Mina Caleba, kiedy Tori wyjęła z plecaka puszkę z jedzeniem dla psów musiała być zdecydowanie warta zobaczenia. Niestety ciemność i przyciemniony wizjer mężczyzny skutecznie uniemożliwiały dostrzeżenie czegokolwiek. Niemniej jednak, ku zaskoczeniu czwórki kobiet, varreny zainteresowały się zdobyczą na tyle skutecznie, by puścić ich dalej bez większych problemów - co zresztą poniekąd samo odpowiadało na pytanie Luny.
Samozwańczy król kolonii karnej spokojnym gestem wskazał im żeby podążały dalej za nim. W krótce las się skończył, iglaste gałęzie nie stanowiły już przeszkody, a niespodziewane trzaski gałązek pozostawili za swoimi plecami. Gdy tylko wyszli na otwartą przestrzeń oczom kobiet ukazała się rozpościerająca się aż po horyzont lodowa pustynia, poprzecinana gdzieniegdzie górzystymi pasmami szczytów. Nie dane im było jednak zbyt wyraźnie podziwiać widoków, gdyż planeta nie posiadała satelity, który odbijałby promienie macierzystej gwiazdy. Można było się jedynie domyśleć, że czeka ich mozolna i ciężka przeprawa w nieubitym śniegu.
Caleb ruszył do przodu a jego nogi momentalnie zapadły się aż po kolana, mężczyzna zaklął pod nosem.
-
Będziemy się zmieniać - zakomunikował zatrzymując się i odwracając w stronę kobiet. -
Co piętnaście minut, żeby nie opaść z sił. Pierwsza osoba musi torować drogę, reszta gęsiego za nią.
Być może był szalony, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie, ale resztek przebłysków rozsądku nie można było mu odmówić. Marsz okazał się być bardziej wymagający niż zakładały. Pierwsze piętnaście minut minęło jak z bicza strzelił, nadeszła kolej kolejnej osoby, a potem następnej. Pomimo wydeptywania ścieżki i torowania przejścia, marsz za prowadzącym wcale nie był wiele łatwiejszy.
Po godzinie marszu dotarli do zbocza góry, gdzie śnieg był bardziej zbity i rozwiany przez wiatr. Kolejne kroki naprzód były zdecydowanie łatwiejsze, a stopy zapadały się jedynie po kostki. Nie zmieniało to jednak faktu, że cała piątka była mocno zmęczona. Tym razem sporym utrudnieniem okazał się wiatr, którego porywy skutecznie wytrącały maszerujących z równowagi. Jaana, jako najmniejsza z całej grupy miała najtrudniej, raz czy dwa potknęła się i musiała wstawać i otrzepywać się ze śniegu. Caleb skomentował to tylko cichym sapnięciem, ale sam był na tyle zmęczony, by nie dokładać dziewczynie docinkami.
-
Kto idzie? - dźwięk obcego głosu w ciemności sprawił, że kobiety drgnęły, gotowe zapewne do dobycia broni i zastrzelenia potencjalnego agresora. Caleb jednak uniósł dłoń w uspokajającym geście.
-
To ja Morgan, z oddziałem dywersyjnym - powiedział, nie powstrzymując się nawet przez wyraźnie wyczuwalną w głosie ironią.
-
Caleb - powiedział mężczyzna nazwany Morganem. -
Jesteście szybciej niż zakładaliśmy, chodźcie w środku się ogrzejecie i odpoczniecie.
Głos Morgana, kiedy tylko minęło pierwsze, nieprzyjemne wrażenie, okazał się być ciepłym i miękkim. Niemalże zupełnie nie pasującym do tego, do czego przyzwyczaił ich Caleb. Po krótkiej chwili, cała piątka prowadzona tym razem przez Morgana znalazła się we wnętrzu jaskini, której wejście otwierane i zamykane było sporym głazem na elektronicznych szynach. Ktokolwiek zadał sobie tyle trudu przy konstrukcji tego, musiał być zdecydowanie bardzo dobrym technikiem.
Wnętrze jaskini było pełne życia, rozświetlone blaskiem biegnących wzdłuż ścian listew oświetleniowych, w środku panowała gwarna atmosfera kojarząca się raczej z barem niż obozem opozycji.
-
Morgan, pokaż im kwatery, ja idę do głównej - powiedział Caleb i zniknął im z oczu. Kobiety pozostały z czarnoskórym mężczyzną, o imponującej budowie ciała przewyższającym statystycznego mężczyznę ludzkiej razy o półtorej głowy. Jeśli, którakolwiek z nich oglądała stare vidy, bez wątpienia można go było przyrównać do Johna Coffey'a z Zielonej Mili.
-
Zapraszam - powiedział uśmiechając się szeroko i prowadząc je korytarzem do wnętrza jaskini. Uważne oko obserwatora bez wątpienia mogło stwierdzić, że korytarze te nie były z pewnością dziełem natury. Ktoś zrobił je umyślnie i to w sposób, który mógłby prowadzić do tego, że w istocie dało się tu żyć, bez przymusu wychodzenia na zewnątrz. Po drodze mijali drzwi, niektóre otwarte inne zamknięte, o czym sygnalizowała czerwona kontrolka. Wreszcie stanęli przed jednymi z nich, Morgan zbliżył omni-klucz do interfejsu a te stanęły otworem ukazując kobietom w pełni wyposażoną, choć trochę skromnie urządzoną kwaterę mieszkalną. Hawk bez wątpienia mogła ją przyrównać do kwater załogi na statku.
-
Gdybyście czegoś potrzebowały wystarczy nacisnąć guzik przy wejściu - mężczyzna, niczym gospodarz hotelu, ukłonił się i pozostawił kobiety same sobie.
Artefakt w kieszeni Hawk wibrował jak oszalały.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąWspółczynnik samopoczucia:
Hawk: 34/100
Luna: 42/100
Jaana: 42/100
Tori: 32/100
Wyświetl wiadomość pozafabularnąDeadline: 02.06 (czwartek)