Wokół, istotnie, było dość pusto. Poza służbami bezpieczeństwa, nie pojawili się przypadkowi przechodnie, nie było też prasy i paniki, jaką mogła siać. Cały teren został odcięty - w końcu wykonywana operacja, podczas której doszło do tego tragicznego wypadku, była utajnioną akcją Mosadu. Nie było mowy, żeby ktoś dopuścił tutaj dziennikarzy, przybyły tylko służby ratunkowe, a kilka przecznic wokół magazynu zostało odciętych przez policję.
Cokolwiek Rebecca chciała zobaczyć na swoim omni-kluczu, nie pojawiło się. Żadnych efektów. Program namierzający wciąż działał, usiłując zlokalizować osobę, do której został wysłany, lecz jak na razie bez żadnego skutku.
Isaiah wrócił po kilku minutach, sam, zostawiając swoich ludzi w osmolonym wnętrzu. Zdjął z głowy hełm, wkładając go sobie pod pachę. Jego twarz była spocona - wnętrze musiało wciąż być gorące. Spoglądał tak samo ponuro jak wcześniej na Wechsler, z jedną różnicą - wcześniej jego rysy
łagodziła gdzieś głęboko skryta nadzieja. Teraz zniknęła.
-
Kończą wynosić ciała. Nie ma Gavriela, tylko nasi - odezwał się dość sucho, choć Talia nie wyglądała na urażoną. Skinęła głową w potwierdzeniu i ruszyła do przodu, zerkając na Rebeccę by upewnić się, że Dagan idzie za nią.
Z jednej strony wiadomość, którą zakomunikował im Shafir, była dobra, z innej zła. Zła z tego prostego powodu, iż istniała spora szansa na to, że niczego się nie dowiedzą. Niczego nie znajdą, żadnych poszlak, żadnych nawet dowodów na to, że agent Dagan postawił kiedyś nogę wewnątrz magazynu oznaczonego numerem 324. A jednak gdyby znaleziono go tutaj, byłby zwyczajnie martwy. Może dowiedzieliby się czegoś więcej, ale resztka nadziei na odzyskanie go całego, nawet niekoniecznie zdrowego, zniknęłaby tak jak wcześniej uciekła z twarzy Isaiaha.
Przed wejściem do środka, Talia odebrała od stojącego obok medyka dwie, małe maski, z której jedną wręczyła Rebecce. Mężczyzna idący wraz z nimi podziękował - wewnątrz wciąż dało się oddychać, po prostu nie było to przyjemne. Było duszno, w powietrzu unosił się zapach palonego plastiku, który szczypał w oczy, a pył drażnił gardło, osiadając na podniebieniu. Wechsler stanęła w głównej hali - pośród dziesiątek, setek metalowych odłamków, które przyjęły na siebie uderzenie. W kątach pomieszczenia zachowały się stare, elektroniczne sprzęty, może nieco osmolone i potłuczone przez falę uderzeniową, ale przecież gdy trafiły do tego składu złomu to już nie działały. Teraz też nie powinny.
-
Rozejrzę się po tylnych pomieszczeniach, sprawdźcie główną halę. Tu doszło do eksplozji - wydała swoisty rozkaz Talia stojącemu dowódcy oddziału, po czym przeniosła wzrok na Rebeccę. -
Możesz się tu rozejrzeć. Tylko pamiętaj, niczego nie kombinuj.
Nie wspomniała już o
słowie harcerza. Zostawiła ich samych, ruszając od kilku, małych pomieszczeń na tyłach magazynu. Po całym budynku pałętali się agenci, Dagan mogła poszukać czegoś na własną rękę, ruszyć za Talią, albo też za Shafirem, który skierował się do centrum tego zniszczenia, gdzie podłożone zostały ładunki.
Tak czy inaczej, przy ilości otaczającego ich złomu, szukanie odłamków, które miały jakąś wartość, można było porównać do szukania igły w stogu siana.