-

Owinęła się ciaśniej ramionami, podkulając nogi wyżej, chowając twarz w materiale spodni. On w tej chwili mógł oznaczać zarówno ojca, jak i brata, do którego za ich pomocą lgnęły w tej chwili jej myśli. Choć przebywali razem na pokładzie Arae, a wydarzenia, o których opowiadała, dzieliły od obecnej chwili dziesięciolecia, wzrok Sonyi stał się nieobecny, a jej ciałem zawładnęły dreszcze. Jakby jej cielesna powłoka tkwiła wciśnięta w chłodną ścianę statku, ale umysł znalazł się w innym miejscu i czasie, przeżywając każdy aspekt swojej traumy na nowo.

- Jak długo to trwało? - zagadnęła delikatnie niebieskowłosa. - Mówiłaś wcześniej o obietnicy - dodała, chwytając wcześniej słowa kobiety i nie wypuszczając z podświadomości.
- Nigdy się nie skończyło - szepnęła niemal od razu, tym samym, przerażonym spojrzeniem wpatrując się przed siebie. - Ojciec nigdy więcej nie przekroczył granicy. Nie od tamtej nocy z karetką. Zawsze wiedział, gdzie skończyć. Na czym przestać. Ale zawsze było blisko. Zbyt blisko. Wystarczyło mu tak niewiele. A kiedy pił...
Kobieta wyprostowała się, odsłaniając na moment swoją bladą, wychudzoną twarz, jakby jej umysłem wstrząsały sprzeczności - chęć schowania się, milczenia, a zarazem chęć wyrzucenia z siebie tego, czego nie miała okazji wypowiedzieć na głos przez całe swoje życie.
- Minęły lata. Był wyższy ode mnie. Wyższy od ojca - dodała z westchnieniem. - A ten wciąż bił go tak, jakby był małym chłopcem.
Volyova uniosła dłoń, zgarniając splątane, niebieskie włosy na jedno ramię. Jasne blizny błyszczały na jej odsłoniętym profilu, zwróconym w stronę Viyo.
- Nie próbowaliście się mu sprzeciwić? - spytała ostrożnie, spodziewając się reakcji, którą niemal natychmiast otrzymała.
- Nie wiesz, jak to jest. Nie masz pojęcia. - w spojrzeniu Sonyi błysnęła złość i choć była tylko namiastką furii Abrahama, gdy rozgorzała w jej szarym spojrzeniu, jej oczy na moment wyglądały dokładnie tak samo, jak zapamiętał je Viyo u młodego i starego Reeda.
Impuls był krótki, wątły. Jakikolwiek ogień miała w sobie, został zduszony dziesięciolecia temu. Teraz Sonya wydawała się jedynie szkieletem tego, kim mogłaby być. Podczas gdy wydarzenia z przeszłości przekształciły jej brata w oprawcę, ją na zawsze zamknęły w przeszklonej klatce ofiary.
- Donovan chciał uciec - wyznała wreszcie, ogień w jej oczach zniknął bez śladu. - Przygotował wszystko potajemnie. Zbierał skradzione pieniądze. Chował jedzenie na drogę. Ubrania, dla mnie i dla siebie. Chciał, żebym uciekła z nim.
Zachłysnęła się powietrzem, jak gdyby ich spojrzenia niosły ze sobą oskarżenie, a ona czuła potrzebę wyjaśnienia - choć nikt jeszcze nie obwieścił jej winy.
- Dla mnie to była taka głupota. Nasz dom był w lesie. Pośród niczego. Nie wiedzieliśmy gdzie była najbliższa stacja kolejowa, nie mówiąc o lotnisku. Na zewnątrz było niebezpiecznie. A ojciec... - przełknęła ślinę, urywając. - Ojciec miał oczy wszędzie. Uszy wszędzie. Widział wszystko, s-słyszał wszystko. Nie było przed nim ucieczki. Nie mogło być.
Szloch chwycił jej ciało w spazmie, zacisnęła dłonie na materiale kołdry, na której leżała. Poczucie winy przysnuło stal w jej oczach ciemną chmurą, wygięło jej twarz w grymasie kogoś, kto za wszelką cenę poszukiwał rozgrzeszenia.
- Prosiłam go, żeby został. Błagałam. Na kolanach. Próbowałam go od tego odwieźć, za wszelką cenę - zapłakała, pozwalając, by kryształowe ścieżki znów spłynęły po jej policzkach. - Ale on wściekł się. Powiedział, że jeśli nie chcę z nim uciec, zrobi to sam. Że kiedy będzie bezpieczny, kiedyś, wróci po mnie.
Urwała nagle, rozchylając usta jakby chciała zaczerpnąć powietrza, ale to zostało wypompowane z ich pomieszczenia. Napotykając próżnię, przełknęła ślinę, z trudem wypowiadając kolejne słowa.
- Ale ja nie chciałam być sama.
W ciszy, która zapadła po tym stwierdzeniu, Volyova wyprostowała się nieco, jej plecy napięły. Spoglądała na kobietę spod uniesionych brwi, bardziej zaskoczona niż oburzona wnioskiem, do którego doszła.
- Powiedziałaś ojcu.
@Vex