Striker stał i słuchał go w milczeniu. Cały czas nie spuszczał go z oczu. Chociaż chciał usiąść, wiedział, że pozycja siedząca nie atutem w sytuacji, jeśli coś poszłoby nie tak. Cały czas podświadomie utrzymał się w stanie podwyższonej gotowości. W każdym momencie był gotów, rzucić się na nich i po prostu ich zabić. W tym momencie wszyscy ci, których poznał, podczas tego krótkiego pobytu z nimi, przestali cokolwiek dla niego znaczyć. Gdyby Wade, była Simmardem wiedziałaby, że nie powinna była siadać tak blisko niego. On dla bezpieczeństwa oddzielił się biurkiem. W razie, czego, ona była najbliżej, skręcenie jej karku nie zajęłoby dłużej niż 10 sekund, potem zabrać jej broń i zastrzelić Simarda i uciec.
Jego wzrok na chwilę powędrował na Wade. Biedna dziewczyna, która nie wie nawet, co tak naprawdę się działo. Może nie okazywała emocji, ale jej ciało mówiło, co innego. Widać było, że teraz musi żałować, że nie poszła w swoją stronę, kiedy miała swoją szansę. Może i wiedziała coś o Simardzie, albo nie wiedziała nic. To samo dotyczyło się Strikera. Jeśli by, chociaż przez chwilę, przez mały ułamek zobaczyła wspomnienia tego, czego się dopuszczali. Wtedy na pewno nie chciałaby tutaj być.
-
Simard.
Odpowiedział tylko. Nie był gadatliwy. Po prostu przeistaczał się w samego siebie sprzed kilku lat. Myśl, że będzie musiał współpracować z kimś od siebie z branży sprawiała, że stare wspomnienia jak i przyzwyczajenia, których tak dawno chciał się pozbyć wróciły naprawdę szybko. Nie stał już, tak sztywno. Trochę wyluzował. Ale to wciąż była gra między nimi, gra, której wielu mogło nie zrozumieć. To, że jego postawa się zmieniło nic nie znaczyło. Posłuchał wymiany zdań między dwojgiem.
Chwilowo się nie wtrącał. Zastanawiał się. Wpadł w swój mały dziwny świat, pełen logiki oraz planowania. Tysiące scenariuszy, setki tysięcy rozwiązań, miliony niewiadomych. Starał się nie wychodzić zbyt daleko ze swoimi planami. Musiał się uspokoić. Tak jak go trenowali, nie wychodzić z planem na więcej niż się powinno. Kiedy, twoje życie jest zagrożone myśl, o tym, co dzieje się tu i teraz, bo nigdy nie przewidzisz wyniku. W końcu z letargu wyrwał go Simard. Spojrzał na niego, potem na Wade i znowu wrócił do niego. Ponoć lubił Wade, miał, więc nadzieje, że nie zauważył, kiedy planował wykorzystać ją w części swojego planu awaryjnego. Chociaż, mógł się już tego dawno domyślać. Sam, za bardzo nie wiedział, po co ją zapraszał. Tak, jakby miała ona działać, na Strikera, tak jak na Claude’a.
-
Dobrze, wiesz, że to tak nie działa, Simard.
Odpowiedział. Jego słowa znaczyły dla niego tyle, co nic. W jego życiu też wiele rzeczy niby wyglądały na proste. Ktoś coś obiecuje i tak jest. Odsunął się od Wade, dając do zrozumienia, że stara się współpracować. Odwrócił się i powolnym krokiem podszedł do telewizora. Teraz, mogli zobaczyć, że trzymając ręce za sobą, ściskał je tak mocno, że paznokciami prawie rozdarł sobie skórę. Rozluźnił pięści. Widać, to był jedyny sposób, by mógł w jakiś sposób panować nad sobą. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i nie zwracając na nich uwagi odpalił go. Zaciągnął się.
-
Pomogę ci. I tak prędzej czy później doszłoby do takiej sytuacji.
Odwrócił się w ich stronę. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, nie miał już tak bardzo napiętych mięśni, wyglądał jakby coś w nim pękło. Nie wiedzieli tylko, że to, co pękło, to bańka. Bańka, która oddzielała jego nowe życie od poprzedniego. Bańka, która sprawiała, że nie był dalej pieprzonym socjopatą.
-
Te taśmy. One się jeszcze mogą przydać. – Spojrzał po nich. Jeśli jego wzrok był przerażający wtedy, kiedy celował w Wade, to teraz przypominał samo piekło. Zimne, kalkulujące oraz pełne czystego gniewu. Gniewu, którego Charles nigdy z siebie nie wyrzucił. –
Po pierwsze lokalizatory, można zdjąć i sprawdzić ich producenta i wysłać sygnał zwrotny, to powinno pozwolić nam odkryć czy poluje na nas jakaś korporacja, rząd czy ktoś, komu nadepnęliśmy na odcisk. Po drugie, na jakiś czas pewnie sobie mnie odpuszczą wiedząc, że ktoś mnie kryje, do tego dochodzi dla nich problem, że wie o nich ktoś jeszcze. Staną się ostrożniejsi, ale pewnie nie skończą tego, co zaczęli. Po trzecie, muszę zadzwonić do kogoś z bratwy. Jeden vor w zakonie wisi mi przysługę, jeśli dobrze pójdzie pozwoli nam namierzyć jeszcze paru ludzi z Rosenkova, o ile żyją. Dobrze wiesz, że we dwóch gówno ugramy. Domyślam się, że już przyzwyczaiłeś się do swoich ludzi, a nawet jestem skłonny stwierdzić, że się do nich przywiązałeś. Nie ma sensu ich w to wciągać, utrudni nam to tylko robotę.
Striker miał wiele twarzy, ale tej twarzy nie pokazywał nikomu od bardzo dawna. Nawet na Nerthusie, kiedy wpadł w szał, nie był blisko do tej osoby, którą jest teraz. Przygotowywał się już na kontrargumentu do jego planu, zastanawiało go też, czy mężczyzna po drugiej stronie biurka spodziewał się, że tak szybko weźmie się za to zadanie. Teraz jednak liczył się dla niego czas. Pierwszy raz działał na własną rękę, na trochę większą skalę niż zabicie kogoś lub odebranie więźnia. Ponownie się zaciągnął.
Wyświetl wiadomość pozafabularną