Trup ścielił się gęsto - to jest, nikt nie strzelał konkretnie by zabić, a by wyeliminować, ale gdy ktoś lądował na ziemi, to wszystko zależało już tylko od jego farta. Ludzie Krogula dobijali dopiero, gdy ktoś sprawiał dalsze zagrożenie lub jasno się poruszył. Co prawda Szpony miały jasne rozkazy i potrafiły w razie czego odciągnąć swojego rannego, ale w takiej sytuacji, w jakiej znalazły się oba składy, ciężko było o ratowanie żyć przez jakichś medyków polowych. Zwłaszcza, że o taką funkcję było tu ciężko. Krogul mógł jednak ocalić jednego czy dwóch swoich i przeciągnąć ich gdzieś za osłonę.
Ciężarówka zbierała swoje żniwo - strzelający z niej wrogowie kontynuowali bolesny ostrzał, nawet, kiedy jedna z kuloodpornych szyb padła, a gość siedzący obok kierowcy poległ. Amunicja zapalająca nie mogła jeszcze rozsadzić pojazdu, choć ten wyglądał z każdą sekundą coraz mizerniej.
Do tego chaosu dodawały też wieżyczki, które zbijały tarcze najbardziej wysuniętych "żołnierzy" prawie tak szybko, jak ci wracali z zaplanowanej przez Krogula rotacji. Ostrzał był bardzo intensywny, a próby trafienia ich pojedynczymi jednostkami Rzezi czy kilkoma strzałami póki co nic nie dawały.
Do czasu. W pewnym momencie ze środka wybiegła dwójka ludzi Krogula - Marco i Lorkan, człowiek i Turianin. W chaotycznym biegu jeden z nich wgrał coś omnikluczem do pierwszej, gdy Turianin po prostu wsadził granat w lufę drugiej i odrzucił mobilną wieżyczkę w stronę kilku Cierni.
Ich brawura, głupota czy może po prostu skorzystanie z okazji przysłużyło się bitwie, lecz zapłacili za to praktycznie od razu, gdy tarcze Marco zostały natychmiastowo spalone, a Lorkan został potraktowany jakimś prawie-że-losowym strzałem ze snajperki. Nie mieli zbyt dużego farta, obaj skończyli na ziemi - Turianin chyba przeżył, lecz z tego pierwszego nie było co zbierać.
Bez wieżyczek wszystko szło jednak nieco sprawniej. Brama została zdobyta, a Ciernie, choć jeszcze trzymały kilka punktów, traciły przewagę.
Ale wtedy zrozumieli o co chodzi. Gdy ludzie Krogula nacierali na wejście do fabryki, z drugiej strony wyjechały kolejne dwie ciężarówki. Lecz nie po to, by wspierać walki - tylko by się od nich wydostać. Co prawda, nie przejechały nikogo, ale było o to blisko.

Gdy na zewnątrz trwały walki, Crassus i Vasia przekradali się między wrogami niczym dwa już nieco ze sobą zgrane cienie. Czasem się ze sobą zgadzali, mieli podobne metody skradania, a jej hakerskie zdolności uzupełniały jego czujne oko. Nie byli jakimś urodzonym duetem, ale na szczęście w tej najemniczej współpracy udało się im zgrać na tyle, by nie sprawiać sobie problemów. Dosyć szybko weszli na rampę, a po niej skierowali się za "śladami" Brixa. To jest, widzieli go - szedł w kierunku biura kierownictwa. Co prawda w pewnym momencie zniknął im z widoku, lecz wiedzieli, gdzie idą.
Stanąwszy przed wejściem i upewniwszy się, że mogą się ujawnić, zrobili to. Sprawdzili bronie...i weszli.
Hardak Brix czekał na nich za swoim biurkiem. Co prawda, miał nabitą strzelbę, ale nie wydawał się być zestresowanym. Fakt - wyglądał jak Krogul. Też czerwona twarz, też ciemne łuski, ale o wiele więcej blizn. Ogólnie wyglądał na o wiele bardziej wiekowego Kroganina, a już na pewno w porównaniu do tego prawdziwego.
- Nareszcie. Widzę, że bez głównego zainteresowanego...niedobrze. - powiedział, gdy usłyszeli...piknięcie.
Do ścian były przyczepione ładunki wybuchowe.
- Każcie mu przestać bawić się w żołnierzyki i tu przyjść. Porozmawiamy. Nie wiem, czy jak Kroganin z Kroganinem, ale jak samiec z samcem. - powiedział, przejeżdżając dłonią po urządzeniu, które leżało na biurku - po detonatorze. - On usadzi swoich, ja usadzę swoich. Moi i tak już się ewakuują, nie ma co... się pierdolić.
Kto wie, czy nie miał więcej ładunków. Nie tylko tutaj. Lepiej było jednak nie ryzykować.
- Czyń honory, Curio - "a ja wymyślę, jak go zajebać". Tego nie usłyszał, ale jakoś już to wiedział. Vasia była organizmem jednozadaniowym, skupionym tylko na jednym celu. Choć czasem nieco się zgrywała, gadała za dużo, czy bywała niezręczna, miała w sobie coś ze stereotypowego żołnierza. Albo androida. Jej wzrok panicznie analizował pomieszczenie. Nie chciała wybuchnąć tu razem z Brixem, ale nie chciała też odejść stąd bez swoich pieniędzy. Oczywiście, gdyby Curio czuł się samobójczo, mógłby od razu zaatakować. Może udałoby im się jakoś to przeżyć, albo coś tu ugrać.
Wyświetl wiadomość pozafabularną