Lekko się spiął, kiedy usłyszał za sobą rozbawiony głos Soni. Nie mógł za bardzo uwierzyć w to, że w ogóle jej nie usłyszał. Albo poruszała się jak kot, albo naprawdę zaczynał wychodzić z wprawy. Nie był z tego powodu zadowolony, jak tak dalej pójdzie to byle, jaki kmiot poderżnie mu gardło od tyłu i tyle. Zaczął się nawet zastanawiać czy nie jest to wina zbyt długiego słuchania głośnej muzyki. Najchętniej by się przebadał, ale jego nowy zawód nie daje darmowej opieki medycznej, kurwa nawet dentystycznej.
- Wybacz moja droga, lata spędzone tylko z facetami sprawiają, że odczuwam strach przed zbyt długim przebywaniem obok atrakcyjnych kobiet.
Parsknął śmiechem. W sumie było w tym trochę racji. Ostatni jakikolwiek kontakt z kobietą miał przed trafieniem do paki. Więc ostatnie lata ciągnęły się pod kryptonimem „Najlepsza baba to własna graba”. Szczerze mówiąc gdyby znowu miał uprawiać seks, to czułby się jak prawiczek. Odłożył swoje karty na stolik. Wyglądało na to, że gra chwilowo skończona.
- Wracając do tematu. Widzę, że kolega Simmard może być o wiele bardziej zgorzkniałym typem niż ja. Zapowiada się ciekawie. Jeśli chodzi o mnie, to aż tak głęboko chyba mi ręki w dupsko nie wsadzili. I jeśli mam być szczery, w moim przypadku bardziej pasuje tutaj określenie „narzędzie” niż „pacynka”. Jakby nie patrzeć, każdy z nas się na to zgodził dobrowolnie. To, że umowa nie miała nic wspólnego z tym, co naprawdę robiliśmy to już całkowicie inna sprawa.
Poprawił się na swoim miejscu. Nie przepadał być w centrum uwagi, ale niestety on był tutaj gościem, więc chyba jedyny sposób by w owym centrum nie być to zamknąć się w pokoiku w pozycji embrionalnej i pójść spać. Problem polegał na tym, że nie mógł już wrócić do tego rozwiązania. Zostało mu, więc zabawianie swoich nowych kolegów. Przynajmniej byli bardziej gadatliwi niż ci na Nerthusie.
- A, jak to się skończyło? Cóż. Po prostu trafiłem do paki i w jakiś magiczny sposób nagle Rosenkov po prostu przestał się mną interesować. A, od kiedy wyszedłem z paki to jedyna rzecz związana z moim byłym pracodawcą jest jebitnie wielki billboard z ich produktami kilka przecznic od miejsca gdzie aktualnie pracuje.
Dogasił papierosa w popielniczce i wyciągnął następnego. Wsadził go sobie do ust. Wymiętolił filtr ustami, by chwilę potem złapać za zapalniczkę. Odpalił go, jego płuca dalej mogły być trzymane w dymie. Tak jak lubił. Spojrzał na data pad, który trzymał Seth. Najchętniej sam by przeczytał, co tam się znajduje. Lubił zapychać mózg, każdą możliwą ilością informacji, jaka była w okolicy.
- Ha, może i nasza koleżanka dobrze zna się z Simmardem, ale nie wydaje mi się żeby powoływanie się na Sonie podczas rozmowy w jakikolwiek sposób miałoby mi pomóc. Już widzę jak Simmard nagle uznaje mnie za niebezpieczeństwo i pragnie mojej śmierci, a ja mówię, że z nam Sonie, a ten nagle uśmiecha się do mnie klepie mnie po ramieniu i mówi „nie no w sumie jak znasz ją to jesteś w porządku gość, idź do domu i baw się dobrze, ja się zajmę ludźmi, którzy chcą cię zabić”.
Udając Simmarda zaczął ironicznie wymachiwać rękoma. Uśmiechnął się, ale tak naprawdę był to bardziej uśmiech dla siebie samego. Jakby chciał podnieść samego siebie na duchu. Był w dupie i dobrze o tym wiedział. Kurwa. Tak naprawdę to był na łasce swoich wyzwolicieli. Nie wiedział, co wobec niego planują, a to, że są dla niego mili to o niczym nie świadczy, to nic nie znaczy.