Przez chwilę stwór zdziwił się na tak zdecydowaną postawę ze strony swojej niedoszłej zabawki seksualnej, jednak jako samiec alfa w tym towarzystwie nie zamierzał pozwolić na nie odpowiedzenie na takowe wyzwanie. Varren zawarczał groźne, odpowiadając mu Tarianowi zaciekłym spojrzeniem. Wpatrując się w nacierającego turianina rozkraczył nieco łapy, przygotowując się do precyzyjnie wymierzonego skoku, gotów zmiażdżyć swej ofierze kark swym mocarnym, acz nieco wybrakowanym uzębieniem.
Z każdy krokiem pechowego szulera oczy varrena zdawały się wręcz emanować żądzą krwi i mordu, co nawiasem mówiąc miało się dość marnie w stosunku do przerażającej żądzy Tarianowego siedzenia, które wypełniało tak niedawno móżdżek psowatego.
I gdy przeciwnicy w tym starciu o przetrwanie, głównie Tariana, mieli zderzyć się w śmiertelnym uścisku stało się... coś. Kratka wisząca na suficie, nad szarżującym varrenem na całe szczęście turianina, odpadła lądując na głowie psiura. Co ciekawe nie było słychać żadnego trzasku, wybuchu czy innego dźwięku typowego dla odpadania tak mocno przymocowanych metalowych przedmiotów. Zamiast tego Tarian mimo oczywistego zaskoczenia dał radę usłyszeć przed upadkiem kratki dość osobliwe cmoknięcie.
Za kratką, która wylądowała niezwykle trafnie na łbie varrena, wyskoczyły dwa dziwne indywidua. Mimo, że poruszali się dość sprawnie i przypominali bardziej mgliste cienie niż coś konkretnego, wprawne oczy Tariana nie mogły nie zauważyć, że są oni ubrani na czarno jak jacyś komandosi. Nie tracąc czasu jeden z nich wysunąwszy jakiś przedmiot zza pazuchy potraktował varrena ładunkiem elektrycznym, który zaiskrzył tańczącymi światełkami.
I tak szybko jak się to zaczęło to się i skończyło.
- Bah! Zbyt proste! - Wydukał tempo jeden, który unieszkodliwił groźne zwierze. Jego głos był nieco zniekształcony, pewnie przez jakiś modulator głosu.
- Owszem, ale co poradzić. - Dodał drugi, podobnym, zniekształconym głosem, jednak nieco bardziej obojętnie i zimniej od swojego kolegi.
Kim byli ci tajemniczy jegomoście? W niewyraźnym świetle żaróweczki nie było widać nic. Nic, prócz prócz osobliwych, okrągłych światełek, wyglądających jak oczy. Po parze na łeb. Jedna para czerwona, druga zielona. I obie w końcu skierowały swój niewyraźny blask na turianina.