Nastroje były zdecydowanie ponure, gdy ruszyły przez ciemny lasek w kierunku miasta. Annabelle raz i drugi potknęła się o jakiś korzeń, za każdym razem komentując to portugalskimi przekleństwami i utyskiwaniem. Wszystko nie poszło tak jak powinno. Plan był piękny, cel wręcz wymarzony, a wszystko się spierdzieliło zanim jeszcze miała okazję zabłysnąć. Istniała jeszcze szansa, że uda się to jakoś odkręcić - wyekspediuje Dagan i Santus na Cytadelę, czy gdziekolwiek je orb wypluje, a sama spróbuje jakoś naprawić ten bajzel - albo układając się z Najwyższym, albo z jego synem. W sumie nie miało to teraz wielkiego znaczenia którą stronę konfliktu wybierze - jeśli orby przestaną działać, cała idea buntu weźmie w łeb, zatem równie dobrze może zostać bohaterką, która wyda złoczyńców i prowodyrów buntu tutejszym władzom. Sława tak samo dobra jak każda inna, a może nawet uda jej się coś dodatkowo ugrać i zyskać?
Była już głęboka noc i zrobiło się chłodniej. Dziennikarka szczelniej opatuliła się jeansową bluzą i wbiła dłonie pod pachy by zatrzymać uciekające ciepło, po chwili kichnęła siarczyście (co również skwitowała przekleństwem). Jeszcze tego brakowało, żeby od tego nocnego biegania po lasach zapalenie płuc złapała!
- Que monte de merda - warknęła, gdy dotarły na przedmieścia i ruszyły wyludnioną, pustą o tej porze ulicą w kierunku centrum - Nie możemy “pożyczyć sobie” jakiegoś pojazdu? Musimy dreptać na piechotę? Nogi mnie już bolą... Dla ciebie Rebecca, to nie powinna być jakaś wielka trudność, szast-prast z hackowaniem i lecimy dalej jak księżniczki!
Mimo jej narzekań parły naprzód na piechotę i dopiero jakiś czas później stanęły wreszcie przed budynkiem ratusza. Annabelle po raz pierwszy widziała go z bliska, ale oglądając fasadę stwierdziła, że w sumie nie ma się czym zachwycać - ot, budynek jak wiele innych. I jak zwykle mający pokazać władzę i potęgę biurokratów i władz tutaj urzędujących, zastraszyć i onieśmielić maluczkich petentów, którzy śmieli się w te strony zapuszczać by zakłócić spokój miłościwie władających. Typowe.
Zaraz za drzwiami czekał już na nie Trevario, wyraźnie przejęty i śmiesznie podrygujący ze zdenerwowania. Annabelle mało nie parsknęła śmiechem widząc, jak pulchny mężczyzna zagania kobiety i pospiesza je - niczym kwoka pilnująca, by żaden pisklak jej się nie zgubił - ale pozwoliła się bez oporów poprowadzić w głąb budynku do windy i dalej korytarzem do pomieszczenia z orbem i tu po raz pierwszy stanęła twarzą w twarz z Najwyższym. Nie wyglądał imponująco, nie bardzo przypominał tego gloryfikowanego wybawiciela ludu przedstawionego na pomniku, tego bożyszcza i chodzącego cudu. Był sporo starszy niż się spodziewała i zdawał się nie zwracać na Annabelle uwagi, więc dziennikarka odezwała się pierwsza.
- Miło mi w końcu pana spotkać, słyszałam o panu wiele... - popełniła błąd. Poczuła lekkie dotknięcie i odwróciła głowę, spoglądając wprost na aktywnego, rozświetlonego orba... I było już za późno. Zanim uświadomiła sobie, że nie miała i nawet nie powinna tego robić, bezwolnie pokonała dwa ostatnie kroki dzielące ją od artefaktu i nagle świat zawirował wokół, a żołądek podjechał jej do gardła. Dotknęła orba.
Pod palcami dłoni czuła miękkie źdźbła trawy, delikatny wiatr owiewał jej skronie. Klęczała na ziemi, opartymi o podłoże dłońmi utrzymując równowagę i czekała, aż jej organy wewnętrzne powrócą na swoje miejsce, po czym przewaliła się na bok odwracając głowę dokładnie w chwili, gdy przed nią zmaterializowała się Dagan i... Przeskakiwacz? Zatem wszystko stracone. Gdzie były? Na pewno nie na Cytadeli. Na kolejnej bezimiennej planecie? Wygnali ją z Uranosa, niczym Ewę z utraconego Raju. Nie będzie sławy, zaszczytów i opływania w luksusach, nie będzie tłumów skandujących jej imię i wielbiącą jak wybawicielkę. Merda.
Gdy Ledeia zerwała się jak oparzona i wyszarpnęła mężczyźnie broń z dłoni, Annabelle przewaliła się na plecy, wdychając zapach trawy. Nie miała sił, by zrobić to samo, by zabrać Dagan maskę i szukać orba by powrócić. Nawet nie wiedziała, czy przejście jeszcze działa. Otworzyła oczy i spojrzała na Ledeię celującą do Przeskakiwacza, po czym wychrypiała - Strzelaj, ulżyj sobie Ledeia. I wpakuj mu drugą kulkę ode mnie. Śmieć mnie oszukał i wydymał nie bardziej niż ciebie. Vai chupar um canavial de rola, amigo - dodała jeszcze pod adresem mężczyzny, zrezygnowana i pozbawiona energii do dalszego działania. Niech się dzieje co chce, ona już nie miała siły na żadne intrygi ani walkę, niech się pozostali szarpią między sobą. Jedyne pytania, które rosły w jej głowie były te dotyczące jej samej. Gdzie - i kiedy, jeśli te skoki w czasie faktycznie mogą mieć miejsce - się znalazła?