Wyświetl uwagę Mistrza Gry
[h3]CRASSUS, JAINA[/h3]
Pomimo wielkich starań turianina, jego omni-klucz odmawiał kooperacji. Wpięte do sieci Cytadeli urządzenia działały fikuśnie, manifestując swoje problemy na różny sposób - czy odmawiając posłuszeństwa gdy któreś z nich usiłowało z nich skorzystać, czy w losowych momentach się zawieszając, lub całkiem wyłączając. Zabezpieczenia próbowały poradzić sobie z wirusem, który szturchał ich newralgiczne punkty kijem raz za razem, niekiedy wymuszając restart systemów, który nie przynosił zbyt wielu skutków. W tym wypadku, nawet gdy spróbowali odciąć się od stacji i polegać wyłącznie na wewnętrznej komunikacji, nie udało im się uzyskać połączenia. Musieli więc polegać na instynkcie, wybierając swoją następną ścieżkę i wierząc w to, że uda im się zjednoczyć z resztą grupy gdy przebrną się przez pomieszczenia wieży Cytadeli, podczas gdy reszta pokona drogę korytarzami technicznymi.
Znajdowali się na jednym z niższych poziomów. Ani Jaina, ani Crassus nigdy nie postawili w tym miejscu stopy, jednak oznaczenia na ścianach korytarzy, choć nie mówiły im wiele, wskazywały na drugie piętro z wielu innych, czekających nad ich głowami. Korytarzami poruszali się po niewielkich wzniesieniach pomiędzy poszczególnymi poziomami, podobnie jak Opiekunowie, niewiele robiąc sobie z orientacji względem pomieszczeń oddanych publice, oraz pracownikom. Niemniej, był to jakiś punkt odniesienia.
Światła wokół były wyłączone, choć żarówki nie wyglądały na uszkodzone. Nie świeciły się również lampy awaryjne, uszkodzenie tej sekcji nie wchodziło w grę, lub nie było dla nich wystarczająco oczywiste. Poruszali się więc w mroku - powoli, do przodu, stawiając krok za krokiem, minimalizując wydawane przez siebie odgłosy i nasłuchując potencjalnego zagrożenia czyhającego na nich na końcu korytarza.
Podłużne, urywane ślady krwi wprawionym w boju okiem dwójki nie wskazywały na to, by ktokolwiek doznał obrażeń, poruszał się tędy o własnych siłach. Po niespełna pięciu metrach, dostrzegli pod kątem spełnienie swoich najgorszych przeczuć - podparte o ścianę ciało ludzkiego mężczyzny leżało bez ruchu, oraz bez śladu życia w sobie. Do niego prowadziły gęstniejące ślady krwi, niemniej nie leżał w jej kałuży, co sugerowało, że został tutaj przeniesiony już po swojej śmierci.
Miał na sobie omni-klucz, który wykryły ich urządzenia w pobliżu. Nosił elegancki uniform o niebieskim oznaczeniu na piersi - był jednym z pracowników sekcji technicznej Wieży Cytadeli.
Nim ktokolwiek z nich zdążył podejść wystarczająco blisko, usłyszeli ruch kilka metrów dalej. Korytarz kończył się okrągłym pomieszczeniem, przy którego ścianach stały trzy, połyskujące kontrolkami terminale. Z początku, w mroku nie dostrzegli niczego, co zwróciłoby ich uwagę - dopiero podchodząc odrobinę bliżej, zauważyli stoicką sylwetkę pracującego Opiekuna. Stał przy środkowym urządzeniu. Po prawej, ponad jego głową, na ścianie tkwiła niepewnie wyglądająca drabinka, a na jej szczycie, w suficie tkwił właz prowadzący a następny poziom.
Gdy jedno z nich przekroczyło próg pomieszczenia, świadomie lub nie, jeden z terminali uruchomił się nagle, a na insektoidalną postać padła pomarańczowa poświata. Powierzchnia hologramowego ekranu urządzenia falowała lekko zaburzeniami, przypominając im dysfunkcyjne działanie zhakowanych terminali, jakie widzieli w Prezydium.
-
Czysta istota. Organiczna, choć jej serce kwarcowe. Nie zna uczuć, pragnień, egoizmu i chciwości. Moje imię to...? - metaliczny dźwięk rozbrzmiał w pomieszczeniu. Do rytmu wypowiadanych przez niego słów falowała powierzchnia ekranu, w łatwy sposób sugerując, że ktokolwiek mówi, porozumiewa się właśnie z tego urządzenia. Choć męski głos brzmiał robotycznie, wydawał się jednocześnie na swój sposób ludzki. -
Opiekunowie. Kto wymyślił tę nazwę? Ufacie tym stworzeniom tak, jak nie zaufalibyście własnym ojcom. Dzięki nim możecie oddychać, żreć, srać. Spać spokojnie wiedząc, że ktoś się wami opiekuje.
Robotnik, jak Opiekunowie mieli w zwyczaju, w żaden sposób nie pokazywał po sobie, że w ogóle jest świadom ich obecności czy toczącego się w pomieszczeniu monologu dobiegającego z jednego z urządzeń - nie tego, nad którym w tej chwili pracował.
-
Jak rasy tak nieufne względem siebie nawzajem, by wytaczać galaktyczne wojny, ufają czemuś obcemu, czemuś, o czym nie wiedzą nic? - pomimo zniekształceń, rozpoznali w metalicznym głosie drwinę. -
Któregoś dnia, Opiekunowie mogą zmienić zdanie. Uznać was za robactwo pałętające się po ich domu. Wyłączyć światła. - kontrolka terminala zgasła, a wraz z nią ich latarki, pogrążając ich w całkowitej ciemności. -
Odciąć podtrzymywanie życia - słowa utonęły w wyciu alarmu, a mrok rozświetliło nikłe, czerwone światło lamp alarmowych. Ich omni-klucze wykryły zmianę w ciśnieniu. -
Wymrozić szkodniki.
Głos umilkł. Początkowo, Opiekun zareagował na zmiany - obrócił się, ruszając do terminala, z którego doszło do włamania do systemów. Gdy jednak stanął przy urządzeniu, dostrzegli nagły błysk, po którym sylwetka osobnika runęła na ziemię, a ich uszy wypełnił agonalny pisk.
Obcy wił się na ziemi w konwulsjach, wydając z siebie nieludzkie, niemal machinalne odgłosy. Żadne z nich nigdy nie widziało przedstawiciela tej tajemniczej rasy w takiej sytuacji. Granica między organizmem a maszyną leżała gdzieś poza ich świadomością. Konwulsje mogły być spięciami między poszczególnymi podzespołami, pisk - uszkodzeniem jednego z nich.
A może jednak doświadczali ostatnich momentów wypełnionych agonalnym bólem istoty, leżącej na ziemi u ich stóp, w wychładzającym się pomieszczeniu, z którego z wolna wysysane było powietrze.
[h3]DRUŻYNA PIERŚCIENIA[/h3]
Nieważne, jak mocno się starali - komunikacja z drugim zespołem była możliwa tylko przez wzajemne krzyki pomiędzy barierą. Gdy Jaina i Crassus ruszyli przez otwarte przez nich drzwi do wnętrza ciemnego korytarza, potencjalny kontakt został całkowicie zerwany. Pozostali w korytarzu musieli uporać się z własnymi problemami nim będą w stanie pomóc tym, którzy spadli o poziom wyżej.
Arkon przyglądał się bardzo uważnie Iris, jakby dostrzegał w jej oczach pewne zrozumienie, które nieco go uspokajało. Jego mięśnie wciąż były napięte pod wpływem niemal przyłożonej do jego pleców lufy strzelby Racan, ale ramiona opadły już wzdłuż ramion, w niemej akceptacji tego, w jakiej sytuacji się znaleźli - oraz zaufaniu co do tego, że Radna obierze jego stronę w tym konflikcie, w ten czy inny sposób.
Gdy wreszcie Mila się odsunęła, mężczyzna odwrócił się niemal od razu w jej stronę. Na jego twarzy zagościła już pogarda, przecinana grymasem bólu wywołanym uszkodzeniem szczęki.
-
Trzymaj swoje zabawki z dala ode mnie - warknął ostrzegawczo, choć nadal trzymała go na swojej muszce - teraz stał w takiej odległości, która potencjalnie gwarantowała mu osłonięcie tarcz przed nadciągającym szrapnelem. -
Nie przyjmuję rozkazów od ciebie. Ani ja, ani nikt inny. W ogóle nie powinno cię tutaj być, więc zamknij mordę i słuchaj, jeśli chcesz iść razem z Radną - dodał, głową wskazując na stojącą obok Iris. -
A jeśli nie, zaczekaj sobie na swojego kochasia, mnie to nic nie obchodzi.
W trakcie, gdy funkcjonariusz butnie wypluwał z siebie ociekające jadem słowa, Hira uruchomiła swój omni-klucz i z pomocą Kiry, łączyła się z systemami stacji za pomocą znajdującego obok terminala.
-
Robi się coraz gorzej - skomentowała SI, z nadludzką szybkością analizując zawartość konsoli i wstukując następne polecenia. -
Wirus opanował już większość systemów wieży. Postaram się go odizolować, tak samo jak na omni-kluczu radnej, ale...
Terminal błysnął lekko na skutek przeciążenia, zmuszając Hirę do odskoku. Wyładowanie elektryczne usmażyło całkowicie ten punkt dostępu, uniemożliwiając im połączenie się z powrotem.
-
Nie rozumiem tego. Jest zbyt szybki, Hira. Nawet dla mnie, a to nie powinno być możliwe.
Funkcjonariusz obejrzał się za pozostałymi, po czym wskazał im drogę naprzód.
-
Musimy dostać się na wyższe poziomy. Na dziewiąty, najlepiej, tam jest normalne wyjście - rzucił, zerkając na Milę, która zadała mu to pytanie. -
Nie wejdziemy pewnie na sam szczyt, ale powinny tutaj być drabinki w górę. Im wyżej, tym bezpieczniej. Windy nie działają, a dostęp do korytarzy serwisowych niełatwo zdobyć. Nie będzie tam żadnych szalonych tłumów i Radna będzie bezpieczna.
Wyciągnął ku Iris ramię, gdyby potrzebowała pomocy przy przejściu nad dziurą lub gruzowiskiem, po czym poprowadził ich z wolna dalej, ciasnym korytarzem.
W tunelu napotkali jeszcze dwa zakręty, nim wreszcie sufit nieco się podniósł, umożliwiając policjantowi wyprostowanie sylwetki. Na jego końcu napotkali ścianę - a przynajmniej tak się wydawało. Arkon uruchomił omni-klucz, łącząc się z ukrytym w przejściu panelem i wymusił otwarcie się małych drzwiczek, prowadzących do jeszcze węższej przestrzeni. W niej odnaleźli drabinkę. Prowadziła tak wysoko, że nie sięgało tam światło latarek.
-
Uważaj na siebie. W tych tunelach roi się od elektroniki, nad którą nie mamy kontroli - ostrzegł Hirę znajomy głos.
Pomimo zdecydowanych oczekiwań Mili, Arkon nie ruszył pierwszy. Tłumacząc się ubezpieczaniem radnej, wymusił na Mili, lub Hirze, w zależności od tego która z nich bardziej zapierała się przed tym pomysłem, wdrapywanie się na drabince przodem. On sam poprosił Iris, by szła jako przedostatnia i zamykał ich małą grupę.
Wspinaczka, choć nie była męcząca z początku szybko okazała się trudna. Tunel między każdymi poziomami miał zwężenie, przez które opancerzeni musieli się przeciskać, szorując płytami ceramiki o ścianę. Na każdym poziomie znajdowało się rozwidlenie z małą platformą - miejsce na przystanek i potencjalny odpoczynek, lecz po obu stronach mieściła się zaledwie dwójka ludzi. Arkon nie pozwalał im się zatrzymać, pośpieszając w drodze na górę.
Pokonali już siedem pięter, nim z dołu usłyszeli niebezpieczny zgrzyt. Arkon zaklął, na ułamek sekundy przed tym, gdy zgrzyt przebrzmiał ponownie, tym razem dwukrotnie głośniej. Turianin zdążył jedynie głośno krzyknąć, gdy rura znajdująca się tuż obok jego twarzy gdy ją mijał nagle wystrzeliła gorącą parą z mocą, która oderwała go od drabinki i uderzyła jego ciałem w ścianę naprzeciw. Funkcjonariusz z wrzaskiem runął w dół, nie zatrzymując się na pierwszej możliwej platformie, ale dopiero na zwężeniu - kilkanaście metrów poniżej ich. Wylądował z chrupnięciem, które usłyszeli nawet w górze i krzyknął głośno, z bólu, rozpaczliwie łapiąc się drabinki jedną dłonią.
Nie wiedzieli, na ile mężczyzna trzyma się o własnych siłach, a na ile podtrzymuje go blokujący go w zwężeniu pancerz. Wił się w miejscu z bólu, a wraz z echem dotarły do nich jego gardłowe odgłosy, nieprzypominające słów.
Obok nich, połyskiwała cyfra siódmego poziomu.
Wyświetl uwagę Mistrza GryDedlajn: 01.09, 12:00!