzyk.
Jako Evelyn Cantos, uderzyła boleśnie o ziemię. Jej usta wypełniał pył i ziemia, zmuszając jej organizm do spazmatycznego kaszlu, którym usiłował się pozbyć obcych substancji. Jej ręka pulsowała, bólem tak potężnym, że przez moment, mroczki przed jej oczami odebrały jej wzrok.
- Pomóżcie mi, do cholery! - krzyknęła w górę, dostrzegając nachylających się nad przepaścią mężczyzn. Ponownie, gdy ustąpił pierwszy szok, jej serce wypełniła trwoga. Dziura była mała. Ściany wydawały się zbliżać do niej, atakować swoją obecnością, odbierać powietrze, którym mogła oddychać. Lada chwila mogły się zawalić, równie nietrwałe jak podłoga, po której chwilę temu stąpała. - Jezus maria. Jezus kurwa jezus maria. Jezus, chyba rękę złamałam.
Rozglądała się w ogarniającej ją panice, szukając jakiegokolwiek wyjścia z tej sytuacji. Ściana była zbyt wysoka. Jej ręka piekielnie bolała. Wtem, obok siebie, dostrzegła wyrwę. Tunel, przeraźliwie wąski, niezapraszający do wejścia do środka.
- Spokojnie, zejdę po ciebie - krzyknął z góry żołnierz, sprawiając, że zerknęła w górę. Widząc jednak, że nie ma przy sobie liny, nie była w stanie się uspokoić.
Nie potrafiła.
W jaki sposób miała wyjść do góry ze złamaną ręką?
- To jest wyjście, Eve - łagodny głos odezwał się obok jej ramienia. Strach w jej sercu uderzył o granicę, za którą nie było już słów. Nie było racjonalnego myślenia. Przysunęła się, chcąc dostrzec źródło dźwięku, choć w tyle głowy wiedziała, że głos należał do niej. - Tą drogą musisz iść.
Czy traciła zmysły? Wchodząc do ciasnego tunelu wstrzymała oddech, gdy każda cząstka jej ciała nakazywała jej zawrócić. Cofnąć się. Czekać w dziurze w ziemi na śmierć lub ratunek. Nie słuchać głosu w ciemności. Jednak wchodząc do środka, nie potrafiła już się cofnąć. Jęknęła cicho, gdy jej ręka otarła się o szorstką, twardą ścianę, ale parła do przodu.
Tunel rozszerzył się po chwili, pozwalając jej wstać. Znalazła się w korytarzach serwisowych - a przynajmniej tak jej się wydawało. Mgliście pamiętała plany, które miała na omni-kluczu. Wiedziała, że pod kompleksami znajdują się łączące różne budynki tunele, jednak nigdzie na jej mapach nie pokazywano, gdzie znajdowały się wejścia.
Na końcu korytarza, dostrzegła lekkie światło. Po chwili zawahania, ruszyła w jego stronę.
Tunele wydawały się labiryntem. Otchłanią bez końca. Im bliżej znajdowała się światła, tym szybciej się oddalało podstępnie kierując ją naprzód. Straciła poczucie czasu ani przestrzeni. Ba! Być może cały ten czas chodziła w kółko. Może była pod ziemią szukając ratunku. Być może ściana w dziurze, do której wpadła przysypała ją żywcem, a teraz jej duch błąkał się po pustkowiu Czyśćca szukając zbawienia.
Przystanęła, dostrzegając wyjście. Nie wiedziała jak długo szła, jej ręka ćmiła w jednej, i tylko jednej pozycji, w której nie czuła porażającego bólu. Jej nogi były zmęczone, twarz umorusana błotem. Ruszyła w górę, po schodach, a później po ułamanych szczeblach wspięła się z trudem do włazu. Przywitana zimnym, nocnym powietrzem, przez chwilę uśmiechnęła się szeroko. Oto przed nią znajdowało się ocalenie - znajomy korytarz baraków, których zdjęcia widziała. Żadne ruiny. Żadne dziwne pola, dziwne, starożytne budynki. Koniec snu, który szybko przemienił się w koszmar.
Stając na równe nogi w korytarzu, dostrzegła uchylone drzwi prowadzące do pomieszczenia wspólnego baraków. Sączące się przez nie światło wzmocniło jej kiełkującą nadzieję. Podeszła bliżej, siłą uchylając nieco szerzej jedno ze skrzydeł. Dopiero wtedy, gdy przecisnęła się do środka, jej żołądek podsunął się do gardła, a ciało zamarło.
Baraki były puste, ciemne i zimne. Leżące na ziemi zwłoki pracowników oświetlało wyłącznie gwieździste niebo. Eksplozja zniszczyła dach budynku, otwierając go na świat zewnętrzny. Zadarła głowę do góry, gdy smutek zalewał jej serce, zamrażając jej ciało w miejscu. Na nieboskłonie dostrzegła ogon komety. Rozmiarem przeważała już gwiazdom, będąc znacznie większą niż ta, którą zapamiętała Tori. Im dłużej wpatrywała się w niebo, tym więcej cieni na granatowym niebie dostrzegała Cantos. Czarne góry poruszały się w miejscu, jedne kierując w stronę Ziemi, inne ulatując w objęcia kosmosu. Jedna z nich przysłaniała coraz więcej, jasnych punktów, przesuwając się niemal bezpośrednio nad zniszczonym budynkiem. Wyczuła obecność czegoś obcego - czegoś, czego nie powinno tutaj być.
Ostatnim, czego doznała Tori, był ogłuszający ryk, który rozdarł niebo.
[h3]WAYRA[/h3] Pomimo tego, że artefakt działał na zupełnie obcych zasadach, z jego pomocą Talev zaczynał rozpoznawać działające w nim mechanizmy. Połączony z jego omni-kluczem, wydawał się uczyć metod jego działania i oprogramowania, z którego korzystał, w miarę gdy Wayra uczył się tego w jaki sposób działała obca technologia. Ta synergia pozwoliła im na pracę, której efektywność wzrastała wraz z każdą odbywaną w pomieszczeniu minutą ich pracy.
Wreszcie, pierwszy z błędów został naprawiony. Kula rozbłysła lekko, powracając do swojego poprzedniego trybu pulsowania. Wydawał się być to element mechanizmu raportującego o stanie wewnątrz systemu - w przypadku błędów krytycznych, ciemniała zupełnie. W przypadku stanu, który trwał gdy weszli do pomieszczenia, pulsowała równomiernie. Na swój sposób, informowała w ten sposób oglądających o tym, co dzieje się w jej środku, choć ciężko było powiedzieć, czy był to efekt zamierzony, czy nie.
- Ustanowiono połączenie - odezwała się mieszanina głosów, gdy kolejny znaleziony przez Wayrę glitch został przywrócony do swojego poprzedniego stanu. - Przywrócono stan nadzwyczajny. Procedury izolacji nie zostają przerwane.
Kula błysnęła lekko, jak zawsze, gdy podejmowała nowe działanie. Wykorzystując połączenie z jego omni-kluczem, zauważył, że czerpała również z jego skrzynki pocztowej. Uczyła się na podstawie zapisanych przez niego nagrań sposobu, w jaki powinna się z nim porozumiewać. Czasem pobrzmiewała głosami, które znał, choć mógł wątpić, by robiła to w pełni świadomie.
- Jesteśmy interfejsem. Obserwujemy. Podtrzymujemy. Reagujemy. To nie jest atak. Powtarzam, to nie jest atak. - ostatnie słowa rozpoznał z jednego z vidów, które miał zapisane na swoim urządzeniu. - Linia czasu została przerwana. Anomalia nie została naprawiona. Izolacja jest wymagana. Ograniczenie miejsca wydarzenia umożliwia jego zatrzymanie. Interwencja jest wymagana. Izolacja zostanie podtrzymywana - omni-klucz Wayry rozbłysł. W tle, z początku, dostrzegał wyłącznie symulację, w której rozpoznał archaiczny koncept Conwaya, wciąż podawany za przykład w szkołach.
Na jego tle, kula pokazała mu obrazy.
Zobaczył samego siebie. W niektórych oknach stał sam przy kuli, tak jak teraz. W innych towarzyszyli mu pozostali, lub stała tam sama Evelyn. W jednym widział swoje ciało, leżące martwe na dnie ruin, którymi przemierzali wcześniej podziemia.
- Sto osiemdziesiąta ósma iteracja została przerwana przez awarię - kontynuował glos, podsuwając mu obraz Tori, której pocisk trafił w kulę, wywołując błąd krytyczny.
Na moment, obrazy zniknęły. Interfejs wywołał kolejne błędy wymagające naprawy, tym razem posiadały reprezentację w obrazie. Dostrzegł swoich towarzyszy z kolejna..
Carlos stał w korytarzu, w którym rozbrzmiewał alarm. Stojąca naprzeciw niego kobieta aktywowała omni-klucz i rozpoczęła ku niemu swoją szarżę. Marshall stał wraz z Evelyn przed swoim rodzinnym domem. Cantos rzuciła się biegiem ku drzwiom z morderczymi zamiarami, również aktywując swoje omni-ostrze, chcąc zrobić coś nim Marshall będzie w stanie ją powstrzymać. Vex stał pośród lodowej pustyni, we wciąż dymiącym się wraku zniszczonego statku. Koło niego, z wolna umierała kobieta od odniesionych w trakcie wypadku ran. Tori leżała w ciemności, zwinięta w kłębek. Nie rozpoznawał w jej otoczeniu niczego charakterystycznego, znajdowała się w ciemności.
Interfejs umożliwiał mu zajęcie się jednym problemem po kolei. Musiał wybrać, który z nich miał otrzymać pierwszeństwo.

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Wayra Talav
Awatar użytkownika
Posty: 115
Rejestracja: 28 sty 2015, o 09:38
Miano: Wayra Talav
Wiek: 22
Klasa: Szpieg
Rasa: Człowiek
Zawód: Kurier / Przemytnik / Najemnik / Pilot
Lokalizacja: Kołyska Sigurda -> Skepsis -> Watson
Kredyty: 9.896

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

11 wrz 2021, o 07:45

Prawdę mówiąc decyzja… nie była trudna. I nie wymagała wielkiego zastanawiania się, maszyna sama podpowiedziała mu pierwszy krok.
- - Zacznij od asari. To jest Tori Te’eria . - rzucił krótko, niemal od razu decydując się na lekarkę. Samotny pionek umierał. To była jedna z zasad antycznej gry w życie. A w krótkim obrazie lekarka była sama. Ale to był mniej ważny powód. Prawdę mówiąc, być może nawet nieistotny, raz nie wiedział w jakim zakresie i kiedy reguły (jeśli były w ogóle istotne) były wymuszane. Dwa - bo wyglądało, że zabijanie się szło im dobrze samym. Bez pośrednictwa reguł.

Urządzenie samo podało ten istotniejszy.

To że symulacja została przerwana, znaczy, że było wrażliwe na biotykę. Kolejna opcja do wykorzystania, jakby trzeba było jednak przestać grać zgodnie z zasadami gry w najgorszym wypadku. Być może biotyka da jakieś dodatkowe możliwości w tym lepszym przypadku.
W końcu chyba zaczynali posuwać się do przodu.
- Możesz zdefiniować, co jest anomalią i określić warunki zakończenia symulacji i wypuszczenia nas? – anomalia z miejsca sugerowała konieczność jej usunięcia czy tam naprawienia. Czy to było jednak warunkiem koniecznym i jednocześnie – wystarczającym do wypuszczenia stąd, to osobna kwestia.
>> Ibris << >> Theme #1 << >> Theme #2 <<
ObrazekObrazek
Carlos Brown
Awatar użytkownika
Posty: 213
Rejestracja: 19 lip 2016, o 16:05
Miano: Carlos Brown
Wiek: 49
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Najemnik
Lokalizacja: OMEGA
Kredyty: 27.360
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

11 wrz 2021, o 08:43

Zabił człowieka, a przynajmniej dźgnął, był tego świadom. Nie był to pierwszy raz w jego życiu, ale z pewnością jeden z dziwniejszych. Nigdy nie był dobry w cichych operacjach, zawsze będąc zbyt trigger happy. Nie zdziwiło go więc, że musiał w pośpiechu zmieniać swoją lokalizację. Liczył, że przynajmniej odciągnie trochę ochroniarzy od reszty. Nie miał pojęcia co się działo gdzie indziej. Zdziwiło go, że natknął się na siebie i Dianę. Ale z kolei nie zdziwiła go jej reakcja.
- Nie jestem prawdziwy. Biegiem do korwety. - Odpowiedział i jednocześnie dodał polecenie. Jednocześnie starał się odskoczyć jak mógł od groźnego ostrza. Kiedyś go dźgnięto i nie podobało mu się to doświadczenie.
- Spierdalajcie z tej planety bo zginiecie. - Dodał jeszcze raz. Miał nadzieję, że dawny Carlos nie zrobi tego co sam by zrobił i nie zacznie strzelać. Chociaż kto go tam wie. Wcześniej się opierał wpływom tego co tu jest i szło mu nieźle.
- Zniszczę ten kompleks. - Jego głos był warkliwy i nerwowy. Ten dzień był nerwowy, jak ta wyprawa do tej bazy na Klendagonie. Usiłował zgrywać wytwór jakiegoś biotycznego czegoś co mieszało tu w głowach, ale nie był pewien jak mu idzie.
ObrazekObrazek Pochłaniacze do broni +2, Szansa na strzał krytyczny: +10%, Obrażenia krytyczne: +5%, Bonus do pancerza: +300
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1959
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

11 wrz 2021, o 12:58

Wyświetl wiadomość pozafabularną Ujął odruchowo jej wyciągniętą dłoń, delikatnie i z obawą, jakby trzymał w opancerzonej rękawicy porcelanową zabawkę. Ulga w jej oczach, chociaż zamglona przez ból i oszołomienie, stała w kontraście do dźwięków gnącego się metalu, trzasków ognia trawiącego przewody oraz zgrzytów osiadającego okrętu. Przerywany odgłos komunikatora przeciął rzeczywistość równie gwałtownie i bezwzględnie co metalowe płyty rozcinające fotel pilota, głosem pełnym statyki pozostawiając poszarpane i nieregularne krawędzie pośród oddechu umierającego statku. Vex niemal nie zwrócił na niego uwagi.
- Nie ruszaj się - poprosił cicho ponownie, gdy na wizjerze kobiety pojawiły się kolejne, szkarłatne krople. Wyciągnął drugą dłoń, przesuwając nią lekko po jej policzku. - Nie umrzesz. Nie możesz.
Siedemnaście minut stanowiło wieczność zarówno dla niego, jak i dla kobiety przebitej prętem. Krew pulsowała w jego uszach, gdy obserwował z bólem ranną biotyczkę, ale jej słowa sprawiły, że do jego serca zaczęła wkradać się panika podszyta nagłym zrozumieniem. Jego obecność jednak coś zmieniła. Nie był zwykłym majakiem, który Maya zapomni pod naporem cierpienia, a potem leków znieczulających - był czymś, czego nie miała wcześniej. Był powodem dla którego mogła odpuścić. Był bodźcem, którego brak nie pozwalał jej wtedy umrzeć, był odpowiedzią na samotność, która pozwoliła jej przeżyć siedemnaście minut trzydzieści sekund, bo nie chciała odejść otoczona śmiercią, lodem i pogiętą stalą.
Kiedy dostrzegł, że jej oddech się uspokaja, jego własne serce niemal stanęło.
- Nie możesz umrzeć. Nie tutaj, nie teraz. Musisz walczyć - zaczął mówić, bezwiednie zaciskając pięść na powietrzu. Chęć przeżycia mogła być jedynym co sprawiło, że biotyczka opuściła wrak Niezłomnego w prawdziwym życiu, w tym które pamiętał. Pragnienie zemsty, które niemal ją zniszczyło, które pchnęło ją na ścieżkę autodestrukcji, żalu i goryczy tak wielkiej, że pożerała wszystko i wszystkich dookoła, to samo które bezwzględnie zabiło bezbronnego ochroniarza w Hexie i pchnęło ją na krawędź urwiska, to samo uratowało jej wtedy życie.
Ból i strach napotkały kolejną emocję, gdy nagle uświadomił sobie co musi zrobić, wypełniając mu gardło gorzkim posmakiem.
Pochylił się do niej, ponownie przesuwając dłonią po policzku okrytym wizjerem, po raz ostatni patrząc na jej spokojną twarz nim przysunął usta do jej ucha.
- Nie możesz umrzeć - powtórzył szeptem, ale na tyle głośno, by zagłuszyć odgłosy konającego okrętu i mając nadzieję że odchodząca świadomość kobiety wyłapie jego słowa. - Zostaliście zdradzeni, a okręt sabotowany. Twoja załoga, za którą byłaś odpowiedzialna, zginęła, sprzedana. Ludzie, którzy mieli znajdować się pod twoim przywództwem. Carrie Larson, z wiecznie naburmuszoną miną, która non stop powtarzała jak nienawidzi tej pracy i non stop wracała, z każdej przepustki. Wszyscy martwi, pogrzebani w bagnie i pod lodem za garść kredytów.
Z każdym słowem czuł jak zimno skuwa jego klatkę piersiową, wyrywając kolejny i kolejny kawałek serca, odnawiając uczucie, które towarzyszyło mu przez ostatnie miesiące.
- Pozwolisz sprawcy tak po prostu odejść? Byłaś ich kapitanem. Ufali ci.
Bez względu na czas i rzeczywistość, AZ-102 była bezwzględna. Wieczna zmarzlina przykrywająca umierający okręt miała tylko jedno wymaganie, stawiała pojedynczy warunek, który nie mógł ulec zmianie. Wrak Niezłomnego nie zasycił jej głodu i potrzebna była kolejna ofiara. Wyglądało na to, że bez względu na wszystko, tylko jedna osoba mogła opuścić jej atmosferę.
- Nie możesz umrzeć - powtórzył cicho, dotykając lekko czołem skroni Mayi. - Przeznaczenie czeka na drodze, którą postanowiłaś ominąć.
Wypuścił jej dłoń i podniósł się powoli na nogi, prostując z trudem, czując jak mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa. Nie spojrzał na Mayę po raz ostatni, odwracając się na pięcie i czując na ramionach ciężar ogromny niczym całe szczątki statku. Jeżeli rzeczywiście w jakiś sposób mieli moc wpłynąć na wydarzenia z przeszłości i jego obecność tutaj sprawiłaby, że niebieskowłosa biotyczka nigdy się nie narodziła po Niezłomnym i nigdy by jej nie spotkał w Horusie, decyzja stawała się prosta.
Tylko jedna osoba mogła opuścić AZ-102.
Przełamał bezruch i ruszył powoli do wyjścia statku, nie oglądając się na nieśmiertelnik ani na półprzytomną kobietę pod gruzem. Między poskręcane stalagmity zmarzliny, ku lodowemu pustkowiu pustej planety. Z dala od wraku Niezłomnego, z dala od nadlatującego statku ratunkowego.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Tori Te’eria
Awatar użytkownika
Narrator
Posty: 416
Rejestracja: 15 sie 2016, o 21:18
Miano: Tori Te'eria
Wiek: 163
Klasa: Adept
Rasa: Asari
Zawód: Lekarz
Lokalizacja: Cytadela
Kredyty: 10.880
Medals:

Re: [Kołyska Sigurda -> Skepsis] Watson

12 wrz 2021, o 09:46

Każde kolejne pytanie trafiało w pustkę, nie wywoływało żadnej reakcji kul - jakby jaźń czy jaźnie rozmawiające z nią ignorowały wszystko czego asari chciała się dowiedzieć. Tutaj, w tej ciemnej przestrzeni w której jedynym źródłem światła była sama kula - kule? - rzeczywistość zdawała się rządzić zupełnie innymi prawami i zasadami, a jedną z zasad najwyraźniej był fakt, że to nie była w pełni dwukierunkowa komunikacja. A gdy w końcu lekarka zadała pytanie, na które kule czekały, coś zaczęło się w tej rzeczywistości zmieniać. Na lepsze? Trudno było odgadnąć nie znając zasad które tą rzeczywistością kierowały. Czy jednak rzeczywistością? Nie było możliwe, że Tori w ułamku chwili trafiła na jakiś zupełnie obcy, wodny świat, z którego nie widać było nawet świateł gwiazd. Co prawda stworzenie takiej bariery jak na Watson też w teorii nie było możliwe więc natychmiastowa... jak to nazwać? Teleportacja? Też wpisywała się w kategorię “wykonanych niemożliwości”, ale to wszystko wokół było jednocześnie realne i surrealistyczne, obce i w jakiś sposób znajome zarazem. Ciemność, oderwanie od wszelkich punktów zaczepienia jak przy... łączeniu jaźni... Czy tym właśnie była ta woda wokół, tajemnicza, mroczna wyspa i jej rozmowa z kulą? Cała ta rzeczywistość wokół? Czy była efektem jej własnej interpretacji, próby dopasowania obcych informacji i świadomości zupełnie innej niż ona sama - wewnątrz jej własnego umysłu?
Zadanie pytania przez Tori sprawiło, że ta “rzeczywistość” czymkolwiek by była zaczęła się zmieniać. Nie w sposób widoczny - bardziej jakby Tori czuła tą zmianę samą sobą. Dźwięk głosu wywoływał wibrację, czuła zewsząd wokół przemianę... czego? Nie rozumiała nic z tego co się tutaj działo... Tak naprawdę to nie rozumiała niczego co się działo od momentu wejścia pod kopułę za Evelyn.
Wtedy usłyszała głos. Krzyk właściwie, będący odpowiedzią na jej pytanie, ale tak samo niezrozumiały jak wszystko dotychczas. To było... wyjaśnienie, które dawało więcej pytań niż odpowiedzi. Kim był wielki zegarmistrz? Jaki był cel tego “zegara”? Co i przed czym jest chronione? I przede wszystkim - co jest tym błędem, który w tej chwili został “odizolowany”? Pytanie było jeszcze jedno, choć nie wynikało do końca z samej, enigmatycznej odpowiedzi. Jak już wcześniej zauważył Vex i Wayra - izolacja oznacza brak możliwości dopuszczenia zagrożenia do chronionego obiektu. A przecież kopuła pozwoliła im się przedostać do środka, wpuściła ich - za to nie pozwalała wyjść. Jak to rozumieć? Wszystko powracało do podstawowego pytania - co było zagrożeniem?
Nim jednak zdążyła się odezwać, by zadać jakiekolwiek pytanie, potężna siła uderzyła ją w pierś pozbawiając oddechu i odrzucając wstecz i... nagle wszystko zniknęło. Nie było kul, wyspy, wody, przez chwilę znalazła się w nicości - znów tak znajomej do stanu przy inicjowaniu połączenia umysłów. Ile czasu to trwało? Tego nikt nie jest w stanie określić, czas nie ma tutaj znaczenia ani nie jest niczym istotnym. Mógł to być ułamek sekundy albo całe godziny lecz nagle, niespodziewanie, ciemność ustąpiła.
Wokół niej ktoś był. Szła ciemnawym korytarzem prąc wraz z innymi naprzód i nim zdążyła zarejestrować, że otaczający ją ludzie to pozostali członkowie “ekipy ratunkowej” na Watson, ziemia gwałtowanie ustąpiła spod jej stóp a ona sama z krzykiem spadła w bezdenną otchłań. No... Nie do końca bezdenną. Dno znalazła szybciej niż by chciała i to w dość bolesny sposób. Otworzyła oczy czując ostry, kłujący ból w lewym ramieniu, plując ziemią i piaskiem który dostał się do jej ust i kaszląc od pyłu i kurzu, który dostał się do jej płuc. Unosząc głowę zobaczyła nad skrajem dziury do której wpadła głowy jej towarzyszy i krzyknęła do nich, po czym chwyciła się za bolącą rękę. Złamana? Na boginię, oby nie... Spuściła wzrok i spoglądając na bolącą rękę, delikatnie obmacała ją drugą - z zaskoczeniem stwierdziła, że nawet w beznadziejnym świetle korytarza i tej dziury w której się znalazła jej jasna skóra dłoni była doskonale widoczna - i dopiero po chwili z zaskoczeniem zdała sobie sprawę z faktu, że to nie są jej dłonie. Jej skóra nie była błękitna, lecz bladoróżowa, a jej dłonie... należały do człowieka! Uniosła zdrową rękę by dotknąć twarzy i dłoń natrafiła na pukiel włosów przyklejonych do jej spoconego policzka. Chwila paniki, gdy połączony strach o własną skórę, o brak możliwości wyjścia z tej dziury i o to co się z nią dzieje, czemu jest kimś innym zawładnęła nią, lecz chwilę potem dostrzegła charakterystyczne elementy pancerza na sobie. Ten pancerz widziała już - i to całkiem niedawno. Zarówno na zwłokach jak i na żywej kobiecie - należał do Cantos. Nie... przecież to ona była Cantos... W tej chwili była Evelyn, tylko wcześniejszą Evelyn. Zanim dotarli do kuli. Słysząc głos Hearrowa uniosła głowę i obrzuciła szybkim spojrzeniem wszystkie twarze - brakowało tam Vexa i Carlosa, nie dostrzegała także pewnej lekarki asari... czy to właśnie się zdarzyło zanim ich grupy się połączyły? Dlatego Evelyn była ranna w rękę? Czy to znaczyło, że znów jest na Watson tylko w innym momencie czasu? Jej umysł zaczął buntować się, jakby wypierając taką możliwość, starając się jednocześnie połączyć fakty i ogarnąć sytuację i wtedy usłyszała głos. Cichy, ale znajdujący się niemal obok. Odwróciła się w jego kierunku, ale zamiast kogokolwiek obok niej dostrzegła wylot tunelu i znów usłyszała głos - tym razem potwierdzenie, że tędy powinna się udać.
Ruszyła w jego kierunku wciąż tuląc do siebie bolącą rękę i uświadomiła sobie, że nie jest to takie łatwe. Pierwsze kroki były trudne, jakby walczyła z sobą samą by tam wejść. By zignorować nawołujących do niej towarzyszy i zostawić ich, idąc w nieznaną i niewiadomą, ciemną czeluść tunelu. Walczyła ze sobą - niemal fizycznie, ale także z rosnącym strachem i niepewnością. Jak do tej pory Watson oferował jedynie zagadki i niebezpieczeństwa, a to nie skłaniało do nadziei, że tym razem będzie inaczej. Kolejne kroki zanurzały ją w głąb korytarzy, nie będących jednak naturalnym tworem, lecz czymś stworzonym przez... człowieka? Czy jeszcze jakieś inne dziwo? Najprawdopodobniej znalazła się w sieci korytarzy technicznych i nagle w jej pamięci pojawiły się fragmentaryczne wspomnienia planów, studiowanych wcześniej na jej omni-kluczu. Czy raczej omni Evelyn? Kim była ona sama? Wciąż Tori? Czy już Evelyn? Czy była tylko pasażerką w umyśle ludzkiej kobiety, chwilowo przejmując “kierownicę”? A może to była jakaś inna, alternatywna wersja rzeczywistości? Tori nie pamiętała, żeby Cantos wspominała coś o eksplorowaniu tuneli technicznych. Padło tylko stwierdzenie, że Evelyn je znalazła... Co w takim razie teraz się dzieje? Korekta przeszłości? Zmiana przeszłych wydarzeń? Czy idąc w głąb korytarzy Tori... Evelyn zmienia przeszłość?
Nie wiedziała ile czasu tak idzie, czasem pełznie, czasem opadając na kolana lub ocierając się o załomy korytarza. Ręka pulsowała bólem, przyciśnięcie jej do tułowia i ochranianie zdrową tylko zmniejszało ten ból do akceptowalnego poziomu. Strach minął, została tylko potrzeba wydostania się, ale Tori powoli zaczynała tracić już nadzieję - miała wrażenie, że ten niekończący się labirynt ciągnie się w nieskończoność. A może po prostu krąży w kółko nie mogąc znaleźć wyjścia? A może nie ma stąd wyjścia i zostanie tutaj aż straci siły i umrze z głodu i odwodnienia? A może już umarła i teraz błąka się jako echo swojego bytu, mentalna zjawa? Parła jednak wciąż naprzód, przy każdym rozwidleniu i odnodze korytarza zastanawiając się którą z nich wybrać aż w końcu niemal idealną ciemność, do której jej oczy zdążyły się już przyzwyczaić wystarczająco, by nie rozbić sobie głowy o ścianę na najbliższym zakręcie zaczęła rozjaśniać lekka poświata i - mimo, że korytarz z którego docierała nie wyglądał szczególnie zachęcająco, Tori ruszyła w tamtym kierunku. Poświata była coraz silniejsza i wkrótce mogła już dostrzec zmianę w korytarzu. Schody, zniszczona pochylnia, właz, na który naparła zdrowym barkiem i nagle jej płuca wypełniły się zimnym powietrzem który uświadomił jej dopiero teraz zaduch jaki panował w tunelach.
Znalazła się wewnątrz baraków. Skąd to wiedziała? Przecież widziała wcześniej zdjęcia i nagrania z wnętrza budynku. Miała nawet ich kilka na swoim omni... znaczy Evelyn miała. Tak. Wreszcie mogąc się wyprostować ruszyła w kierunku pomieszczenia wspólnego uświadamiając sobie nagle panującą w budynku ciszę. Żadnych głosów, kroków, jęków, szumu maszyn - niczego. Pchnęła drzwi i zamarła, czując jak jej żołądek próbuje gwałtownie pozbyć się resztek ostatniego posiłku. Zwłoki, leżące w różnych pozycjach. Poskręcane, porozrywane, zalane krwią, zmiażdżone i poszarpane do granic rozpoznawalności. I nocne niebo zamiast zdartego jakąś eksplozją dachu. Przez chwilę w milczeniu obserwowała pobojowisko, nie zdolna ruszyć się, cofnąć ani nawet krzyknąć. Potem jej oczy powędrowały w górę, w nocne niebo i niemal natychmiast dostrzegły jasną kometę. Nie była już przecinkiem, kreską na nieboskłonie. Była ogromna, zdecydowanie bliżej planety niż Tori to zapamiętała, a jej długi warkocz rozświetlał niebo.
Wówczas dostrzegła coś jeszcze - jakiś ruch na niebie. Ciemne, mroczne kształty zdające się być utkane z najczystszej czerni, zasłaniające sobą na chwilę gwizdy w znanym tylko sobie ruchu. Jeden z tych kształtów zdawał się jednak rosnąć, jakby zbliżając się i zmieniając coraz większą część nieboskłonu w czarną, bezdenną otchłań rosnącego cienia. Tori poczuła strach - ale i coś jeszcze. Obecność. Coś - ktoś - coś potężnego, obcego i przerażającego, co sprawiało, że włosy na jej karku jeżyły się paniką i przerażeniem.
I nagły dźwięk. Ryk, spadający na nią falami, szarpiący jej duszę i ciało, sprawiający niemal, że podłoga i ściany zadrżały. Wwiercający się w jej umysł, wypierający wszystkie myśli pozostawiając tylko czysty, pierwotny strach.
*** ARMOR *** VOICE *** FORMAL *** PARTY ***
ObrazekObrazek
Statystyki dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną

Wróć do „Galaktyka”