
Wyświetl wiadomość pozafabularną Każda istota pozbawiona alternatywy, drogi wyjścia bądź ucieczki potrafiła zareagować agresją. Choć pozostali na powierzchni Zbieracze zostali porzuceni przez swój dom, statek-matkę, próżno było doszukiwać się w ich zachowaniu wrażenia przyparcia do muru. Gdy wypłynęli z uliczek pomiędzy budynkami kolonii, sunęli naprzód, z niezachwianą furią, którą ktoś zapisał w ich DNA, zaprogramował w ich mózgach. Nie było w nich ani chwili zawahania.
Naparli naprzód, czarna fala o połyskujących oczach, niosąca ze sobą tylko śmierć.
- Szkodniki. Wasz opór jest bezcelowy - tubalny głos przedarł się przez terkot karabinów i chrzęst miażdżonych pancerzyków. Żaden ze Zbieraczy nie wydawał się inny od pozostałych - atakowali jak jeden, żywy organizm, a głos wydawał się dobiegać z ich wnętrz. - Jesteśmy początkiem, a wy jesteście końcem.
Głos wdzierał się nawet do wnętrza opancerzonego pojazdu. Brown z całej siły nadepnął na pedał i na krótką chwilę zagłuszył go warkot silnika. Pojazdem rzuciło naprzód, we wściekłej szarży, ku której prowadził ją żołnierz. W stronę celu - ogromnej, unoszącej się lekko nad ziemią kreatury, wciąż osmolonej od jednego z pocisków, który trafił w jej bok.
Praetorianin wydał z siebie przeraźliwy wrzask, przypominający zgrzyt paznokci po tablicy, gdyby te powleczone były metalem. Uderzenie pojazdu było tak gwałtowne, że nieomal jego pasażerowie uderzyli własnymi głowami w sufit, lecz udało im się utrzymać w swoich miejscach. Maszyna zachrzęściła pod potężnymi kołami pojazdu, który na chwilę utknął w miejscu, wzniesiony częściowo na dogasających zwłokach niczym przerażający pomnik.

- Będzie z tego zajebiste trofeum - zadecydował Massani, gdy pojazd zatrzymał się na zgniecionym Praetorianinie. Kopniakiem swojego opancerzonego buta uderzył w przyspawaną blachę, która zapewniała mu wcześniej osłonę i wypadł na zewnątrz, butami uderzając w czerwoną kałużę krwi. Żołnierz być może miał swoje lata, lecz gdy pomknął w szarży w stronę najbliższej grupy, serią z karabinu kosząc jej większość celnie, w jego ruchach nie było niczego niedomagającego.
Zbieracze dopadli do węzła nagle, przekraczając jakąś masę krytyczną, której nie byli w stanie powstrzymać z daleka. Ogromne cielska obcych zaatakowały z bliska, nic nie robiąc sobie z zagrożenia, które stawiali wraz z Krogulem. Diro szybko poczuła, jak w ogniu walki jej generator tarcz poddaje się jako pierwszy, a kule docierają do ceramicznych płyt jej pancerza. Atak Zbieraczy był nagły, agresywny i wydawał się dla wypełnionej adrenaliną turianki personalny.
- Twój atak jest dla mnie obelgą - niski głos zadudnił jej w uszach, gdy jeden ze Zbieraczy, kompletnie ignorując Kiru, Iseul i Krogula stojących obok, uniósł swój karabin celując prosto w turiańską pierś. - Jesteś bakterią. Bez wartości.
Choć jej ciało jeszcze tego nie czuło, trzymane w ryzach przez narastające odrętwienie, umysł Thescii pracował trzeźwo. Wiedziała, że nie ma wiele czasu - w jej rękach pozostały zaledwie sekundy na dokonanie czegoś, co wpłynie na przebieg bitwy, co stworzy jakąś zmianę. Stojąca przy węźle Kiru ze wskaźnikiem laserowym w dłoniach była najważniejszą osobą w całej tej kolonii teraz, w tej konkretnej minucie i gdy Diro rzuciła się w jej kierunku, przypieczętowała swoją decyzję. Zdążyła jedynie przekazać jej swój omni-żel, uderzeniem pięści w panel pobudzając system podtrzymywania życia do zaaplikowania medykamentów, nim nagłe uderzenie pocisków w plecy posłało ją w stronę brudnej, krwistej ziemi. Nim zdążyła jej dotknąć, los łaskawie pozbawił ją przytomności.

- Thescia! - krzyknęła Iseul, przesuwając się w stronę leżącej na ziemi turianki by w jakiś sposób osłonić ją przed następnymi atakami, choć przy tym natłoku, wydawało się to niemożliwe. Wszystko działo się zbyt szybko, zbyt intensywnie. W jednej chwili Diro zwracała na siebie uwagę Zwiastuna, w drugiej to Makbeth, skąpany w krwi Zbieraczy i własnej, spoglądał prosto w wycelowane w siebie lufy karabinów.
Striker z impetem wypadł z wnętrza zaparkowanego na Praetorianinie pojazdu. Karabin, który odnalazł wcześniej, ciążył w jego dłoniach. Już wcześniej spostrzegł, że jego działanie było nieco ryzykowne, lecz zastosowanie jego wady w sposób, jakby była jego zaletą, stanowiło łamigłówkę logiczną dla wprawionego żołnierza. Przyzwyczajony do korzystania z rzeczy tak, by nie traciły na skuteczności, nie miał zbyt wiele czasu by zepsuć swoją zdobycz, lecz błękitne spojrzenie lasera unoszącego się przed nim Praetorianina było jedyną zachętą, której potrzebował. Machina unosiła się w powietrzu, obracając w jego kierunku, jakby dostrzegła, że do niej zmierzał. W jej ruchach było coś organicznego, gdy jej długie kończyny muskały powietrze, przewalając cielsko w stronę zbliżającego się napastnika. W tyle głowy, złośliwy pragmatyzm odpalił w tyle głowy Charlesa odliczanie, a niecierpliwość i napięcie zmusiły go do pośpiechu. Odkrytym przez siebie sposobem, odkrył nagle, jak Chakram nagrzewa się w jego dłoniach do tego stopnia, że wyczuł mrowienie ciepła przez swoje rękawice. Wnętrze broni rozjarzyło się lekko, gdy blask przedarł się przez ubytki w spoiwach, a zablokowany mechanizm produkował coraz więcej ciepła, nie mogąc się ochłodzić.
- Wasza ofensywa jest bez znaczenia - zadudnił głos, wydobywający się z setek otaczających ich ciał. - Siły wszechświata naginają się do mojej woli.
To mógł być ostatni rzut w jego życiu i w dodatku był rzutem rozżarzoną plazmą, która w każdej chwili mogła eksplodować mu w twarz. Striker, ze stoickim spokojem osoby kompletnie niewierzącej w hipotetyczną śmierć lub dogłębnie z nią pogodzonej, wypuścił broń z rąk, ciskając ją prosto w środek mechaniczno-organicznego kadłuba. Chakram eksplodował światłem tak jasnym, że wizjer jego hełmu musiał obniżyć poziom jasności otoczenia na krótką chwilę. Eksplozja nie była tak rozległa jak te wywołane bombami, lecz widok trawiącego przez rozgrzaną plazmę, drżącego na ziemi Praetorianina zdradził morderczą skuteczność śmiertelnej wady w budowie broni.
- Carlos! - ryk Iseul ledwo dotarł do kierowcy schowanego we wnętrzu Mako, które, odkąd stanęło zaparkowane na cielsku Praetorianina, stało się tarczą strzelniczą dla Zbieraczy. - Bomba!
Prowizoryczny ładunek wybuchowy, który znalazł w pojeździe, mógł przydać się w wielu miejscach, lecz wystarczyło zerknąć na węzeł by wiedzieć, że Kiru jest zagrożona. Diro zniknęła gdzieś w dole, za barykadą, a Krogul wyglądał na skąpanego we krwi - wrogów lub własnej. Nacierający wszędzie wokół Zbieracze nie dawali im ani chwili wytchnienia, a oni nie mieli żadnej osłony.
Gdy Brown wyrzucił ładunek, twarz Kang owiała błękitna poświata. Złapała go w powietrzu z pomocą biotycznego pola i, nie zwlekając ani sekundy, zmiażdżyła uzbrojony ładunek zdalnie, zaciskając palce w pięść.
Świat eksplodował, zalewając ich fetorem śmierci i krwi.
Krogul nie zauważył nawet, kiedy znalazł się na ziemi. Góra i dół przestały mieć dla niego znaczenie, liczył się tylko ból, napędzający jego ciało, pompujący adrenalinę do jego serc. Ból wyostrzał jego zmysły, których trzeźwość nie opuściła go nawet wtedy, gdy jego powstanie z ziemi stało się niemal fizycznie niemożliwe. Gdy jego pancerz przedarły pociski w tak wielu miejscach, że każda inna z osób mu towarzyszących odeszłaby do innego świata, krogański poeta zdołał pochwycić za medi-żel, by zatamować swój krwotok. Dostrzegał, że Kang spoglądała na niego z przerażeniem. Mówiło mu to, jak koszmarnie musiał wyglądać, lecz on doskonale wiedział, które rany mogły okazać się dla niego śmiertelne i którymi powinien zająć się w pierwszej kolejności. Tam, gdzie Iseul i Kiru widziały krwawą miazgę, tam Makbeth dostrzegał dwa tygodnie regeneracji. To o wrażliwsze organy musiał się martwić, nie chcąc polegać na zapasowych. Po całym dniu bitew, jego ciało trzymało się wyłącznie na potędze jego umysłu i proteinowych szejków. Dostrzegał, jak ogromna fala nadal nadciągała na węzeł. Widział krew broczącą wszystkich jego towarzyszy i wiedział, że to nie jest jeszcze jego czasu - nie, kiedy ich szanse zdawały się tak bezsensowne bez niego.
Więc Krogul wstał, po raz trzeci, czwarty, czy piąty na tej przeklętej planecie. Wybuch bomby rozbił ciała Zbieraczy na miazgę większych i mniejszych odłamków, osłaniając ich nieco barykadą i węzłem. Wiedział, że oberwał najbardziej - ale był zbudowany w inny sposób niż te owadzie kupy gówna. Widząc nadciągającą grupę, niezrażoną porażką swoich towarzyszy, Makbeth wyszedł im naprzeciw, póki któryś z pocisków nie okazał się o jednym za dużo.
Póki grunt nie wezwał go do siebie na drzemkę, obiecując, że obudzi się w pięknym, krwistym świecie.
- Wasze ataki są prymitywne. To ciało nie ma znaczenia - warknął głos, gdy po raz pierwszy do jego barwy wkradła się złość. Brzmiał ciszej, mniej donośnie, gdy coraz mniej Zbieraczy pozostawało na polu bitwy. - Ewolucji nie da się powstrzymać.
Ciało yahganki przeżyło dziś zdecydowanie za wiele. Utrata przytomności przed wieżą GARDIAN i odniesione przez nią rany dokładały ciężaru na jej barki, wzniesione wysoko i dzierżące wskaźnik laserowy. W swoim długim istnieniu, Heidr Varah na próżno mogła szukać tak ogromnej i zarazem tak specyficznej bitwy. Zbieracze rzucali się wprost pod ich ogień dokładnie tak, jak zapowiadał to ich potężny dowódca - jak ciała, które nie miały żadnego znaczenia. Atakowali zawzięcie, niczym jeden umysł, jedno ramię, a ich celem było dotarcie właśnie do niej.
A jej celem był otoczony burzowymi, pulsującymi chmurami, potężny statek.
Okręt flagowy oderwał się od ziemi z wstrząsem, który nawet ona poczuła. Zaciekle atakowany przez systemy obrony planetarnej, zrzucał elementy swojego poszycia na płat pustej przestrzeni, którą pozostawiał po sobie w kolonii. GARDIAN był w stanie go wystraszyć, zniechęcić Zbieraczy do dalszego ataku, lecz nie był w stanie go zatrzymać - nie w ten sposób, nie celując autonomicznie i nie potrafiąc nawet odnaleźć słabych punktów tej dziwnej, obcej struktury. Z każdą chwilą tej spektakularnej ucieczki, sekundy coraz bardziej jej się dłużyły. Zbłąkane bądź celne kule przedzierały się przez jej tarcze, gdy wystrzelone karabiny nacierających Zbieraczy znajdowały się zbyt blisko. Jej zalepione pośpiesznie żelami obrażenia, których doznała wcześniej, z ognistym bólem otwierały się z powrotem, sącząc krew z jej pancerza. Wskaźnik laserowy, którego unoszenie w górze nigdy nie byłoby dla niej problemem, zaczynał jej ciążyć, gdy statek piął się po niebie w stronę kosmicznej pustki.
Nie potrafiła nie dostrzegać tego, co działo się wokół niej. Widziała Strikera, który rzucił się w grupę przeciwników tylko po to, by oderwać ich uwagę od siebie. Tarcze Charlesa rozbłysły faerią wystrzałów, poddając się pod natłokiem ognia, a z napierśnika mężczyzny wytrysnęła krew. Jego ciało spadło z impetem na ziemię, odczołgując się w tył, butami zapierając na otaczające go cielska przeciwników. Płynąc w trupach, gdy któraś z kul być może cudem minęła jego płuco. Kiru widziała również Thescię, widziała Krogula. Turianka leżała na ziemi, nieprzytomna, chroniona przed ledwo trzymającą się na nogach Kang. Krogul padł nieco dalej, wysunięty i wyglądał tak przekonująco martwo, że Zbieracze nawet nie usiłowali w niego strzelać - tylko przestąpili nad nim, kierując się prosto na Kiru.
Kiru, która nie mogła nic zrobić. Trzymała ten pieprzony wskaźnik laserowy, choć ogromny moloch okrętu już opuszczał atmosferę Horyzontu, wspinając się na jej orbitę. Nie widziała wiązki lasera na jego poszyciu - jedynie ogień wylotowy z jego silników, na którym trzymała nieustannie wbudowany w broń celownik. Nie mieli już czasu. Nie mieli w ogóle czasu. Zbieracze właśnie opuszczali tę planetę, by w zimnych objęciach kosmosu, umknąć pościgowi tak, jak umykali zawsze i każdemu.
- Osiągnęliśmy wymagany dystans. Broń aktywna, cel namierzony - pełen emocji komunikat zabrzęczał z radia Iseul, gdy statek Zbieraczy stał się dużą kropką na niebie, na której Kiru z trudem utrzymywała drżący wskaźnik laserowy. - Potwierdzenie...
- Strzelaj. Sprzątnij tego sukinsyna z nieba - warknięciem przerwał mu znajomy głos, który odezwał się wcześniej. - Niech ptaszek już nigdzie nie poleci.
W takiej oddali, mogli spodziewać się, że niczego nie zobaczą - podobnie jak nie widzieli okrętów, które przybyły do systemu. Kiru spoglądała z wyczekiwaniem, podczas gdy cała reszta zaciekle kontratakowała na nacierających przeciwników.
I wtedy ciemne, pochmurne niebo rozdarł biały blask. Biel zalała ich krwisty plac, zalała ich ciała i ciała ich przeciwników, jak gdyby gdzieś w górze, właśnie eksplodowało Słońce. Z początku ta scena była surrealistyczna - cicha, niema, jakby była tylko oglądanym, ściszonym videm, a nie czymś realnym, dziejącym się kilkaset, czy kilka tysięcy kilometrów nad ziemią.
Gdy huk do nich dotarł, pancerze z trudem nadążyły z odcięciem ich od zewnętrznych sygnałów. Eksplozja była tak potężna, że nawet sylwetki wciąż żyjących Zbieraczy wygięły się w bólu, dając im przewagę. Gdy zmysły w pełni do nich powróciły, pierwszym, co usłyszeli, były głośne wiwaty dobiegające do nich przez radio.
- Potwierdzam uderzenie. Napęd przeciwnika został zniszczony! - wykrzyknął głos, gdy Kiru, wypuszczając wreszcie wskaźnik z dłoni, chwyciła za karabin by wraz z resztą dobić pozostałych przy życiu Zbieraczy. - Udało się. Kurwa, naprawdę się udało!
Po raz pierwszy w historii, okręt flagowy Zbieraczy zawisnął gdzieś w atmosferze, wysoko ponad nimi, pozbawiony możliwości ucieczki.
- Będzie co opowiadać w barach - parsknął Massani, gdy wokół nich wreszcie nastała cisza. Pochylił się nad Charlesem, który, zagrzebując się w stosie ciał, nie wiedział, gdzie jego krew się kończy, a gdzie zaczyna cudza. Gdy Zaeed podał mu swoją dłoń, pomagając mu wstać, Striker czuł, jakby jego ciało rozrywało się na pół. - I tak czy siak nikt nam kurwa nie uwierzy.
Kang jako pierwsza dopadła do leżącej na ziemi Thescii. Błękitna, turiańska krew mieszała się z czerwoną, tworząc błotnistą, brudną kałużę. Gdy Diro otworzyła oczy, czując przejmujący ból i odrętwienie pomimo aplikowanego jej medi-żelu, dostrzegła strach w oczach kobiety, a zaraz potem obezwładniającą ulgę. Iseul musiała na moment pomyśleć, że Diro już się nie obudzi.
Krogulowi zajęło chwilę, by wykopać się ze stosu ciał, którym był pokryty. Pomogła mu przy tym yahganka, która wiedziała, że Makbeth był zbyt wytrzymały, by zdechnąć - choć z pewnością wyglądał, jakby zdechł. Jego pancerz był śliski od krwi, a pod nim miały wykwitnąć nowe, kolejne blizny, w których zapisana była piękna historia.
- Ja pierdolę - sapnęła Kang, gdy upewniła się już, że wszyscy żyją, a Carlos wygramolił się z pojazdu. Obok Zaeeda również najlepiej wyszedł ze wszystkich - jedynie jedna rana w jego boku, której doznał pod wieżyczką GARDIAN, otworzyła się pomimo skorupy medi-żelu, która ją pokrywała. - Ja pierdolę.
Siadła na ziemi, rozglądając się z mieszanką przerażenia i szoku wymalowanej na twarzy. Gdy zdjęła hełm, jej włosy były rozczapierzone i lepiły się do spoconej skóry.
Ich węzeł otaczała setka czarnych ciał.
@Thescia Diro @Krogul MacBeth @Charles Striker @Kiru Heidr Varah @Carlos Brown