Wyświetl wiadomość pozafabularną

-
Naturalnie - odparła bez zawahania na pytanie D'veve o środek transportu.
-
Na lądowisku czekać będzie na nas przystosowany do warunków planety pojazd naziemny. Nie wiemy, ile kilometrów przyjdzie nam zrobić od jednego celu do drugiego, nie ma potrzeby tracić czasu na zbędne spacery - tym samym, doktor Core rozwiała przynajmniej część wątpliwości. Przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na nogę, spojrzenie kobiety przeskoczyło na turianina, który słusznie dopytywał. Gestem, zapewniła go, że zaraz odpowie na wszystko wyczerpująco i ze szczegółami, ale najpierw aktywowała swój omni-klucz i nie widząc sprzeciwu na twarzach pozostałych zleceniodawców, potwierdziła start.
Statek, oderwał się od rampy. Wytyczony kurs, pognał go na skraj układu. W stronę przekaźnika masy. Powietrze drżało tylko przez moment, ściany korwety były dobrze wygłuszone i do uszu pasażerów nie dochodził przeszkadzający co wrażliwszym warkot silnika.
Eva opuściła rękę, dezaktywując omni-klucz. Zniknęła pomarańczowa poświata rzucająca cienie na jej skupioną twarz.
-
Ostatni kontakt potwierdził obecność całej trójki w stacji badawczej. Miał on jednak miejsce ponad sześć godzin temu, zakładamy możliwość, że z przyczyn nam jeszcze nieznanych, wszyscy opuścili budynek i albo udali się do sąsiadującej kolonii, albo w głąb planety. Nasi pracownicy znając procedury ewakuacyjne, są jednak ludźmi. Z dobrymi sercami. Gdyby stała się tragedia, kolonia i jej mieszkańcy byli zagrożeni, ktoś potrzebował pilnej pomocy medycznej, mogliby chcieć pomóc - nie usprawiedliwiała nikogo. Wyłącznie przedstawiała opcje. Możliwe scenariusze. Dzieliła się tym, co mogła przynajmniej w pewnym stopniu przewidzieć. Zależało jej, aby każdy z trójki znalazł się cały i zdrowy, nie miała więc podstaw, aby cokolwiek ukrywać przed zleceniobiorcami.
Ruchem ręki, przybliżyła holograficzną mapę. Budynek był rozległy, dzielił się na laboratoria i część badawczą, w osobnym, dobudowanym przedłużeniu, znajdowały się kwatery mieszkalne. Od kolonii, odgradzał go spory hangar, w nim znajdowały się pojazdy naziemne zarówno dwu, jak i kilkuosobowe; część do pobierania próbek z miejsca, gdzie warunki w ogóle nie były przyjazne organizmom żywym, inne do transportu.
-
Wszyscy posiadają swój indywidualny lokalizator, znając go, jesteście w stanie zlokalizować na radarach swoich omni-kluczy położenie naszych celów. Dodatkowo otrzymacie ich zdjęcia, pełne personalia i kod seryjny omni-klucza. Myślę, że to wystarczy do odpowiedniej identyfikacji? - uśmiechnęła się, doszukując chociaż podobnego cienia w minie turianina.
-
Jestem przeszkolona bojowo. Potrafię posługiwać się bronią, gdyby doszło do walki, będę Was wspierać technologicznymi umiejętnościami - zapewniła z pewnością kogoś, kto już musiał doświadczyć bycia pod ostrzałem oraz konieczności odpowiedzenia ogniem na atak.
Przerzuciła wiadomości, które napływały na jej komunikator. Żadna nie mogła być wystarczająco ważna, aby oderwać doktor Core od rozmowy.
-
Podróż zajmie mniej więcej dziesięć godzin. W kwaterach załogi przydzielono Wam łóżka, w lodówkach znajdują się posiłki do odgrzania, mamy tutaj również małą wypożyczalnie vidów. WI poinformuje Was, gdy wyjdziemy z tunelu przekaźnika masy na orbicie Horyzontu. Gdybyście mnie potrzebowali, będę tutaj. W CIB - kończąc spotkanie, Eva wycofała się. Była już w drzwiach, kiedy drgnęła i obróciła się w ich stronę.
-
Ach! Gdzie nasze maniery. Każę donieść dekstro-kawę. Najmocniej przepraszam za niedopatrzenie asystentki - po szczerych przeprosinach, doktor Core zadokowała się na mostku pochłonięta lekturą wiadomości, na które wybiórczo odpowiadała, bądź przesuwała je dalej.
Na później.
Czas, mądrze, bądź nie do końca dobrze wykorzystany upłynął względnie szybko. Kto chciał, mógł się przespać, zagrać w kości z załogą gotową na taką zdrową rywalizacje, bądź przesiedzieć ten czas w pomieszczeniu socjalnym przeskakujać z vida na vid. Kolekcja zawierała klasyki gatunków, w tym filmy stylizowane na dawne, już praktycznie zapomniane ziemskie kino nieme, a także opery w wydaniu elkorskim.
Podobnymi,
zabawiano dyplomatów odwiedzających Dekuunę.
Na ostatniej prostej, gdy statek leciał wydawałoby się nieskończonym tunelem, a obraz po drugiej stronie przeszklonych części zlewał w jedno, czas jak na złość w odczuciu podróżnych zaczął zwalniać. Być może do głosu zaczynało dochodzić przeczucie, że lada moment czeka ich pełna mobilizacja, tymczasem ostatnie momenty bezczynności zachęcała do snucia domysłów i innych gdybań nieustannie kręcąc trybikami. Z letargu, wyrwał ich głos pokładowej WI. To już.
Horyzont.
Obecność w docelowym układzie narzuciła na załogę pewne zdyscyplinowanie. Każdy, zajął przypisane mu miejsce. Nie był tu przypadkowo. Nie chwytał się roboty, na której się nie znał. Wyczekiwał rozkazów w gotowości.
-
Doktor Core? Mogę prosić? - celowo, bądź nie do końca, pilot odezwał się na wspólnym kanale, do którego również zostali podpięci. Eva, szybkim krokiem przeszła na mostek. Nikt ich nie zatrzymał, kiedy prędzej, czy później, poszli jej śladem.
-
... Nie odpowiadają. Wywoływałem już trzy razy, ale wieża lotów na Horyzoncie nie odpowiada - oznajmił mężczyzna siedzący za sterami korwety. Zmarszczyła brwi, przyglądając się przestrzeni, która rysowała się przed nimi.
-
Wywołuj ich cały czas. Muszą w końcu odpowiedzieć - poleciła, kierując swój wzrok mniej więcej w ten sam punkt, w który wpatrywał się pilot.
Nie ruszyła się z miejsca. Doktor Core stała za jego plecami, w ciszy pełnej napięcia wyczekując na jakikolwiek odzew na w pewnym momencie zapętlony i powtarzany niczym mantrę
Tu SSV Daisy...
Bez skutku.
Nikt ich nie słyszał.
Dlaczego, przekonali się podleciawszy bliżej planety.
Ogromny statek zatrzymał się na Horyzoncie. Nie przypominał żadnego, znanego im dotąd. Wyglądał obco, niczym zaciśnięte w pięść wydłużone szpony dodatkowo splecione pierścieniami. Górował nad kolonią, rzucając na nią posępny cień. Z ich perspektywy, miał ją w garści. Gabaryty statku sugerowały, że pomieściłby on załogę, która bez trudu rozszarpałaby w strzępy zamieszkałe obszary Horyzontu.
Najprawdopodobniej tak właśnie było. Cisza po stronie kontroli lotów. Otwierające się pazury, spomiędzy których zionęła obręcz gotowa wypuścić pocisk.
Doktor Core wyrwała się do przodu, zrównując się z pilotem.
-
Atakuje kolonie? - szepnęła, jednakże na tyle głośno, że każdy usłyszał ją bez trudu.
Czy naprawdę mogła mieć jakiekolwiek wątpliwości?
-
Tak - stwierdził rzeczowo pilot. -
A nas ignorują, albo nie zdają sobie sprawy z naszej obecności - dodał, wskazując na monitory. Podlecieli tak blisko bez aktywnego systemu maskującego, a wielka maszyna zakotwiczona nad kolonią w ogóle nie zwróciła się w ich stronę.
Eva syknęła coś niezrozumiałego pod nosem. Uruchomiła swój omni-klucz, decyzję podejmowała w mgnieniu oka. Nie miała czasu na kontakt z przełożonymi, wewnętrzną dyskusję
za, jak i
przeciw. Nie, kiedy chodziło o ludzie życie. Wprowadziła trzy identyfikatory, ponaglała dane, które mieliło urządzenie wyjątkowo długo.
-
Nie ma ich w ośrodku badawczym, ani w kolonie... To. Nie. Niby jak? - zmrużyła oczy, widząc coś, co z góry należało uznać za niemożliwe. A jednak, tak precyzyjny odczyt nie mógł się pomylić. Doktor Core westchnęła, podnosząc spojrzenie znad wciąż aktywnego omni-klucza.
-
Transportują ich na statek. Całą trójkę. Podejrzewam, że nie tylko ich. Porywają ludzi z koloni? Po co? - pytała na głos, mimo iż tak naprawdę nikt nie mógł znać odpowiedzi.
Skąd?
Eva potrząsnęła głową, wyrywając się natrętnym myślom, które odciągały ją od clou.
-
Są żywi, tylko najprawdopodobniej nieprzytomni. Tętno zwolniło, ale nie na tyle, abyśmy mieli się o co martwić. Wobec tego, co widzicie na własne oczy... - przekręciła rękę, aby sami mogli spojrzeć na odczyt z jej omni-klucza. Trzy punkty na współrzędnych zajętych przez statek.
-
... Potrajam stawkę za infiltracje statku i wyciągnięcie z niego każdego z nich. Wiem, że to jest duże ryzyko, jeżeli się go podejmiecie, należy się Wam uczciwe wynagrodzenie - od początku była z nimi szczera. Teraz również zamierzała. Naprawdę chciała im powiedzieć, że wylądują, wsiądą do siostrzanego pojazdu Mako i odbiorą po kolei każdego z trójki pracowników Fundacji. Ale plany się zmieniły. Ewoluowały w stronę chaotyczną. Wiedzieli, po kogo szli.
Tylko i aż.
Chwila ciszy, przynajmniej po jej stronie, trwała kilka sekund.
-
Czy nadal mogę liczyć, że podejmiecie się ewakuacji trójki celów? - potrzebowała deklaracji tu i teraz, aby przekazać im dane, które pierwotnie mieli dostać dopiero na planecie.
Wyświetl uwagę Mistrza GryDeadline do końca 6/04.