- Cholera- wyrzucił ledwo z drapiącego od kurzu i pyłu gardła- Nie, nie, nie, nie...
Oczy jego, zwykle spokojne, nawet w najgorętszej strzelaninie, teraz rozszerzyły się w gwałtownym niepokoju. W głowie wciąż mu huczało, równowaga nadal potrafiła płatać figle. Adrenalina trzymała go w całości, nie zwrócił uwagi na to, że ledwo powłóczy nogą. Ból dopiero miał w niej zawitać.
Nie, to nie było teraz istotne. W skrajnym przypadku nawet bez nogi Viktor mógł dalej pełnić służbę. To był w stanie wytrzymać, ale nie fakt, że kolejny żołnierz Przymierza polegnie na jego warcie. Nie miało teraz znaczenia, czy to był oficer czy szeregowy, kobieta czy mężczyzna, czy mówiła po portugalsku, kantońsku czy norwesku. Nie znał jej, w życiu spędził z nią ledwo kilka godzin. Co więc stanowiło ich więź?
Cyfry. Numer seryjny wybity na blasze nieśmiertelników, symbol Przymierza na mundurze. Dwa proste słowa, które mówiły o jedności.
Semper fidelis.
Bez danych z omni-klucza nie mógł w pełni ocenić jej stanu. Miał do dyspozycji tylko swoje ręce i oczy. Nie wahał się w swoim działaniu. Spodziewał się nadmiernego odgłosu opukowego klatki, co by świadczyło o odmie. Tymczasem zastało go stłumienie. Oddech zachowany, lecz z trudem.
Hemothorax
- Kurwa- mruknął. Choć była stanem zagrożenia życia, z odmą by sobie łatwiej poradził. Polowe protokoły mówiły o dokonaniu odbarczenia opłucnej poprzez nakłucie klatki piersiowej sterylnym drenem, jaki był dołączony w med-packach dla żołnierzy. Oczywiście nie miał takiego przy sobie. Ponadto wymagany był przedtem skan w celu określenia obfitości krwawienia. Jeśli to było zbyt duże, należało zrezygnować z nakłucia. Skan, z powodu awarii elektroniki, również odpadał. Puls na tętnicach obwodowych świadczył, że porucznik Vasquez nie wpadła jeszcze we wstrząs.
VIktor Karajev stanął przed decyzją.
Jeśli dokona nakłucia, utrata krwi z uszkodzonych naczyń, krwawiących dotychczas do ograniczonej przestrzeni jakim była jama opłucnej mogłaby być zabójcza. Z drugiej strony jeśli zaniecha drenażu, porucznik się udusi własną krwią. Nie był chirurgiem, nie umiał ocenić ryzyka. Cokolwiek postanowi, ranna wymagała pilnego transportu. On zaś był sam, bez łączności.
Bez możliwości wezwania pomocy.
Kolejne utrudnienie, penetrująca rana uda. Przybicie do ziemi, przemieszczenie poszkodowanej niemożliwe. Wydobycie ciała obcego istotnie zwiększa ryzyko wykrwawienia się. Musiał ją uwolnić.
- Pani porucznik, słyszy mnie pani?- odezwał się do niej spokojnym głosem, nie pasującym do sytuacji.
Szybko opisał jej stan. Wiedział, że może mieć trudności z mówieniem, streszczał się więc.
- Wygląda na to, że muszę zrobić nakłucie pomiędzy żebrami, bo krew nie pozwala płucom się rozprężyć przy wdechu.
Odczekał chwilę na jej reakcję.
- Ma pani też przebite udo, pręt jest wbity na amen w grunt. Będę musiał ciąć, by panią uwolnić.