Miano: Koyt "Kojot" Wyver
Wiek: 29 lat, ur. 29.07.2157
Rasa: Drell
Płeć: Mężczyzna
Specjalizacja: Szpieg
Przynależność: Społeczność galaktyczna
Zawód: Kapitan statku IPFv3.5 "Jackpot"
●●●Aparycja●●●
Od większości przedstawicieli Drelli wyróżnia go błękitny kolor skóry, który chociaż występuje u tej rasy nie jest aż tak pospolity jak zielony. Na swoim ciele oprócz niebieskiego ma również dużo koloru czarnego, wypełnia on miejsce pomiędzy poszczególnymi mięśniami. Stopień ich wyrzeźbienia z kolei pokazuje jak dużo czasu Koyt spędził na treningach swojego ciała. Ma typową dla Drelli, smukłą głowę z małym nosem, wygląda to trochę jak kilka błękitnych płytek nałożonych na głowę czarnej jaszczurki, ale nie bądźmy rasistami. Ma syndrom wiecznie zmarszczonych brwi, nie robi tego specjalnie, ale dzięki temu jego czarne oczy sprawiają wrażenie świdrujących umysł rozmówcy. Prawdopodobnie zaraz po oczach uwagę zwróci dolna warga i podbródek, które są jaśniejsze niż cała reszta twarzy. Wyver nosi bordowy rozpięty płaszcz z wysokim kołnierzem otaczającym całą jego głowę, może on być opuszczony, jeśli zechce tego użytkownik. Nakrycie sięga do kolan, jest nieco postrzępione w wyniku użytkowania, najczęściej jest rozpięty, pod nim praktycznie zawsze zakładany jest czarny podkoszulek. Lewy rękaw jest nieco ściśnięty przez paski - pomagają mu się skupić na strzelaniu. Komplet dopełniają czarne spodnie, oraz wysokie buty. Na jego policzkach, lewej brwi i po obu stronach dolnej wargi są małe, kwadratowe, metalowe kolczyki. Dodatkowo na prawej ręce ma wytatuowany rękaw, do zrobienia go zachęcili go przyjaciele z Przymierza, jako pamiątkę po służbie.
●●●Osobowość●●●
Opisanie natury Koyta nie jest zadaniem łatwym, ale zacznijmy może od tego, że jest trochę inny od większości "bojowych" drelli. Różnica wręcz jest ogromna, bowiem do większości spraw i misji podchodzi z wielkim entuzjazmem i radością, bawi się wszystkim, nieważne z kim, ani co robi. Szybko jedna sobie przyjaciół, kiedy może sobie na to pozwolić jest istną duszą towarzystwa, żartownisiem, często spoufala się ze swoją załogą, która traktuje go raczej jak ojca, czy brata niż przełożonego, ale to jest również wynikiem młodego wieku Drella. Sytuacja całkowicie się zmienia, jeśli stoi naprzeciw wroga (zdarzają się takie sytuacje, chociaż osobiście woli ich trzymać na muszce swojego karabinu snajperskiego), wtedy wykorzystuje wszystkie podstępne sztuczki, jakie tylko podpowiada mu inteligencja, aby tylko zyskać chociażby minimalną przewagę. Znany jest ze swoich szalonych, aczkolwiek skutecznych strategii, między innymi właśnie to zwróciło uwagę Rady. Bywa, że ma słabość do pięknych kobiet, jest raczej typem podrywacza, ale nie ma pojęcia co ma powiedzieć, kiedy spotyka istne bóstwo wśród płci pięknej. Jak na Drella dość rzadko ma problemy z pamięcią ejdetyczną, wręcz przeciwnie, nauczył się te "ataki" w pewnym stopniu kontrolować, nie ma również problemów z płucami, ze względu na to, że od urodzenia mieszkał w klimatyzowanym mieście pod kopuła na Kahje. Jest wyznawcą tradycyjnych Drellskich wierzeń, nie jest może tak fanatycznie religijny jak pozostali, ale modli się do swojego patrona, kiedy potrzebuje jego wsparcia.
●●●Historia●●●
Aby prawidłowo spisać dzieje Koyta trzeba cofnąć się do roku 2147, bowiem to wtedy Hanarska rodzina ważnych kupców i dyplomatów przetransportowała około pięćdziesięciu Drelli z Rakhany na Kahje, by zapewnić im dogodne życie. Wśród uratowanych znajdowali się Strayt oraz Pahaya Wyver, małżeństwo, które przyrzekło wybawcom życie swoje, oraz potomków. Przez wiele lat służyli im jako ochroniarze, przez ten czas między dwójką Drelli, a Hanarami zaczęła się tworzyć silna więź. Zaczęto ich traktować bardziej jak rodzinę aniżeli podwładnych. Zrządzenie losu sprawiło, że długo planowany potomek Wyverów - nazwany Koyt na cześć jednego z Drellskich bogów, urodził się dokładnie tego samego dnia co dziecko Hanarskiej rodziny. Rodzice tego pierwszego zadecydowali wtedy, że będą wychowywać swojego syna tak, by ten był gotów oddać życie za dziedzica. Przez kilkanaście pierwszych lat życia Koyt uczęszczał do normalnej szkoły, chodził na dodatkowe zajęcia z matką, głównym inżynierem i mechanikiem na Hanarskim statku, która chciała zarazić go światem cybernetyki i inżynierii, a z kolei ojciec, czyli szef ochrony, dbał o jego wychowanie fizyczne, umiejętność walki wręcz, i znajomość broni. Wówczas dużo czasu spędzał również z młodym Hanarem, wkrótce stał on się jego dobrym i w sumie jedynym przyjacielem.
Swoje piętnaste urodziny chłopcy mieli spędzać na Cytadeli. Zabierał ich tam ojciec Hanara, wspólnie z nim lecieli na fregacie Przymierza, która kierowała się w stronę tej wielkiej stacji. Ojciec Hanara miał tam przed Radą udowodnić Hegemonii Batarian kilka przestępstw politycznych popełnionych na terenie ludzi. Podróż wydawała się przebiegać całkiem sprawnie i bezproblemowo, do czasu turbulencji - stwierdzono wtedy włamanie na pokład statku. Prawdopodobnie napastnicy mieli wsparcie z wewnątrz, ponieważ wszystkie systemy obronne, radary i tarcze zostały wyłączone. Mały, wzmocniony prom wypełniony Batarianami dosłownie wbił się w hangar. Kiedy drzwi się otworzyły, oddział zaczął strzelać do zaskoczonych inżynierów i mechaników, bo to głównie oni się tam znajdowali. W tym czasie chłopcy i jeden żołnierz Przymierza(miał za zadanie pilnować dwójkę) ukrywali się w barze, gdzie przed incydentem dobrze się bawili grając w bilard. Ich kryjówka była dość daleko od miejsca wybuchu, ale wiedzieli, że nie są bezpieczni nawet tam. Zostało im tylko liczyć na to, że żołnierze szybko powstrzymają grupę napastników. Nie zeszło jednak dużo czasu, kiedy usłyszeli specyficzny dźwięk butów stukających o metalową podłogę statku. Cała trójka zamarła w bezruchu, żołnierz skierował swój pistolet w stronę drzwi, a chłopcy ukryli się za stołem bilardowym mając nadzieję, że to tylko przebiegający oddział Przymierza. Ku ich zdziwieniu odgłosy zaczęły się oddalać, a po jakimś czasie zupełnie ucichły. Ochroniarz opuścił broń i wziął głęboki oddech, Drell natomiast wstał zza stołu bilardowego, i skierował swoje kroki w stronę drzwi. Nie zaszedł jednak daleko - w tym momencie zaświeciły na niebiesko i zostały wyrwane ze ściany, a przez dziurę, którą zostawiły, wbiegła dwójka uzbrojonych Batarian w pancerzach. Jeden z nich, którego ręce jeszcze były otoczone energią, wycelował w zaskoczonego kaprala, trzy pociski wypuszczone z Windykatora trafiły niemal idealnie w to samo miejsce, konkretniej serce, mężczyzna wypuścił pistolet z ręki, osunął się na kolana, a następnie opadł na plecy. Drugi z Batarian wystrzelił w stronę Drella, ale trafiły tylko dwa z trzech wystrzelonych, w lewe ramię i w prawy policzek. Żadna z ran nie powinna być poważna, ale strzelec użył amunicji drążącej. Koyt, ze względu na to, że nie był przyzwyczajony do takiego bólu, od razu słabiej się poczuł i stracił przytomność na tyle, że zdążył opaść na ziemię. Napastnik myślał więc, że zabił młodzika strzałem w głowę. Batarianie prawdopodobnie dostali zakaz otwierania ognia do Hanarów. Jeden z nich chciał podejść i założyć mu coś na macki, niestety, a raczej stety nie zdążył tego zrobić, ponieważ przerwał mu wybuch... jego głowy. Stało się tak, ponieważ Drell szybko odzyskał świadomość, doczołgał się do zwłok żołnierza, chwycił pistolet i niewiele myśląc wystrzelił najpierw raz - w głowę pierwszego , potem jeszcze dwa razy, w tułów napastnika zapatrzonego na opadające bezwładnie ciało.
Był to dla Koyta przełomowy moment w życiu, zabił po raz pierwszy, czuł się usprawiedliwony - zrobił to w obronie przyjaciela. Pomimo usprawiedliwienia pewnie by się tym mocno przejął, gdyby nie fakt, że poczuł się słabiej z powodu rany i stracił przytomność, tym razem jednak na nieco dłużej. Kiedy się przebudził zobaczył wokół najpierw białe ściany, potem łóżka, a następnie pomarańczową plamę z mackami. Nigdy tutaj nie był, ale coś w środku od razu podpowiedziało mu, że to szpital na Cytadeli.
Hanar w krótkiej rozmowie z drellem wyraził wdzięczność za uratowanie życia, nazwał go przyjacielem i wyjawił mu nawet swoje drugie imię twarzy. Było to dla Wyvera wielkim wyróżnieniem, bowiem Hanarzy rzadko wyznają je innym rasom. Oprócz tego, miał dla niego również złą wiadomość - rodzice Koyta podczas ataku na fregatę powstrzymali atak Batarian... kosztem swojego życia. Pięciu napastników dotarło do kwatery, gdzie miał przebywać ojciec Bezdennej Władzy Słowa(bo tak brzmiało drugie imię twarzy młodego Hanara). Zastali tam jednak tylko Strayta i Pahayę - rodziców Koyta. Oboje zostali postrzeleni wiele razy, jednak wygrali potyczkę, a zmarli dopiero w szpitalu. Koyta mocno trafiła ta wiadomość, nie okazał jednak swej rozpaczy. Po policzku spłynęła mu tylko jedna łza, którą natychmiast starł. Przez chwilę miał zamknięte oczy, zastanawiał się wtedy nad wszystkim - śmiercią, życiem, rodzicami, przyszłością. Pewne jest, że jego rodzice nie chcieliby zginąć inaczej jak w obronie tych, których tak bardzo kochali. Religia pozwalała mu wierzyć, że prędzej czy później znów się z nimi spotka, może oni teraz na niego patrzą i będą się niego troszczyli? Przez swoje zamyślenie Drell nie zdał sobie sprawy, że ma na twarzy drobny, ale zauważalny uśmiec. Zdziwiło to oczywiście Hanara, Koyt szybko wstydząc się, na szybko użył wymijającej odpowiedzi. Zamknął oczy i zaczął się modlić do Kalahiry o pokój dusz jego rodziców. Czuł się dziwnie zmęczony, więc nawet nie zauważył kiedy modlitwa zamieniła się w sen. Może i nie było to zbyt uprzejme zachowanie, jednak taki już był Koyt, a Hanar zdążył się do tego przyzwyczaić, nie miał zamiaru przeszkadzać, ale nie przekazał mu ostatniej wiadomości. Zostawił więc tylko taśmę z nagraniem i wyszedł.
-Koyt... Ten chciałby ci podziękować za uratowanie jego syna. Jest mu niezmiernie żal tego, że twoi rodzice musieli poświęcić życie. Ten stwierdził, że nie może pozwolić byś i ty tak skończył. Ten zadecydował, że lepiej ci będzie gdzie indziej, więc sfinansował ci jedną z najlepszych szkół na Cytadeli, oprócz tego możesz zawsze korzystać z jego mieszkania, klucze i adres znajdują się na recepcji w szpitalu. Jeśli będziesz potrzebował rozmowy, przyjdź do ambasady Hanarów i poproś tam o połączenie. Ten rozmawiał o twojej przyszłości z przedstawicielem Przymierza, powiedzieli, że chętnie zaoferują ci miejsce w oddziałach obcych, kiedy tylko skończysz dwudziesty rok życia, do tego czasu jednak musisz się jeszcze wiele nauczyć. Ten... Ja chciałbym jeszcze raz podziękować...
Drell został w szpitalu jeszcze tylko tydzień, wyszedłby wcześniej, ale lekarz chciał jeszcze przebadać go pod kątem Syndromu Keprala, okazało się, że jest całkowicie zdrowy, a kaszel był wynikiem jedynie drobnego przeziębienia. Z powodu rany musiał jednak uczęszczać na rehabilitację. Przez kolejne pięć lat wiódł dość spokojne życie na Cytadeli pełne nauki i zabaw. Do osiemnastego roku życia był pod opieką szkolnego psychologa, spotkania z nim zawsze poprawiały drellowi humor. Początkowo czuł się odrzucony przez Hanarów, po jakimś czasie jednak zrozumiał, że to wszystko dla jego dobra, a oni naprawdę troszczą się o Drella jak o członka rodziny. Nie kontaktował się z nimi, wciąż przypominali mu śmierć jego rodziców. Cały czas pamiętał też o ofercie Przymierza, kiedy więc skończył dwadzieścia lat, poleciał na Ziemię, gdzie przeszedł wszystkie testy, a następnie dołączył do Sił Obcych - na początku przyznano mu rangę F1. Przydzielono go do drużyny o numerze 501, który nazywany był "Fist". Nowymi towarzyszami Koyta byli: dwóch Salarian, trzy asari, Kroganin, Turianin i dwóch ludzi, w tym dowódca drużyny- Sierżant Oliver Winchester. Przyjęło się, że każdy nowy członek drużyny dostawał ksywkę. Wymyślenie jej dla Drella nie zajęło dużo czasu, ponieważ przezwisko "Kojot" wzięło się od tego, że innym rasom ciężko poprawnie wymówić imię Wyvera, zamiast ciągle się przejęzyczać właśnie tak go po prostu nazwali. Większość żołnierzy z tych oddziałów raczej podchodziło do życia i do obowiązków z dystansem, nie do końca podobało się to Drellowi, który dotychczas był sztywny "jakby miał patyk wsadzony w cztery liter", jak to złośliwie określał Jackpot(Turianin). Przez pierwsze kilka miesięcy Koyt nie do końca mógł się dogadać z drużyną. Po pierwszej misji bojowej zrozumiał, że z całej drużyny to właśnie on jest najsłabszym ogniwem. Wtedy zaczął przejmować ich zwyczaje, podejście do życia, zachowania, ogólny styl bycia. Wkrótce on, Jackpot i Boss, czyli Oliver Winchester - dowódca drużyny, stali się najlepszymi przyjaciółmi, nie traktowali tego trzeciego jak szefa, tylko jak brata.
Przełomowym momentem dla jego kariery wojskowej była misja, z założenia ratunkowa. Nieopodal Feros, gdzie akurat stacjonowała drużyna 501, miał ulec awarii turiański statek handlowy. Sygnał awaryjny odebrało Przymierze, oprócz drużyny Winchestera wysłano również oddział składający się z dwudziestu zwykłych, ludzkich żołdaków. Obcy mieli na początku kłopot z transportem, przez co pierwsi do celu dotarli właśnie Ludzie. Niektórzy zaczęli coś podejrzewać, kiedy na prośbę o otworzenie śluzy hangaru nie odpowiedział żaden głos, po prostu zaczęła się rozsuwać. Prom, którym lecieli obcy wylądował obok ludzkiego, jego załoganci nie czekali na drużynę "Fist" - statek był pusty. Nie tylko on, cały handlowiec był pusty. Bardziej doświadczeni żołnierze od razu zrozumieli co się święci, chwycili więc broń i doradzili to samo młodszym kolegom. Koyt szedł na czele drużyny i to on pierwszy ujrzał ślady krwi na ścianach, a później pierwsze zwłoki. Boss od razu rozpoznał w nich swojego przyjaciela jeszcze z akademii. Jeden z salarian widząc zwłoki chciał wrócić na prom i odlecieć jak najdalej. Nie pozwoliła na to reszta drużyny, podjęli demokratyczną decyzję o dalszej wędrówce w poszukiwaniu ocalałych. Sam Wyver zajął pozycję w środku formacji, stracił funkcję prowadzącego na rzecz kroganina, który miał do tego o wiele lepsze warunki fizyczne. Ślady walki prowadziły głównym korytarzem, a coraz większa ilość dziur w ścianach wskazywała, że któraś z stron zyskiwała przewagę liczebną. Wielka sala, do której wpadał korytarz, była wyścielona turiańskimi i ludzkimi zwłokami. Na drugim końcu tego pomieszczenia rozsunęły się drzwi, z których wychylił się turianin. Donośnym głosem rozkazał im wbiec do pokoju. Na początku wszyscy zastanawiali się, o co chodziło turianinowi, jednak popędzeni latającymi z wszystkich stron pociskami, posłuchali go. Strzelcy mieli o wiele lepsze pozycje, trafili jednak tylko kroganina, który nie potrafił dotrzymać reszcie kroku. Gigant oberwał w lewy bok, ale dla jego rasy była to rana rzędu "tylko draśnięcie". Za zdyszanymi obcymi natychmiast zamknięto drzwi. W pokoju, w którym teraz się znaleźli, Koyt naliczył trzynastu turian i pięciu żołnierzy Przymierza. Ci pierwsi wyglądali na zmęczonych i trochę wygłodniałych, tych drugich zaś, widział już kiedyś na Feros. Boss był wkurzony, natychmiast żądał wyjaśnień. Turianin opowiedział, że ich statek trzy dni temu został zaatakowany przez Gethy. Zanim się zorientowali co się dzieje, zginęła połowa załogi, zanim zorganizowali jakąś kryjówkę pozostała ich jedynie trzynastka. Jedyną obroną przed napastnikami są te drzwi i inżynier - hacker, który walczy z Gethami w sieci. Wszystkim wydawało się, że pomrą tam z głodu. Z błędu wyprowadził ich turianin hacker - Railos Demerit. Przedstawił im swój samobójczy plan. Jedna osoba miała niezauważenie przedostać się do centrum dowodzenia statku. Towarowiec był wyposażony w impuls magnetyczny, zdolny na kilkanaście sekund wyłączyć wszystkie obce syntetyki na i wokół statku. Pozostało wybrać ochotnika. Nie było to trudne, zgłosiła się tylko jedna osoba - Koyt. Z początku jego kandydatura została odrzucona, jednak wyjaśnił im, że dzięki swoim zdolnościom to on jest idealną osobą do tego zadania. Tylko jak niezauważenie wyjść z pokoju? Otóż przez kanał, który prowadził do kwater załogi. Stamtąd trzeba było przejść korytarzami do maszynowni, gdzie zainstalowana była broń. Droga miała być dość prosta, ale w ostateczności mieli łączność w hełmach. Zostało więc pójść i liczyć na łud szczęścia. Otwór był duży, Drell spokojnie mógł się więc przemieszczać. Było dość ciemno, ale czasem pojawiały się kraty, które dostarczały nieco światła. Pod, a czasem nad sobą, Koyt słyszał platformy Gethów, które widocznie czegoś szukały na statku. Trasa Drella musiała nieco ulec zmianie, ponieważ kanał prowadzący do kwater był czymś zablokowany. Najbliższy wylot miał znajdować się w kuchni, toteż tam wkrótce znalazł się Wyver. Od maszynowni dzieliło go pięć dużych pomieszczeń, w których niemal napewno były Gethy, oraz ciasne korytarze. Można było spróbować szczęścia i przebiec "na pałę", Koyt jednak nie miał warunków fizycznych krogan, zastosował więc taktykę skradania się przy pomocy swojej umiejętności. Wszystkich przeciwników starał się zgrabnie omijać. Platformy gethów są połączone w jedna sieć, więc pozbywając się jednego, mógł zwrócić na siebie uwagę całej reszty. W pierwszych dwóch pokojach było kilka platform w stanie spoczynku, łatwo więc było przedostać się obok nich. Trzecie pomieszczenie z kolei było absolutnie puste. Jak dotąd wszystkie drzwi były rozsunięte, jednak do otworzenia kolejnych, Koyt potrzebował pomocy hakera. Może to był błąd. Może trzeba było iść okrężną drogą. Kwatery mechaników(bo tam właśnie teraz znalazł się drell) były dosłownie wypełnione nieaktywnymi platformami gethów. Pomieszczenie "patrolowały" trzy, może cztery aktywne syntetyki. Kojot miał bardzo mało czasu na obmyślenie planu, był świadom, że za kilka sekund ujrzą go strażnicy, a potem będzie miał tylko chwilę do przebudzenia pozostałych. Zobaczył tylko jedną możliwą drogę - na wprost. Drell przyłożył swojego Mściciela do biodra i zaczął biec w kierunku kolejnych drzwi, nad którymi ponownie pracował haker. Strzały nie miały być celne, miały być ogniem zaporowym. Pomimo biegu na pełnym sprincie, dwa z aktywnych gethów zostały zniszczone nim zdążyły zareagować, nie mówiąc już o sporej ilości dziur w tych nieaktywnych. Na całe szczęście pokój nie był długi, tylko szeroki, więc dobiegnięcie do drzwi nie było za problematyczne. W tym czasie jednak zaczynały się "przebudzać" kolejne roboty, a drell musiał czekać, bo turianin miał problemy z systemami zabezpieczającymi przejście. Kilka pocisków gethów trafiło w tarcze Kojota, tak, że ten aż zachwiał się na nogach. Kiedy tarcze miały już pęknąć drzwi otworzyły się, a Wyver zaczął biec korytarzem "ile fabryka dała". Kilka rozwidleń, schody w dół, ostatni pokój(Koyt nawet nie zawuażył co w nim było, starał się po prostu dotrzeć do maszynowni), za sobą słyszał strzały, wywnioskował więc, że gethy wysłały pogoń, nie było sensu zatrzymywać się w celu podziwania statku. Wreszcie, maszynownia, gdzie powietrze było w sam raz dla drellskiego organizmu. Jeden geth stał podpięty do konsoli, nie zauważył, albo po prostu nie zwrócił uwagi na Kojota. Wyver nie chciał ryzykować podziurawienia konsoli, podbiegł więc do platformy, uderzył ją kolbą i użył stopy, by zmiażdżyć "głowę". Turiański inżynier zdradził drellowi w jaki sposób ręcznie uruchomić impuls. Koyt nie nawidził pożegnań, więc po prostu pociągnął tą dźwignię. Impuls przeszedł po całym statku resetując wszystkie systemy znajdujące się na statku. Kojot nie zastanawiał się długo, nie chciał tak łatwo rezygnować z życia. Wykonał zadanie, dał innym drogę ucieczki, teraz miał około dwóch minut, by dotrzeć do hangaru. Po drodze minął ogromny oddział gethów. Cieszył się, że impuls zadziałał i, że nie musi stawiać im czoła. Jednak z każdą sekundą miał coraz mniej czasu na ucieczkę. Dwie minuty zajęło mu dotarcie do pokoju, na który wcześniej nie zwrócił uwagi. Teraz jednak bardziej się przyjrzał otoczeniu. Było w nim mnóstwo turiańskich zwłok. Prawdopodobnie coś na wzór kantyny, tyle, że z prawoskrętnym żarciem wokół. Drogę drellowi zablokował mały, turiański chłopiec, cały w krwi i mokry potu. Żołnierz niewiele myśląc chwycił chłopca, po drodze poznał jego historię, to jak wsiadł na statek żądny przygody i ukrył się między pojemnikami z jedzeniem. Widać było, że mały żałował swojej decyzji, chciał wrócić do rodziców. Teraz Wyver musiał przeżyć, by odprowadzić turianina do ukochanych. Do normalnego stanu funkcjonowania zaczęły wracać platformy pozostawione w tyle przez gethy. Te, które były wystarczająco blisko od razu były niszczone przez pociski wysłane z mściciela, zaś tymi, które znajdowały się dalej, nie było co się przejmować. Do hangaru udało im się dostać bez większych problemów - większość gethów ścigała drella. Turianom i drużynie 501 udało się, oba promy zniknęły. W hangarze znajdował się jeszcze jeden prom, zdolny pomieścić góra pięć osób. Koyt od razu chwycił za stery. Zdążyli wylecieć nim gethy wpadły do hangaru. Wkrótce prom szczęśliwie znalazł się na Feros. Tam byli również wszyscy, którym udało się uciec z statku pułapki. Dowództwo Przymierza szybko otrzymało raport z tej misji, drella nagrodzono rangą F2 i awansem na kaprala. Oprócz tego zaczął zyskiwać w oczach kompanów.
Podczas kolejnych misji, które Przymierze zlecało Oddziałom Obcych, wszyscy zaczęli dbać o siebie nawzajem i byli gotowi poświęcić się dla reszty drużyny. Boss, Jackpot i Koyt na pamiątkę swojej przyjaźni nawet zrobili sobie dokładnie takie same tatuaże(z założenia miały być takie same, Jackpot miał niewymiarową rękę i musiał użyć barwnika opartego na prawoskrętnych aminokwasach).
W 2182 roku mieszkańcy jednej z kolonii na Skylliańskim Pograniczu zgłosili aktywność piratów na swojej planecie, gdzie akurat niedługo tygodniowy postój mieli mieć politycy udający się na pertraktacje na Ziemię. Dowództwo Przymierza wysłało do zbadania sprawy drużyny 500,501 i 502, czyli około trzydziestu żołnierzy. Przez dwa tygodnie oddziały stacjonowały tam i kontrolowały teren, ale nic podejrzanego się nie działo. Zapadła decyzja, by zaczekać, aż dyplomaci spokojnie odlecą z kolonii. Z perspektywy czasu, było to całkiem dobre posunięcie ze strony Przymierza.
Przez niemal cały czas wszyscy "ważni" siedzieli w konwoju, który oprowadzał ich po planecie, toteż nie było szans, aby zobaczyć jacy przedstawiciele przybyli. Chociaż ochrona wydawała się podobna do tej na Cytadeli. Już drugiego dnia pobytu można było sprawdzić jak dobrze są wyszkoleni. Pojazdy kierowały się w stronę miasta, zbliżało się święto, które hucznie tam obchodzono. Był już wieczór, pozostał tylo kawałek drogi, więc zaniedbano trochę procedury rekonesansu - wszyscy chcieli już odpocząć. Tego właśnie pożałowal., Pojazdy znajdowały się w czymś, co trochę przypominało dolinę. Dosłownie znikąd wzięły się cztery Mako bez jakichkolwiek oznaczeń, które zablokowały wjazd i wyjazd. Nie strzelały z działek, więc można było wywnioskować, że chcieli po prostu porwać polityków. Kilkudziesięciu najemników w czarnych mundurach zaczęło zbiegać do doliny z każdej strony, w tym samym momencie jednak z pojazdów wyskoczyli żołnierze Przymierza, oraz ochrona polityków. Obie grupy niemal od razu otworzyły ogień. Napastnicy prawdopodobnie nie spodziewali się aż takiej ilości ochrony. Na początku musieli przebiec całkiem odkryty teren, więc kilku padło, nim ujrzeli logo Przymierza. Koyt wraz z swoją drużyną jechał w pierwszym pojeździe, między innymi ich szybka reakcja dała obrońcom wczesną przewagę liczebną. Czarni szybko zrozumieli, że szarża im nic nie da, przeszli więc do ofensywy pozycyjnej, wymiana ognia trwała około pięciu minut. Jackpot w pewnym momencie zgiął się w pół, upadł na ziemię i zaczął ciężko oddychać. Został trafiony w pierś. Kojot od razu zaciągnął przyjaciela między dwa pojazdy, tam gdzie było najbezpieczniej. Zaaplikował rannemu medi-żel, ale rana w świetle latarki wyglądała bardzo poważnie, więc jeżeli w konwoju nie ma żadnego chirurga, szanse na przetrwanie turianina są raczej marne. Potrafili się nawzajem usłyszeć dzięki łączności w hełmach, chociaż gdyby nie wątpliwa atmosfera planety, mogliby je zdjąć - odgłosy walki zaczęly cichnąć. Wyver dotrzymał towarzystwa przyjacielowi do jego ostatniego tchu, wspominali w tym czasie stare dzieje, oraz zastanawiali się, który z nich więcej razy uratował drugiemu życie. W tym czasie strzały ucichnęły już zupełnie, a do dwójki podszedł i Oliver, zrozumiał od razu co się stało. Oboje ciężko przeżyli stratę przyjaciela, ale wiedzieli, że sam Jackpot by tego nie chciał.
Z pojazdu przeznaczonego dla polityków wyszli przedstawiciele Hanarów. W tym... Bezdenna Władza Słowa... wraz z Koytem szybko się rozpoznali i wymienili uprzejmościami. Stary przyjaciel Drella poinformował go o tym, że jest teraz ważnym przedstawicielem Kahje na Cytadeli. Złożył Koytowi ofertę służby na jego fregacie. Wyver początkowo chciał odmówić, jednak po chwili zastanowienia zaskoczył sam siebie i zgodził się. Poprosił tylko o tydzień czasu na dopełnienie wszystkich formalności, oczywiście nie było to problemem dla Hanara.
Na Ziemi, gdzie załatwiał sprawy związane z odejściem, Kojot dowiedział się, że Jackpot został pośmiertnie odznaczony, a Oliver Winchester pomimo swojego młodego wieku zdecydował się przejść "za biurko". Przełożeni nawet nie starali się przekonać, by ten został, w armii wszyscy wiedzieli, że lepiej mu będzie pod skrzydłami, a raczej mackami, Hanarskiego dyplomaty. Z Przymierza Wyver odszedł z rangą kaprala i szacunkiem wśród pozostałych żołnierzy.
Prawie cztery lata Wyver był drugim, a następnie pierwszym oficerem na statku Bezdennej Władzy Słowa. Nigdy nie przeszedł szkolenia o podobnym podłożu, więc umiejętności nabywał wraz z doświadczeniem. W tym czasie raczej rzadko mógł sprawdzać się w boju, zadania były raczej pacyfistyczne. W związku z sukcesami Hanara, kilka miesięcy temu, jego zadania uległy zmianie - "awansował" na pozycję głównego doradcy ambasadora, na Cytadeli, gdzie mógł spokojnie zamieszkać. Oczywiście pozostawił statek pod opieką swojego najserdeczniejszego drellskiego przyjaciela, który miał teraz wolną rękę. Postanowił również, że fregata pozostanie pod opieką Hanarskiej floty, przez co Koyt nie musi się przejmować załogą. Koyt cieszył się szacunkiem załogi, czasem musiał przywoływać ich do porządku, ale taka rola kapitana. Odkąd "Jackpot"(bo tak nazwał statek) jest jego, wykonuje "po znajomości" zlecenia ambasady Hanarów, bądź misje wyznaczane mu przez SOC. Nie są może dobrze płatne, ale są zgodne z jego ideałami.
Ekwipunek: Standardowy generator tarcz, omni-klucz "Primo", oraz 20 tysięcy kredytów.
Środek transportu: IPFv3.5 "Jackpot"
Jakpot w przeszłości był prywatną fregatą jednego z ważnych Hanarskich dyplomatów, podarowano go jednak Koytowi w dniu, w którym jego dawny właściciel awansował na doradcę hanarskiego ambasadora. Dawniej nosił nazwę Abyssal, jednak na cześć swojego zmarłego przyjaciela, Wyver zamienił ją na Jackpot. Statek polega głównie na mocy silnika i technice maskowania, które spośród wszystkich urządzeń są stosunkowo najświeższej daty, a podczas walki można zawsze użyć jednego z większych dział, czy wielordzeniowych tarczy obejmujących całą powierzchnię statku. Zadbano również o komfort dla członków załogi, przez wysokiej klasy wyposażenie (takie jak skórzane fotele, barek dla załogi, osobne kajuty dla ważniejszych załogantów, czy nowoczesna kuchnia z obsługą). Jackpot nie jest najmniejszą fregatą, więc oprócz tego, że potrzebuje całkiem sporo techników, mechaników i pilotów zajmujących się wszystkimi modułami, czy pracą silnika(o których pensje dbają Hanarzy), problemem jest lądowanie na większości planet, dlatego też w tym celu wykorzystywane są dwa znajdujące się w hangarze promy zrzutowe typu Kodiak. Sam statek składa się z czterech pokładów, w tym na jednym znajduje się silnik wraz z wszystkimi generatorami, oraz hangaru, w którym jest wolnego miejsca na mniej więcej jeden średni myśliwiec.
Dodatkowe informacje:
-Koyt pamięta relacje z Bossem - dowódcą drużyny 501, dlatego jest dokładnie taki sam dla swoich podwładnych
-Oficjalnie jego statek nadal pozostaje fregatą Hanarskiej floty
-Ma trzy pamiątki po Przymierzu: ksywkę, wytatuowany rękaw oraz swoje stare nieśmiertelniki
-Na swoim statku ma kabinę specjalnie przystosowaną do Drellskich potrzeb
-Jego mottem życiowym jest powiedzenie, którym kierowała się drużyna 501 "Możesz uciekać, ale tylko umrzesz zmęczony."