Wyświetl wiadomość pozafabularną
Potrafiła kłamać. Manipulować. Robiła to wielokrotnie dla idei, interesów. Wiarygodnie grała swoją rolę oraz dyrygowała otoczeniem tak, aby spełniało standardy jej wydzimisię. Pasowało do utkanej historii, uwiarygodniało ją w obłudzie. W tamtej konkretnej chwili, na kilka bądź kilkanaście minut, chciała patrzeć wyłącznie na Cassiana, ignorując wszystko dookoła. Miejsce, gdzie siedzieli przy jednym stole w prywatnej części restauracji. Planety, na która została sprowadzona siłą. Przestrzeni SST, w której nigdy nie powinna się znaleźć. Nie było podziałów, konfliktów, wyłacznie oni i parująca kawa. Butelka horrendalnie drogiego wina. Stała się ślepa na wszystko inne. Liczył się tylko on.
To był dokładnie ten moment.
Dopuszczenie do siebie pewnych myśli. Spojrzenie na niego inaczej. Brnięcie w słowne gierki, parsknięcie w odpowiedzi na opowiedziany żart sytuacyjny. Zadrwienie z ich irracjonalnego położenia. Wzajemnej relacji, do której na przekór wszystkim i wszystkiego nie mieli prawa.
Początek jej zguby.
Potrząsnęła głową. Odsunął się, ale jej długie pukle i tak musnęły materiał jego przesiąkniętego krwią kombinezonu.
- Czyżby? - po samym nacisku oraz akcencie, wiedział już, że Iris absolutnie się z nim nie zgadzała.
- Byłam pewna, że wina leży po stronie mojego uporu. Byłam zbyt uparta, aby siedzieć obojętna i zdystansowana na Cytadeli po wydarzeniach na Mindoirze, dlatego też Rada postanowiła n a g r o d z i ć moje wyjątkowe zaangażowanie poleceniem odwiedzeniem w naszym imieniu kilku miejsc, gdzie przebywają uchodźcy. Między innymi Ilos. Przypisujesz sobie zbyt wiele zasług - mruknęła. Nie byłoby jej tam, ani okazji, gdyby nie przejaw niesubordynacji. Gdyby zagryzła zęby i zgodnie z protokołem, odwróciła wzrok. Zamknęła się w Wieży, nie próbowała zrobić niczego ponad to, co od niej oczekiwano.
Wyczuł, że drgnęła, zaskoczona jego dotykiem. Brzdęk kajdan powinien ją ostrzec, ale ostatnie słowa, które wypowiedziała, osiadły jej ciężko na ramionach. Wbiły ją bardziej w materac, zmuszając do konfrontacji ze wspomnieniami, do których tak naprawdę wolałaby nie wracać. Z ociągnięciem, ale posłusznie z jego wolą, podniosła oczy na Daharisa. Zauważył zapewne, jak w pierwszej odpowiedzi, jej źrenice rozszerzają się w panice.
Skłam. Usłyszała stanowcze polecenie w swojej głowie.
Ne mów mu. Nie dobijaj go. Rzadko widział niepewność w jej spojrzeniu. Zawahanie. Dylemat. Przyzwyczajenia nakazywały się jej pilnować na każdym kroku. Teraz, dostrzegał całe spektrum. Echo toczonych się jak w nim, wewnętrznych konfliktów. Potrzebę chronienia nie siebie, tylko jego przed brutalną prawdą. Nie było tarczy, ani pancerza, który zatrzymałby ją jak pocisk. Nie. Słowa trafiały prosto w wymierzony cel. Zapadały głęboko w pamięć, pozostawiając po sobie blizny, które nie blakły z czasem i nie stapiały się ze skórą.
- Zgodnie z tym, co wypisywali na ścianach stacji, dało mi boskie moce - jej głos był cichy. Niepewny. Obcy. Przepadał w głośniej pracujących systemach podtrzymujących życie. Z trudem zapanowała nad jego drżeniem.
- Energia Cicero wżarła się w moją biotykę i połączyła z nią nieodwracalnie. W Przymierzu na takie osoby mówimy furia. Zdolne do kontrolowania czarnej materii oraz posługiwania się nią zgodnie ze swoją wolą przez jakiś czas - pod wpływem chwili, nie mając żadnej pewności, czy po raz drugi znalazłaby w sobie na tyle odwagi, oderwała dłoń od kolana, w które dotychczas wbijała bezwiednie swoje palce i położyła dłoń na jego dłoni, upewniając się, że jego ręka zostanie tam, gdzie być powinna; na jej podbródku. Czule go obejmując, dosięgając rozcapierzonymi palcami do świeżego śladu po omni-ostrzu.
- Moje więzy piezo mnożą się jak u dzieci, ale nie mam ciała siedmio czy trzynastolatki. Nie ma zbyt wiele furii w moim wieku, a żyjące wyjątki tylko potwierdzają regułę. Do pewnego momentu jesteś w stanie rzucić wszechświat na kolana, potem ta czarna biotyka Cię zabija - zmusiła się do prawdy, choć ta nie była skłonna od tak przecisnąć się przez jej gardło. Łatwiej byłoby kłamać, nawet w żywe oczy, nawet jemu, tak jak łatwiej byłoby Daharisowi zapomnieć o niej i iść dalej w swoją stronę. Najwyraźniej oboje mieli niezdrową tendencje do pomijania drogi na skróty i wybieranie przeprawy tym trudniejszym szlakiem. Jej spojrzenie nie oderwało się od jego twarzy nawet na moment. Cała Fel sprawiała wrażenie niezdolnej do najmniejszego ruchu. To, co nie sposób było wyrazić słowami, co nie miało słów zdolnych je dobrze oddać, widział zapisane na iskrzącej się tafli w dwóch, przygasłych odcieniach.
- Nie wiedzą, ile zostało mi czasu. Nie mogą tego wiedzieć. Nie mają dla mnie nic poza całą listą zaleceń. Trening wydolnościowy, trening siłowy, medytacja, dwie tabletki od razu po obudzeniu się, kolejne na wieczór. Co miesięczne kontrole, wyspecjalizowany lekarz zawsze pod ręką. Najlepiej zrezygnować ze wszystkiego, ograniczyć życia i aktywności do minimum, zamknąć się w Wieży, albo na jakiejś odległej kolonii i.... czekać - prychnęła, jasno dając do zrozumienia co myśli o bezczynnym siedzeniu w miejscu, do którego ją nakłaniano. - Gdybym była wyszkolonym żołnierzem mogłabym zginąć w chwale na polu walki jak wybierają to inni zamiast wyczekiwać na powolny rozpad, ale po tym, co tu widziałam, chwała Przymierza jest moim dalekim priorytetem o ile w ogóle można mówić, że jest jeszcze jakimkolwiek - zacisnęła mocniej palce na jego dłoni, nie mając już pewności, czy bardziej potrzebowała tego ona, czy jednak Daharis.
Czy to jej ręce zaczęły drzeć, czy jego.
A może obie.
- Ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze - wymamrotał niespodziewanie, nie pozwalając mu skupić się na obwinianiu samego siebie. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio poczułam coś ciepłego. Odkąd się obudziłam na Cytadeli, towarzyszy mi tylko ten wszechobecny, przenikający do szpiku kości chłód jakbym zaraz miała zamarznąć...
@Mistrz Gry