Wyświetl wiadomość pozafabularną
Wang z pewnością nie był najlepszą osobą wyznaczoną do tego zadania, ale nie mieli nikogo innego. Higgs okazał się pusty - metalowa skorupa, chowająca w sobie jedynie ich ostatnie grzechy. Zwłoki zabitych przez nich ludzi nie ruszyły się ani o milimetr, a ślady, które pozostawiły umoczone we krwi buty, należały wyłącznie do nich. Nikt nie panoszył się po pokładzie, ani nie zostawił po sobie żadnych śladów. Drzwi od początku do końca były tak samo zablokowane i nawet, jeśli w przestrodze najpierw pobieżnie przeszukali pokład w poszukiwaniu Sartorre, nie znaleźli go w środku.
- Jest tutaj. Lećcie - odezwała się w odpowiedzi Song, gdy Striker łatał sobie pośpiesznie nogę przy wykorzystaniu znalezionych obok środków pomocy medycznej. Nie było to ani ładne, ani w pełni efektywne, ale musiało wystarczyć na następne kilkanaście minut, które mieli spędzić w tym przeklętym miejscu.
Komunikator piknął, wyłączając się, nim Wang zorientował się, że kobiety na Higgsie nie było. Wnętrze okrętu było ciche, gdy przetoczyły się przez niego kroki mknących z powrotem w stronę śluzy mężczyzn.
Gdy wyszli na zewnątrz, nie tylko rozszczelniony korytarz skąpany był w czerwieni, ale i wnętrze windy. Tarain wszedł w tryb awaryjny. Może wprowadził go któryś z przerażonych załogantów, wciąż zajmujących wiernie swoje stanowiska w Centrum Informacji Bojowych, a może ta niemal organiczna cząstka statku, jego sensory, wykryły zagrożenie, ku któremu nieuchronnie się zbliżali. Na maksymalnym ciągu, statek spalał zdecydowanie zbyt dużo paliwa, by przetrwać w pustce przestrzeni pomiędzy Przekaźnikami, a kompensatory z trudem utrzymywały normalną grawitację wewnątrz. Odczuwali jej fluktuacje, gdy stawiali przed siebie kroki na najwyższym pokładzie, gdy któryś z systemów zawodził na chwilę, a spadek mocy uderzał ich w klatki piersiowe siłą pracującego napędu.
Głosy dotarły do nich z opóźnieniem, ale wystarczająco szybko, by przylgnęli do krawędzi korytarza, ostrożnie zbliżając się do ściany, za którą znajdowała się droga do kokpitu. Nie wiedzieli, czego powinni się spodziewać, ale z pewnością nie byli gotowi na tak kuriozalną scenę.
Najbliżej nich, plecami zwróceni do nich byli żołnierze z linii N - ci sami, którzy wcześniej atakowali ich zawzięcie, nieomal przestrzeliwując ich przy każdej z okazji. Ich trójka stała naprężona, z karabinami gotowymi do strzału, zwróceni w stronę drzwi do kokpitu.
W drugiej linii odnaleźli znajomą twarz Sartorre. Luca miał czwórkę ludzi ze sobą, tworząc na korytarzu niemały tłum ludzi naszpikowanych od stóp do głów uzbrojeniem. Stał nieco bokiem, choć oczy wpatrzone miał w kokpit - na tyle, by dostrzegli jego wykrzywioną w grymasie złości twarz.
- Jesteś martwa, rozumiesz mnie? - syknął, unosząc karabin w górę.
W drzwiach dostrzegli dwa ciała zasłaniające przejście. Amul Shastri nie przypominał premiera, którego znali z wiadomości. W pancerzu bojowym, w który go ubrano, wydawał się tonąć, jakby był drobną, zgarbioną karykaturą samego siebie, daleką do dumnie wypiętej piersi i charyzmatycznego błysku w oku, z którego był znany. Jego twarz była szara, przypominała maskę, która zastygła w przerażeniu i nie poruszyła się już ani razu.
Ostrze trzymane przez Song wpijało się w jego szyję nieco zbyt mocno, upuszczając samotną kroplę krwi, która zawędrowała pod kołnierz jego napierśnika. Kobieta trzymała go w uścisku, który zdawał się być żelazny, co przy jej drobnej posturze wyglądało niecodziennie. Dao połyskiwało groźnie w jej dłoni, gdy zwróciła swoją głowę w stronę Sartorre i uśmiechnęła się lekko, ironicznie.
- Na co czekasz, komandorze? Statek wciąż można uratować. Musisz tylko wejść do kokpitu. - odrzekła niewinnie, choć słodycz jej głosu podszyta była goryczą szyderstwa. - Premier zginie w ten czy inny sposób, przecież dobrze to wiesz.
Luca splunął pogardliwie w ziemię, unosząc nieco wyżej karabin, który trzymał w dłoniach. Żołnierze za nim poruszyli się niespokojnie, przyglądając nieco narwanemu dowódcy.
- Myślisz, że się boję tego, co zrobisz? Nie masz jaj - prychnął, przysuwając celownik karabinu do swojego oka, w reakcji na co Song obróciła nieco głowę, jakby studiowała niecodzienny egzemplarz choleryka w zoo.
- Wiesz, co trzeba zrobić, ale tego nie zrobisz, Sartorre. Wiesz dlaczego? Bo nie chcesz być tym, który strzelił do premiera. Bo chcesz być bohaterem, komandorze - spytała, naciskając nieco mocniej na ostrze przystawione do grdyki Shastriego, z której wydostał się jego cichy jęk. - Bo jesteś pizdą, Luca.
Sartorre postąpił o krok naprzód w stronę kokpitu, sprawiając, że niemal wszyscy podskoczyli jak oparzeni, mierząc do siebie nawzajem z broni.
- Komandorze Sartorre, macie rozkaz natychmiast się wycofać - warknął dowódca, podczas gdy stojący obok niego towarzysz obrócił się, dostrzegając wreszcie ruch w rogu korytarza.
Song zaklęła, gdy jej spojrzenie omiotło wychylającego się Wanga ze Strikerem, a ironia zniknęła z jej wyrazu twarzy, zastąpiona złością i niezadowoleniem.
- Kazałam wam wracać - warknęła, cofając się z Shastrim wgłąb kokpitu, jakby wreszcie dotarli do punktu, w którym utrzymywanie jakichkolwiek pozorów przestało mieć znaczenie. Za jej słowami podążył wzrok Sartorre, który, choć czerwony ze złości, dostrzegając Wanga pobielał jak ściana. Wycelował oskarżycielsko palec w ich stronę, tracąc chwilowo zainteresowanie premierem.
- Wy kurewscy zdra-...
- Komandorze, będę liczyć do trzech! - krzyk dowódcy oddziału N7 poniósł się echem, gdy jego ludzie przesuwali się lekko, przygotowując do walki, a nieznani ludzie komandora, w przejawie nadzwyczajnej lojalności, skierowali swoje bronie ku nim, chwilowo ignorując dwójkę dodatkowych napastników.
Wyświetl uwagę Mistrza Gry