Właściwie to nie ona cała, ale tylko jej ciało biegło do promu razem z resztą. Duchem była kompletnie gdzie indziej, a przynajmniej nie tam, gdzie powinna. Na pokład ich "transportu" praktycznie wpadła, nawet nie myśląc o tym, by zachować równowagę. Ba! Nie była nawet w pełni świadoma tego, czym właśnie lecą. Złapała się czegokolwiek, co miała aktualnie pod ręką, żeby w razie czego nie paść w momencie, gdy prom startuje. Przeniosła wzrok na pole walki, które przed chwilą opuścili, nie zwracając w ogóle uwagi na to, co działo się wewnątrz pojazdu. Szybko odnalazła wzrokiem kawał, który przygniótł już martwego Booma. Poczuła we własnej dłoni dwa nieśmiertelniki, które ścisnęła mocniej, odwracając wzrok od zaledwie fragmentu jego ręki, wystającego spoza tego, co przyczyniło się do jego śmierci. No, poza kałużą krwi.
Odwróciła się tyłem w ogóle od tego widoku, chcąc, nie chcąc, przenosząc wzrok na resztę. Wydawała się z nich wszystkich najmniej poszkodowana. I ten fakt raczej nie dodawał jej otuchy, bo zaczęła wątpić we własne decyzje. Skoro z całego oddziału dowódcy praktycznie nic nie jest, kiedy reszta jest tak w opłakanym stanie, to najwyraźniej za mało poświęcił samego siebie, wystawiając pozostałych na większe niebezpieczeństwo. Niektórych kosztowało to życie.
-
Bierzemy ich.
Otworzyła oczy. Nie zdała sobie sprawy z tego, że przed dłuższą chwilę, jaką była podróż z Klejnotu Dżakarty na Wraitha, odcięła się kompletnie od świata. Drżenie ustało. Prom stał już w hangarze statku, a ona mrużyła oczy przed światłem lamp jak gdyby po nocy wychodziła na pełne słońce.
Dostrzegła tylko przenoszonego na noszach Revaxa. To jej dopiero uświadomiło, co się wokół niej dzieje.
-
Sir... - odtrąciła rękę jednego z lekarzy. Nie odezwała się ani słowem. Ruszyła przed siebie szybkim krokiem, zmierzając prosto na mostek.
-
Sir, poradzą sobie. Musi pani odpocząć... - nalegał, idąc za nią, na co ona ponownie odepchnęła jego dłoń, już zmierzającą ku jej ramieniu.
Syknęła cicho, czując nagły ból w okolicy żeber, który przypomniał jej o kopniaku, jaki musiały przyjąć.
Po kilku minutach chwiejnego, lecz szybkiego kroku wpadła na mostek. Zignorowała resztę stojących tu ludzi, podeszła od razu do siedzącego na swoim miejscu pilota Deuce'a.
-
Spieprzamy, tak? - spytał, o dziwo bez zwyczajowego rozbawienia w głosie. Nie odpowiedziała. Oparta o jego fotel nie spuszczała wzroku ze statku, który przed chwilą opuścili.
-
Sir? - spytał po chwili, przenosząc wzrok w jej stronę i marszcząc brwi.
McMillan mógł być najgorszym wrzodem na dupie, ale był też członkiem załogi. Jej załogi. I w tym momencie patrzyła na statek, na który ona go zabrała i, jakby nie patrzeć, na którym go zabiła.
-
Hawk? - dodał zniecierpliwiony, posyłając w jej stronę natarczywe spojrzenie, którego nawet nie odnotowała. Za to wybudził ją z transu.
-
Kurwa - warknęła pod nosem, nagle się prostując i przenosząc wzrok gdziekolwiek, byle nie na Dżakartę. -
Leć.
Poczuła niewiarygodną wręcz wściekłość. Na siebie, na Ahawiela, na całą pieprzoną Dżakartę. Nawet na stojąca obok Sharon, jako, że była najbliżej, pomijając samego Deuce'a, którego jedynym wkładem w to, co się stało, było przecież wykonywanie jego roboty i sterowanie statkiem.
-
Zajebisty początek, Castillo - warknęła, początkowo stojąc dalej w miejscu, tuż obok pilota, który zerknął na nią ze strachem pomieszanym ze zmieszaniem, wyraźnie nie bardzo wiedząc, czego może się teraz spodziewać po samej Hawkins.
-
Wiesz, co znaleźliśmy na Dżakarcie? Pierdolonych psycholi, czczących Żniwiarzy jak gethy. Z tym, że oni nie robili z nikogo zombie. A przynajmniej każda powierzchnia każdego pomieszczenia, przez jakie przechodziliśmy, ujebana cała we krwi, na to nie wskazywała - postąpiła o krok do przodu, mając w oczach prawdziwy obłęd. Gdyby w tym momencie kierowała się logicznym myśleniem, a nie emocjami, nie miałaby powodu, żeby się na kobietę drzeć. Ale tak nie było.
-
Wpakowałaś nas w jedno, wielkie gówno. Nie wierzysz? Zapytaj McMillana. Ach, no tak. Nie żyje - ton jej głosu jeszcze bardziej się podniósł, lecz jak na razie trzymała nerwy na wodzy - nieudolnie, ale się starała, choć z każdą chwilą coraz mniej odczuwała zmęczenie, a coraz bardziej wściekłość.
Wyświetl wiadomość pozafabularną