Była osobą publiczną, nie oznaczało to jednak, że zamierzała żyć na świeczniku oraz ze wszystkiego spowiadać się prasie. Iris od początku unikała rozgłosu a propos swojego życia prywatnego, nie było nikogo ani niczego, co mogłoby ją skłonić do zmiany zdania odnośnie zaproszenia mediów z ich buciorami za drzwi apartamentu. Tu, wstęp miała tylko ona, Matthew oraz pojedynczy funkcjonariusze SOC, bo też zależało jej, aby dom był domem. W każdym tego słowa znaczeniu.
Publicznie, wypowiadać się mogła na temat spraw Rady, międzygalaktycznych konwencji, Przymierza i ludzkości na Cytadeli. Kiedy tylko pytania schodziły na osobistą sferę, urywała rozmowę, dziękując. Naturalnie, zawsze znajdował się ktoś, kto próbował wiercić dziurę w brzuchu, był nieugięty oraz uparty, byleby tylko postawić na swoim. Z takimi nauczyła się sobie radzić nie zawsze w sposób subtelny, ale przynajmniej skuteczny. Świat - a właściwie wszechświat - wiedział tyle, ile chciała mu zdradzić. Nie naciskała, jeżeli Matt wolał pozostać w cieniu i towarzyszyć jej na wybiórczych wydarzeniach, tych najważniejszych, gdzie widok partnera u boku Radnej był pożądany. Prawdę mówiąc, pasowało jej to. Mogli być ze sobą, spędzać wspólnie czas i cieszyć się codziennością, nie mieszając ją na każdym kroku z tym, jaką rolę pełniła na Cytadeli. Była bezdyskusyjnie pewna, iż Tarczansky pokochał ją za to, jaka jest, a nie kim. Potrzebowała tego. Chyba od zawsze.
Nie poczuła się winna, gdy Matthew oznajmił, że przez jej podjadanie oraz małą niesubordynację, nici z kolacji. Wzruszyła ramionami, podsuwając mu plastry pomidora, które umyślnie pokroiła tak, aby wyglądały jak ciachane omni-ostrzem.
- Spokojnie. Podzielę się z Tobą - chichocząc, odsunęła się na wypadek, gdyby chciał ją w żartach zdzielić tę ścierą. Okrążyła wyspę, po której drugie strony stały wsunięte pod blat hokery i popatrzyła się na Matthewa wciąż mając minę niewinnego aniołka.
Cała Iris. Urocza nawet w sytuacji, kiedy to ona definitywnie narozrabiała.
I oczywiście, doskonale zdawała sobie sprawę, iż mechatronik nie miał jej niczego za złe. Że nie potrafił się na nią długo gniewać, a jeśli sprawiał wrażenie niewzruszonego na ten słodki uśmiech oraz rozkoszne mrużenie oczu, to tylko dlatego, że blefował.
- ... Naprawdę chcesz zamówić chińczyka? Z dostawą pod nasze drzwi? - uniosła brew, wyobrażając sobie, jak takie zamówienie i pojawienie się nie do końca świadomego tego, gdzie się właśnie znajdował dostawy, wywoła popłoch wśród dyżurujących dzisiejszego wieczora mundurowych z SOC.
Z drugiej strony, to wszystko było zbyt piękne, aby powstrzymać mężczyznę. Nie zaprotestowała, wątpliwości pojawiły się dopiero, gdy Matthew oznajmił, że zamówienie jest przetwarzanie.
- Ale wiesz, że nie zapytałeś mnie, co właściwie zjadłabym? Skąd pewność, że zamówiłeś coś, co lubię? - no właśnie? Wiedział coś, o czym nie wiedziała Iris? A może to kolejne, niewinne kłamstewko i zaraz wyciągnie płaską patelnie, aby smażyć naleśniki?