Potrzeba było specjalnego rodzaju człowieka lub wyjątkowego zabezpieczenia, by podróżując uliczkami Omegi móc czuć się swobodnie. Bycie lokalnym mieszkańcem, który posiada znajomość dzielnic oraz niuansów terytorialnych, którymi rządziły się upstrzone hydrauliką alejki stacji, było jednym z nich. Posiadanie za sobą siły pirackiej korwety oraz znanej, wzbudzającej szacunek załogi, było drugim. Hawk natomiast miała obydwie te rzeczy. Idąc niespiesznym krokiem znajomymi korytarzami prowadzącymi z doków do Dystryku Kima, podążała śladem, którym kroczyła już wielokrotnie. Wiedziała, które z mijanych, wciśniętych w ścianę, oświetlonych neonowymi szyldami przybytków są warte uwagi, a które oferują tylko puste obietnice, fałszywe zapewnienia i wadliwy sprzęt; wiedziała w których knajpach można oczekiwać, że barman nie rozcieńcza za bardzo alkoholu wodą oraz w których lepiej nie zamawiać jedzenia, bo kucharzowi nie robi różnicy czy w kotle utopi się szczur, czy nie; tak samo jak wiedziała, w których alejkach, przypominających wąskie korytarze techniczne okrętu, zbita żarówka oraz powstała przez nią plama ciemności nie oznacza przypadkowej awarii niekonserwowanego oświetlenia, a omni-ostrze czekające na czyjeś żebra oraz garść kredytów.
-
Ah. Mogłaś zacząć od tego ostatniego. - Kirył uśmiechnął oszczędnie, nie naciskając, ale kiedy Red wyciągnął w jej stronę datapad, zerknął przelotnie w stronę urządzenia, a potem dyskretnie ułożył wygodniej karabin pod ramieniem i niby nic przesunął się o krok, odsuwając nieco od mężczyzny. Rudowłosy spojrzał na Wraitha za jej plecami, potem na datapad w swojej dłoni i wzruszył ramionami, chowając go z powrotem do kieszeni i ruszając za kobietą.
To miejsce było jej domem. Ale wyglądało jednak na to, że zmiany, które rozeszły się falami po galaktyce, dotknęły także i samą Omegę. Ulice były pełne ludzi, którzy świętowali niespodziewane pojawienie się nowego gracza w galaktycznych rozgrywkach - kogoś kto wreszcie pokazał obecnym
władcom i
przeciwnikom wolnego świata gdzie ich miejsce, zaburzając trwający od zawsze stan rzeczy. Alkohol i inne używki stanowiły nieodłączny element świętowania, ale teraz, po raz pierwszy od bardzo dawna, towarzysząca im zabawa wyszła poza ściany obskurnych barów, nocnych klubów oraz prywatnych zaciszy. Idąc Centralnym Dystryktem ich wzrok co chwilę padał na ludzi upojonych obecną chwilą, czy to siedzących na stalowych schodach między poziomami stacji i ściskających częściowo wypite butelki, czy też tych którzy wciąż stali na nogach, śpiewając i śmiejąc się. Gdzieś w jednym z przejść między Dystryktami mignął im zamalowany mural, na którym ktoś czerwonymi literami wymalował litery
SST, a nad innym placem powoli przepływała barka z długimi, zielonymi kontenerami na których ktoś wypisał
"JEBAĆ RADĘ, KONIEC OPRESて" - tworząc niedokończony symbol twórczej ekspresji, brutalnie przerwanej przez zbytni entuzjazm nieuwzględniający ilość posiadanej farby lub prędkość poruszającej się barki.
-
Jak widać. Ci co się bawią nie zastanawiają się nad tym co to oznacza. Wystarczy im, że pojawił się ktoś, kto z hukiem przypierdolił Radzie i zaburzył stary porządek. Akcja z Cytadelą i tym całym hakerem przetarła szlak, burząc iluzję ich nietykalności, ale to co zrobiło SST... Exile podpalił zasłony w domu Rady, myśląc że wywoła pożar, ale to Rosenkov rozjebała ściany granatem. - Stadtford wsunął dłonie do kieszeni, idąc po jej lewej stronie, podczas gdy Kirył szedł po prawej. Jego wzrok przesuwał się po ludziach na ulicy z niezbyt dobrze maskowaną ironią. -
Ale pewnie świętowaliby nawet, gdyby okazało się, że cała galaktyka się zapada, jeżeli oznaczałoby to, że Mgławica Węża rozpadnie się pierwsza.
Musieli nieco odbić z obranej ścieżki, gdy na ich drogę zatoczyło się dwóch batarian, jeden podtrzymujący drugiego. Ostra, śmierdząca woń alkoholu, która wydobywała się z trzymanej przez jednego z nich wspólnej butelki wyraźnie sugerowała wybór trunku do świętowania. Kirył odepchnął ich zdecydowanym ruchem ramienia, gdy ich nadejście zaczęło grozić kolizją, spychając gdzieś na pobliską ścianę; nawet bełkotliwe wyzwiska, którymi ich obrzucili, wydawały się jakoś tak mniej przekonujące niż kiedyś, jakby niewiele mogło popsuć obecne nastroje.
-
Ciężko jednak o jakieś konkrety. Za wcześnie na to - kontynuował Red. -
Z tego co słyszałem, to tylko Krwawa Horda na razie przemrukiwała, że są gotowi wesprzeć Rosenkov i że to właśnie ta pora żeby rozjebać Radę, ale w końcu to Krwawa Horda. Oni nie potrzebują zbyt wielkiej motywacji. Reszta z tych, którzy mają jakiekolwiek znaczenie, jeszcze milczy, ale prędzej czy później pewnie coś zacznie się klarować.
Gdy weszli do jednej z wielu wind prowadzących na inne poziomy oraz do innych Dystryktów, mężczyzna wzruszył ramionami i oparł się plecami o zakratowaną ściankę. Całość przypominała klasyczną windę towarową, którą ktoś obił w kilku miejscach stalowymi blachami, żeby nadać jej jakąś formę struktury, w innych pozostawiając wąskie kraty przez które widać było jeden z głównych szybów stacji. Przez pustą przestrzeń przemykały mniejsze promy oraz barki transportowe, a całość oświetlały tysiące lamp oraz neonowych szyldów rozłożonych na niezliczonych piętrach.
-
Daagar? Jest w porządku - odparł na pytanie o swój kontakt. Winda ruszyła ze zgrzytem w dół, powoli opuszczając Centralny Dystrykt. -
Jak na kroganina. Prowadzi Cegłówkę w Kimie - dodał. Hawkins kojarzyła to miejsce, chociaż mgliście;
The Brick, bo tak brzmiała jego nazwa znajdująca się na charakterystycznym, zrobionym z wyklepanego kawałka blachy szyldzie, był jednym z barów położonych nieco z dala od głównej drogi. Tym z gatunku w którym można było dostać tani alkohol, pasywnego raka płuc od ilości papierosowego dymu i nebulańskiej mgiełki, a także święty spokój. -
Od lat podrzuca mi różne plotki lub kieruje do mnie ludzi jak przypadkiem usłyszy, że potrzebują rąk do pracy, a ja w zamian odpalam mu trochę kasy. Kilka dni temu dał mi cynk, że ktoś szukał załogi Wraitha lub miejsc w których często bywamy, aż w końcu trafił do niego. Dostał tysiaka na wstępie i obietnicę kolejnych pięciu, jeżeli przekaże datapad komuś od nas - zakończył, drapiąc się po policzku. -
Ale mówił, że nie znał gościa, który mu go dał. Turianin, brązowe tatuaże. Chuj wie czy zwykły posłaniec, czy Kestrel we własnej osobie. Jak Daagar nas wystawia, to trudno - odstrzelimy mu pysk, a ja znajdę sobie innego barmana. Ale póki co mu pasowały interesy ze mną.
-
A co właściwie oznacza? - odezwał się niespodziewanie Kirył, odrywając wzrok od świateł Omegi widocznych między kratami. Przez twarz Stadtforda przemknęło powątpiewanie i brak zrozumienia.
-
Co?
-
SST. Dla nas. - Rosjanin przeniósł spojrzenie na Hawk, próbując podłapać jej własne. Najwyraźniej myślami wciąż był na początku ich konwersacji. -
Dla Wraitha.