Charles przyglądał się bezwładnemu, nienaturalnie wygiętemu ciału VIPa, którego umową zobowiązany był chronić. Mężczyzna był politykiem, jak torpeda piął się po kolejnych szczeblach międzygalaktycznej kariery w Ambasadzie Ludzkości. Na Ziemi, osiągnął już wystarczająco i miał apetyt na więcej. Ta szybka, owocna kariera, musiała być wianuszkiem wrogów - osób, którym zaszkodzić, sprzątnął stołek bądź kontakty sprzed nosa. Zdawał sobie sprawę, że jego zniknięcie co niektórym ułatwiłoby życie, dlatego też z polecenia bardziej serdecznym znajomych, wynajął prywatną ochronę z najwyższej półki. Tak trafił na Strikera, który stał się jego cieniem. Dzisiaj, w okolicach południa, mężczyzna odbierał szyty na miarę garnitur. Ledwo zdążyli wyjść ze sklepu, a ziemia zatrzęsła się i - dosłownie - rozstąpiła pod ich nogami. Lwia część Zakary, zapadła się, a jeden ze stropów okolicznego budynku, runął prosto na mężczyznę. Nie było czego ratować. Charles miał więcej szczęścia, rozcięta brew i posiniaczone żebra najwyraźniej okazały się być wypadkową jakiegoś szczęścia, generator tarcz pochłonął siłę uderzeń gruzu, jaki przysypał go do połowy. Chwilę zajęło, nim mężczyzna wygrzebał się usypanej kupki z boku przypominającej pogrzebowy stos ze starych, już nie tak popularnych vidów historycznych. Tyle że nie tym razem.
Kiedy mężczyzna otrząsnął się z szoku - jeszcze przed pięcioma minutami, okolica wyglądała zwyczajnie, a rynek tętnił życiem, powodując, że miliardowe sumy kredytów przepływały przez transakcje na Cytadeli, teraz było to opłakane pogorzelisko, z częścią rannych i jeszcze większym odsetkiem martwych porozrzucanych wśród pogorzeliska bez ładu i składu. Dostrzegł, bądź najpierw usłyszał rzeczowy, wojskowy ton, jaki wydawał rozkazy, dyrygując zbieraninom cywilów, jacy stali pośrodku bardzo prowizorycznego, a także ubogiego szpitalu polowego, który to powstał na skrzyżowaniu głównych alejek.
Meghan zwróciła uwagę wszystkich, większość spojrzeń nawet nie kryła się z lękiem, a nawet panicznym strachem, a mimo to, słuchali ją i jej
planu odnajdując dla siebie w nim miejsce. W tle, rozdawano medykamenty najbardziej potrzebującym.
- Z platformą gorzej, ale... Gdzieś tutaj musi być drabina, prawda!? W choć jednym sklepie - wtrąciła asari, dotąd opatrująca rannych, a teraz zdeterminowana wpatrywała się w Vazquez.
- Silvia, chodź ze mną. Przeszukamy pawilon na rogu - zwróciła się do innej asari i nie czekając na jej reakcje, zaciągnęła najwyraźniej dobrze sobie znaną kobietę w kierunku, o którym wspomniała. Jakiś turianin ruszył ich śladem, a kilku mężczyzn zajęło się przeszukiwaniem przeciwnej strony ulicy.
Sześciu innych ochotników, ruszyło z kobietą do wieżowca, jaki ta wskazała. Szybko darowali sobie próbę otworzenia elektrycznych drzwi - ignorując czerwoną poświatę panelu kontrolnego, zwyczajnie wybili szyby, przedostając się do holu smukłymi, ale za to strzelistymi okami.
Budynek, okazał się być biurowcem jednej z korporacji. Światła były wyłączone, bladą poświatę na zdewastowane wnętrze rzucało holograficzne światła. Zewsząd, bombardowały ostrzeżenia o niebezpieczeństwie i polecenie oddalenia się do SOC dyrygującemu ewakuacją Okręgu. Ktoś prychnął na te sugestie. Szybki rekonesans uzmysłowił, że jedyna droga na górę prowadziła windą. A ta, jak gdyby nic, tkwiła otwarta na oścież na parterze. Czekała na nich? A może to tylko wyobraźnia koloryzowała fakty?
Choć twarz Radnej nie drgnęła, sprawniejszy obserwator mógł dostrzec, jak jej źrenice rozszerzają się podobnie jak u drapieżników. Asari opuściła rękę, tym samym zdejmując z muszki całej trio.
-
Bogini jedna wie, jak trudno teraz odróżnić wroga od przyjaciela. Nie mam podstaw, aby nie wierzyć waszym słowom, a że jak już zdążyliście jestem ścigana... Nie traćmy czasu. Muszę dostać się do Prezydium. Jaka sytuacja jest w Okręgu? - spytała, nie mogąc wiedzieć, że nikt z nich nie wyściubił jeszcze dzisiejszego dnia nosa poza apartamentowiec, a wszystkiemu przyglądali się przez wysokie, przeszklone na całą ścianę okna, które później pękły podobnie do kurtyny opadającej i kończącej to ekstrawaganckie przedstawienie.
Asari, przeszła nad mechami, nie poświęcając im w ogóle uwagi. W przeciwieństwie do Xariany, która wyciągnęła z ich wciąż zaciśniętych, mechanicznych palców dwa M-3 Predatory i jeden najprawdopodobniej wadliwy, ale wciąż działający M-4 Shuriken. Podstawowy generator tarczy wymagał chwilę zachodu, ale nim pozostali zniknęli najemniczce z oczu, udało się kobiecie wyciągnąć jeden moduł, który mogła podpiąć do swojego roboczego ubrania.
Radna narzucała szybkie tempo, Rodriguez musiał zagryźć od środka policzki, aby nadążyć za dwiema asari i jednocześnie nie skarżyć się na rwący ból przytłumiony przez opatrunek i rapier, o który mógł się podeprzeć. Z oczywistych dla Tori, ale pozostałych już nie względów, Radna wolała trzymać się blisko lekarki.
-
Z kim jesteś na linii? - spytała, gdy odezwał się ponownie Karajev.
Kurz owszem, opadł, a wraz z nim drzwi wyważone z zawiasów. To, co mogło być w pierwszej chwili wzięte za gruz blokujący im drogę, szybko okazał się ciałem martwego kroganina. Najprawdopodobniej dlatego, tak łatwo ustąpiły.
Nie dane było im jednak przyglądać się mężczyźnie długo, strzały ponad ich głowami zmusiły asari, aby ta zaczęła zbiegać po schodach, a dudnienie jej obcasów, niosło się echem, które zaczynało coraz wyraźniej pobrzmiewać na wysokości piętra, na którym był obecnie Karajev. Dwójka, która została z Viktorem, spięła się i wymierzyła tym, co udało im się znaleźć w pierwszym mieszkaniu, do jakiego weszli, w stronę schodów - podstawowe strzelby nie nadawały się do walki na duży dystans o czym ci z racji bycia cywilem najprawdopodobniej nie wiedzieli. Do Karajeva, napływały zewsząd doniesienia o martwych znalezionych we własnych łózkach, na korytarzu czy pod belkami konstrukcyjnymi. Jedna łazienka zamknięta była na cztery spusty, dochodziło z niej szlochanie, a turianin za żadne skarby nie potrafił przekonać kobiety, aby ta otworzyła drzwi, o czym także zameldowano
dowódcy.
-
To nasi? - spytała Bernard, wskazując na klatkę schodową, a jej głos z racji włączonego omni-klucza od razu rozpoznał po drugiej stronie Diego.
Na to pytanie nie odpowiedział jej jednak Viktor, tylko asari, która w mgnieniu oka otrząsnęła się z zaskoczenia, jakim było dla niej przejęcie dowodzenia nad grupą. Oddelegowała Zoe do zatrzaśnięteto w łazience człowieka, a sama weszła do kolejnego mieszkania, gdzie trwały gorączkowo poszukiwania. Gonił ich czas. Mieli go coraz mniej. Tymczasem Viktor uzbrojony w zdobycznego Adepta stanął u szczytu schodów, po których ktoś biegł. Cień ciemnoniebieskiej skóry mignął mu powyżej. Tori? Tak szybko? Sama?
Wyświetl uwagę Mistrza GryDeadline 14/09 w samo południe