16 lip 2015, o 23:31
Palmira zwróciła wzrok ponownie na lampę, zastanawiając się powolnie, czy to magia. Mgła dalej rozsiewała się z migoczącego centrum. Muzyka, którą puścił drell, zdawała się rozkazywać świetlistym drobinkom, żeby tańczyły, jak im zagra. To przedstawienie pochłonęło asari w całości, dając poczucie spokoju. Nie komentowała tego jednak dalej do Derieta, bo on zdawał się tego nie rozumieć, zainteresował się czymś zupełnie innym.
Nache trzymała dalej głowę na kolanach drella, mając ją lekko przechyloną na bok. Jej wielkie, błękitne oczy patrzyły spod gęstych rzęs. Każdy detal jej twarzy mógł zdawać się Derietowi w tym momencie taki wyrazisty i piękny. Tak, Palmira była zjawiskową pięknością. Trudno powiedzieć, czy to narkotyk, feromony, wydzielane przez organizm kosmitki, czy faktycznie jej naturalne piękno przyczyniały się do jej nęcącego wizerunku, ale każdy, kto wszedł z nią w kontakty, widział tę iskierkę w jej oku, tajemniczy uśmiech lub zabawną manierę, rysującą się na idealnie skrojonych, regularnych, ale nieprzesłodzonych rysach twarzy. W jej cerze nie dało się doszukać skazy. I te usta, takie kuszące, dopraszające się pocałunków.
Nagle wszystko stało się dla Palmiry takie oczywiste. Im dłużej wpatrywała się w muzykę, rysującą się w pasmach mglistego światła i im dłużej zastanawiała się nad sobą i jej światem, tym wszystko stawało się coraz jaśniejsze. A to wszystko za sprawą właśnie tych promieni światła, które wkraczały przez oczy do jej umysłu. Wiedziała o Williamie wszystko, jeśli tylko chciała przywołać do siebie wspomnienie z ich połączenia. Widziała jego przeszłość i to, do czego dążył. On był typem człowieka sukcesu, który szedł do celu po trupach. To w tym jego obrazie tak się zadurzyła. Bo mogłaby go wykorzystać. Dla ich obopólnej korzyści. I on też tego w niej pragnął. Wspólnego celu, namiętności i braku zaangażowania.
Z tych myśli wyrwało Palmirę delikatne muskanie dłoni Derieta, która ostrożnie wodziła po jej ramieniu, przez szyję, najwrażliwszą partię jej ciała, po policzek. Jej ciało przeszedł dreszcz, bardzo wyraźny i powolny, rozpływający się po całym ciele ze stymulowaną narkotykiem przyjemnością. Zwróciła oczy na drella, słuchając jego słów. On miał prostą filozofię. Był wierny i stały. I dopiero pod wpływem rozluźniającej morfiny trafiały do Nache pewne pozytywy jego charakteru. Posiadał zalety, jakich brakowało Kraivenowi. Mógł dać jej rzeczy, jakimi William nigdy by jej nie obdarzył. To było poczucie stabilności i bezpieczeństwa, dzięki niezachwianej pewności w swój dobry system wartości. Kent doskonale wiedział, co jest dobre, a co złe. Brzydził się niemoralnością. Stąd też konflikt między nimi.
Palmira wpatrywała się jak zaczarowana w Derieta, kiedy przemawiał. Był tak zupełnie inny od niej, pod każdym względem. On już to sobie uświadomił, a Palmira do tej pory nie zauważała, jaką radość daje posiadanie kogoś bliskiego, przełamywanie własnych psychicznych barier i otwieranie się na drugą osobę. Nikt inny poza drellem nigdy jej tego nie pokazywał.
Ile chwil sprawiało Palmirze radość? Większość przyjemnych sytuacji przenikniona jednak była brutalnością innych ludzi, życia i świata. Przesiąknięta jej własnymi lękami. I gdy zastanowiła się nad tym głębiej, w ostatnim czasie to tylko Deriet dawał jej prawdziwą, czystą i wolną od napięcia radość. Dzięki swojej cierpliwości i wyrozumiałości, a także wytrwałości w dążeniu do swojego celu. Komu innemu chciałoby się wystawiać na krytykę Nache? Komu chciałoby się przedostać przez gruby pancerz, jakim się otaczała, żeby zmusić ją do odkrycia własnej wrażliwości?
Palmira złapała ręką dłoń Derieta, która muskała jej policzek. Nic nie mówiąc przyciągnęła ją do swoich ust i pocałowała, patrząc mu w oczy. Potem przesunęła ją niżej i z bijącym sercem parzyła, jak mężczyzna nachyla się nad nią i składa na jej ustach swój delikatny pocałunek. Czuła, jakby trwał on całą wieczność, w której chciałaby pozostać na zawsze. W tym spokoju, odcięta od reszty świata. Bezpieczna u jego boku. Nikt inny tak jej nie całował. Westchnęła.
Gdy skończył, ścisnęła jego dłoń mocno, robiąc poważną minę. Opuściła oczy, cała zawstydzona. Bała się tego, co stanie się, gdy wypowie słowa, jakie cisnęły jej się na usta. A jednak winna była Derietowi kilka słów wyjaśnień.
- Deriet, tak mi przykro. - wyznała, załamującym się głosem. - Chciałabym być taka, jaką mnie opisujesz, ale nie umiem. Nie zasługuję na ciebie. Moja dusza jest zepsuta. Nie wyobrażasz sobie nawet, co dzieje się w mojej głowie. Nie umiem nikogo obdarzyć miłością. Jestem jak wyschnięta pustynia, gdzie nie ma prawa nic wyrosnąć, żadne uczucie poza pogardą.- każde słowo kosztowało ją kolejną szpilkę wbitą we własne serce. Odkrywała się przed nim i bezbronna wystawiała na cios. - Nie umiem cieszyć się ani kochać, choć tego byś ode mnie chciał. Po co ci ktoś taki jak ja?