- Tacy jak oni nigdy nie giną przypadkiem - mruknął Symons pod nosem, gdy usłyszał słowa Charlesa. Zresztą wszyscy byliby niezadowoleni, gdyby po wejściu do jego gabinetu zastali w nim trupa. Snow w ciemności przyglądała się Strikerowi, zastanawiając się pewnie, czy planuje złamać Benowi nos i przestrzelić udo, tak jak on zrobił jemu, tylko do obu tych czynności użyć wyrzutni kolców. Łatwo było to sobie wyobrazić, razem z krwawą rzeźnią, którą by to wywołało.
- Musimy dojść możliwie najdalej, zanim uruchomią awaryjne zasilanie - zdecydował Kyle. - Dlatego ruszamy już teraz. Będziemy w kontakcie, Striker. Co robimy, jeśli dojdziemy na mostek jako pierwsi?
- Wasza trasa jest jedną z dłuższych, więc nie zakładam, że się wam to uda. Ale jeśli zdarzyłby się taki cud, unieszkodliwiacie pilotów i nawigatorów, jakichkolwiek oficerów, jakich spotkacie na mostku. Najlepiej ich unieruchomić, nie zabijać. Mogą mieć przydatne informacje. Andersonowi będzie na nich zależeć.
- Co z naukowcami, cywilami, więźniami?
- Więźniów wypuścić, pozbyć się ich jeśli nie będą współpracować. Co do całej reszty, dostosujcie działania do ich zachowania. Muszą już zdawać sobie sprawę, w jak głębokiej dupie się znaleźli. Może część będzie chciała dobrowolnie oddać się w ręce Przymierza. Skierujcie ich wtedy do hangaru. Między okrętami będą kursować promy, jeśli będzie taka potrzeba. Wszyscy pójdą pod sąd, prawdopodobnie. Ale to już nie nasz problem.
Daryl przekazywał decyzje, które podjął kapitan. Jego jednak tutaj nie było, kontrolował całą akcję z jednego ze statków. Może nadzorował główny atak na pancernik. Kolejne uderzenie wstrząsnęło pokładem Majesty, mocniejsze niż poprzednio - może trafiło gdzieś bliżej hangaru. Wszyscy zachwiali się, usiłując z trudem zachować równowagę.
- Idziemy - zadecydował Kyle, wyciągając swoje omni do młodszego Strikera i pobierając od niego mapę, wyłącznie z trasą, która była zaplanowana dla nich.
- Czekajcie - zatrzymała ich na moment Snow. - W kokpicie Sirdar jest pilot. Współpracował z nami, nie stwarzał problemów.
- Przekażę komu trzeba.
Dokładnie w momencie, w którym opuścili hangar, wchodząc do korytarza, coś się zmieniło. Poruszanie się po statku stało się łatwiejsze, a elementy pancerza odzyskały swoją wagę. W jakiś sposób z powrotem uruchomili systemy sztucznej grawitacji i być może podtrzymywania życia, choć tego nie mieli póki co jak sprawdzić, bo tlen niezmiennie wypełniał wnętrze pancernika. Ktoś musiał włączyć zapasowe generatory, które jednak nie dawały wystarczająco dużo energii, by zapewnić oświetlenie, czy kontrolę nad drzwiami. W pewnym momencie dobiegli do przejścia, które było zablokowane, a panel na ścianie nie świecił się żadnym kolorem. Musieli w jakiś sposób otworzyć je manualnie, jeśli chcieli przejść dalej.
Jednocześnie z drugiej strony dobiegły ich głosy. Kilka, trzy, może cztery osoby, w bliżej nieokreślonym celu wychodziły im naprzeciw. Mogli się jednak spodziewać, że nie był to komitet powitalny, biegnący do nich z chlebem i solą.