Wyświetl wiadomość pozafabularną
Chwila na polu walki była zamkniętą, małą kroplą nieskończoności.
Falujący tłum wydawał się omamem w krawędzi pola widzenia, ścianami ograniczającego ich więzienia, których zarys plasował się poza okręgiem światła najbliższego dystansu. Szara masa nieznanych twarzy wydawała z siebie okrzyki w rytm bijącego zaciekle serca, wyznaczając walce rytm, a klatce piersiowej zaczerpnięcie oddechu.
Ciężko było zinterpretować skwaszone spojrzenie Octavii, przyglądającej im się z daleka. Ręce skrzyżowała na klatce piersiowej, podbródek zadarła wysoko, okraszając swoją skrytą pod kapturem twarz odrobiną światła. Sytuacja była dynamiczna, każdy upadek jednego z jej championów wiązał się z podniesieniem, oraz stratami po stronie przeciwnika. Jednak niczego nie mogła być pewna - nie teraz, gdy każda chwila wydawała się pokerowym zakładem.
Zakładem, w którym Lyssa sprawdzała jej blef.
Asari wydawała się niezainteresowana losem przeciwnego zespołu. Niechlujnie nakładając na uszkodzenia w swoim pancerzu kolejne warstwy omni-żelu, przenosiła się nieco na arenie, pozostając w odległości od płonącej bestii. Yahg był dla niej przeszkodą do pokonania. Nie widziała w walce z nim chęci zemsty, nie ponosił jej bitewny szał, w którym żądała dorwania jego głowy. Gdyby mogła go wyminąć, by dostać się do celu, prawdopodobnie to właśnie by zrobiła. Ale celem na arenie była wygrana, nawet, jeśli Enzo wydawał się kompletnie jej nie interesować.
Niemal nie widzieli jego twarzy. Klęczący na ziemi, pozostawał dla części z nich poza zasięgiem wzroku, gdzieś za ich plecami gdy chowali się przed ostrzałem. Turianina w miejscu trzymała dwójka ochroniarzy, a on sam trząsł się wyraźnie. Nie pasował do tego miejsca - nie byłby w stanie wtopić się w tłum skandujący w jego imieniu lub przeciwko. Nawet w odartych, brudnych ubraniach, wyglądał na dygnitarza. Kogoś, kto słowem potrafi wywinąć się z niemal każdej opresji, a z tej, której nie uda mu się wyminąć, wyciągną mu ludzie, których opłaci. Tacy jak oni - najemnicy, żądni kredytu, chwały lub wojennego spełnienia.
Wbrew pozorom, nie byli tak wiele od siebie różni.
Racan dostrzegła spojrzenie Ukraińca, którym odpowiedział na jej nagłe zaprzeczenie. Na swój sposób, chowało się w nim zrozumienie. Sylwetka sierżanta rozluźniła się nieco, a nogi skierowały go w tył, choć twarzą pozostał zwrócony do swoich byłych towarzyszy. Atak na tych, z którymi stanął kilka godzin wcześniej ramię w ramię, z którymi przyszło mu krwawić w dokach, odbił się bolesną zmarszczką na jego skupionej twarzy. Stojący z daleka od nich Charles wydawał się woskową figurą o beznamiętnym obliczu, podczas gdy twarz Viktora emanowała boleścią odczuwanych przez niego emocji.
Wycofując się, nie zamierzał dalej z Milą walczyć, nie zamierzał też kontratakować. Odsuwając ku górze lufę swojej strzelby, w tej krótkiej, a zarazem niemiłosiernie długiej chwili spoglądał, jak Chorwatka szykuje się do ataku.
Nieskończoność zakończyła się jednak jednym hukiem wystrzału.
Pociski Strikera były celne, ale też cholernie bolesne. Niczym małe eksplozje, wymuszały na pozostałych uniesienie głowy, rozejrzenie się wokół, znalezienie gorejących płomieni buchającej z jego ofiary krwi. Jego celem tym razem nie była D'veve, którą powalił jako pierwszą, eliminując silnego biotyka z ich zespołu. Nie była nim Kiru, równie potężna jak płonący obok pobratymiec. Nie był wyszkolony snajper, gotów obrać go za swój cel i wykorzystać chwilę nieuwagi na swoją korzyść. Nie była nim nawet rzucająca się wściekle naprzód Mila, gotowa zatopić w ciele Karajeva swoje omni-ostrze.
Gdzieś ponad ich głowami, ciało Enzo drgnęło. Niechronione generatorem tarcz, nie błysło charakterystycznie, pochłaniając energię kinetyczną wystrzelonego doń pocisku. Stojący obok ochroniarze podskoczyli w miejscu, w szoku puszczając turiańskie ramiona, odsuwając się w bok, jak gdyby tryskająca błękitną krwią rana w jego piersi mogła zarazić ich czymś śmiertelnym.
Tłum znów zafalował, uśpiony gigant obudzony do życia, gdzie wcześniej jego podrygi były zaledwie pochrapywaniem. Octavia natychmiast cofnęła się w tył, jej twarz schowana pod maską kaptura. Towarzyszący jej ochroniarze wysunęli się naprzód, chowając ją własnym ciałem, podczas gdy zwłoki jej przeciwnika zsunęły się za krawędź platformy, spadając z głuchym odgłosem na ziemię.
-
To jest twoja sprawiedliwość, siostro? - ryk Lyssy ginął w okrzykach tłumu. Yahg zamarł w miejscu, usiłując się ugasić, podczas gdy mieszkańcy niespokojnie poruszali się w trybunach. Ktoś rzucił na arenę butelkę, która rozbiła się na drobne kawałki szkła. -
To jest twoje pierdolone prawo?
Tylko oni zdołali słyszeć jej krzyki. Pomimo śmierci Enzo, wszyscy mogliby przysiąc, że na jej twarzy malowała się dzika satysfakcja.
Sprawdzenie wiązało się z ryzykiem, ale tym razem trafiła.
Octavia sięgnęła do swojego omni-klucza, nim skierowała się do wyjścia z platformy. Trójka jej championów wiedziała, czego może się spodziewać. Metalowe obroże na ich szyjach zawibrowały lekko, a włosy stanęły im dęba, nim ładunek elektryczny pomknął przez ich ciała. Płonący yahg zawył głośno, opadając na ziemię. Choć mięśnie ludzkich żołnierzy zawyły, sztywniejąc niemiłosiernie, dostrzegli, że zapięcia ich obroży luzowały się gdy przechodził przez nie prąd. Mogli je zdjąć, choć potrzebowali na to kilku sekund.
Część otaczających ich mieszkańców pośpiesznie kierowała się do wyjścia, podczas gdy pozostali, niesieni furią narodu, przeskakiwali przez barierki odgradzające ich od środka areny, kierując się ku najeźdźcom z kosmosu, nie dostrzegając stron, po których się znajdowali.
Octavia obiecała im rozlew krwi tej nocy.
Wyświetl uwagę Mistrza Grydedlajn: środa, eod, bo święta i inne tam jezuskowe sprawy.