Wyświetl uwagę Mistrza Gry
[h3]ZED, MARSHALL, WAYRA, EVELYN[/h3]
Początkowe chwile, pomimo próby rozluźnienia sytuacji przez Hearrowa, wciąż były pełne napięcia. Evelyn nie wydawała się obeznana w boju. Wręcz przeciwnie - nie trzymała w dłoni nawet żadnej broni, być może wcale jej nie posiadając. Zestresowana, przyśpieszała z wzrokiem utkwionym w omni-kluczu, póki nie natrafiała na nieco bardziej utrudnioną ścieżkę pomiędzy drzewami. Na dźwięk porucznika Przymierza, prychnęła lekko.
-
Wy to macie upodobania - rzuciła cicho, niemalże do siebie. Nietrudno było wywnioskować z jej tonu głosu, że nie widziała siebie w tej samej pozycji, co ich. Zupełnie tak, jakby jej udział w tej misji nie był do końca
na ochotnika.
Z drugiej strony, nie wydawała się bardzo narzekać wcześniej. Dopiero pojawienie się bariery na horyzoncie odłożyło się na jej ramionach ciężarem napięcia i antycypacji.
Trzask, trzask.
Evelyn zamarła. Krew uleciała z jej twarzy, czyniąc ją bladą, niemalże trupią. Obróciła głowę w kierunku nadchodzących dźwięków, instynktownie, lecz poza tym, jej ciało nawet nie drgnęło. Omni-klucz wciąż połyskiwał rozległą, holograficzną mapą kładącą na drzewach refleksy świateł. Dopiero przekleństwo Marshalla sprawiło, że podskoczyła niemal w miejscu, w panice sięgając do urządzenia i szukając opcji do wygaszenia jego funkcji.
Ciężkie stąpnięcia, pod którymi łamały się gałęzie i zasuszone liście, niemalże dudniły w uszach. Początkowo niczym wyczuwalny z odległości omam, iluzja, od której mogli odwrócić głowę, teraz pobrzmiewały głośno dookoła nich, odbijając od szarych pni drzew niczym echo. Napastnicy się zbliżali. Nie wiedzieli, ilu mogło ich być - z pewnością więcej niż jeden i mniej niż cały oddział. Hearrow doskonale znał odgłos zbliżającego się, wrogiego oddziału - żołnierskie instynkty podpowiadały mu, że mieli do czynienia z zaledwie garstką osób. Pamiętając jednak o tym, że nawet garstka może być dla nich śmiertelna jeśli odpowiednio wyposażona i wyszkolona, wiedział, co należało zrobić.
Wayra, wysunięty na tyły, dostrzegł jako pierwszy poruszenie pomiędzy konarami. Charakterystyczny błysk metalu, podchwytującego ulotne promienie słońca docierające do nich spomiędzy liści. Wysuwająca się spomiędzy wysokiego krzewu lufa, wycelowana w jego kierunku.
Jego instynkty również nie zawiodły. Tam, gdzie podążało spostrzegawcze spojrzenie, umysł kalkulował potencjalne kryjówki, nim doszedł do jedynej, słusznej taktyki, sięgając do zapisanego programu szybkiego wybierania w swoim omni-kluczu. Mężczyzna zniknął, w ciemności i w gęsto zalesionej dziczy. Powykrzywiane, pełne dziupli i wystających gałęzi pnie zamaskowały zakłócenia jego kamuflażu, pozwalając mu usunąć się dalej, do bezpiecznego schronienia, jakie oferował pobliski konar.
Zed rozejrzał się dookoła, szukając dla siebie analogicznej osłony. Wysunięty na środek, bardzo szybko stałby się celem dla atakujących. Dostrzegając obok wyciągającego ku niemu rękę Hearrowa, przeskoczył dzielący ich metr odległości w chwili, w której w lesie poniósł się dźwięk pierwszego wystrzału.
Salwa przebiła ciszę pomiędzy nimi ogłuszającym hukiem, w którym krzyk Evelyn zmieszał się z świstem przelatujących w powietrzu pocisków. Odsłonięta przed uskokiem Zeda, zdążyła jedynie dezaktywować swój omni-klucz nim jej tarcze rozbłysnęły w efekcie uderzającej w nie salwy. Odruchowo, rzuciła się naprzód, w stronę pierwszego drzewa, które było wystarczająco masywne by zakryć jej sylwetkę i skuliła się za nim, niechętna do wysunięcia się poza nie choćby po to, by ocenić sytuację.
Na tę chwilę, strzały ustały wraz z jej schowaniem się. Do odgłosu nadciągających kroków dołączył się szelest ciał ocierających się o porastające między drzewami krzewy. Spomiędzy szarych, wąskich pni drzew, w ich pole widzenia wkroczyły trzy, obce sylwetki.
Pomimo ludzkiej kolonii obok, nie byli to ludzie.
Ta myśl równie szybko pojawiła się w głowie Wayry i Marshalla, co towarzyszącego im wszystkim turianina. Sylwetka obcych była niespotykana i dziwna. Ich pancerze wydawały się pokryte chityną, przypominały owadzie skorupy bardziej niż ceramikę chroniącą wszystkie inne, galaktyczne gatunki. Z ciemności połyskiwały ich dwie pary, żółtawych oczu umiejscowionych na przodzie owadziego łba. W dłoniach trzymali karabiny, których żadne z nich wcześniej nie widziało. Ich lufami wodzili dookoła, szukając pierwszej osoby, której skrawek dostrzegą za osłoną.
[h3]VEX, TORI, CARLOS[/h3]
Wyzbyty dźwięków i zapachów las pozostawili za plecami. Stając na szczycie lekkiego wzniesienia, spoglądali na świat poniżej ich, dostrzegając wyraźnie zarysowane, skaliste bariery otaczające obszar, na którym zostali uwięzieni. Sporadycznie, bariera ponad ich głowami połyskiwała lekko - być może pod wpływem dotyku uderzających w jej powierzchnię kropel, spadających wprost z ciemnego, pochmurnego nieba. Przypominała im o swojej obecności, jak więźniowi o jego braku ucieczki przypominały mury.
Radio wydało z siebie swoje ostatnie tchnienie pod postacią kolejnego, przeraźliwego pisku. Bez względu na starania Tori, żaden dźwięk nie wydostał się z jej omni-klucza. Ani zniekształcona odpowiedź, ani odgłosy podróżujących po falach zniekształceń, ani nawet szum tła. Jej komunikator wydawał się zupełnie martwy, tak jak wszystkich pozostałych w ich małym, odseparowanym oddziale.
Trawa kołysała się lekko na wietrze, pozostawiając po sobie wgniecenie czegoś, co leżało na ziemi kilka metrów od nich. Była wystarczająco wysoka, by zakrywać większość, dając im zaledwie skrawki czarnego materiału do identyfikacji. Nie wiedzieli, czy spotkać mieli przed sobą skrzynki i uzbrojenie, czy coś znaczne bardziej przerażającego.
Obserwujący otoczenie przez lunetę Vex nie dostrzegł niczego, co przykułoby jego uwagę. W szczelinach skalnych nie kryli się przeciwnicy, potencjalnie śledzący wszystkie ruchy podążającego w dół zbocza Browna. Baraki wydawały się puste, z tej perspektywy nie dostrzegł nawet żadnego z wejść. Ich najbliższa okolica, jak i ta, do której najdalej sięgał wzrokiem, wydawała się całkowicie opustoszała i... martwa. Bez śladu ludzi, których mieli uratować, ani nawet oddziałów wysłanych pierwotnie na pierwsze akcje ratunkowe. Poza czymś leżącym w trawie, nie widzieli niczego.
Carlos również nie dostrzegał niczego niepokojącego. Żołnierskie instynkty nauczyły go, by każdy krok stawiać ostrożnie, a lufę karabinu trzymać wysoko. Falujące źdźbła trawy wydawały się zdradliwe, jednak nie kryły żadnej pułapki. Nie natrafił na leżącą na jego drodze minę, co najwyżej kamień, w którym uderzył but jego pancerza. Im bliżej jednak znajdował się swojego miejsca docelowego, tym więcej chłodu gościło w tyle jego głowy, w miarę, gdy jego najgorsze przewidywania okazywały się sprawdzać.
Stając w miejscu oddalony o całe dwa metry, widział, że w trawie skryte jest ludzkie ciało.
Z komunikacją całkowicie wyłączoną, musiał głośno krzyknąć do swoich towarzyszy by poinformować ich o tym, że teren jest zabezpieczony. W trójkę zbliżyli się do martwego, uzbrojeni po zęby i gotowy na każdą ewentualność.
Być może poza jedną.
Ułożona w trawie, pustymi oczyma w niebo spoglądała Evelyn Cantos. Jej blond włosy, częściowo przyklejone kroplami potu do twarzy, częściowo rozrzucone były w podobnego koloru trawie. Kobiece ciało ułożono schludnie - każdy z trójki dostrzegł, że nie umarła w tym miejscu, w którym się znajdowała. Niejednego trupa widzieli w swoim życiu, wiedzieli, że miejsca zbrodni nie wyglądają tak czysto. Krew przykrywająca jej klatkę piersiową była ciemna, dawno wyschła. Wprawione oko Tori dostrzegło, że kobieta musiała umrzeć co najmniej godzinę - półtorej godziny temu, wbrew logice i ich świadomości tego, że widzieli ją, żywą, jeszcze przed chwilą.
Evelyn ubrana była w ten sam pancerz, w którym widzieli ją po raz ostatni. Jedną dłoń ułożoną miała wzdłuż ciała - drugą, opartą o brzuch. Na niej migała aktywna ikonka omni-klucza.
Miała hasło, ale nie było zbyt trudne. Vex przedarł się przez jego zabezpieczenia dość szybko, docierając do prywatnych plików. W morzu schematów fabryki, o których im mówiła, połyskiwała jedna, wytłuszczona wiadomość o najwyższym priorytecie.
NIE WCHODŹCIE DO BARAKÓW.
Z lasu za ich plecami dobiegł ich głuchy, przytłumiony odgłos salwy karabinu.
Wyświetl uwagę Mistrza GryZed - strike 1.
Deadline to trzy dni zgodnie z nowymi/starymi ustaleniami - do 28.05, godz 2:00.
Jeżeli chcecie, możemy zgadać się z 1 drużyną na discordzie na rzucanie kostkami na żywo, na bieząco ustalając nasze strategie. Dzięki temu szybciej moglibyśmy załatwić tę walkę, ale wymaga to waszego uczestnictwa.
Na początek poproszę o post fabularny i w
Wyświetl wiadomość pozafabularną lub jego treści deklarację waszych 3 akcji. Pamiętajcie o limicie PA!