Jak na komendę lufy splunęły ogniem, zasypując YMIRa gradem pocisków. Mech zachwiał się pod zmasowanym ostrzałem, jego tarcze poszły w niwecz, przeciążone zdalnie przez Skaxa, otwierając drogę do kul żołnierzy. Błotniak, mściciel i adept zaterkotały nierówno, zlewając się w jedną kakofonię, dziurawiąc pancerz stalowego kolosa. Viktor wymierzył ponownie, szykując dla wroga jciałem, odpowiednim pochyłem ciała i napięciem mięśni zmniejszając odrzut. Eksplozja targnęła Ymirem, chwiejąc jego masywną sylwetką. Pocisk nosił przydomek pośród żołnierzy "Rzeź", na cześć zniszczeń jakie powodował. Musiał przyznać jednak, że miał szczęście. Nie mógł konkurować z siłą ognia błotniaka, lecz zniszczenia jakich on dokonał były bez mała również porządne.
Mechaniczna bestia jednak, choć ranna, wciąż stała na nogach, śmiertelne niebezpieczna. Systemy celownicze zaraz wyłapały ich pozycję ogniową, rozpoczynając namierzanie. Karajev zaraz skrył się, wiedząc, że nawet mimo osłony nie jest w pełni bezpieczny.
Wtedy ogień otworzyła drużyna alfa, dalej uszkadzając mecha. Przez krótki moment mogłoby się wydawać, że walka będzie jednostronna, a zwycięstwo łatwe.
A wtedy YMIR otworzył ogień.
Huk.
Eksplozja ogłuszyła Viktora, mimo wytłumienia hełmu słyszał jedynie wysoki, przeciągły pisk. Siła eksplozji jednak zbiła go z nóg, betonowy pył przysypał jego pancerz, odłamki z pocisku uderzyły w jego tarczę. Energia pola ochronnego zatrzymała śmiercionośne obiekty, które normalnie podziurawiłyby go jak sito. Odruchowo, jak ryba wyciągnięta z wody, Karajev odtoczył się, nieświadom co dokładnie się dzieje. Instynkt szarpał jego półprzytomną psychiką, nakazując mu pozostać w ruchu, byle szybciej, byle dalej. Percepcja łapała mieszający się obraz, oczami łowił rozpryski w betonie, gdy potężne lufy działka wyzwoliły drzemiące w nich ołowiane piekło. Pierwszy pocisk wydrenował zasoby jego tarczy do zera, drugi uderzył w pancerz z siłą kowalskiego młota. Viktor zakrzyknął bezgłośnie, gdy kula uderzyła w jego napierśnik, odkształcając się na kolejnych warstwach splotu kevlarowo-nomexowego, zatrzymując się na kolejnych z rzędu kompozytach ceramicznych. YMIR wyrwał mu dech z piersi, zmuszając do skulenia się żałośnie. Żołnierz zawył, gdy kolejny pocisk przeszedł przez pancerz, tym razem rozrywając jego skórę i mięśnie. Lekka, czerwona mgiełka trysnęła na szarość podłogi, ból przyćmił na chwilę wzrok.
Świat stał się czerwony. Przypadł plecami do ściany, osuwając się na podłogę. Nie widział, jak drużyna alfa bohatersko skupia ogień na YMIRze, zwracając na siebie jego uwagę. Karajev widział...
... rzekę. Potężne, wielkie koryto, olbrzymie masy wody przelewające się ku dalekiego morzu.
Эй, ухнем!
Łodzie. Burłacy ciągnący liny spychający barki na wodę. Huk artylerii, bateria MŁ-20 kalibru 152mm. Skąd to wiedział?
Syk rakiet. Czy to YMIR?
Эй, ухнем!
Эй, ухнем!
Jego usta poruszyły się w niemym grymasie. Percepcja rzeczywistości uderzyła go nagle, jak strzał z defibrylatora. Zerwał się na nogi, przypadł do osłony, dysząc ciężko. Umysł jego, jak spłoszone zwierzę wreszcie zakotwiczył o to, co działo się wokół niego.
To drużyna alfa, która przyszłą im w sukurs, teraz znalazła się pod ciężkim ostrzałem. Kryjąc się za każdą osłoną, jaką mogli, desperacko próbowali uniknąć automatycznego sprzężonego inferna. Syknęła rakieta. Karajev czuł mrożący dreszcz, widząc rozlatujące na boki sylwetki.
-
Alfa, jaki jest wasz status?!- zakrzyknął przez koma, podsuwając się bliżej. Nie dostrzegł, że krwawił z rany na udzie. Działka huknęły ponownie powolnym, śmiercionośnym basem w kierunku jednego z leżących z alfy. Nagle sierżant zdał sobie sprawę z tożsamości leżącego. Był to porucznik Powell. Pech sprawił, że podczas natarcia podmuch eksplozji rzucił go na otwartą przestrzeń. YMIR miał czyste pole strzału. Karajev nie zdążył zareagować, nie miał czasu nawet krzyknąć. Nie, by to coś dało. Z tej odległości mechaniczny potwór nie mógł chybić.
-
Oficer ranny!- wydarł się przez radio-
Powtarzam, oficer ranny! Ogień osłonowy! Idę po niego!
Drżącymi palcami wcisnął przyciski ponownej aktywacji tarczy, widząc, jak jej akumulatory ponownie pokazały stan naładowania. Wstał, zagryzając zęby. Mimo adrenaliny ból utrudniał mu ruch. Nie mógł jednak zawieść. Nie teraz.
Эй, ухнем!
Zawahał się, przez dwie sekundy. Widział, jak YMIR wciąż mocno stoi na nogach, choć ciężko uszkodzony, wciąż śmiertelnie niebezpieczny, jak raniony niedźwiedź, zagoniony do zaułka przez myśliwskie psy. Zimne okowy strachu złapały go nagle za ręce i nogi, wiążąc je jak katorżnika w jego niedoli. Karajev zacisnął zęby, walcząc ze sobą ze wszystkich sił. Co dało mu odwagi? Poczucie obowiązku? Wiara? Tradycje żołnierskie w rodzinie? Nie wiedział. Nie myślał o tym.
Viktor odczekał, aż drużyna otworzy doń ogień osłonowy, aż kolos odwróci choć na chwilę swoje oczodoły żniwiarza kaliber 30mm. Zesztywniałe mięśnie pulsowały gorącem, oddech palił w płuca. Przeżegnał się.
-
Господи, помилуй rzucił cicho.
I rzucił się w kierunku Powella, w akompaniamencie Rzezi.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąAkcje: regeneracja tarcz, rzeź