Annabelle
Ledeia uśmiechnęła się i z zawadiacką miną odgaręła do tyłu wyimaginowane włosy, po czym zaśmiała się w głos. Było widać, że ten spontaniczny wywiad jej się podobał, mimo wcześniejszych obiekcji. Kolejne pytanie Annabelle sprawiło, że na twarzy Santus pojawiła się dziwna mieszanka uczuć, coś pomiędzy zaskoczeniem, a irytacją, a potem płynne przejście do obojętności i czegoś na kształt smutku.
-
Nie nazwałabym tego tęsknotą, raczej... - zamyśliła się na moment szukając w głowie odpowiedniego słowa. -
Beznamiętnym sentymentem. Widzisz, nie znałam innego życia poza wojskiem, co zresztą słusznie zauważyłaś. Matka zmarła przy porodzie, wychowywał mnie jedynie ojciec, który miał dość sztywne poglądy. Kochałam myśliwce, ale kiedy trafiłam tutaj, dotarło do mnie, że nie chodziło o myśliwce, tylko o szeroko pojętą elektronikę. Promy może nie są tak fascynujące, nie wzbudzają adrenaliny i nie pozwalają mi na wmontowanie przyśpieszaczy masy, ale teraz czuję się wolna.
Znów zamilkła na moment jakby wspomnienie o jej poprzednim życiu obudziło w środku coś, o czym turianka wyraźnie próbowała nie myśleć.
-
Nie mam rodziny, do której chciałabym wracać. Nie muszę się pilnować na każdym kroku czy zaśmieję się z żartu, który mi nie odpowiada czy nie. Nikt nie traktuje mnie z wyższością ani nie rozstawia po kątach - spojrzała w oczy Reguery po raz pierwszy w sposób, który wydawał się być tak szczery, że ciężko było z nim polemizować. -
Jestem równa tobie, a ty mi. Jestem równa asari, która mieszka dwa domy dalej i jestem równa Tevario. Nikt, kogo tu spotkałam nie uważa się za lepszego od innych. Nie muszę ukrywać swoich wad, ponieważ akceptują mnie taką, jaka jestem. Nie muszę grać kogoś kim nie jestem po to aby zadowolić kogoś innego. Po prostu czuję się tutaj wolna.
Uśmiechnęła się i upiła łyk wina, które stało przed nią w kieliszku, tylko po to by prawie opluć się nim na kolejne rewelacje jakie padły z ust Reguery.
-
Och, są mili, sympatyczni i zabawni aż do tęczowego porzygu - powiedziała z rozbawieniem jednocześnie próbując powstrzymać się od śmiechu i wycierając dłonią kapiące jej teraz po brodzie wino. -
Generalnie da się z tym żyć, po warunkiem, że nie szukasz ziemskiego łobuza, który kocha najbardziej. Natomiast raczej nie będę wyznacznikiem wybierania ci dobrej partii, mogę ewentualne robić za skrzydłowego.
Ledeia zerknęła na wiadomość, którą Annabelle otrzymała.
-
Widzisz! O tym mówię, emotka do tęczowego porzygu - zaśmiała się kiwając energicznie głową z aprobatą. -
To świetnie! Nigdy spotkałam się z Najwyższym. On jest tu trochę traktowany jak bóstwo, ale nie w takim znaczeniu jakim jesteśmy do tego przyzwyczajone. Społeczeństwo po prostu traktuje go z ogromnym szacunkiem. Jest czymś w rodzaju opiekuna kolonii i systemu przeskakiwania razem z tymi swoimi Przeskakiwaczami, no wiesz, tymi od tej kuli co ją znalazłyśmy na statku. To świetna okazja żeby z nim porozmawiać!
Ledeia spojrzała zdziwiona na Annabelle, której panika towarzysząca wywiadowi udzieliła się teraz także jej. Starała się jednak zachować spokój, wstała i chwyciła dziennikarkę na ramiona.
-
Spokojnie! Wszystko da się zorganizować. Termin spotkania masz za dwa dni, dopijmy wino, zjedzmy to co przynieśli, a jutro rano zgarnę cię na babski wypad na miasto. Ogarniemy na spokojnie wszystko czego potrzebujesz.
Po kilku godzinach, kiedy zrobiło się już naprawdę późno, wino szumiało im w głowach dostatecznie wyraźnie a świat stał się jeszcze bardziej beztroski i weselszy, Ledeia pożegnała się z Reguerą i wyszła chwiejnym krokiem udając się do drzwi. Chociaż pozostawiła Annabelle z myślą, że niczego spektakularnego na temat Uranosa się nie dowiedziała, to sama przed sobą musiała przyznać, że wieczór był udany.
Z porannego snu wyrwał ją dźwięk własnego omni-klucza, który informował ją o połączeniu przychodzącym od nieznanego nadawcy. Oczywiście nie trudno było się domyśleć, że po drugiej stronie czekał na nią nie kto inny, jak sam Przeskakiwacz i to właśnie jego głos usłyszała kiedy po dziesiątym, irytującym pikaniu w końcu odebrała.
-
Doszły do mnie wieści, że masz spotkanie z tatkiem - powiedział już zdecydowanie mniej oficjalnym tonem niż do tej pory. W jego głosie zdawało się mieszać podniecenie z nutką rozgniewania. -
Przyjdź dziś wieczorem pod adres, który ci wyślę. Będą tam wszyscy, którzy popierają naszą sprawę. Przedstawisz im swój plan działania. Do zobaczenia.
I nie czekając na odpowiedź ze strony Annabelle rozłączył się.
Dzień z Ledeią minął jej dokładnie na tym, co planowały poprzedniego wieczora i kiedy zbliżał się czas spotkania z Przeskakiwaczem i jego ludźmi, wróciły razem do domów i pożegnały się, a Santus życzyła dziennikarce powodzenia z jutrzejszą relacją na żywo. Dotarcie do właściwego miejsca, które Reguera dostała od mężczyzny nie zajęło jej wiele czasu. Jej skycar mknął pomiędzy ciemnymi budynkami po chwili wylatując na pustą przestrzeń i kierując się w stronę lasu. Wylądował miękko na trawie, ale było tak ciemno, że Reguera nie mogła się do końca odnaleźć, kiedy z niego wyszła. Z leśniej gęstwiny po kilku sekundach od jej wylądowania wyłoniło się światło i stanął przed nią mężczyzna w czarnym, karbonowym stroju z zasłoniętą twarzą.
-
Zapraszam - powiedział i poprowadził Annabelle w głąb lasu, gdzie po kilkunastu metrach wyrósł przed nimi budynek cały obrośnięty bluszczem. Weszli do środka i oczom Reguery ukazało się okrągłe, na wpół oświetlone pomieszczenie pełne przedstawicieli różnych ras. Na oko w środku mogło być jakieś dwadzieścia osób. Każdy wpatrywał się teraz w nią i towarzyszącego jej mężczyznę. Przeskakiwacz poprowadził ją środkiem pomieszczenia, wprost do podwyższenia po drugiej stronie sali.
-
To jest Annabelle Reguera, nasza ostatnia nadzieja na uświadomienie wszystkich, że mój ojciec jest zakłamanym hipokrytą, a nie zbawcą światów.
Rebecca
Krajobraz jaki malował się przed Dagan był przerażający, musiała to przyznać, że nawet jak na jej wrażliwość widok był dość makabryczny. Poza niemalże doszczętnie zrujnowanym miastem, z którego zgliszczy gdzieniegdzie prześwitywały dowody na to, że kiedyś dany budynek był zamieszkały, to co jakiś czas Dagan mijała uwieszone na resztkach latarni czy prowizorycznych szubienicach ludzkie zwłoki. Ktokolwiek dopuścił się podobnych rzeczy, Rebecca wiedziała, że wszystko to wynikało z konsekwencji otwartej wojny. Tak było od zawsze i wiadomym było, że podobne widoki można spotkać niemalże na każdym pobojowisku, jako dowód siły oraz przestroga dla przeciwników. Niemniej jednak, zdawałoby się, że w tak cywilizowanym świecie podobne praktyki powinny należeć do przeszłości.
Tymczasem podporucznik czuła się jakby już cofnęła się w czasie i to nie o kilka tygodni, a co najmniej o kilka stuleci. Co raz to przystawała przed kolejnym zwaliskiem gruzu, a w tle nocną ciszę przerywały krzyki mieszane ze śmiechem.
Idąc według wskazówek z mapy, którą na jej omni-klucz przesłał Armin kierowała się na północy zachód plątaniną uliczek, co jakiś czas napotykając patrol, przed którym sprytnie się ukrywała. Jak dotąd nawet jeśli ktoś ją zobaczył, to jej fortel działał, gdyż nikt nie chciał jej zatrzymać. Tym co Dagan rzuciło się w oczy, był fakt, że do tej pory nie spotkała nikogo, kto nosiłby tak jak ona złotą maskę. Zgodnie z tym, co również powiedział jej mężczyzna, gdy tylko spojrzała na którykolwiek z mijanych patroli, na interfejsie jej maski pojawiały się informacje dotyczące poszczególnych, mijanych osobników. Imię i nazwisko, wiek, przynależność, rasa, stopień wojskowy i tak dalej.
Wychodząc zza kolejnej wąskiej uliczki, niespodziewane ktoś na nią wpadł potrącając ją. Była to kobieta w czarnym, karbonowym stroju z karabinem w ręku.
-
Jak leziesz - warknęła, spojrzała na Rebekę i w tym samym momencie jej oczy rozszerzyły się a na twarzy wymalowało się przerażenie. Podporucznik była pewna, że właśnie w tej chwili cały jej plan wziął w łeb, zaraz na pewno zjawi się oddział, aresztują ją i zaprowadzą przed oblicze Annabelle. Tymczasem nic takiego się nie wydarzyło. -
Przepraszam, bardzo przepraszam proszę o wybaczenie.
Kobieta padła do nóg Rebeki i zaczęła gorączkowo bić czołem w czubki jej butów, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Interfejs natychmiast ukazał, że kobieta należy do grupy patrolowej obecnej władzy, ma dwadzieścia osiem lat, stopień chorążego i jest matką dwójki dzieci.
-
Błagam, nie zabijaj mnie - mruczała dalej uderzając czołem w buty Dagan.
Bez względu na to, co Rebecca postawiła ostatecznie uczynić ze specyficzną kobietą nie mogła się zatrzymać. Zgodnie z tym co pokazywała jej mapa była już blisko ratusza. Skręcając w kolejne dwie uliczki przed sobą wreszcie wyszła na plac, na którym wszędzie walały się zgliszcza i gruz, a po środku tego placu widniał jedyny w całości zachowany budynek. Był cały biały i na myśl przywodził siedzibę prezydenta Stanów Zjednoczonych. Po placu krążyło kilka oddziałów patrolujących, ale w żadnym z nich Rebecca nie dostrzegła posiadaczy złotych masek.
Idąc przed siebie kątem oka spostrzegła, że zmierza w jej kierunku kolejny patrol składający się z trzech mężczyzn. Ten dostrzegł Dagan, jeden z mężczyzn powiedział coś do drugiego, ten drugi spojrzał na Rebekę i niemalże od razu zmienili kierunek marszu schodząc jej pośpiesznie z drogi i nawet nie obracając się za siebie. Bez większych problemów pokonała coś, co kiedyś prawdopodobnie było błonami i stanęła przed głównym wejściem, które strzeżone było, ku jej zdumieniu przez dwóch turian. Obaj skłonili się nisko nie patrząc jej nawet w oczy i bez słowa przepuścili otwierając przed nią zablokowane drzwi. Znalazła się w środku dobrze oświetlonego pomieszczenia, z którego odbiegały w czterech kierunkach korytarze. Wewnątrz, jak na tak późną porę był spory ruch, ale i tutaj Rebecca nie spotkała nikogo, kto nosiłby taką samą maskę jak ona. Mijający ją przedstawiciele różnych ras schodzili jej z drogi uciekając spojrzeniem i pragnąć najwyraźniej jak najszybciej oddalić się z miejsca, w którym się znalazła.
Na interfejsie jej maski pojawiła się mała pulsująca kropka ewidentnie wskazująca miejsce, w którym znajdował się strzeżony orb. Kiedy szła za tym sygnałem, ten bezbłędnie kierował ją korytarzami, najpierw na piętro, potem znów jakimś korytarzem i na kolejne piętro, aż wreszcie stanęła przed wejściem do długiego korytarza, na którego końcu stało kolejnych dwóch strażników. Dagan, dzięki masce, natychmiast rozpoznała dwie komandoski asari, które również należały do obywateli nowego porządku. Kiedy do nich podeszła, te skłoniły się nisko, również nie patrząc jej w oczy.
-
Destynacja? - zapytała jedna z nich, a głos jej drżał jakby bała się, że w każdej chwili Rebecca może wyciągnąć broń i strzelić jej prosto w środek głowy. Jeszcze zanim podporucznik zdążyła odpowiedzieć, coś na kształt wiązki skanującej dokładnie przesunęło się po jej osobie od głowy po czubek butów i z powrotem. Drzwi otworzyły się, a oczom Dagan ukazała się ogromna, pulsująca zielonym światłem kula po środku pustego pomieszczenia.
-
Zapytała o destynację - za plecami Dagan rozległ się męski głos i kiedy ta się odwróciła zobaczyła mężczyznę, który z otrzymanego rysopisu oraz zdjęcia idealnie pasował do syna Najwyższego. Ruszył pośpiesznym krokiem w jej stronę w międzyczasie jedną ręką zakładając na twarz złotą maskę, a drugą wyjmował karabin przytwierdzony do pleców. -
Zatrzymać ją!
Miała sekundę na podjęcie działań.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąDeadline: 6.08 (sobota)