Za centrum uważa się jeden z górnych poziomów stacji, na którym znajdują się nie tylko budynki mieszkalne, ale i stacje dokowania dla statków, Targ Omegi czy osławiony już klub "Zaświaty".
Omega to stacja, na której próżno szukać bardziej wykwintnych rozrywek lub bezpiecznych lokalizacji dla bogatszych mieszkańców stacji. Ścisłe jej centrum jest obszarem, który z biznesowego punktu widzenia nadaje się do tego najlepiej - wyższy poziom, mniejszy obszar i ścisła kontrola rozpoczynanych w okolicach Zaświatów bójek pozwala na łatwiejszą i tańszą ochronę swoich włości.
Apartamentowiec "Euforia" jednak nie podejmuje zbędnego ryzyka. Ten niewyróżniający się od innych konstrukcji, wyższy budynek w centrum Omegi na pozór wygląda jak każde inne miejsce o przeznaczeniu handlowym. Ze sklepami umieszczonymi na poziomie ulicy, sekcjami mieszkalnymi położonymi wyżej, a wreszcie klubem o tej samej nazwie na dachu, nie przyciąga zbędnej uwagi oferując jednocześnie zróżnicowany poziom dla swoich klientów. O ile sklepy oraz mieszkania nie mogą pochwalić się standardem wiele wyższym od innych, oferowanych w centrum Omegi, klub "Euforia" należy do jednego z bardziej ekskluzywnych na stacji - i posiada sporą ochronę by ten status zachować.
Nie musieli zbyt długo czekać - asari przekazała im zaproszenie wysłane przez klienta praktycznie od razu gdy opuścili bar. Wskazywało ono na mało wyróżniające się miejsce - lądowisko na poziomie czwartym, w położonym w centrum Omegi apartamentowcu Euforia. Euforia miała całe sześć poziomów, z których na parterze mogli znaleźć sklepy ze sprzętem i jeden spożywczy, na poziomach jeden do trzy upchane były mieszkania, natomiast szósty należał do ekskluzywnego klubu o tej samej nazwie.
Zaproszenie było na konkretną godzinę, dlatego musieli zbić całe cztery godziny na Omedze. Była to dobra okazja do przygotowania się do wylotu. Euforia znajdowała się blisko doków i zgodnie z informacjami przekazanymi przez Lyssę, mieli polecieć statkiem klienta. Obiecała do tego czasu przekazać im wszystkie posiadane przez siebie informację i plany stacji.
Taksówka nie chciała zawieźć ich na lądowisko, które oznaczone było w systemie jako prywatne. Dopiero za ukazaniem właściwego zaproszenia, system przyjął ich prośbę i podleciał wyżej niż standardowo, wysadzając ich na platformie przyrastającej wysoki budynek. O ile konstrukcje stacji były zawsze niestandardowe - i często wielopiętrowe - poziom ulicy w tej sekcji centrum był położony wysoko względem innych dystryktów. Gdy wysiedli z pojazdu, za barierką ochronną ukazał im się widok na dystrykt Gozu.
Na lądowisku czekał czteroosobowy oddział odzianych w pancerze ochroniarzy. Mieli na sobie dyskretne oznaczenia, które rozpoznała jedynie Mila - firma Kaveltach Sec. stanowiła dla niej i Crassusa pewną konkurencję, oferując wysokiej jakości usługi ochroniarskie. Byli drożsi od R&C, ale posiadali renomę oraz sporą ilość ludzi i często wynajmowano ich w przypadkach, gdy klient potrzebował całego oddziału, a nie tylko dwójki ochroniarzy.
Spośród czwórki ochroniarzy, dwóch było turianami, jednym była asari, a dowodzący nimi ludzki mężczyzna wysunął się naprzeciw gdy tylko wylądowali.
- Cześć - powiedział, tonem osoby, która zmusza się do stosowania nieformalnego języka. - Nazywam się Tewers. Musicie być oddziałem, który poleci na Hemerę. Pro... chodźcie.
Odchrząknął, wskazując im wyjście z lądowiska. Jeden z ochroniarzy ruszył za nim, dwójka natomiast mało dyskretnie zaczekała, aż ruszą, po czym zamknęła za nimi korowód.
Drzwi uchyliły się, ukazując im stosunkowo duże i, jak na Omegę, ładne atrium. Czyste podłogi, jasne, gładkie ściany okrągłego pomieszczenia. W środku stała pokaźna ilość skrzyń, część zamkniętych szczelnie, część nadal otwartych. Przy skrzyniach pracowała trójka ludzi, nieustannie przekładając rzeczy.
- Przekazano mi, że mam odebrać sprzęt od dwójki cywili - dodał, obrzucając ich spojrzeniem. Ruchem ręki wskazał na jedną z kobiet pakujących. Podeszła do nich, przyjmując sprzęt od Charlesa i Mili. - Macie udać się do Chaza. Nela wskaże wam drogę.
Asari, jedna z ochroniarzy, spojrzała na nich wyczekująco i wskazała jedno z drzwich.
Tewers westchnął ciężko, jakby ukrywał zmęczenie - lub frustrację.
- Gauthier czeka na was w klubie. Loża numer siedem. Jesteśmy już kurewsko spóźnieni ze wszystkim a wylot za pół godziny. Pośpieszcie się, proszę - poinformował pozostałą trójkę. Obrzucił ich spojrzeniem i zawahał się, docierając do Kiru. - Może tutaj zaczekaj, a tamta dwójka tam idzie. W tym klubie są... standardowi klienci. Gauthier się wkurwi, jeśli ich spłoszysz.
Isha i Viktor dostrzegli, jak jeden z turiańskich ochroniarzy staje obok nich, wskazując im drzwi prowadzące do windy.
Jego mało konkretne wytłumaczenie przeszło gładko u Lyssy. Nie padły żadne dodatkowe pytania, jedynie równie mało konkretne stwierdzenia o braku, mówiąc potocznie, dawania jebania o przynależność chorążego. Więcej wyczytali w swoim spojrzeniu, człowiek i asari. Lyssa wiedziała komu oferuje kontrakt, poznała go na tyle, jak każdy tu zdromadzony, by wiedzieć, że Karajev nie był typowym kowbojem kosmosu, jak dajmy na to Mila i że w przeciwieństwie do niej stawia poczucie obowiązku ponad potrzebę wolności. Nikomu nie odejmował inteligencji by udawać, że zerwał z Przymierzem i został pełnoprawnym Psem Wojny.
Co oznaczało, że skoro Lyssa pomimo takiej wiedzy z nim się skontaktowała, to oznaczało, że potencjalne ryzyko z jakim wiązało się mieszanie w to sił zbrojnych Przymierza dalece było przyćmione korzyściami jakie mogła osiągnąć. Albo była na tyle zdesperowana i brakowało jej zaufanych kontaktów. Jedno z dwóch, oby nie oba.
Czy to oznaczało, że jej zwierzchnicy z SST dali jej wolną rękę i nie wiedzieli o składzie dobranego zespołu? Tego nie wiedział, lecz ciekawiło to go.
Przemyślenia jednak zostawić musiał na potem. Za mało danych, a i właśnie przyszło im opuścić bar. Krótkie pożegnanie z ich pracodawcą, nim przyszło im obrać nowy azymut.
-Do zobaczenia- rzucił z lekkim naciskiem, jakby chciał jej coś tym przekazać, po czym dodał- Mam nadzieję, że było warto.
Teraz, po wyjściu z baru poruszał się w grupie, bardzo zróżnicowanej i nieregularnej, jednak poncho wróciło na swoje dedykowane miejsce. Tak na wszelki wypadek.
T'saeri szybko wysłała im namiary. Nie minęło szczególnie dużo czasu, a upchani w taksówkę, lecieli w wskazane miejsce spotkania. Przez czas przelotu Karajev patrzył przez okno, starając opanować chęć zerkania na omni co trzy minuty. W końcu jednak, niestety, uległ, tylko by zobaczyć, że brak nowych wiadomości. Westchnął cicho.
Kolejny klub, a jakże. W dodatku z kiczowatą nazwą, ale dziwnie Viktorowi pasowała. Prywatne lądowisko, klub na najwyższym piętrze dla wybranych, no i jak się szybko okazało, komitet powitalny w postaci czwórki uzbrojonych ochroniarzy. Wyglądali na prywatnych kontraktorów, zrzeszeni w jedną firmę, nieznaną Viktorowi. Strzelał, że nie byli to jedyni, jakich wynajął ich kontakt. Zapewne stać go było na dużo więcej. Czemu więc ich nasłany przez Lyssę mały oddział był w ogóle potrzebny?
Dowódca najemników pomimo tonu bezpośredniego, trzymał się raczej sztywno. Chorąży rozumiał tę manierę, on sam również miał momentami problem ze skróceniem dystansu. Ten cały Tewers musiał to robić od niedawna, skoro nie nawykł do tego.
- Dobra- przytaknął krótko i bez zbędnego pieprzenia Karajev, po czym odwrócił się do Kiru- Czujka. Oczy i uszy otwarte. W razie czego kontakt radiowy, ok?
Póki co wolał pokazać, że są bezproblemowi, nawet jeśli średnio mu się podobały rasowe uprzedzenia. Po chwili zaśmiał się ze swojej reakcji w duchu, stwierdzając, że sam nie jest od nich wolny. Zerknął przy tym mimowolnie w kierunku Ishy.
Ciekawość zawodowa sprawiła, że rzucił po pierwszych uprzejmościach okiem na sprzęt "pracowników sektora prywatnego", jak to lubił ich określać. Przez myśl mu przeszło jakby jego życie wyglądało gdyby faktycznie nieco zmienił ścieżkę kariery.
Striker odbił się od blatu jako jeden z ostatnich. Wzrokiem śledził zespół z którym znowu musiał pracować. Zamiast jednak rekrutować się do B, wpierdala się bogatym na obiad. Do tego te nic nie tłumaczące odpowiedzi Karajeva lekko go zmartwiły. Nie był on skory do zdrady. Chyba, że dowództwo mu kazało. Wtedy by nawet własną rodzinę zabił.
- Za rodinu.
Parsknął pod nosem kończąc swojego drinka i gasząc spalonego skręta. Skinął głową do Lyssy na pożegnanie. Zastanawiał się czym tym razem miało zaskoczyć go życie. Wciąż liczył na gnicie w swojej kuchni. Przeczuwał jednak, że ich wspólna przygoda nie skończy się najlepiej. W ten czy inny sposób.
Te cztery godziny pozwoliły mu zniknąć na krótki okres, gdzie mógł się przygotować do zadania. Bardzo chętnie zmienił pancerz na bardziej robocze ubranie. Nic co wyróżniało go z tłumu, a do tego kupił na niewielkiej promocji śmieszne klapki antypoślizgowe. Kupił też dość dobrej jakości lokalizator. Miał nadzieję, że będzie ciężki w wykryciu. Kiedy wrócił do reszty z plecakiem i znacznie większą torbą w której znajdował się cały jego sprzęt.
Załadował się z resztą do taksówki. Widać było po nim, że do najrzeźwiejszych nie należał. Słodkawy zapach unosił się od jego ubrań. Mało go to jednak interesowało. Obserwował symfonię kolorów za kompozytowym oknem. Nie znał Omegi, nie przepadał za nią. Lądował tu tylko kiedy wymaga tego zlecenie.
W tej części Omegi był tylko raz w życiu i nawet niezbyt głęboko. Obstawiał jakąś szychę podczas negocjacji. Dziwiło go, że potrzebowali akurat ich do tego ale nie dostali zbyt dużo informacji. Doceniał stanie w miejscu i obserwowanie. Przynajmniej nie musiał biegać i zdychać. Zawsze to była jakaś nowość.
Wyciągnął swój mandżur z bagażnika. Autopilot sprawił, że papieros pojawił się w jego ustach jeszcze zanim zdążył się nad tym zastanowić. Zaciągnął się wolną ręką. Czuł się jak turysta na lotnisku zaraz przed wylotem na najtańsze wakacje. Westchnął tylko głośno i ruszył za resztą. Ta, zresztą, zbytnio nawet rozmowna nie była. Tęsknił za ich amatorskimi wersjami. Było w nich więcej życia.
Przejechał wzrokiem po odbierających ich najemnikach. Średnia półka w opakowaniu godnym premium. Perfekcyjnie skrojony produkt dla kierowników wyższego szczebla. Na pokaz, ale nie za drogo. Pracował z gorszymi. Może nawet jak posłucha ich rozmów to przypomni sobie jak to było myśleć, gdzie myślał, że wszystko ma pod kontrolą.
Oddał swój dobytek z lekką niechęcią. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach. Gubienie prawie całego dobytku przez idiotyzm sprawiał, że na plecach czuł lekki dreszcz. Był zmęczony cyklem odzyskiwania go. Po prostu chciałby go nie tracić. Dlatego tym razem się zabezpieczył. Zamontowany lokalizator w pancerzu był jego zabezpieczeniem. Znał życie. Znał siebie. Wiedział, że pewnie ktoś go od niego odetnie. Teraz przynajmniej będzie miał wieczne zapewnienie gdzie on chociaż jest.
- Gauthier? - Podrapał się głowie. Najpierw ta dziwna lekarka na stacji, potem ten wielki Francuz. Czuł, że był chyba jeszcze jeden ale nie miał pewności. Chciał coś rzucić po haśle, że Kiru wystraszy klientów. Pokręcił tylko lekko głową z dezaprobatą i ruszył na spotkanie z niejakim Chazem.
- Znasz ich? - Zapytał Milę. Mówił oczywiście na tyle głośno żeby ich przewodniczka dobrze słyszała co mówi. - Wyglądają strasznie profesjonalnie. Mam nadzieję, że kiedyś też nam się uda dotrzeć do ich ligi. - Mówił to wszystko naprawdę przekonującym tonem. Bez zająknięcia, nawet lekkiego pęknięcia. - To Windykator?
Krzywawy uśmiech wykwitł na ustach Mili, gdy tylko porucznik, czy jak mu było, wspomniał o ostatniej akcji na Mindoir. Może i Karajev był na cenzurze, ale śmierdział jej osobą, która na rozkaz dowództwa zdradziłaby własną matkę... szczególnie, jeśli w grę wchodziłoby oczyszczenie imienia. I chociaż nikt tego wprost nie powiedział, Mila do samego końca nie ufała mężczyźnie. Wspomnienie o SST było trafną uwagą i należało brać to pod uwagę, a samego żołnierza - pod lupę. Szkoda tylko, że ona sama większość czasu będzie poza zasięgiem, więc wszelkie krzywe akcje mogą ujść mu płazem.
Mówiąc wszystko i załatwiając tak samo, Lyssa pożegnała ich. Mila wysunęła się z ich loży i wyszła na ulice Omegi, odpalając kolejnego papierosa i rozglądając się z nieodgadnioną miną po okolicy, ruszając powoli w kierunku budki z jedzeniem, do której lubiła w tej okolicy witać, szczególnie, jeśli bywała sama. Jedzenie może i było dobre, ale właściciel nie serwował lewoskrętnych opcji i Curio zawsze smęcił jej nad uchem, że jemu nie chce się drałować kilka ulic dalej, żeby kupić własne żarcie. Wybierając jakiegoś burgera, którego mięso przypominało choć odrobinę to z Ziemi, przeżuwała kęs za kęsem, spoglądając na wymalowane na okolicznej ścianie emblematy. Kilkukrotnie rozmyślała nad organizacją, która wydawała się być na tyle gigantyczna, że nie mogła być rozporządzana twardą ręką, ale wspomnienie Mindoir zostawiało posmak żółci w jej ustach. Jeśli było się po tej drugiej stronie, to dołączenie do SST brzmiało w jej głowie trochę niedorzecznie, a jednak kusiło.
Minęło pół godziny, dostała koordynaty, a widząc, ile jej zostało czasu, wklepała na szybko wiadomość do Ishy, gdzie jest, i podreptała tam, towarzysząc asari, w czymkolwiek chciała, nawet jeśli było to tylko wyjście na kawę, czy alkohol. Gdzieś w międzyczasie plotkowania,a także pytania, jak u niej (w ogólny sposób, nie chciała specjalnie drążyć tematu jej ostatniej niedoli), poruszyła poprzednio gnębiący ją temat. — Tak w ogóle, śmierdzi mi nasz żołnierz. W sensie, może i faktycznie teraz nikt go raczej w wojsku nie lubi, nie chwaląc się, za częściowo moją zasługą, ale no kurwa, wydaje mi się, że wystarczyłoby słowo, a on już miałby nowe rozkazy i nie ma, że misja, że obiecał — westchnęła, przeglądając co jakiś czas extranet. — Na moje kurewskie nieszczęście będę musiała udawać tę, no, było takie ładne słowo... kurtyzanę? Ta, więc ja nie mogę trzymać na niego oka, ale jakby zachowywał się dziwnie, to możesz dać mi cynk?
I gdy minęło odpowiednio dużo czasu, znalazła się w wieżowcu, w cywilnych ubraniach, może i nie nosząc się w dresiarskim stylu, ale też nie miała na sobie nic przesadnie kobiecego, ot, zwykłe trepy, przylegające spodnie, jakaś koszula wciśnięta w nie raczej średnio i narzucona na to kurtka. Przyznać się nie przyznawała, ale z pomocą Ishy kupiła sobie coś bardziej eleganckiego - nie uwodzicielskiego, nie daj boże, ale bardziej, gdyby miała pójść na spotkanie z szychami. Widząc Kaveltach Sec., prychnęła cicho pod nosem. Z jej i Crassusa osiągnięciami, gdyby R&C nie było głównie wierzchem do przyjmowania pojedynczych, legalnych zleceń i posiadania własnego statku (Split, na leasing, przynajmniej dopóki jej turiański partner nie dostał lepszego promu), mogliby śmiało ich przegonić. Nietrudno byłoby zatrudnić i wyszkolić dodatkowe osoby, ale no, nie da się wciskać nosa w najbardziej parszywe zlecenia, jeżeli jest się na dużym, papierkowym świeczniku. I tak wystarczyło jej, że ostatnio zamieszani byli oboje w medialne sprawy. Rozpoznawalna twarz nie była takim plusem, jak na początku myślała.
Niezręczną gadaninę szefa oddziału olała, traktując to w głowie z wyższością - gościu nie był dobrze dostosowany do interakcji z ludźmi, więc tylko utwardziła sobie w głowie wizję dominacji R&C nad Kaveltach. W atrium rozglądnęła się, cmokając na wystrój, po czym z wyraźną niechęcią złożyła bezpiecznie sprzęt, broń układając na wierzchu. Poczuła się naga, w duchu zaciskając kciuki, by ochrona stacji, ani nikt tutaj nie dowiedział się za prędko o jej biotyce. Strikera ukrytym asem były mięśnie, u niej implant w głowie, a im dłużej będą myśleć, że jest bezbronna, tym lepiej dla niej.
Zanim ruszyła za asari do kogoś, kto ma na imię Chaz (nie była pewna, czy to ich klient, czy to tamten Gauthier jest ich przykrywką, ale nie pytała), puściła współczujące spojrzenie Kiru. Z drugiej strony - rozumiała doskonale, bo sama na samym początku ich znajomości zerwała się przerażona. Ba, nawet czasami nadal miała odruch, gdy nie widziała jej dłuższy czas. Dla Mili Kroganin wyglądał parszywie, a co dopiero przedstawiciel rasy, której nazwa brzmiała jej, jak egzotyczny gatunek bizonów, czy żubrów.
Dreptając wraz ze Strikerem za asari, początkowo zmarszczyła brwi na jego dziwny tekst, ale pewność, z jaką to mówił, skłoniła ją do tego, że i ona odrobinę dołożyła do tej malutkiej szopki. — Tylko ze słyszenia — odparła, spoglądając na ochroniarkę z udawanym podziwem. — Reputacja ich wyprzedza. Słyszałam, że mają luksus wyboru płotek, które chcą ich wynająć. Nie dziwię się, że mają taki sprzęt.
Kiru zazwyczaj nie bywała w tej lepszej części Omegi, do której właśnie zmierzali. Za dużo ochrony i za mało okazji by realnie coś zarobić ponieważ mieszkańcy zazwyczaj korzystali z usług większych firm ochroniarskich. Słowem powinni jak najszybciej zgarnąć kontakt i wyruszyć w dalszą drogę, zanim ochlapie ich bagno sektora prywatnego.
Sugestia ochroniarza, że powinna zostać na zewnątrz bo może wystraszyć klientów, nieco ją zaskoczyła. Można by pomyśleć, że bawiła na Omedze już wystarczająco długo by jej wygląd nie był już tak szokujący. Poza tym perspektywa zastania w tyle podczas gdy inni ruszą na spotkanie z kontaktem nigdy nie należała do najbardziej kuszącyh. Na końcu języka miała, że tutejsi mieszkańcy najwyraźniej są ulepieni ze znacznie gorszej gliny niż cała reszta stacji, ale ostatecznie machnęła na to ręką. Jeśli zaczęłaby wykłócać się o prawo do wejścia nie tylko zmarnowaliby mnóstwo czasu, ale pewnie też zrazili kontakt, z którym mieli przecież współpracować. Słowem gra nie była warta przysłowiowej świeczki, a Kiru nie miała przecież pięciu lat by nie mogła zostać przez chwilę sama na zewnątrz. - W porządku, ale utrzymujmy stały kontakt radiowy na wypadek gdyby ten cały Gauthier chciał coś jeszcze ustalić przed wylotem – odpowiedziała. Już i tak chyba robiła tutejszej ochronie wystarczającą uprzejmość, że nie awanturowała się przy wejściu. Zatem raczej nikt nie powinien mieć jej za złe, że chciała być na bieżąco ze wszystkim co mogło dziać się z klubie – Dobra, zbierajcie się, nie każmy Hemerze na nas czekać.
Tarcze; 1001, koszt odnowienia 10 PA
Omni: Bonus do tarcz 15%, premia tech 20%
Pancerz: 800
+5% od obrażeń od mocy
szansa na powalenie zmniejszona o 5%
+10% do obrażeń przeciwko pancerzom
+5% do obrażeń od broni
+5% do celności broni
- Totalnie ją popierdoliło. Jest poza kontrolą - przewróciła oczami na komentarz Lyssy, mówiąc to bez większego zaangażowania. Szybko jednak urwała ten temat. Nie mówiła już nic więcej przy tym całym spotkaniu, bo i nie było o czym. Zastanawiała się jednak tylko czym jest ten cały szwajcarski, i czy to dobrze, że ser taki jest, czy źle. Potem sprawdzi to w Extranecie. O, albo zapyta Mili.
Miała cztery godziny do zmarnowania. Pierwotnie planowała rozejść się i znaleźć sobie jakąś kawiarenkę, czy inne "przytulne" (jeśli taki przymiotnik istniał na Omedze) miejsce, ale zaproszenie od Mili wyprzedziły jej chęć izolacji i spokoju. Przyjęła je, dochodząc do wniosku, że "w sumie czemu nie". Jej plan wypicia samotnie kawy został jednak częściowo zrealizowany, bo wiadomość nadeszła po trzydziestu minutach, ale odnalezienie się nie zajęło im za długo, bo Mila była bardziej niż chętna, by po prostu do niej dołączyć. Usiadły więc przy kawie, i zaczęły plotkować i gaworzyć jak stare przyjaciółki. Czy znały się jakoś długo? NIe, niekoniecznie. Czy utrzymywały stały kontakt? Mniej-więcej. Na pewno D'veve była jej bardzo wdzięczna za wcześniejszą pomoc, a uczestniczyły już razem w tylu szalonych operacjach, że Mila była pewną...stałą w jej życiu. To jest, wiedziała czego po niej się spodziewać, i że współpracuje im się w miarę dobrze.
Nie mówiła o sobie za dużo, bo też nie było co mówić. Głównie egzystowała. Czasem gdzieś wyszła, czasem nawet się szlajała, ale nie miała szczególnych przygód z tych momentów. Zlecenie było wyrwaniem się z marazmu, o czym też wspomniała.
- Mi dwa razy nie musisz powtarzać. Zapadł się po ziemię po Mindoirze, i teraz nagle się pojawia, i to znowu w towarzystwie Strikera - odpowiedziała natychmiastowo - Wiem, że ma jakieś swoje turbulencje, ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby znowu coś miało się odjebać - mówiła to dość...luźno, bez konspiracyjnej atmosfery, czy ciągłego oglądania się za siebie. Czy była przekonana, że będzie źle? Nie. Czy wszystko w niej krzyczało, że może być źle? Tak. Nie mogła z tym za dużo zrobić, ale skoro słoń w (akurat innym) pokoju został zaadresowany, to powiedziała to na głos.- Ta, będę patrzeć. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że to nie paranoja, jeśli Przymierze serio może cię zdalnie zabić. - parsknęła śmiechem z własnego żartu.
- Ta, uh. Podpowiedź od ex-striptizerki, jeśli już będzie naprawdę źle, po prostu uśmiechaj się i kiwaj głową. A jak to nie pomoże, to graj na czas. A jak TO nie pomoże, to masz moje błogosławieństwo, by mu jebnąć - uśmiechnęła się.
Miała nadzieję, że nie pójdzie tak źle i że nie będzie trzeba go bić, ale chciała, by koleżanka wiedziała, że ma jego wsparcie, gdyby coś miało jednak się wydarzyć.
Nie musiała jakoś specjalnie się ubierać. Wystarczyło wziąć swój sprzęt i stawić się na miejscu, i dokładnie to zrobiła, docierając na miejsce razem z koleżanką, z którą wcześniej musiała i tak pójść na małe zakupy. Ona wyposażyła się w ubrania, D'veve zaś...w trochę więcej gumy do żucia.
Sprawa została przedstawiona dość szybko. Kiru nie wchodzi, bo wygląda zbyt egzotycznie. Oni za to tak. Dołączyła do Karajeva bez zbędnych słów, puszczając balona z gumy, gdy wchodziła do windy. Postanowiła na razie nie rozmawiać z Karajevem o jego "prywatnych" sprawach. Miejsce na to na pewno znajdzie się później.
Była "ochroniarzem". Wystarczyło po prostu...wyglądać groźnie.
VIKTOR, ISHA
Turianin obrzucił spojrzeniem Kiru, najwyraźniej w duchu zgadzając się ze słowami Tewersa, po czym machnął ręką, pośpieszając dwójkę uzbrojonych ochroniarzy. Viktor i Isha nie wyglądali tak, jak przedstawiciele Kaveltach Sec. Nie mieli idealnie pasujących do siebie pancerzy w tych samych kolorach i oznaczeniach, ich uzbrojenie pochodziło z zupełnie innych zakątków Drogi Mlecznej. Wyróżniali się, idąc ramię w ramię z prowadzącym ich turianinem, ale najwyraźniej nikomu z Kaveltach to nie przeszkadzało.
Przecięli wypełnione skrzyniami atrium dochodząc do pary drzwi naprzeciwległych do tych, którymi weszli do środka. Gdy skrzydła rozsunęły się przed turianiniem, znaleźli się wewnątrz standardowej, małej windy. Jak na standardy Omegi, była dość nowa i czysta. Lśniące w niej holograficzne przyciski świeciły się na czerwono, póki turianin nie przyłożył do panelu swojego omni-klucza, zabarwiając je zielenią.
Wybrał ostatnie piętro, a kabina ruszyła cicho w górę.
Huk elektronicznej muzyki wdarł się do ich uszu gdy winda wypluła ich na najwyższym piętrze, prosto w trzewiach klubu "Euforia". W jednej chwili zrozumieli, dlaczego Kiru mogłaby w tym miejscu wzbudzić popłoch. Lokal przypominał bardziej eleganckie miejscówki dla bogatych prosto z Nos Astry niż cokolwiek, co mogła zrodzić Omega. Wnętrze było skryte w półmroku, ale wypełniające Euforię loże lśniły neonowymi kolorami odbijającymi się od nieskazitelnej, błyszczącej podłogi. Sporadycznie, klienci przechodzili tam i z powrotem, zataczający się, śmiejący i pijani - od wszystkich jednak wręcz śmierdziało przepychem.
Gdy ruszyli wgłąb klubu, spostrzegli uzbrojonych ochroniarzy. Ubrani w dyskretne, czarne garnitury, na plecach mieli przytroczone karabiny szturmowe. Intensywna ochrona, prywatne lądowisko - wszystko wskazywało im na to, że klienci Euforii nie podróżowali ulicami Omegi jak zwykli mieszkańcy i nie bez powodu.
- Lubią dreszczyk emocji - rzucił ku nim turianin, ni stąd, ni zowąd. Krzywy uśmieszek pojawił się na jego twarzy gdy zmierzył ich wzrokiem. Euforia nie przypominała żadnego miejsca, które dotychczas widzieli na Omedze. - Pewnie myślą, że bawią się w środku jakiejś wojny gangów. Założę się, że żadne z nich nawet z bliska nie widziało ulicy.
Wyminęła ich kelnerka - kuso ubrana asari miała na sobie coś, co przypominało strój kąpielowy. Docierając do loży numer siedem, zajrzała do środka, westchnęła lekko i odwróciła się, ruszając w drugim kierunku.
W bliźniaczym geście, turianin doprowadził ich do loży siódmej, ciężko westchnął i odwrócił się. Gdy zerknęli do środka, dostrzegli stół zawalony pustymi naczyniami, czyjąś torebkę wciśnięta w miękkie obicie kanapy, oraz ani jednej, żywej duszy.
- Panienka Gauthier zapewne bawi się w basenie - oznajmił, wskazując im ręką alejkę między lożami, która prowadziła do wielkiego patio. - Powodzenia - dodał lekko sarkastycznie, opierając się plecami o lożę i wskazując im, by wyszli tam sami. Patio okazało się częścią dachu, która nie była zadaszona. Klub pod gołym niebem na dowolnej planecie oferowałby widok na gwiazdy, na Omedze jednak wydawał się otoczony konstrukcjami wydrążonej asteroidy i pomarańczowym blaskiem sączącym się z budynków. Euforia w tym miejscu zdawała się dotykać krajobrazu stacji, tworząc brudny, nietypowy kontrast.
W sercu patio znajdował się basen. Rozświetlony pomarańczowymi neonami, chował kilka osób sączących drinki podawane z postawionego kilka metrów dalej baru. Na samym środku wodnej tafli dostrzegli kobietę - unosiła się w wodzie, z kolorowym drinkiem w dłoni. Rozmawiała o czymś z pływającą obok asari, która potakiwała jej i uśmiechała się w sposób, w jaki robiły to eks-striptizerki. --KIRU
W miarę, gdy czwórka członków ich zespołu rozchodziła się prowadzona przez dwójkę ochroniarzy, Tewers przyglądał się nieskrępowanie Kiru. Widziała w jego spojrzeniu nutkę poczucia winy - być może zauważył myśli, które przemknęły przez umysł yahganki nim postanowiła powstrzymać się przed ich zwerbalizowaniem.
- Ta Gauthier - wtrącił, choć Viktor i Isha dawno już ruszyli do windy i nie mieli jak ich usłyszeć. Przestąpił z nogi na nogę i uśmiechnął się lekko, nerwowo.
W jego skrępowaniu Kiru dostrzegła nie tyle brak profesjonalizmu czy niemożność rozmawiania z drugim człowiekiem. Wydawał się skrępowany nią. Nawet na Omedze, wciąż z łatwością mogła znajdywać ludzi, którzy nigdy w życiu nie widzieli yahga i nie potrafili powstrzymać się przed wyraźnym tego pokazaniem.
- Wybacz, że musisz tutaj zostać. Nic cię nie omija - zapewnił ją, zerkając na pakujących sprzęt Charlesa i Mili pracowników. - Do Euforii przychodzi banda nadętych dupków, dla których bawienie się na Omedze to ekstremalny sport. Lubią krajobraz, ale wolą, żeby Omega trzymała się z dala od nich, jeśli rozumiesz, o czym mówię.
Drzwi zamknęły się za pozostałymi, pozostawiając niezręczną ciszę pomiędzy nimi. Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę, przyglądając się Kiru ukradkiem. Widziała, że na końcu języka miał pytania, które zwykle zadawali jej inni. Czym jesteś? Skąd pochodzisz? Pozwolił, by cisza między nimi utrzymywała się jeszcze przez kilka sekund, nim wreszcie ciekawość w nim zwyciężyła.
- Czy jesteś tu z własnej woli? - spytał ostrożnie, przyglądając jej się wnikliwie.
--MILA, CHARLES
Asari poprowadziła ich w stronę jednych z bocznych drzwi. Atrium przypominało węzeł komunikacyjny, z którego odchodziło wiele różnych odnóg. Przejście, przez które przeszli, ujawniło im długi korytarz sięgający wgłąb Euforii. W przeciwieństwie do wypełnionego pracownikami - oraz skrzyniami - pomieszczenia, które zostawiali za sobą, w korytarzu nie było absolutnie nikogo.
Nela prychnęła coś pod nosem na pytanie mężczyzny. Striker dobrze odgrywał swoją rolę kompletnego świeżaka, kobiecie płacono jednak na tyle, by powstrzymała się przed ciętym komentarzem, czy choćby odpowiedzią.
Dopiero słowa Račan wydobyły z niej westchnienie.
- Nie pracujemy dla płotek - mruknęła w odpowiedzi. Zrobiła to w sposób spokojny, neutralny, ale Mila wiedziała, że nastąpiła asari na odcisk.
Nela stanęła przed jedną parą drzwi. Ten poziom wieży wydawał się całkowicie odcięty od pozostałych i przeznaczony do użytku prywatnego - nic nie było podpisane, a wokół nie kręcił się nikt niepowołany. Sięgnęła do panelu nieoznakowanego przejścia i otworzyła je przed nimi. Machnęła ręką do kogoś w środku, wycofując się i wpuszczając ich do środka.
W powietrzu unosił się słodki zapach dymu, przywodzący na myśl kadzidełka - kompletnie odmienny od papierosów, które zwykle popalał Striker. Szybko zorientowali się, że znaleźli się w jakiegoś rodzaju pracowni. Sporej wielkości gabinet mieścił biurko i fotel schowany za nim, ale też rzędy wieszaków z ubraniami, manekiny krawieckie, oraz tuby nawiniętych materiałów ułożone w rzędzie pod jedną ze ścian. Po bokach widzieli przejścia do przystających do gabinetu pomieszczeń.
- Ach, moi "cywile". - mężczyzna odsunął się od biurka, nakreślając palcami apostrofy w powietrzu gdy przywitał się z nimi z nutą ironii. Chaz wstał z fotela, obchodząc mebel by przywitać się z gośćmi. Był chudy, wysoki, z rodzaju tych, którzy nigdy w życiu nie mieli na sobie pancerza. Elegancki garnitur, który miał na sobie, nie był skrojony na Ziemską modłę - ciemnoszary, przypominał uniform inspirowany turiańskimi mundurami galowymi, choć żadne z nich nie znało się na modzie wystarczająco by określić, czy było to nowoczesne, czy kiczowate. Z pewnością dodawało mu jednak charakteru.
Stanął przed nimi, przez chwilę przyglądając im się od stóp do głów. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia, ale jednocześnie w oczach błysnęła troska.
- Wyglądasz na doskonałego kucharza - uśmiechnął się bez wesołości do Strikera, podpierając boki dłońmi. - Więziennego.
Odwrócił się na pięcie, ruszając do jednego z wieszaków ubrań.
- Na Hemerze oczekuje się od ludzi pewnej prezencji. Przygotowałem dla was garderobę - oznajmił, nie pytając ich o zdanie ani o pozwolenie - tylko zaczynając zdejmować ubrania z wieszaków. - Panna Gauthier zgodziła się dobrodusznie podzielić swoją garderobą z poprzedniego sezonu. Widzę jednak, że... nie wszystko będzie pasować.
Zerknął na Račan z nutą zmartwienia, najwyraźniej oceniając jej mięśnie - których z pewnością Gauthier, kimkolwiek była, nie miała. Wcisnął Charlesowi elegancki uniform, który wyglądał, jakby miał na niego pracować - a zarazem być kompletnie niepraktycznym w kuchni, po czym zaczął wybierać odpowiednią sukienkę dla Mili.
Uśmiechnął się pod nosem słysząc reakcje ich przewodniczki. Po słowach Mili musiał przez chwilę walczyć z mięśniami twarzy. Mógł się spodziewać, że subtelność nie jest jej najmocniejszą stroną. Odpowiedzi Asari też się nie spodziewał. Odprowadził ją wzrokiem.
- Szybko poszło. - Powiedział lekko zdziwiony gdy wchodzili do pomieszczenia. Wydawało mu się, że są bardziej profesjonalni. Ewentualnie trafili na podatną jednostkę na atakowanie reputacji. Szybko jednak zapomniał o wszystkim gdy cała jego koncentracja skupiła się na ostrym zapachu atakującym jego nozdrza. Palił dziwne rzeczy, ale ten zapach był mu obcy.
Rozglądał się po pracowni lekko zafascynowany jego wyposażeniem. Nie mówiąc już o zapachu, który unosił się w powietrzu. Miał przebłyski z czasów pracy dla korporacji. Źle to wspominał. W tym momencie po prostu starał się cieszyć z tego, że znowu mógł być turystą wśród wyższych sfer.
Spojrzał na Chaza, a na twarzy starał się mieć kordialny uśmiech. Już wiedział, że cała ta interakcja pozostawi na jego psychice kolejne pękniecie. Wciąż lepiej niż Karajev. On Musiał się użerać z tymi prawdziwie obrzydliwie bogatymi dziadami. Im przyszło walczyć z lokalnym księciem usług krawieckich.
- Nie uwierzysz, ale właśnie dlatego dali ten przydział. - Lekko zmrużył oczy przyglądając się mężczyźnie dalej z tym samym uśmiechem. Coś takiego to zazwyczaj nigdy nie był przypadek. To była zapowiedź. Zapowiedź tego, że pewnie jest w dwa razy większym głównie niż mu się wydawało. Paranoja powoli stawał się jego najlepszym przyjacielem.
Śledził go wzrokiem gdy wybierał im odzienie. Najpierw chciał parsknąć śmiechem gdy usłyszał, że ciuchy mogą nie pasować na Milę ale zamiast tego zamilkł.
- Panna Gauthier? - Zapytał. W jego głosie można było wyczuć nutkę lekkiego stresu. Po chwili jednak westchnął zmęczony. - Kurwa. Mamy przejebane.
Oparł dłonie o boki i spojrzał w sufit. Westchnął kolejny raz zabierając uniform od mężczyzny. Były dwie opcje. Albo ich klient był zmodyfikowanym genetycznie produktem jakiejś bogatej rodziny albo zmodyfikowana operacyjnie kobieta w sile wieku. Cokolwiek z tego miało się trafić zapowiadało tylko problemy. Na tyle ile znał Viktora, wiedział jedno na pewno. Nie przepuści szansy. Pamiętał jak leżał na stole operacyjnym podczas ataku psychozy, a on próbował nieśmiałego podrywu na kobiecie która go operowała.
- Proszę nie bądź hetero.
Powiedział pod nosem.
- Masz jakieś olejki do brody i perfumy? Ewentualnie jakieś podstawowe przyrządy żeby się ogarnąć, Manager of Excellence? Nie spodziewałem się, że będę musiał wyglądać jak z popisów lądującego ogona krewetki w kieszonce.
Rzucił dość pasywnie-agresywnie. Zresztą Chaz pewnie musiał i tak spędzić więcej czasu na szykowaniu przyszłej kochanki Gauthier. Teraz naprawde sie zastanawial czy za chwilę nie wyląduje na prawdziwej kuchni i będzie musiał mówić “tak, chef”.
Prawdziwy spektakl.
To przeszło Viktorowi przez głowę, gdy drzwi klubu stanęły przed nim otworem. Spektakl świateł, dźwięków, ruchów, mieszanka hormonów i rozrywkowej chemii. Wszystko było błyszczące, kolorowe, lecz przede wszystkim drogie. W pierwszej kolejności przez tę kluczową różnicę klub lokal wydawał mu się twierdzą blichtru, oazą na pustyni Omegi, lecz po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że kontrast był tak naprawdę blady. Pomijając pretensjonalność, ludzie tutaj szukali tego samego co w obskurnym klubie o technopunkowej stylistyce, gdzie za kilka kredytów można było napić się wątpliwej jakości destylatu, wciągnąć wątpliwej czystości krechę i znaleźć miłość na jedną noc. Wątpliwie bezpieczną.
Ich przewodnik na szczęście okazał się typem rozmownym, nie z tych zimnych profesjonałów co przypominali roboty, bez słowa, sztywno wykonując rozkazy.
- Amen, bracie- westchnął szczerze, po czym rzucił z lekkim uśmieszkiem- Skoro tak lubią dreszczyk emocji, to trzeba było wpuścić z nami naszą koleżankę.
Lekki ton miał wskazywać, że żartuje, rzecz jasna. Doskonale rozumiał przemyślenia turianina, pewna nić porozumienia mogłaby zostać zawiązana.
- Jak masz w opór hajsu i wszystko co potrzebne podane na tacy, to szukasz wrażeń. Pewnie brudy Omegi i wojna gangów to dla niejednego tutaj power fantasy, które sobie kupuje, tak by nie ubrudzić rąk.
Skłamałby jednak, gdyby powiedział, że nie miał ochoty zabawić się w takim klubie. Zadania jak to były dla niego jedyną okazją na przebywanie w takich miejscach, a z jego stanem konta mógł sobie zrobić imprezę w domu, włączając radio i pijąc kolorowe trunki z tej otwartej 24/7 sieciówy z żabą w logo.
Westchnął ponownie na widok mijającej ich kelnerki. Dlaczego asari były tak popularnym wyborem na obiekt seksualny wciąż było dla niego zagadką. Przez myśl mu przeszło jednak, że nigdy nie widział otyłej asari. Postanowił zwerbalizować te myśli.
- Lubisz asari?- rzucił w kierunku ich przewodnika- Jak to jest, że mamy taką nadreprezentację gatunku niebieskich w tego typu zawodach? Wiecie, modelki, striptizerki, kelnerki, tam gdzie sprzedaż w ładnym opakowaniu jest mocnym atutem.
Dał im chwilę pauzy na reakcję, zanim kontynuował.
- Rozumiem zawody gdzie przydaje się biotyka. Naturalne predyspozycje. Ale co ma biotyka do naszego tematu? Czy biotycy mogą wpłynąć na drugą osobę by wydać się bardziej atrakcyjnym? Isha?
Tu spojrzał na swoją koleżankę z oddziału. Tak po prawdzie nawet interesował go temat, ale też chciał sprawić pewne wrażenie na ochronie. Pewien luz zawsze się przydawał na wypadek, gdyby któryś z tych kolesi był nerwowy i trigger happy. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Po dotarciu do loży spojrzał mimowolnie na Ishę. Kilka sygnałów, takich jak przyjmowanie gości w basenie, określenie "panienka" i sama lokalizacja stworzyły mu obraz pannicy, córki miliardera, która za plecami tatusia czy tam mamusi pragnie odwalić numer i przeżyć dreszczyk emocji. A to mogło oznaczać kłopoty, zarówno od niej, jak i od potencjalnego rodzica, który prędzej czy później dowie się o sprawie.
Dotarli jednak w końcu do basenu. Musieli wyglądać dziwnie, w pancerzach pośród ludzi w strojach kąpielowych, niczym nurkowie głębinowi wychodzący na plażę. Musiał przyznać jednak, sam miał ochotę wskoczyć do basenu i zrelaksować się porządnie. Niestety, był w pracy. Zerknął na turiańskiego ochroniarza, jakby sprawdzając, czy ten ich zaanonsuje. A przy okazji wyjaśni się, która z tych dwóch panien to Gauthier.
Posłusznie ruszyła z resztą ekipy, nieszczególnie odstając od Karajeva jeśli chodziło o tempo, czy rozmowność. Nie odzywała się praktycznie w ogóle, nie wiedząc za bardzo jaka będzie tu panować atmosfera, i czy goście z tej firmy będą równi, czy też może irytujący. Wolała nie wchodzić im jednak w drogę, więc nie zagajała, zamiast tego obserwując wnętrze.
Znała ten klub. Nie z pamięci, warto wspomnieć, tylko z doświadczenia. Bo kiedy pracowało się w klubach i przyjmowało się różne roboty, to takie miejsca stawały się takie same. Różniła się tak naprawdę tylko klientela - biedniejsi byli bardziej hardcore, bo nocne życie było ich życiem, i nie znali innego. Bogacze zaś traktowali to jak o wiele większą zabawę, było w tym często mniej desperacji, a więcej...fałszu. Udawania kimś, kim się nie jest, i szukania dreszczy. Gdyby miała zrobić porównanie, powiedziałaby, że to trochę jak wyścigi, ale biedni jeżdżą bez pasów, bez hamulców, i bez ubezpieczenia zdrowotnego, a bogaci...mają to wszystko, i więcej. Zawsze mogą się wycofać. Powiedzieć "kurwa, sorry, tato, może i moja koleżanka przedawkowała, ale zamieciesz to pod dywan?", a potem wyparować i nie ponieść żadnych konsekwencji.
Czy Isha miała takie historie? Może. Nigdy o nich nie opowiadała, ale jeśli Karajev na nią spoglądał, to mógł dostrzec, że miała do powiedzenia sporo rzeczy, których teraz nie mówiła.
- Nie wiem, czy chcieliby zamieniać niegroźny clubbing w Safari - zaśmiała się na komentarz Karajeva o wpuszczeniu Kiru. - Tak to się nazywa, nie? Bogaci ludzie z grubymi wąsami strzelający do słoni? - nie żeby ona widziała tak Kiru. Wręcz przeciwnie, nawet ją ceniła, ale wiedziała, że oni mogliby tak to potraktować. Albo zesraliby się ze strachu i ochrona by ją zabiła, bo ktoś się spłacze. Jedno z dwóch.
Czasem zdawało jej się, że na świecie jest praktycznie taka sama ilość ludzi zastanawiających się czemu Asari są uważane za atrakcyjne, co ludzi, którzy mieli je za atrakcyjne. Viktor miał pewne przemyślenia na ten temat, a D'veve, jako drużynowa reprezentantka "niebieskich" czuła się wezwana do akcji.
- Cóż, mamy całkiem ładne opakowania - powiedziała z cichym śmiechem, jakby to określenie było dla niej jakoś zabawne. - Atrakcyjniejszym nie. Choć są tacy foliarze, którzy myślą, że używamy naszych zdolności Łączenia, by każdy z was postrzegał nas jako wyglądające inaczej zależnie od waszej rasy. Widziałam kiedyś takie forum, gdzie o tym gadali. Dziwna sprawa - pokręciła głową. - Ale jeśli chodzi o biotykę, to...prześpij się kiedyś z którymś, zobaczysz. - puściła do niego oczko, dyskretnie sugerując, że nigdy nie było mu dane odkryć skąd biotycy mają taką reputację.
Gdy byli już przy basenie, głośno odetchnęła, gdy Gauthier w końcu się znalazła. Jej także nieszczególnie się to podobało, dlatego odwzajemniła sekundowo spojrzenie partnera. Widząc, że ten nie kwapi się, by zagadać, a przewodnik postanowił ich porzucić, zbliżyła się na parę kroków. Liczyła na to, że zostanie zauważona, ale jeśli tak nie będzie, to po prostu odchrząknie.
- Przepraszam, nie zostaliśmy poproszeni, by brać stroje kąpielowe. Dresscode'y... - zażartowała, przyjmując dość podobny uśmiech do jej koleżanki. - Byliśmy...oczekiwani, tak?
- Rozumiem - skinęła głową. Owszem zdarzało jej się już bywać w bardziej eleganckich zakątkach galaktyki, ale zazwyczaj robiła to w charakterze albo zgłoszonego wcześniej ochroniarza albo tamtejsza ochrona dostawała cynk, że ktoś taki jak ona pojawi się w okolicy - Przypuszczam, że większość z nich nigdy nie widziała yagha na żywo, a jeśli widzieli to pewnie nie chcą tego powtarzać.
Następne pytanie człowieka sprawiło, że niemal zamarła ze zdziwienia. Czy on ją właśnie zapytał, czy porwano ją z rodzinnej planety?
Zdaje się, że nikt jeszcze temu osobnikowi ręcznie nie wytłumaczył, że jeśli nie ma się nic mądrego do powiedzenia to najlepiej milczeć. Kiru już dawno przyzwyczaiła się do życia poza Parnackiem, więc takie głupie pytania nie wywoływały u niej nic poza lekką irytacją. Jednak gdyby ten ochroniarz trafił na innego yahga, takiego którego porwano niedawno, mogłoby się to dla niego źle skończyć. Niestety skoro mieli z tymi ludźmi na razie pracować, trud tej edukacji będzie musiał wziąć na siebie ktoś inny. - Pewnie, że wolałoby się leżeć gdzieś na plaży i sączyć drinka z palemką, ale rachunki same się nie opłacą. - odpowiedziała postanawiając przyjąć taktykę rżnięcia głupa. Przy odrobinie szczęścia człowiek właściwie odczyta tę odpowiedź i nie będzie drążył tematu. W sumie nawet rozumiała, że ciekawość zżera, ale średnio miała ochotę opowiadać historię swojego porwania dopiero co poznanemu gościowi, na kilka minut przed wylotem na misję. - Po za tym to robota jak każda inna. - wzruszyła ramionami, decydując się skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory. - A wy, byliście kiedyś na Hemerze?
Tarcze; 1001, koszt odnowienia 10 PA
Omni: Bonus do tarcz 15%, premia tech 20%
Pancerz: 800
+5% od obrażeń od mocy
szansa na powalenie zmniejszona o 5%
+10% do obrażeń przeciwko pancerzom
+5% do obrażeń od broni
+5% do celności broni
Najpiękniejsze w wypowiedzi Mili, kiedy to nazwała klientów "rywalizującej" ekipy płotkami było to, że nie do końca mówiła to z przekąsem. W jej głowie, to słowo miało oznaczać ni mniej, ni więcej grube ryby, więc użyła słowa płotka. Ukąszenie okazało się być jednak dosyć satysfakcjonujące, na tyle, by połechtać jej ego, że zaszła komuś za skórę. Przez resztę drogi, notując tylko w głowie ściągnięty uśmiech Strikera, zastanawiała się, czy używała słowa płotka przez całe swoje życie źle, czy to asari ma wydumane poczucie własnej wartości i jej definicja tej metafory jest uwłaczająca takim płotkom jak ona.
Po wkroczeniu do sugerowanego pomieszczenia, w nozdrza Mili uderzył ją mocny zapach kadzidełek. Kaszlnęła i fuknęła raz czy dwa, wyrażając w ten sposób swoją dezaprobatę, ale z ciekawością rozglądnęła się po, jak było prawdopodobnym - pracowni krawieckiej. W pierwszej sekundzie Chaz, jak domniemała, był owym klientem, ale kobieta szybko skumała, że to był tylko punkt na ich drodze i nadal nie było dane poznać jej kata. To zaś, co jej się nie spodobało, to spojrzenie oceniające niczym stara baba oglądająca tuńczyka na straganie. Skrzywiła się lekko, ale zaraz parsknęła śmiechem, gdy skomentował wygląd jej kompana w niedoli. Pasowało.
— A co, znasz? To może chociaż powiesz, czy znośna — odparła, gdy usłyszała Charlesa dotyczący tego, z kim mają do czynienia. Zniosła także zmartwione spojrzenie Chaza, który studiował jej aparycję kloca, kiedy kolejny komentarz wymksnął się Strikerowi. — A mogliście wybrać asari, to by wszystko pasowało — rzuciła najpierw z przekąsem do krawca, nim odezwała się do mruknięcia pod nosem Strikera, które wydawało się, że dobrze usłyszała. — Ja? Nie mam preferencji. I tak dobrze mi się trafiło, że nie muszę użerać się z obleśnym geriatrą. Sadystyczne socjopatki są lepszą perspektywą. Znaczy, bez obrazy, pewnie nie jest, po prostu już wolę ładne socjopatki, niż starych dziadów. Nie, będę w tym wyglądać i chodzić jak jakiś kloc — dorzuciła na koniec, odtrącając któryś z wybór Chaza. W końcu dobrała coś, co wyglądało chociaż odrobinę dobrze na niej - stonowana, zielona kiecka sięgała jej lekko za kolana, ale pozwalała na swobodę ruchu dzięki wcięciu z boku. Trochę obcisła u góry, na dole luźniejsza, odkrywała oliwkowe ramiona. Do tego postarała się znaleźć jak najmniejsze obcasy, a najlepiej to coś, co nie miało obcasów. I tak oglądając się w lustrze, trochę zaczerwieniła się na policzkach. Nie była przyzwyczajona do czegoś tak... eleganckiego, jak na nią oczywiście. Tylko twarz nadal była raczej prosta, trochę poorana i w profesjonalnym świetle pełna niedoskonałości, podobnie do fryzury. — Kiru by w tym lepiej wyglądała — zażartowała.
VIKTOR, ISHA
Ich przewodnik pokiwał głową, zgadzając się ze słowami Viktora. Omega miała swoją renomę - w zdecydowanie głównej części niepochlebną, ale trzeba było przyznać, że w niewielu innych miejscach gatunki mieszały się tak swobodnie. Na Ziemi patrzono na turian spode łba. Ludzie nie byli mile widziani na Palavenie. Na Illium, pomimo pozornej nieprzynależności do żadnej z ras, dominowały asari oraz gatunki, które miały więcej czasu na swobodne zwiedzanie galaktyki.
Omega zaś była domem dla wszystkich, którzy nie znaleźli sobie miejsca nigdzie indziej. Na swój sposób było to dość pokrzepiające.
- A bo ja wiem? Ja tam wolę salarianki - machnął ręką, obracając się i zerkając przez ramię na idących za nim. - O to pytaj swoją koleżankę. Chyba zna temat.
Dowcip o foliarzach sprawił, że mężczyzna zaśmiał się krótko - na tyle cicho, że niemal ten dźwięk zlał się z odgłosami muzyki. Zarówno D'veve, jak i Karajev, wykryli nutkę nerwowości, jakby sam nie do końca wierzył, że nie było w tej teorii niczego na rzeczy.
Ochroniarz pozostał przy loży po wskazaniu im kierunku, w którym powinni się udać. Gdy przeciskali się między plączącymi w korytarzu ludźmi, pomachał im zachęcająco, opierając się plecami o półściankę z numerem siedem wymalowanym na metalowej powierzchni. Wyraźnie pokazywał im, że nie zamierza się dołączać - i z panienką Gauthier musieli sobie poradzić sami.
Z daleka obie z kobiet wyglądały podobnie, choć nie mogły bardziej różnić się pod względem fizjonomii. Ich pewne siebie sylwetki, wyprostowane ramiona, uniesione podbródki. Ich beztroskie gesty, rozlewające drogie drinki prosto do wody. Perlisty śmiech rozbrzmiewający w powietrzu i mknący ku brudnemu krajobrazowi Omegi. Obie musiały opływać w pieniądzach.
Dopiero gdy podeszli do krawędzi basenu, różnica okazała się tak oczywista, że oboje ją dostrzegli.
Asari nie tyle opierała się nonszalancko o krawędź basenu, co się w nią wciskała. Jej głowa kiwała się z entuzjazmem zbyt wielkim, by był prawdziwy. Usta permanentnie rozchylone były w uśmiechu w niemal wytrenowany sposób. Jasnym było, że w tym miejscu nie posiadała żadnego, realnego autorytetu. Była tylko akcesorium.
Gauthier unosiła się na wodzie otoczona burzą swoich ciemnych włosów, które w pomarańczowym świetle wyglądały na ogniste. Woda opływała krągłości jej szczupłego ciała, którego fragmenty chowały drobne, wydzielane z biczy wodnych bąbelki. Na pierwszy, kłamliwy rzut oka wydawała się całkowicie naga, jakby jej ogniste włosy były jedynym, czego potrzebowała. Dopiero gdy podeszli bliżej dostrzegli, że miała na sobie obcisły strój kąpielowy, kuso wycięty - w kolorze cielistym, prawie idealnie zlewającym się ze skórą.
Gauthier uniosła spojrzenie na dwójkę przybyłych. Cokolwiek mówiła do niej asari, gdy tylko uwaga kobiety przeniosła się na kogoś innego, jej towarzyszka umilkła. Panienka uśmiechnęła się szerzej, jej wzrok przemknął przez Ishę i zatrzymał się na stojącym nieco z tyłu Viktorze.
- Nareszcie jesteście! - ucieszyła się, prostując w basenie. Mokre włosy przylgnęły do jej ramion gdy znalazła oparcie w dnie. Resztka drinka w jej szklance zachlupotała, wylewając się do wody.
Asari umknęła, dyskretnie przesuwając się wzdłuż krawędzi basenu. Gauthier przechyliła trzymane naczynie, upijając solidnego łyka i tym samym dopijając zawartość. Kropelka bursztynowego alkoholu spłynęła po jej brodzie. Czknęła cicho, choć bezwstydnie.
- Przynieś mi następnego - rzuciła niedbale do D'veve, wciskając pustą szklankę jakiemuś ewakuującemu się z basenu mężczyźnie. Jej głos drżał lekko, był głośny, jakby była podpita. Przeniosła swój wzrok na Viktora i uśmiechnęła się szelmowsko, przekrzywiając głowę.
- Kto powiedział, że potrzebujecie strojów kąpielowych? - cmoknęła, odsuwając mokre włosy z czoła. Kropelki wody osiadały na jej ramionach i dekolcie. W środku basenu była nieuchwytna - zbyt daleko, by któreś mogło sięgnąć ją z brzegu. Zadarła głowę, mierząc Viktora spojrzeniem. - Wskakuj. ----KIRU
Lekki uśmiech na twarzy mężczyzny zbladł, a później całkowicie zniknął. Przyglądał się Kiru, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Podczas gdy za ich plecami pracownicy w pocie czoła pakowali rzeczy do skrzynek - jakby klient pakował cały swój dobytek na Hemerę - mężczyzna najwyraźniej nie miał nic innego do roboty.
Lub zwyczajnie Kiru go zainteresowała.
Jego towarzysze sprawdzali sprzęt przekazany przez Charlesa i Milę. Heidr Varah widziała, że mruczą coś pod nosem, komentując przekazany przez cywili ekwipunek, ale najwyraźniej nie znaleźli żadnych nieprawidłowości.
- Uraziłem cię - zauważył Tewers po dłuższej chwili. Uwaga o znalezieniu się na plaży z drinkiem z palemką najwyraźniej nie przysłoniła tego, co zdołał wyczytać z jej twarzy. - Wybacz.
Westchnął lekko, odwracając głowę w stronę pakujących. Wieko skrzyń zamykało się właśnie ponad sprzętem należącym do członków jej drużyny. Jakiś technik podszedł by je sprawdzić po raz kolejny, oraz zabezpieczyć przed podróżą.
- Jedyny yahg, którego w życiu spotkałem, sprawiał tylko pozory normalności. Szef jednego z gangów z Gozu uważał go za swoją własność - mruknął, przyglądając się pracy pozostałych, choć jego wzrok był niewidzący. - Wszczepili mu coś do głowy. Wykonywał polecenia posłuszniej niż żołnierz Przymierza.
Uniósł dłoń, drapiąc się po podbródku. W jego oczach mignęła irytacja.
- Przedstawiciele twojej rasy są dość częstym towarem na czarnym rynku - zauważył, wzruszając lekko ramionami. - Ale jeśli lecisz na jakąś plażę, przywieź mi drinka. Też by mi się przydał. Albo pięć.
----CHARLES, MILA
Choć woń kadzidełek była intensywna, z niepokojącą szybkością oboje się do niej przyzwyczaili. Wystarczyło kilka minut w towarzystwie Chaza by zapach przestał drażnić ich nosy, a stał się po prostu elementem otoczenia - jak dym papierosowy w klubie, intensywny na początku, kompletnie możliwy do zignorowania po chwili.
Słowa Charlesa, choć wypowiedziane pod nosem, zabrzmiały niespodziewanie głośno w pomieszczeniu, przecinając ciszę, która nastała.
- W normalnych warunkach twoja desperacja nawet by mnie urzekła. Niestety już nie sypiam z ludźmi z litości - odpowiedział mężczyzna bez zająknienia, przeglądając ubrania dla kobiety. Słowa Strikera zinterpretował w zupełnie inny sposób - jako flirt. - Ta będzie...
Sapnął pod nosem, gdy przyłożona do ciała Račan sukienka - różowa z fiszbinami - została strzepnięta przez kobietę dłonią. Westchnął z politowaniem, odsuwając się i pozwalając, by sama dobrała dla siebie jakąś kreację. W międzyczasie, jego wzrok podążył ku Strikerowi. Jakby wbrew sobie, przesunął po nim spojrzeniem, ignorując tym samym snucia na temat Gauthier.
- Odpowiednio ubrany byłbyś całkiem przystojny. Niestety nie jestem w twoim typie - dodał, choć absolutnie nikt go o to nie spytał. Odwrócił się na pięcie, ruszając do jednej z szafek gdy Mila ruszyła do przebieralni - małego pokoju po prawej stronie od wejścia. Wyciągnął z szuflady olejek do brody - Striker widział, że był jakiejś drogiej marki, oraz perfumy, które wybrał sam.
- Wyglądasz na takiego, który znajduje sobie ludzi do naprawienia licząc na to, że jego złamane kawałki naprawią twoje złamane kawałki - oznajmił, wręczając mu kosmetyki do dłoni. W tej samej chwili Račan wyszła z przymierzalni i stanęła przed lustrem.
- Och, kochanie - westchnął, tak przekonująco, że Račan mogła zaczerwienić się jeszcze bardziej, choć nie wiedziała, co miało nastąpić chwilę po tym: - Ten odcień wygląda na tobie paskudnie.
Wbrew zadowoleniu kobiety, ruszył na zaplecze, znikając na nim na krótką chwilę. Gdy wyszedł ze środka, w dłoniach trzymał lejący się, brązowy materiał.
- Załóż to - polecił, tonem nieznoszącym sprzeciwu i jeśli protestowała, dodał: - Gauthier poleciła mi was ubrać. Pracujecie dla niej.
Suknia, którą jej przyniósł, nie należała do garderoby Gauthier. Jej materiał był miękki w dotyku, przelewał się Mili przez dłonie jak wąż, nieustannie mknący w kierunku podłogi. Z początku trudno było jej zorientować się, co zakładało się w jaki sposób - sukienka miała kilka dziur, w których nieopatrznie lądowała głowa skonfundowanej Račan i dopiero, gdy Chaz zagroził, że przyjdzie i jej pomoże, kobiecie udało się ją założyć.
Suknia była droga. Nie błyszczała się jak diamenty, ani nie miała przytroczonej do siebie metki. Mila dostrzegła to w jakości materiału, otulającego jej nagą skórę jak jedwab. Jej przód był lekko dopasowany u góry, luźniejszy w dole, a całość ubioru sięgała jej prawie do kostek. Ramiączka sukni były tak zaprojektowane, by nie spoczywać na jej ramionach, ale opadać w dół. Czuła powiew cyrklowanego powietrza na swoich plecach - były odkryte, materiał zaczynał się dopiero w okolicy pasa, a całość sukienki trzymały ze sobą wyłącznie dwa, ozdobne pasy przecinające jej łopatki.
W lustrze dostrzegła, że brązowy kolor nie tylko podkreślał jej oliwkową cerę, ale też wydobywał kolor jej oczu.
- Jestem cudotwórcą - cmoknął mężczyzna z zadowoleniem. Widziała w jego spojrzeniu uznanie. Stanął naprzeciw z dwoma parami butów. - Wysokie czy niskie?
Szpilki, które trzymał, z pewnością nie były niskie. Niższe buty miały wciąż dziesięciocentymetrowy obcas, a te wyższe - piętnasto. Niższe jednak były drobnymi sandałkami, które nie wyglądały stabilnie, za to wyższe wydawały się - o ironio - stabilniejsze, choć mogło to być tylko złudzenie.
Najpierw spojrzał na Chaza, a potem na Milę. Odłożył fartuch gdzieś na pobliską szafkę. Rozmasował sobie skronie.
- Moje głośne myślenie, nie jest zaproszeniem do dialogu. - Mlasnął. Już nie brzmiał jak świeżak z korytarza, ale jak zmęczony stary człowiek. - Dziękuje, nawet jeśli z litości.
Trudno było powiedzieć na które ze stwierdzeń Chaza dziękował. To, że był przystojny wiedział ale nigdy nie traktował tego jako jakiś atut. Uroda średnio pomagała gdy tłukli cię zautomatyzowani żołnierze. Co najwyżej łatwiej mu było znaleźć robotę gdzie miał po prostu być. Takich już od dawna nie robił.
Czekając na specyfiki odpowiedział Mili.
- Nie znam jej.
Nie musiał znać. Rodzaj ubrań jakie nosi Gauthier, styl życia oraz “załoga” dawały mu pewien obraz sytuacji. Dwa scenariusze, jeden spokojny, a drugi jak zawsze paranoiczny. Miał nadzieje, że oba pozostaną tylko w jego wyobrażeniach. To zdarzało się najczęściej.
- I to mnie właśnie martwi.
Stare dziady były przewidywalne. Zawsze chodziło o pozostawienie śladu po sobie. Czy to jakimś idiotycznym projektem czy zabawą w polityków. Tym razem było to coś nowego. Burżuazyjna bohema. Nawet lekko zazdrościł zespołowi ochroniarzy. Raczej nie będzie to coś co często będą mogli oglądać.
- Huh? - Rzucił gdy usłyszał słowa Chaza. Chwilę mu zajęło zarejestrowanie tej metafory. Wypuścił powietrze szybciej nosem gdy zrozumiał co chciał mu przekazać. Mrugnął kilka razy szybciej w szoku. - Znasz z autopsji?
Rzucił ironicznie odbierając od niego kosmetyki. Charles już dobrze wiedział, że żadne kawałki go nie naprawią. Przeszedł przez tyle granic zza których nie ma powrotu. Wszystko miało tylko barwy szarości, która co jakiś czas przybierała krwiste barwy. Nie mógł się już doczekać odkrycia kolejnych intryg.
- Gauthier musi strasznie nienawidzić swoich kucharzy w takim wypadku. - Rzucił przebierając się w uniform w jednej z przebieralni. Styl ponad wygodę zawsze go bolał. Chociaż pewnie i tak jego praca na kuchni to zmywak lub obieraczka. Liczył na to drugie.
Na dłonie nalał trochę olejku. W końcu broda zaczyna jakoś wyglądać pomimo tego, że raczej dawno poprawiana nie była. Chyba od czasu jego wizyty w chińskich górach. Trochę mniej płynu użył na włosach żeby je jakoś ułożyć. Perfum nie użył zbyt dużo. Po prostu żeby zabić zapach wszelkich dymów, które pewnie niedługo wejdą w jego ubrania.
Przy okazji do uniformu wsadził rzeczy pierwszej potrzeby. Wolał je mieć pod ręką. Kiedy sam skończył się szykować podszedł zobaczyć co z Milą.
- Daj jej stabilne. - Rzucił przeglądając na omni-kluczu informacje o Hemerze. - Wypierdoli się. To tylko kwestia Chaz-su.
Parsknął śmiechem pod nosem wyjątkowo zadowolony z siebie.