Wyświetl wiadomość pozafabularną
Słowa mężczyzny były pełne otuchy, a jednak jego zapewnienie wywołało w córce Abrahama sprzeczność. Potrząsnęła głową, negując ten jeden, prosty fakt - dokonania przez siebie dobrego uczynku, uratowania mu życia. Ale choć przez chłodno kalkulujący umysł Widma przeszła myśl, że być może nie powinna tego robić, sprzeczność jego siostry miała inne podłoże. Wzmogła szklistość jej oczu, sprawiając, że napłynęło do nich więcej łez.
- Wściekł się, gdy przyjechała karetka. Bił. To n-nie ma znaczenia. Ojciec obwiniał mnie często - żachnęła się. W jej drżącym głosie pojawiła się gorzka nuta, którą Viyo znał aż za dobrze - poczucie winy, choć nie wiedział, skąd mogło na razie pochodzić. - Nie mam rodziny. Mam tylko jego.
Owinęła się ciaśniej ramionami, podkulając nogi wyżej, chowając twarz w materiale spodni. On w tej chwili mógł oznaczać zarówno ojca, jak i brata, do którego za ich pomocą lgnęły w tej chwili jej myśli. Choć przebywali razem na pokładzie Arae, a wydarzenia, o których opowiadała, dzieliły od obecnej chwili dziesięciolecia, wzrok Sonyi stał się nieobecny, a jej ciałem zawładnęły dreszcze. Jakby jej cielesna powłoka tkwiła wciśnięta w chłodną ścianę statku, ale umysł znalazł się w innym miejscu i czasie, przeżywając każdy aspekt swojej traumy na nowo.
- Jak długo to trwało? - zagadnęła delikatnie niebieskowłosa. - Mówiłaś wcześniej o obietnicy - dodała, chwytając wcześniej słowa kobiety i nie wypuszczając z podświadomości.
- Nigdy się nie skończyło - szepnęła niemal od razu, tym samym, przerażonym spojrzeniem wpatrując się przed siebie. - Ojciec nigdy więcej nie przekroczył granicy. Nie od tamtej nocy z karetką. Zawsze wiedział, gdzie skończyć. Na czym przestać. Ale zawsze było blisko. Zbyt blisko. Wystarczyło mu tak niewiele. A kiedy pił...
Kobieta wyprostowała się, odsłaniając na moment swoją bladą, wychudzoną twarz, jakby jej umysłem wstrząsały sprzeczności - chęć schowania się, milczenia, a zarazem chęć wyrzucenia z siebie tego, czego nie miała okazji wypowiedzieć na głos przez całe swoje życie.
- Minęły lata. Był wyższy ode mnie. Wyższy od ojca - dodała z westchnieniem. - A ten wciąż bił go tak, jakby był małym chłopcem.
Volyova uniosła dłoń, zgarniając splątane, niebieskie włosy na jedno ramię. Jasne blizny błyszczały na jej odsłoniętym profilu, zwróconym w stronę Viyo.
- Nie próbowaliście się mu sprzeciwić? - spytała ostrożnie, spodziewając się reakcji, którą niemal natychmiast otrzymała.
- Nie wiesz, jak to jest. Nie masz pojęcia. - w spojrzeniu Sonyi błysnęła złość i choć była tylko namiastką furii Abrahama, gdy rozgorzała w jej szarym spojrzeniu, jej oczy na moment wyglądały dokładnie tak samo, jak zapamiętał je Viyo u młodego i starego Reeda.
Impuls był krótki, wątły. Jakikolwiek ogień miała w sobie, został zduszony dziesięciolecia temu. Teraz Sonya wydawała się jedynie szkieletem tego, kim mogłaby być. Podczas gdy wydarzenia z przeszłości przekształciły jej brata w oprawcę, ją na zawsze zamknęły w przeszklonej klatce ofiary.
- Donovan chciał uciec - wyznała wreszcie, ogień w jej oczach zniknął bez śladu. - Przygotował wszystko potajemnie. Zbierał skradzione pieniądze. Chował jedzenie na drogę. Ubrania, dla mnie i dla siebie. Chciał, żebym uciekła z nim.
Zachłysnęła się powietrzem, jak gdyby ich spojrzenia niosły ze sobą oskarżenie, a ona czuła potrzebę wyjaśnienia - choć nikt jeszcze nie obwieścił jej winy.
- Dla mnie to była taka głupota. Nasz dom był w lesie. Pośród niczego. Nie wiedzieliśmy gdzie była najbliższa stacja kolejowa, nie mówiąc o lotnisku. Na zewnątrz było niebezpiecznie. A ojciec... - przełknęła ślinę, urywając. - Ojciec miał oczy wszędzie. Uszy wszędzie. Widział wszystko, s-słyszał wszystko. Nie było przed nim ucieczki. Nie mogło być.
Szloch chwycił jej ciało w spazmie, zacisnęła dłonie na materiale kołdry, na której leżała. Poczucie winy przysnuło stal w jej oczach ciemną chmurą, wygięło jej twarz w grymasie kogoś, kto za wszelką cenę poszukiwał rozgrzeszenia.
- Prosiłam go, żeby został. Błagałam. Na kolanach. Próbowałam go od tego odwieźć, za wszelką cenę - zapłakała, pozwalając, by kryształowe ścieżki znów spłynęły po jej policzkach. - Ale on wściekł się. Powiedział, że jeśli nie chcę z nim uciec, zrobi to sam. Że kiedy będzie bezpieczny, kiedyś, wróci po mnie.
Urwała nagle, rozchylając usta jakby chciała zaczerpnąć powietrza, ale to zostało wypompowane z ich pomieszczenia. Napotykając próżnię, przełknęła ślinę, z trudem wypowiadając kolejne słowa.
- Ale ja nie chciałam być sama.
W ciszy, która zapadła po tym stwierdzeniu, Volyova wyprostowała się nieco, jej plecy napięły. Spoglądała na kobietę spod uniesionych brwi, bardziej zaskoczona niż oburzona wnioskiem, do którego doszła.
- Powiedziałaś ojcu.
@Vex