Chyba z czasem nauczyła się ignorować wzniosłe pierdolenie ludzi takich jak Caleb.
Oczywiście, nie czyniło to z niej zbyt charyzmatycznej osoby, ba! Pewnie wzmagało potencjalne konflikty. Ale nie zamierzała się z nim wykłócać o to, kto w ich sytuacji miał rację, a kto nie. Była zmęczona, chciała wyłącznie, by pokazał im miejsce, w którym mogły odpocząć, zjeść coś, namyślić się. Bo nie myślała trzeźwo, gdy kierowały nią instynkty przetrwania - a te nakazywały ruszyć do przodu, kazać Calebowi zamknąć mordę i dać im odrobinę spokoju.
- Jesteś pewien, że poradziłbyś sobie z jakąkolwiek damą, Caleb? - prychnęła, przestępując z nogi na nogę, absolutnie gotowa do ruszenia naprzód.
Ciężko było uważać, by powinny być mu za cokolwiek wdzięczne. Owszem, może i wyprowadzał ich z tego lodowatego labiryntu, ale robił to wyłącznie chcąc coś zyskać z ich obecności, a nie żadnej dobroci serca. Więc też nie zamierzała za nic mu za bardzo dziękować - w końcu zabezpieczał tym samym swoją przyszłość, nie tylko ich.
Niemniej, jego obóz wydawał się w tej chwili prawdziwym, luksusowym penthousem. Wydawało się, że minęło niewiele czasu odkąd spadły na powierzchnię Gellix jako pasażerki promu, a Hawkins już zaczynała dziczeć, przyzwyczajona do oślepiającego, białego śniegu i atakujących ją stworzeń. Ramię nadal bolało po tym, gdy zostało pochwycone przez jedną z ciem, dodatkowo było jej cholernie zimno i robiła się głodna.
Skierowała się od razu do sekcji biurowo-sypialnianej, niewiele robiąc sobie z potencjalnego braku zaproszenia. Opadła na łóżko, doceniając prawdopodobnie bardzo twardy materac, jako, że był czymś innym niż śnieg i lód. Wsparła się na łokciach, przyglądając pozostałym, ale przede wszystkim stojącemu jak strach na wróble Calebowi.
- Skoro mamy być twoją siłą bojową, to naprawdę chcesz, żebyśmy w takim stanie odbijały twoją kolonię? - spytała wprost, ostentacyjnie masując swoje ramię, co w pancerzu przekładało się na praktycznie zerowy efekt. Westchnęła głęboko, teraz, gdy temperatura nie była aż tak ujemna, sięgając do zaczepów swojego hełmu i wreszcie zdejmując go ze swojej głowy. Zimne powietrze było, na swój sposób, otrzeźwiające, gdy muskało jej policzki i przylepione do nich kosmyki włosów. - Zaprosiłeś nas do swojego gniazdka, Caleb. Jest nas czwórka, jesteśmy uzbrojone. Jeśli chcesz naszej pomocy, podziel się łaskawie żarciem, które masz, żebyśmy miały siłę zmierzyć się z tym tysiącem osób.
Uśmiechnęła się lekko, celowo ignorując poprzednie jego słowa, jakoby wcale nie miały walczyć z tysiącem.
- W innym wypadku możemy zabrać je sobie same - dodała niewinnie, dłoń opierając na skrytej w kaburze strzelbie. - Albo w desperacji możemy zjeść ciebie. Jakoś nie widzę alternatywnych larw w pobliżu.