Największa metropolia ówczesnych Chin - Szanghaj jest ich finansowym i handlowym centrum, zlokalizowanym przy ujściu rzeki Jangcy. Jedno z najbardziej rozwiniętych technologicznie miast Ziemi słynie ze swojej szybkiej ekspansji i wspaniałej, nowoczesnej dzielnicy Pudong, często widocznej na widokówkach i pokazywanej w dokumentach.
Zadziałał instynktownie. Wystrzelił w plecy napastnika. Pocisk ze Szpona przebił się przez tarczę jednego z chińskich agentów, syknął on coś niezrozumiałego pod nosem. Drugi, nie trwoniąc czasu, wytrącił Strikera z równowagi pociskiem. Pomimo detergentów, które rozlał na posadzkę, dźwignął się zgrabnie na równe nogi, unikając ciosu omni-ostrzem. Przez myśl przemknął mu, iż nie widział wcześniej takiego kształtu, lecz nie zaprzątał sobie w tej konkretnej chwili głowy innymi rachunkami, niż szacowanie odległości oraz konta oddawanych strzałów. Adrenalina mruczała w jego żyłach znajomą melodię. Pancerz zatrzymał impet ataku wręcz, pękły tarcze, a jeden z agentów rozmył się w kamuflażu taktycznym. Seria oddawana ze Szpona sukcesywnie zbijała tarcze napastnika, uniknął kolejnego zamachu, odskakując przed omni-guan-dao atakującego z ukrycia agenta. Drugie jednak dosięgnęło celu, posyłając Strikera na pobliska ścianę. Oddany strzał chybił, omni-ostrze zatopiło się w jego pancerzu, gładko przechodząc pomiędzy łączeniami. Poczuł ból w lewej nodze, smród przypalanej skóry. Drugie omni-guan-dao znalazło się niebezpiecznie blisko jego szyi. Domyślał się, że w słuchawce obaj usłyszeli tylko jedną komendę - zlikwiduj.
Szelest pękniętej omni-siatki ledwo przebił się przez dudniące głośno, bicie serca, a także oddech śmierci na jego karku. Charlotte wystrzeliła, w ułamku sekund skracając dystans, który dzielił ją od Strikera. Zaalarmowani ruchem za swoimi plecami Chińczycy obejrzeli się. Jeden strzelił, ale pocisk w locie ledwo musnął jej tarczę. Wpadła pomiędzy nimi, medi-żel wbił się w jego ramię. Poczuł, jak wracają mu siły, a ból ustępuje. Strzelił zza Charlotte, która uskakując przed jednym napastnikiem z omn-ostrzem, wpadła pod atak drugiego. Raz dwa pozbierała się z ziemi, skacząc za plecy jednego z agentów. Drugi, wystawiony na atak, skończył owinięty omni-lassem Strikera. Stara, kowbojska sztuczka, sprawdziła się tutaj idealnie. Bronił się, ale unieruchomiony, w końcu nie mógł uniknąć ostatniej kulki.
Świst wakizashi przeciął w końcu ciszę, a także tętnice chińczyka. Osunął się martwy na ziemię, Charlotte odgarnęła mokre, lepkie włosy sprzed czoła i obróciła się w stronę Strikera.
- Dzięki - rzuciła, wskazując na omni-lasso, którym trzymał martwego Chińczyka. Omni-ostrze, które wypadło mu z rąk, mogło zatopić się między jej łopatkami, ale nie zrobiło tego. Broń przypięła do zaczepu w swoim pancerzu, diagnostyka łatała mikro uszkodzenia na jego powierzchni. Przeskoczyła nad ciałami, zdzierając z jego omni-klucz. Nie uruchomiła jednak urządzenia, stanęła przed Charlesem, mierząc go od stóp do głowy.
- Twoja noga. Nie mamy czasu na szycie, ale trzeba założyć opaskę uciskową - posłała mu pytające spojrzenie. Jeżeli zgodził się, sama, zręcznie, zacisnęła opaskę na jego udzie. Jeżeli wolał zrobić to sam, wyłącznie podała mu opakowanie do rozerwania przed umieszczeniem nad raną.
- Odcięli całą górę. Możliwe, że trwa ewakuacja. Nie mam odczytu, co dzieje się na dole... Wysadźmy to pomieszczenie, niech zbiegną się tutaj i oczyszczą nam drogę na dół. Dobrze byłoby rozejrzeć się za miejscem, gdzie przyczaimy się w miarę blisko klatki schodowej, aby mieć punkt obserwacyjny i ewentualne miejsce ataku... Jedno z pomieszczeń biurowych? - zastanawiała się na głos, hackując dostęp do omni-klucza Chiczyka w tym samym czasie.
Pierwszy strzał był celny. Co już pozwoliło mu przerwać pęd ich ataku, ale dopiero wtedy sobie przypomniał jak sromotny wpierdol dostał od dwóch takich agentów poprzednio. Tak jak tamci, specjaliści od walki w zwarciu. To nie było jego forte. Widział też Song w akcji, chłopaki mieli podobne omni. Tylko bardziej irytujący. Nóż na kiju. Szczyt ludzkiej techniki.
Charlotte zniknęła z okolicy, tak jak jeden z Agentów. Przynajmniej ze swoim sprzętem miał jakieś szanse. Nigdy nie uważał się za super kontraktora, ale trochę dziwiło go ile trudu zajmuje im położenie go. Nie nacieszył się jednak tym zbyt długo. Ich skoordynowany atak dość mocno wpłynął na zmianę zdania w kwestii ich umiejętności.
- Kurwa. - Powiedział pod nosem kiedy ostrze z gniewem całej chińskiej armii zmierzał w stronę jego szyi. To był już trzeci raz i powoli miał nadzieje, że w końcu ostatni. Przymknął lekko oczy oczekując, na nadchodzące ostrze. To jednak nie nadeszło. Otworzył szybko oczy nie wiedząc za bardzo co się dzieje. Nawet nie zauważył, kiedy kobieta opuściłą swoją niewidzialną kryjówkę.
Zrozumiał to dopiero kiedy poczuł jak wracają w nim siły witalne. Przyjemny chłodny żel, który szybko odciął jego nerwy od bólu.
Użycie lassa zawsze go krępowało. Szczególnie przy innych ludziach. To był idiotyczne ulepszenie, ale wyjątkowo je lubił. Do tego było naprawdę przydatne. Tak jak teraz. Kiedy zablokował jednego z agentów linką. Tym razem strzały były celniejsze. Może powinien na zamówienie skołować sobie omni-hak?
- Ta, nie ma problemu. - Stał przez chwile w szoku widząc co potrafiła. Słyszał o infiltratorach, ale nie o takich. Striker był typowym shock trooperem, który czasami uczestniczył w jakiś wątpliwej jakości intrygach. Zazwyczaj też instynktownie wyczuwał ludzi w kamuflażu. Widział te niewielkie zmiany w powietrzu, gdzie patrzeć, gdzie szukać. Kiedy opuścił pokój myślał, że uciekła. Nie wiedział, że tam jest. Wywoływało to w nim delikatny niepokój.
Skinął do niej głowa, ale wyciągnął też dodatkowy medi żel z kieszonek pancerza. Oprócz opaski wolał też odkazić nogę i pozbyć się irytującego bólu. Ogarnianie rannych nóg miał już strasznie dobrze opracowane. Jakby robił to tysiące razy. Wręcz mechanicznie.
- Przyjdą zabezpieczyć stróżówkę. Będa chcieli odzyskać wzrok w placówcę. - Striker spojrzał na drzwi. - Ta wieżyczka? Da radę ja jeszcze uruchomić? Kupi trochę czasu. -Rzucił tym razem do niej bo mogłoby im to zabezpieczyć tyły. Zgadzał się też z jej planem. - Możemy ich też przepuscic i zabic tych co zostaną na tyłach, kiedy reszta będzie się bawić tutaj.
- Przydatna zabawka - gestem, wskazała na jego omni-klucz i omni-lasso, które zniknęło po wypuszczeniu z uścisku martwego Chińczyka.
Wydawała mu się niezwykle delikatna jak na kogoś, kto przed dosłownie sekundą mordował jednym, sprawnym ruchem omni-ostrza, kiedy mocowała opaskę uciskową na jego udzie i zabezpieczała źródło krwawienia. Upewniwszy się, że jego stan jest stabilny, odsunęła się od Strikera z lekkim uśmiechem, który błąkał się na jej ustach. Medi-żel sprawił, że ból zniknął jak ręką odjąć. Pierwsze kroki budziły dyskomfort, ale szybko przyzwyczaił się do dodatkowego zabezpieczenia i odzyskał dawną zręczność.
Kobieta westchnęła teatralnie, uruchamiając program szyfrujący w swoim omni-kluczu.
- Lubisz być kurewsko denerwujący, co? - rzuciła mu zaczepnie, po czym podłączyła się do panelu kontrolującego. Widział na wyświetlaczu, jak szybko zapełniają się linijki kordów, a po sekundzie, wieżyczka uzbroiła się, obróciła w każdym kierunku i na komendę Charlotte, wymierzyła w widoczny przez otwarte drzwi korytarz.
- Kontroluję monitorning na całym poziomie, system przeciwpożarowy, mogę otwierać i zamykać większość drzwi, powinno mi się też udać obejść windę... - zaczęła wymieniać, chodząc w tę i z powrotem, jakby lepiej myślało się jej w ruchu, bądź była to zwykła potrzeba rozchodzenia ostatnich, kilku minut. Spojrzał śmierci w oczy, ale ona tez nie pozostała przez nią niezauważona, kiedy uruchomili ją w siatce. Przeszkadzało jej to. Budziło jej frustrację. To nie powinno się zdarzył, sprawiała wrażenie perfekcjonistki. Najmniejsze potknięcie uważała więc za wymierzony jej policzek.
- ... Mogę ich tu zwabić, zamknąć w potrzasku i ogniu, a wtedy my tunelem serwisowym zejdziemy na niższy poziom, czy chcesz zostać, dobić tych, co przeżyją, a w międzyczasie oglądać pokaz dance macabre i pławić się w satysfakcji jak będą padać jeden po drugim? - zależało jej na czasie, na życiu Marko, lecz po tym, jak uratował jej skórę, kobieta najwyraźniej czuła się winna także względem Strikera.
Jeżeli więc chciał spalić to miejsce, zyskał partnera w zbrodni.
Dyskomfort z każdym krokiem stawał się coraz mniej irytujący. Szybko też potrafił myśleć o pierdołach. W końcu mógł się przecież przyjrzeć chińskim specjalistom i ich sprzętowi. Chciał sprawdzić czy to te same automatony co zgarnęły go w górach. W najgorszym wypadku planował nawet “zajrzeć” do ich głów.
- Nie, po prostu lubię być wrzodem na dupie. - Parsknął śmiechem. Jego wizjery na krótka chwilę przeniosły się na jej osobę, by potem szybko wrócić do skanowania otoczenia. W własnym sprzęcie przestał już wyglądać jak koleś który zaginął w drodze do Chińskiego obozu pracy. Może początek nie był najlepszy, ale musiał się dostosować. Tak jak podczas każdej sytuacji w życiu. Idiotyczny kameleon.
- Jesteś boginia tego obiektu. - Rzucił jakby w eter. Z takim zapleczem mogli wszystko. Mogli wykorzystać każdy system budynku dla swoich celów. Striker nie był specjalistą od komputerów, ale znał się na eksterminacji problemów.
Śledził wzrokiem jej podróż w tą i z powrotem. Zaczynał rozumieć, że jego towarzyszka chyba nie radziła sobie najlepiej z takimi sytuacjami. To prawda, dała się złapać w siatkę, a do tego prawie oberwała w łeb ostrzem. W jego mniemaniu znaczyło to tyle co nic. To, że dalej żyła było efektem podjętych wcześniej decyzji. W tym tej jednej najważniejszej. Zabraniem go ze sobą.
- Charlotte, o czym ty kurwa mówisz? - Rozłożył ręce i wydał z siebie głośne jękniecie. Brzmiał na oburzonego tym co proponowała. - Robota to wyciągnięcie Marco. Czy ja ci wyglądam na człowieka co się brandzluje do zabijania? - Tym razem trudno mu było powstrzymać idiotyczny chichot. Nawet nie chciał wiedzieć jaki obraz jego osoby musiał powstać w jej głowie. - Oh! Miliony martwych na Mindoirze. Oh! Martwy Premier. - Mówiąc to wykonywał dość obsceniczny gest rękoma. Po czym oparł dłonie na biodrach i parsknął śmiechem. - Zamkniesz ich tutaj, zwiększysz dopływ tlenu, a temperatura ich ugotuje w parę minut. Beznadziejna śmierć.
Wypuścił powietrze z płuc i rozejrzał się za tunelem serwisowym. Musieli się zbierać.
Mieli plan. Środki. Kontrolę nad tą częścią kompleksu. Co mogło pójść nie tak? Otóż wszystko.
Ukryli się w pokoju kontrolnym. Dwukrotnie sprawdziła, czy wprowadzone w system komendy zareagują na ich polecenia. Mając potwierdzenie, skinęła do Strikera.
- Mów, kiedy będziesz gotowy - czekała na jego znak. Alarm zawył na korytarzu, otworzyły się każde drzwi, bardzo dobrze słyszeli odgłos równych, nadbiegających kroków. Kilku agentów zwabionych w ich pułapkę, wpadło do środka biura ochrony. Widział ich przez kamery, Charlotte wskazała Strikerowi panel na klawiaturze, aby mógł czynić honory. Wciśnięcie, odpaliło działko. Wypluło kilka serii, zwracając na siebie uwagę. Agenci rozpierzchli się, żaden nie przewidywał, że jednocześnie drzwi za ich plecami zamkną się z głuchym trzaskiem. Charlotte wydawała się tylko na to czekać, kolejne wprowadzone w WI kompleksu komendy sprawiły, że powietrzę wtłaczane do pomieszczeń przez system podtrzymujący życie zostało odcięte. A kiedy pierwszy zorientował się, co właśnie ma miejsce, było już za późno. Nie rozumieli słów, które w obcym języki wymieniali między sobą. Próbowali się ratować, dobijały się do innych pomieszczeń, walili biotcznymi i inżynieryjnymi ataki w zamknięte drzwi, jednocześnie opadając z sił.
Obserwowała to w milczeniu, na drugim ekranie wytyczając ścieżkę na niższe poziomy. Prosto do celu, czyli cel, gdzie najprawdopodobniej przetrzymywali Marca. Zgrała mapę na swój omni-klucz, przesyłając ją również Strikerowi, jeżeli ten wyraził takie zainteresowanie.
- Możemy... - nie dokończyła. W jednej chwili, otaczające ich ekrany wypluły komunikat o błędach. Charlotte syknęła, nie zdążyła ostrzec Strikera. Brzdęk wrzuconego do środka granatu dał mu kilka sekund na odruchową reakcję. Na resztę było już za późno. Impet wybuchu przyjęły na siebie tarczę, a także pancerz. Ktoś pociągnął go za rękę, słyszał, jak omni-ostrze cięło powietrze, wbijając się w ogniwa między napierśnikiem. Kogoś staranował, odrzucił na bok, wypadając na korytarz. Za nim biegła Charlotte. Przeciwnicy na ich drodze czekali z wycelowanymi w ich pistoletami, kilku odstrzelił z marszu, z kolejnymi musiał się chwilę szamotać. Charlotte parła na przód, mając podobnie jak on świadomość, że wszystko, albo nic.
Dywersja w dywersji. Ktoś tak samo bawił się nimi, jak oni zabawili się kosztem zamkniętych w pomieszczeniu agentów.
Zbiegali po kilka stopni na raz. Gonili ich, pościg deptał im po piętach. Striker zostawił za sobą ścieżkę z pochłaniaczy ciepła, każdy ładując w wychylających się, bądź doganiających ich przeciwników. Adrenalina szumiała im w żyłach, w końcu Charlotte dopadła do konsoli od drzwi, wgryzła się swoim omni-kluczem w kable i zamknęła przed nosem niedobitków przejście. Odcięła tunel techniczny, którym zbiegali, od poziomu cel i innych pomieszczeń laboratoryjnych. Oddychała ciężko, chrapliwie. Striker dopiero teraz miał dłuższą chwilę, aby ocenić, że jego tarcze wymagają na gwałt regeneracji, a dziury w pancerzu szybkiego łatania omni-żelem. Część zagięć będzie musiał wyklepać, ale jako tako trzymał się w kupie.
Gorzej było z Charlotte. Stała w kałuży własnej krwi, opierała się ciężko o ścianę, a nogi się pod nią uginały.
- Idź... Po Marco... - Wycharczała, odtrącając jego dłoń, kiedy zaoferował jej pomoc.
- Wydostań... Go... - Poprosiła, pogodzona z krytycznym stanem, w jakim była.
Striker machnął ręką na rozpoczęcie planu. Długo też nie myśląc odpalił procedurę szybkim kliknięciem. Zastanawiał się czy ich plan jakoś w rezultacie nie zabije też ich. Zamiast tego mógł oglądać jak polujący na nich agenci powoli tracili powietrze w płucach. Okrutna sztuczka, ale jak ich ludzie się pośpieszą to może nawet ich uratują. I to może na tyle szybko, że nie będą warzywami do końca życia.
- Straszna śmierć.
Rzucił pod nosem przyglądając się temu co oglądał. W ostatnim czasie widział dużo śmierci, ale ta wyglądała na bolesną. Cóż, Chińczycy pewnie planowali dla nich śmierć pewnie znacznie gorszą. Spojrzał na Charlotte.
- Wyślij. - Skinął głową gotowy do dalszej drogi. Mając już mapy mógł sam w końcu się rozejrzeć po kompleksie. Jego głowa od razu poleciała do brzęku. Błysku jeszcze nie było, ale on już wiedział. Właśnie popełnił największy błąd żółtodzioba.
- O Kurwa!
Krzyknął z frustracji. Stracił na chwilę wzrok gdy przyjął błysk światła w wizjery hełmu. Gdy został pociągnięty przez kogoś po prostu dał się porwać. Liczył, że była to Charlotte. Minęło kilka dobry sekund w których jego agresja miała moment żeby się ustabilizować. Przepychali się przez ludzi, a jego wzrok powoli wracał do siebie. W momencie w którym wypadli na korytarz był już gotowy do oddania strzałów. Czy celnych? Nie wiedział.
To czego oni nie wiedzieli, to, że spotkanie z pociskiem Szpona nie kończyło się najlepiej. Szczególnie, jeśli nie byli zbyt opancerzeni. Nie bez powodu nie zainwestował w większy kaliber. Nie potrzebował. Gorzej z celowaniem było podczas ucieczki. Nie wiedział nawet ile zmarnował strzałów na zatrzymanie przeciwników.
Dopiero gdy zamknęła za nim przejście na chwile się zatrzymał. Dawno nie musiał tyle przebiec. Oparł ręce na kolanach i próbował złapać oddech. Nie wiedział nawet ile pochłaniaczy ciepła mu zostało. Był za to zadowolony z ilości przeciwników których zabił. Od jakiegoś czasu to nie on był tym co bił.
- O, kurwa. - Rzucił pod nosem widząc stan Charlotte. Nie było dobrze. Źle to wyglądało. Dziwił się nawet, że tyle udało jej się przebiec. Wyprostował się szybko i małym truchcikiem podbiegł w jej stronę. Noga bolała jak cholera, ale musiał znieść ten ból. Nie mógł go pokazać. Nie w tej sytuacji.
Gdy podniósł lekko ręką i ta ją odtrąciła to spojrzał na nią wręcz oburzony. Wysłuchał jej ostatnich słów. I kolejny raz uniósł rękę i złapał ją za szczękę hełmu.
- Nie. - Powiedział przyglądając się jej przez wizjery hełmu. Po czym uderzył je delikatnie palcami w twarz jakby imitując uderzenie liściem. Wyjął papierosa i wsadził jej go do ust. Po czym zaczął wyciągać resztki żeli jakie miał. Jego pancerz się trzymał, więc mógł go naprawić później.
- Po pierwsze. Jesteśmy przy celach. Pewnie gdzieś trzymają tutaj chemie, która by niejednego trupa postawiła na nogi. To miejsce przesłuchań, nie kaźni. - Na krótką chwilę na nią spojrzał. Może i charczała krwią ale w najgorszym wypadku jakoś to ogarnie. Znał podstawy na przedłużenie czyjegoś życia. Był przeszkolony. Każdy asset był ważny.
- Po drugie, niby co? Wejdę do celi Marco i co ja mu powiem? Hej, przyszedłem cię uratować, a 15 metrów dalej leży Charlotte, twoja martwa, w sumie kto, bo nie wiem? - Parsknął śmiechem tamując niektóre krwawienia czymkolwiek co miał pod ręką. Nie było to łatwe ale próbował z całych sił.
- Po trzecie, mogę cię ustabilizować, sprawdzić gdzie mogę cię w okolicy złożyć i pójść po Marco. Po takiej akcji będą potrzebowali czasu, żeby się przegrupować. - Westchnął wyciągająć kolejna tubkę mediżelu. - Będzie dobrze.
Rzucił zastanawiając się czy to cokolwiek jej da lub gdzie będzie stróżówka od cel. Tam pewnie znajdzie medykamenty. Te czy inne.
Kobieta syknęła. Opadła maska, widział ból na jej twarzy, w oczach, po raz pierwszy dostrzegając szarobniebieską barwę tęczówek; nie zdążył opuścić ręki, Charlotte chwyciła ją, zaciskając swoje palce na jego nadgarstku.
- To mój brat - wyznała, podejmując jedną z kilku decyzji w ułamku sekund.
- Nie dałam mu najlepszego przykładu, powinien trzymać się od tego z daleka. Pracować w jakimś korpo, czy zarządzie koloni. Nie pasuje do naszego świata. Nie jest taki jak my. I właśnie dlatego wpadł - kolejne słowa z trudem przeciskały się przez jej gardło. Ściągnięte w kreskę usta wykrzywiał grymas, a krew nie przestawała skapywać na posadzkę pod nią.
Głębokie, urwane westchnienie wydobyło się z jej piersi. Chciała go powstrzymać, zauważył to w jej ospałych ruchach, ale ostatecznie tylko mocniej zacisnęła palce na nadgarstku Strikera. Medi-żel pokrył głęboką ranę, tamując krwawienie. Miała przy sobie zestaw pierwszej pomocy, to wystarczyło, aby po odsunięciu od ciała blach pancerzy, otoczyć w kilku miejscach bandażami. Opatrunki, zasłoniły załatane resztką omni-żelu części pancerza. Charlotte milczała podczas tych kilku minut, pozwalając mu po prostu robić swoje. Wpatrywała się w rozchlapaną krew, makabryczny obraz na czystej posadce ośrodka, być może szacując w którym momencie popełniła błąd, iż skończyła w tak opłakanym stanie. Na łasce kompletnie obcego człowieka.
Odetchnęła, opierając się już tylko częściowo na ramieniu Strikera.
- Jesteśmy kwita - stwierdziła. Nie był jej już nic winny, ona odcięła krępujące go więzy w celi, on nie pozwolił się jej wykrwawić będąc tak blisko celu. Jeden nie był więc już nic winny drugiemu. Miała nadzieję opuścić to miejsce z wyrównanym rachunkiem, co najwyżej odrobiną wdzięczności za ludzkie zachowanie.
- Znajdź Marka. Będę Cie tylko spowalniać. Zostanę tutaj, na czatach, spróbuje dostać się do ich sieci i znaleźć nam wyjście awaryjne, a także odciąć ten poziom od góry. Pospiesz się, proszę... - wysiliła się na uśmiech, który jednak szybko zbladł na jej pogryzionych do krwi ustach. Kobieta przycupnęła obok panelu dostępu, uruchamiając swój omni-klucz. Dała mu raz jeszcze znak, że sobie poradzi. Nie powinien więc zaprzątać sobie nią głowy. Ile było w tym prawdy, pozostało Strikerowi do ocenienia. Mógł wierzyć, że zrobił dla niej wystarczająco. Mógł także słusznie podejrzewać, iż Charlotte wyraźnie go zbywała, stawiając na pierwszym miejscu nie swój stan, tylko uwięzionego brata.
Mijał wiele sal doświadczalnych, mniejszych i większych laboratoriów. w uruchomionych komputerach, nie figurował żadnej Marco. Pojedyncze ciała nie pasowały do opisu, bądź były zdecydowanie za młode. Znalazł tu dzieci poddawane eksperymentom, a także przedstawicieli innych ras. Translator nie radził sobie z tłumaczeniem dokumentacji medycznej, była ona zaszyfrowana, a ściągnięcie na nośnik pamięci pochłonęłoby zdecydowanie zbyt dużo czasu, którego on - a także Charlotte - nie mieli.
Szuflady i szafki pełne były leków, ale większość bezużyteczna. Psychotropy. blokery implantów. Nie znalazł ani jednego medi, czy omni-żelu. A jeśli już wygrzebywał z odmętów szafki jakiś preparat, niestety tylko pusty. Zużyty.
W jednej z ostatnich sal na korytarzu, napotkał opór w otwarciu drzwi. Dopiero po przestrzeleniu zamka, bądź wyważenia ich masą, Striker wpadł do sali, gdzie pikająca aparatura medyczne rejestrowała spokojne tętno podłączonego do komputera mężczyzny. Ręka zwisała mu z łózka, cały był nakryty prześcieradłem, które unosiły się w oddechu śpiącej pod nim osoby.
Słuchał co miała do powiedzenia, ale zamiast procesować te informacje jak zazwyczaj, zaczynało do niego docierać jak źle jest. Co się dało to skleił, ale nie zrobiło to aż takiej różnicy. Nie wiedział nawet na jak długo kupił jej czas. Może zdąży zobaczyć chociaż brata. Nie widać było po nim jakiegoś emocjonalnego przejęcia sytuacją. Czuł jednak, że kolejny ciężar wyląduje na jego ramionach. Nie lubił rodzinnych dramatów.
- Moja rodzina myśli, że nie żyje od ponad 10 lat. - Westchnął. Wytarł ręce z krwi o pobliską ścianę. Nic lepszego niestety pod ręka nie miał. Na koniec usadowił odpalił papierosa którego miała w ustach. - Stary wiarus mi kiedyś powiedział, że palenie spowalnia wykrwawienie się. Krew jest gęstsza.
Rzucił to nie wiadomo czy jako śmieszny fakt, czy może chciał dać jej jakiekolwiek nadzieje na przetrwanie tej masakry. Nie mówiąc o tym, że im bliżej była śmierci tym desperacja była większa. Nie było jej widać jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej. Ona jak i jej brat nie byli w miejscu w którym powinni być. To na pewno. Striker niestety czuł się jak u siebie.
- Kwita będziemy jak wyprowadzimy stąd Marco. Taki był układ. Nie lubię jak go ktoś zmienia pod wpływem chwili. - Mruknął niezadowolony. Może umierała, ale nie oznaczało to, że ma robić dla niego taryfę ulgową. - Postaraj się nie wykrwawić bo nie zamierzam dźwigać twojego trupa na jednym ramieniu, a twojego brata na drugim.
Rzucił to trochę spokojniejszym tonem, ale irytacja dalej była łatwa do wyłapania. Nie chciał stąd uciec na plecach trupów, które przypadkiem były w okolicy. Jego słowo było dla niego święte. Musiały się wydarzyć niesamowite rzeczy, żeby go przekonać do zmiany priorytetu.
Przechadzając się korytarzami co chwila robił zdjęcia omni-kluczem. Akurat w archiwizowaniu badań zawsze był dobry. Najazdy na korporacyjne laboratoria nauczyło go jak sporządzać dobrą dokumentacje na przyszłość. Czuł się prawie jak na statku Cerberusa. Różnicą były dzieci. Nie była to jakaś wielka nowość, ale zawsze czuł się z tym gorzej.
- Gdzie jesteś Marco? - Zapytał sam siebie pod nosem licząc chyba, że sam sobie wymyśli odpowiedź. Zamiast tego kolejne cele. Kolejne eksperymenty. Gdyby miał dostęp do Handlarza Cieni to pewnie liczyłby teraz kredyty na koncie, a zamiast tego kolejne nieletnie trupy. Jak widać, technologia implantów dalej wymagała poświęceń.
Przeglądając wszystkie szafki po drodze odnajdywał tylko mało potrzebne medykamenty. Jednego psychotropa nawet połknął ze względu, że sam był w plecy z swoimi lekami. Cieszył się, że chociaż chińczycy mieli pełne szufladki. Może życia Charlotte nie uratują, ale jemu pozwalą na przetrwanie tego. Kilka opakowań schował do kieszeni, a w bonusie zabrał blokery implantów. Te akurat mogły się przydać.
Ostatnie drzwi ściągnął z barku wpadając do środka. Obrócił się na nodze robiąc pełną obserwację pokoju. W ręce towarzyszył mu Szpon który celował w każde możliwe miejsce zasadzki. Chociaż i tej nie było. Broni nie chował. Wolał akurat teraz mieć ja pod ręką.
- Kurwa.
Rzucił widząc czyjeś ciało pod przykryciem. Wolniejszym krokiem podszedł do aparatury żeby sprawdzić czy znajdzie jakiekolwiek dane medyczne. Jeśli to był Marco to wolał go nie zabić, kiedy będzie go odpinać od aparatury. Budzić go też nie chciał. Nie wiedział czy ma implant czy nie. Wolał trzymać blokery pod ręką. Martwiło go też, czemu go tak zakryli.
- Żyjesz?
Spytał niczym kretyn patrząc na ciało. Nawet uderzył go lufą w rękę kilka razy żeby się upewnić, że ktokolwiek się tam znajdował się na niego nie rzuci. Jeśli wszystko wydawało się w porządku zamierzał go prostu zabrać ze sobą. Ewentualnie przeszukać sale w kwestii leków, tutaj jeszcze nie sprawdzał. Potrzebował znaleźć trochę wywiadu, a Charlotte raczej miała jeszcze chwile na przeżycie. Najpierw jednak Marco.
Czuł na sobie uważne spojrzenie kobiety, kiedy oddalał się od niej, idąc długim korytarzem przed siebie. Wwiercały się w jego plecy, wręcz paliły - nie odpowiedziała, dusząc słowa w zaciśniętych w wąską kreskę ustach. Nie była nauczona wdzięczności, polega na kimkolwiek poza samą sobie. W wielu aspektach, przypominała jego samego. Tym bardziej doceniała, ale co najważniejsze rozumiała dlaczego Striker nalegał na trzymanie się planu. I nie odpuszczanie.
Stawiał pierwszy krok za zakrętem, kiedy usłyszał, jak z wahaniem odpala papierosa.
Zapach dymu wracał do niego wspomnieniem, powodując nerwowy ucisk gdzieś w trzewiach. Sam miał ochotę zapalić, ale cenny czas uciekał. Nie wiedział, jak wiele go mieli, ile zostało chłopakowi wpakowanemu tak, jak on, do pętli czasu, projekcji, czy jeszcze dziwaczniejszego eksperymentu.
Ten ośrodek powinien pójść z dymem.
Utwierdzał się w tym przekonaniu z każdym kolejnym pomieszczeniem, do którego wpadał i w którym szukał śladu po Marco. Aparatura była obca, ale nie wyglądała na typowo medyczną. Akta zawierały nazwiska dziesiątki osób, skany mózgu, odręczne komentarze lekarzy. Wszystko to aż prosiło się o zgranie na datapad, zapisanie w chmurze i na spokojne posegregowanie, aby wyciągnąć istotne informacje, które choć odrobinę wynagrodzą mu jego koszmar, kiedy w końcu znajdzie się daleko od tego miejsca.
Później. Nie teraz.
Nikt nie rzucił się na niego po wejściu do środka pokoju; także główny zainteresowany. Aparatura pracowała cicho, oddech miał wyrównany, podobnie jak tętno. Czas, który sam spędził w ośrodkach zdrowia, pozwolił mu wywnioskować, iż Marco jest cały i zdrów. Wśród chińskich szlaczków, znalazł kilka zdań po angielsku w dokumentacji medycznej, aby poznać, z kim ma do czynienia oraz odnaleźć zakwalifikowanie chłopaka po pomyślnych testach do programu Duch.
Zrozumienie przyszło z czasem. Mniej więcej wtedy, kiedy dotknął go kolbą broni, nieco ciągnąc za materiał, który miał narzucony na siebie. Spojrzł na twarz, którą znał bardzo dobrze. Lepiej, niż ktokolwiek inny.
Patrzył na samego siebie.
Ta sama żuchwa, kości policzkowe, bruzdy i blizny; stare, świeże. Oddali jego podobieństwo jedno do jednego. Jakby patrzył w lustro. Ciągnąc materiał dalej, zauważył, że pod szpitalną piżamą nic od niego nie odbiega. Miał nawet ślad po postrzale z tyłu głowy, podobną długość odrastających w nieładzie włosów.
I tak samo, wściekły, niewiele rozumiejący wyraz twarzy, kiedy gwałtownie otworzył oczy.
Spojrzał na niego, co jest kurwa!? odbiło się w tęczówkach, kiedy mierzył Strikera spojrzeniem i dyskretnie, ale nie na tyle, aby tego nie zauważył, sunął ręka po łóżku pod poduszkę.
Przeglądanie informacji zawsze było proste. W sumie najłatwiejsze w jego zawodzie. Niektórzy uważali, że gapienie się w tekst dużo nie wnosi, ale nie dla Strikera. Nawet najmniejszy wywiad, dalej był wywiadem. Może nie pozwalał na spojrzenie na wszystko z większej perspektywy, ale były to dane, które mogły się okazać przydatne.
- Duch, huh?
Rzucił do siebie, a potem zauważył poszukiwane przez niego imię. Weryfikacja ciała była pozytywna. Teraz tylko zostało go stąd zabrać.
Jego wzrok obserwował reakcje Marco. Jego dłoń przez dłuższą chwilę się nie poruszała. Lufa w końcu zaczepiła o materiał żeby mógł zobaczyć stan więźnia. Przez chwilę starał się zrozumieć co właściwie widzi.
- Bez jaj. - Odczuwał dziwnego rodzaju niepokój. Przez chwilę nawet zastanawiał się czy sam nie jest klonem. Jeśli nim był to musiał być wyjątkowo wadliwym. Na samą myśl uśmiechnął się pod nosem. Gorzej, że po coś był im potrzebny. W ten czy inny sposób. Chociaż większą ilość Strikerów na pewno zwiększyłaby ilość debili, która utrudniałaby obserwacje jego działań. - Kolejne wspomnienie do kolekcji, które nie pozwolą mi spać w nocy.
Rzucił pod nosem gdy nagle oczy drugiego Strikera otworzyły się. Nawet przez chwilę był gotowy zastrzelić sam siebie. Wiedział na co było, jego? Ich? Stać? Sytuacja niezbyt dobrze działała na jego dość analityczne myślenie. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Paradox idioti.
Spojrzał na rękę, która powoli zmierzała w stronę poduszki.
- To serio, aż tak widać? - Rzucił zawiedziony sam sobą. Teraz będzie musiał obmyślać lepsze sposoby na ukrywanie broni podczas snu. Co za wstyd. - Poczekaj chwilę za nim się pozabijamy.
Znał siebie. Wiedział jak rozmawiać ze sobą. Przynajmniej w głowie. Gorzej, jeśli w środku dalej był Marco. Wtedy może się nieźle naciąć. Ściągnął z głowy hełm, a jemu w razie czego wskazał lustro.
- Są dwie opcje, albo jesteśmy klonami albo nazywasz się Marco. Oczywiście, po przejściu szeregu operacji plastycznych żeby wyglądać jak ja. - Mlasnął wyciągając papierosy z kieszeni. Odpalił swojego. Po czym podał je mężczyźnie. - Po co? Sam nie wiem. Wybacz. Uśmiechnął się do siebie starając się jakoś to wytłumaczyć. Nie było to łatwe biorąc pod uwagę absurd tej sytuacji. Na korytarzu jeszcze miał Charlotte, która się sączyła na korytarzu jak nie szczelna beczka na wino. To nie był dobry dzień. W tym wypadku już chyba miesiąc.
- Jeśli masz pytania pytaj, jeśli chcesz walczyć prosze bardzo nie zabije cię, ale spacyfikuje cię tak, że dopiero regeneracja w słoju pozwoli ci znowu chodzić. - Zaciągnął się patrząc przeszywająco mężczyźnie w oczy. - Musimy się stąd wydostać. Bo jeśli scenariusz Marco jest prawdziwy, to siostra tego skurwysyna właśnie się wykrwawia na korytarzu. Przyszła tu po niego. Chciałbym żeby jednak nie umarła. Obiecałem jej to. Uwierzysz?
Parsknął śmiechem. Nie znał nikogo kto byłby gotowy wejść prosto do siedziby przeciwnika. Może naprawdę wszyscy byli klonami. Tak samo zepsutymi jak on. Byłaby to niesamowicie absurdalna historia, o której też nie chciał teraz myśleć.
- Podnoś dupsko, mamy chińczyków do zabicia.
Uśmiechnął się i wyciągnął do niego rękę by pomóc mu wstać.
Dłoń, która zaciskała się na oczywistym przedmiocie ukrytym pod poduszką zastygła. Widział w jego spojrzeniu niedowierzanie, ale także wkurw. Znał zbyt dobrze ten wyraz twarzy, aby nie domyślać się, co takiego chodziło mu właśnie teraz po głowie; co j e m u szeptałyby natrętne myśli.
Odpuścił, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że patrzy na swoje własne, lustrzane odbicie. Zgadzał się każdy pieprzyk, znamię, grymas na mimice. Idealna kopia. Perfekcyjne odwzorowanie. Chwycił, a dokładnie wyszarpał z rąk Charlesa kawałek gładkiej powierzchni, oglądając siebie - swoją twarz - pod każdym, możliwym kątem. - To jakiś pieprzony żart - znajomy tembr sprowokował ucisk w jego żołądku. Mężczyzna leżący na szpitalnym łóżku nie tylko wyglądał, jak on, ale także brzmiał.
Gdyby do jego głowy wtłoczono mu te same wspomnienia, które miał on, mógłby być dla innych nie do rozróżnienia.
Czy to właśnie próbowali zrobić z nim? Sprzedać mu cudzą historię, a następnie przekształcić w Stevensona?
- Wyglądam jak Ty. Mówię jak Ty. Co się tu odpierdala!? - warknął. Spróbował wstać, ale zakręciło mu się w głowie. Zachwiał się, decydując, aby jednak - chwilowo - nie ruszać się z łózka. Usiadł, spuszczając nogi na posadzkę. Oparł grzbiet stopy na brudnym, zimnym kafelku, walcząc nie tylko z równowagą, ale też własnym chaosem w głowie.
- Nie pamiętam, jak się tu znalazłem. Co tutaj robię... Marco. Mówiłeś, że mam na imię Marco? Znam to imię. Brzmi... znajomo - zmarszczył brwi, szukał myśli, strzępków wspomnień, ale tak, jak on wcześniej - tak teraz Marco - miał kompletną pustkę w głowie.
I cholernie go to frustrowało.
Dopiero teraz, kiedy mężczyzna będący na pozór nim, usiadł na łóżku, czyli bokiem do właściwego Strikera, dostrzegł z tyłu jego włosy przerzedzenie wśród włosów i świeży ślad po bliźnie.
Tam, gdzie on miał ranę po uszkodzonym implancie.
Zauważył, jak szarpnął głowa, kiedy wspomniał o Charlotte, momentalnie odwracając się w jego stronę.
- Mam siostrę? - zapytał. - Chyba mam. Nie wiem, kurwa mać - dodał zrezygnowany, kiedy nie poczuł, czy Striker mówił prawdę. Z ciężkim westchnięciem potarł swoją twarz.
- Powiedzmy, że Ci wierzę. Gdzie my właściwie jesteśmy? Jak się stąd wydostaniemy? - zarzucał go kolejnymi pytaniami, po chwili wahania spojrzał na wyciągniętą w jego stronę rękę, ujął ją i z drobną pomocą mężczyzny, dźwignął się na równe nogi. Tym razem udało mu się zachować równowagę.
@Charles Striker
Ostatnio zmieniony 29 paź 2024, o 11:00 przez Mistrz Gry, łącznie zmieniany 1 raz.
Słuchanie własnego głosu sprawiało, że miał sobie strzelić w łeb. Nigdy nie gapił się na własną twarz tak długo, jak przez te kilka chwil teraz. To też sprawiało, że odczuwał coraz większe poirytowanie. Nie. Irytacja była kilka dni temu. Na ten moment pozostał mu już tylko gniew. Nie zgadzał się na takie traktowanie i zamierzał to dość wyraźnie przekazać zarządcy budynku lub tej operacji.
- Ta, a oboje jestesmy jego puentą. - Mlasnął niezadowolony. Marco tak jak Charles, miał chyba predyspozycje do lądowania w sytuacjach w których nigdy nie powinien się znaleźć. Dla własnego dobra.
- Koszmary których nawet nie potrafisz sobie wyobrazić. - Rzucił, po czym parsknął śmiechem. - Kurwa, nawet nie wiesz jakie to wszystko jest pojebane.
Przejechał ręką po włosach patrząc gdzieś przed siebie. Wspomnienia młodości, które do niego wróciły wraz cała pamięcią stały świeższe. Nieznośnie wręcz. Całe to odczłowieczanie się przez lata na kontrakcie Rosenkova, strachu o własne życie w więzieniu, spania na podłodze czekając aż przyjdą po niego, czy finalnie skończenie jako pies Przymierza. Wszystko po nic.
- Tak, albo nie. Nie wiem. - Odpowiedział w jego głosie można było wyczuć niepewność. Zaciągnął się po raz kolejny. - Ja nazywam się Charles Striker i moją twarz nosisz. - Po chwili dostrzegł jego bliznę na szyi. Była inna. Świeża. Nie było w niej brutalizmu jaką zostawili jemu. - Żeby nie dochodziło do pomyłek przyjmijmy, że naprawdę jesteś Marco. Tak mówiła Charlotte, czyli twoja siostra. Wspominała, że lubiłeś się pchać gdzie nie trzeba. W systemie też jest Marco. Jak ci zainstalowali chiński to możesz sobie przeczytać.
Wskazał palcem terminal stojący obok. Rozmowa z samym sobą, czy Marco w jego skórze, nie przychodziła mu łatwo. Nikt nie zasługiwał na taki los. Czuł się nawet winny tej całej sytaucji pomimo tego, że nie miał pewności czemu akurat wybrali jego. O tym się przekonał od razu jak pomógł mu wstać.
Nie wiedział jak go przerobili ale wiedział, że człowieka nie dało się wydłużyć od tak. Miał pewne przeczucia czemu akurat mógł zostać wybrany.
- Nie będę kłamał, ale sytuacja jest chujowa. Mamy nad sobą pieprzone oddziały specjalne złożone z wkurwionych chińczyków, którym właśnie rozpierdalamy operację wartą miliony kredytów. - Zabrał w łóżka bloker implantów i papierosy. Jak widać nie skopiowali mu nałogów. Pewnie chcieli żeby im zabawka na dłużej starczyła. - Musimy się przez nich przebić, a do tego będziemy potrzebować Charlotte. Twojej siostry. - Starał się powtarzać pewne ważne informacje aby Marco szybciej je przetworzył. - Musimy znaleźć leki, sprzęt, cokolwiek by uratować jej życie albo chociaż ustabilizować. Do tego to ona wyciągnęła mnie z celi, a przyszła po ciebie.
Spojrzał znowu sobie prosto w oczy. Nie mieli takiego samego spojrzenia. Tego nawet najlepszym nie udałoby się skopiować. Zmęczenia, przekrwionych białek oraz coraz słabiej ukrywanego smutku. Marco tego nie miał. W jego oczach był zwykły chłodny profesjonalizm. Bez krzty osobowości.
- Żeby przekonać też twojego wewnętrznego mnie, bez niej nie wyjdziemy bo to ona jest naszym głównym hackerem.
Wypuścił dym gdzieś w bok. Dalej przeszukiwał pomieszczenie. Pamiętał, że Song dała mu coś co sprawiło, że prawie się zregenerował z obrażeń niczym jaszczurka. Chciał pomóc. Ten chociaż jeden niewielki dobry czyn na całej galerii złych decyzji. Tak rzadko mu się to zdarzało. Chciał znaleźć cokolwiek.
- Nie wiem czy wiesz albo czy pamiętasz, ale jeśli masz umiejętności to mogę ci powiedzieć tylko jedno. - Lekko się uśmiechnął i oparł rękę na jego ramieniu. Nie dało się od niego wyczuć jakiejkolwiek próby siły czy czegoś takiego. Patrzył się sobie prosto w oczy. Na palcu jednej ręki mógł policzyć sytuacje gdzie ktoś patrzył na niego z tej samej wysokości. - W zabijaniu jesteśmy całkiem nieźli. Zbieraj się.
Parsknął w odpowiedzi, w innych okolicznościach, jego pomruk mógłby uchodzić za śmiech. Obecnie jednak, ani jemu, ani drugiemu jemu, nie było do śmiechu.
W spojrzeniu, którym mierzył sam siebie, czaiła się nieufność. Znał siebie najlepiej, wiedział, że na miejscu kogoś, komu zmieniono tożsamość, podchodziłby tak samo ostrożnie i z dystansem do kogoś, kto próbował ci właśnie opowiedzieć w co się najlepszego wplatałeś. Gdzie tym razem wylądowałeś, kogo zdążyłeś wkurwić i komu zaleźć za skórę. Co prawda on sam, uratowany został z rąk znającej się na swoim fachu kobiety, z kolei mężczyzna musiał patrzeć się na twarz, jaką widział teraz w lustrze. - Jakim cudem jesteśmy tacy sami? - próbował zrozumieć cokolwiek, odnaleźć się w swoim beznadziejnym położeniu, ale najwyraźniej zamglony umysł nie miał odpowiedzi ani dla Marca, ani tym bardziej dla Strikera.
- Nie czuje się, jakbym właśnie obudził się po operacji plastycznej, czy jakimkolwiek innym zabiegu - dodał. Przesunął ciężką ręka po swoich nogach, ramionach, spojrzał na tors, brzuch, w końcu jego palce musnęły podstawy czaszki. Skrzywił się.
- Jak bardzo świeża? - dopytywał, wyrywając kępki włosów i wypuszczając powietrze przez nos w ciężkim westchnięciu.
Spojrzał na dokumentacje medyczną, która znajdowała się wgrana na główny komputer w stali. Przejrzał pobieżnie kilka stron, po czym się poddał. - Nic z tego nie rozumiem. Powinniśmy to skopiować, prawda? Albo chociaż zniszczyć, jak nie zabieramy ze sobą. O kimkolwiek to nie są plik, nie powinny przetrwać - rzucił do Strikera.
Zauważył to dopiero, kiedy Marco wstał. Łóżko, na którym leżał, nie było tylko szpitalnym łóżkiem, a podstawową kapsułą medyczną, która miała zaprogramowane proste, chirurgiczne zabiegu. Lek, który szukał dla Charlotte, być może wcale się tu nie znajdował, ale zdecydowane zyska dla niej więcej czasu, kiedy nanochirurgicznie pozszywa jej obrażenia. Szybki test pokazał mężczyźnie, że kapsuła jest własciwie samoobsługowa; należało umieścić pacjenta na łóżku i odpalić skan, który oceni pacjenta i dobierze właściwe leczenie. Jeden problem z głowy. Ten znacznie poważniejszy, przetrząsał właśnie inne szafki, ciężko wzdychając, kiedy się schylał.
- Masz pojęcie, jak długo tu jestem? A może ona będzie wiedzieć? - słowo siostra nie przechodziło mu przez gardło. Rozumiał jednak, jak się czuł. Sam był bohaterem cudzej historii. Wyrwał się z tego koszmaru cudem.
- Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu zabijałem, ale tych tutaj uduszę bez mrugnięcia okiem - zadeklarował, wyciągając do Strikera dwa dawki omni-żelu. Mógł naprawić swój pancerz, bądź zachować na później. Dla siebie, albo Charlotte.
Marco spojrzał na niego. W lustrzanym odbiciu, po raz pierwszy dostrzegł determinacje. Jego logiczne argumenty, musiały dotrzć do mężczyzny. Przekonać go.
- Wierze Ci. Przyprowadź tu Chralotte. Niech ją poskłada, a ja... Muszę sobie znaleźć jakiś pancerz. Nie będę uciekać w piżamie odsłaniającej tyłek, szanujmy się.
- Skąd mam wiedzieć? - W końcu wybuchł poirytowany kolejny raz tym samym pytaniem. Przynajmniej reakcje Strikera były szczere w porównaniu z pielęgniarkami z którymi on musiał walczyć przez kilka dni. - Przed wylądowaniem tutaj zarobiłem kulkę w łeb z rozkazu prezesa Chińskiej Partii Ludowej więc nie wiem po co ktoś wyglądający jak ja miałby im być potrzebny do czego-kurwa-więcej! Dla mnie to też stresująca sytuacja! Kurwa!
Patrzył na siebie zirytowany. Próbował zrozumieć orientalne znaczki na wszystkim co go otaczało. Po co mu były te wszystkie języki jak nie znał tych co naprawdę mogły mu się przydać.
- Chińska medycyna potrafi zdziałać cuda Marco. - Spojrzał na jego bliznę. - Wygląda na świeżą. - Wsadził mu do rąk jeden iniektor z blokerem implantów. - Gdybyś czuł, że tracisz nad sobą kontrolę od razu sobie to wstrzyknij. Pracują tutaj nad zdalną kontrolą na ludźmi poprzez chipy. Teoria stara jak świat, ale dopiero teraz technologia na to pozwala.
Mruknął niezadowolony. Kochał historię o różnych konspiracjach bo prawda zazwyczaj była zawsze bardziej przyziemna. Dopiero teraz udało mu się dotrzeć do miejsc, które przynosiły tylko nowe koszmary do jego wspomnień. Czuł się z tym jednak dobrze. Jakby w końcu otwierał oczy na to co go zawsze otaczało.
- Ubierz się, a pewnie Charlotte będzie mogła zrobić z tym coś więcej.
Powiedział próbując zrozumieć chińskie pismo na maszynie na której wcześniej leżał Marco. To mogło zadziałać. Podobne automaty były w wojskowych lazaretach. Ten jednak musiał być kilka klas wyżej. Lepiej dla nich.
Wyruszył bo Charlotte by zaciągnąć jej przytomne lub nieprzytomne ciało z powrotem do sali. Wolał jej nie podnosić. Jej organy musiały już wystarczająco dużo przejść. Nawet nie wiedział gdzie jest Marco bo był tak skoncentrowany na transporcie i późniejszym ułożeniu w maszynie. Gdy ta się odpaliła mógł w spokoju czekać na efekty. Znaczy mógłby, ale musiał się rozejrzeć po celach. Znalezienie żywego assetu do pomocy było wręcz wskazane, a jeśli nie to przynajmniej będzie mógł to udokumentować zdjęciowo. Zastanawiał się już gdzie puścić paczkę jako wyciek danych z tajnego chińskiego laboratorium. Dużo by to nie zmieniło, ale jeśli zaczęliby to sprzątać to pewnie efekt byłby odwrotny.
- Sprawdzę czy jest jeszcze ktoś żywy. Gdyby się obudziła mów, że jesteś Marco. Bedziecie mieć chwile dla siebie. Wiem, że znaczy to tyle co nic, ale przykro mi, że cię to spotkało.
Pokiwał sam do siebie głową. Nikt nie powinien być zabierany do cyrku w jakim żył. Miał nadzieje, że będzie można przeciążyć zapasowe generatory budynku i puścić go z dymem.