Przy nierównym świetle migoczących lamp, wzbogaconym pierwszymi promieniami ostrzegawczych czerwonych diod, naukowcy wymieniali się zaniepokojonymi spojrzeniami. Zaistniała sytuacja była co najmniej niepokojąca. Rozpętany przez SI proces nie byłby oczywiście w stanie zaabsorbować energii całej stacji, której - jak się tylko szacowało - społeczność galaktyczna nie wykorzystywała nawet w znaczącym stopniu, ale mimo to pobór mocy był tak wielki, że wchłaniał większość energii w położonej najbliżej instalacji. W tradycyjnych warunkach użytkowych taka sytuacja zostałaby powstrzymana przez bezpieczniki, lecz światłe umysły zebrane na stacji musiały czasem wyjść poza utarte schematy i procedury bezpieczeństwa - zwłaszcza, jeżeli Rada od ręki finansowała zakup nawet najbardziej horrendalnie drogich maszyn.
-Słyszeliście Radną! Spróbujcie przekierować nadwyżki z okolicy. - zadecydował salarianin w kitlu, obserwujący zdarzenia z założonymi za plecami rękoma, niczym kapitan oceniający sytuację z mostka. Także jego pełniący funkcję Radnego ziomek zdecydował się wtrącić trzy kredyty swojego autorytetu, negując przy okazji słowa Iris
- Bez przesady. W końcu to tylko jeden dron! Chyba nie budzimy tu nowego Suwerena? - zasugerował niby to z przekąsem, ale głosem tak niemrawym, czy trudno było ocenić czy otuchy dodaje sobie, czy zebranym wokół.
Ostatecznie sytuacja sklarowała się sama, przynajmniej na pierwszy rzut oka zażegnując niebezpieczeństwo. Oświetlenie powróciło do normy a wskazania na wykresach zaczęły opadać poniżej krytycznych wartości
- Pobór mocy spada. - zaraportował jakiś turianin.
- Instalacja sprawna, serwery stabilne. - dodała asari. Po kilkudziesięciu nerwowych sekundach nastąpiła cisza - trudno rzec czy uspokajająca, czy też jeszcze bardziej niepokojąca. Wszyscy czekali, aż opadnie dym. Dosłownie.
W przejrzystym boksie atmosfera zaczęła się klarować. Z obłoków pierwszy wyłonił się zarys zbiornika jarząca się na błękitno kula.
- W porządku! Wszystko w porządku! - zaczął uspokajać z głośników sztucznie wytworzony, choć brzmiący straszliwie naturalnie głos Virgila.
- Spokojnie. Potrzebowaliśmy po prostu małego "kopa" mocy! Ale już po wszystkim! - zapewniał, a świecąca w dymu kula poczęła latać wokół kontenera.
Kiedy szarobłękitne opary nareszcie się ulotniły, oczom wszystkim ukazał się Sigil. Wewnątrz sarkofagu, wieka którego dwa płaty odchyliły się na boki, a jeden niewielki ku dołowi, formując kilka schodków, znajdował się android, którego schematy wcześniej widziała Iris. Techniczne szkice oddawały jednak o wiele lepiej konstrukcję sieci siłowników, które poruszały instalacją, niż sam jej wygląd. Turiański w kształtach dron pokryty był bielącą się prawie niczym kość warstwą. Czarne szpary między jej płatami sugerowały jakieś ochronne zastosowanie tej warstwy. Kończyny mecha zbudowane były poprawnie anatomicznie - jeśli oczywiście za wzorzec brać turianina. Na torsie kolejne płyty nakładały się na siebie w skomplikowany sposób, który nie powinien krępować ruchów układu. Od szyi w dół Sigil wyglądał po prostu jak dziecię Palavenu w dość ekstrawaganckim pancerzu. W oczu rzucał się fakt, że poprzez kilkanaście kabli i kilka klamer ciało unieruchomione było z zbiorniku.
Hełmu nie przypominała jednak głowa maszyny. Zamiast jednolitej masy z wizjerem oglądało się całą sieć małych płytek, układających się w pewne uproszczone oblicze. Brak było ust, brakło nosa. Charakterystyczne dla tej rasy wypustki żuchwy zredukowana do minimum. Nawet oczu trudno się było doszukać, chociaż dwa okrągłe, przesłonięte zaślepkami punkty w odpowiednim miejscu mogły pełnić ich rolę. Na "twarzy" wszechobecną biel przebijało nieco czerwonych wzorów, ulokowanych na pewne podobieństwo turiańskich tatuaży plemiennych. Gdy Iris to ujrzała w chwilę skojarzyła ten widok z twarzą widzianą na nagraniach w bazie Zaćmienia na Nolani. Z wyniszczoną chorobą biała łuską pokrytą niegdyś krwawymi zdobieniami.
Pierwszy zdecydowany krok w rozmowie należał do SI, chociaż nie był zbyt efektowny - Sigil otworzył oczy. A raczej dwie łuski ceramicznego pancerza uniosły się, wpuszczając światło na obiektywy dwu niewielkich kamer. Widać było, jak kręcą się one, dostosowując ostrość rejestrowanego obrazu. Cisza była z resztą tak przejmująca, że było to także słychać. Po chwili dron zaczął bardzo szybko mrugać. "Powieki" były jedynym poruszającym się elementem i w głowach zebranych myśli biły się, by zdecydować, czy to świadome działanie bytu, czy tylko rozgrzewka mechanizmu.
- Udało się? - wydobył się w końcu głos o typowo turiańskiej, drżącej manierze.