Wykonała gest dłonią, obrazując to, co zrobiłaby z papierosem wetkniętym w jego usta, gdyby nie szwy, które sama zakładała na jego ranach, po czym ostentacyjnie, zarzucając burze blond loków na ramię, tak, aby nie mógł dostrzec nawet czubka jej nosa, odwróciła się do Yasmin, poświęcając kobiecie całą swoją uwagę.
Widziała, jak szczere, nieco rozbawione oblicze kobiety poważnieje. Domyślała się powodów, które kazały jej zaciskać usta w wąską kreskę i dobrze dobierać słowa; wdepnęła w niezłe bagno. Ugrzęzła w nim już jedną nogą, tym bardziej nie mogła i nie chciała się wycofywać.
- Jeżeli się nie da, prawdopodobnie sama będę potrzebować papierosa, albo i całej paczki, czy butelki whisky... - wtrąciła, podświadomie wyczuwając, iż Yasmin potrzebuje więcej czasu na pozbawienie myśli. Dokonania pewnej selekcji, w ogóle znalezienia w sobie odwagi, aby zrobić ten pierwszy krok. Wyjść ze swojej strefy komfortu. Spróbować chociaż spojrzeć na nią nie jak na radną ludzkości, siła rzeczy usadzoną po przeciwnej do niej strony barykady. Nie paliła. Dawno temu, na początku swojej wielkiej, politycznej kariery, kiedy potrzebowała tu i teraz rozprawić się ze stresem oraz natłokiem myśli, sięgała automatycznie po smukłego papierosa, ale od śmierci Ionta właściwie nie czuła już takiej potrzeby. Piła okazjonalnie. W niewielkich ilościach. Miała mocną głowę, ale ceniła sobie trzeźwość umysłu w miejscu, gdzie otaczali ją inni.
Zignorowała ciężkie westchnięcie Daharisa, podobnie jak jego wcześniejsze mamrotanie pod nosem. Dopiero kiedy poczuła, jak usilnie szuka jej spojrzenia, podniosła oczy, napotykając ten wyraz i tę decyzję w stalowych tęczówkach mężczyzny. Wyprostowała się w miejscu, na moment jej palce przestały muskać naczynie, jakby szykowała się na cios, który wstrząśnie resztkami jej samokontroli.
- Zauważyłam - wyrwało się jej ściągniętym w linię ustom, kiedy podsumował motywację Maelstromu. Pokręciła głową, nie chcąc rozwijać swojej myśli. Skupiła się na jego słowach, nie wytrzymując i prychając w pierwszej, odruchowej odpowiedzi jak tylko skończył mówić.
- ...Ja? - powtórzyła po nim, doskonale wiedząc, że nie mogła się przesłyszeć. Byli zuchwali. Bezczelni.
- Kim, bądź czym jest ten cały Orchis, który rości sobie do mnie prawo? Was też uznaje za swoją własność? - kwiat wśród złowieszczo brzmiących nazw pozostałych dwóch frakcji. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, iż rozumie jeszcze mniej, niż wydawało się jej, iż zdołała się już dowiedzieć, bądź zorientować z dotychczas uzyskanych strzępków informacji. Akta Rady były najwyraźniej niekompletne, a Przymierze wiedziało tyle, co nic.
@Mistrz Gry