13 gru 2021, o 14:41
Nagły wzrost rozpoznawalności po ostatnich wydarzeniach na Cytadeli, zakończonych uhonorowaniem ich wyczynów, napędzany ciągłymi wywiadami we wszechobecnych mediach początkowo przypadł do gustu Curio. Połechtało to ego Crassusa, który również nie omieszkał pozdrowić obrażoną na niego rodzinę. I kto tu uratował Cytadelę, a kto jest emerytem na Epyrusie? Punkt dla najemnika. Jednakże z czasem, wraz z każdym udzielonym wywiadem, zaczęło go to coraz bardziej wkurwiać. Nowe zlecenia, tym razem już nie raz z wyższej półki, były warte tego całego rozpierdolu. To na pewno. Ale Curio czasem lubił wyjść po bułki ubrany w swoje luźne, nie do końca reprezentatywne odzienie bez dziennikarzyny piszącego reportaż dla lokalnej extranetowej gazetki na Shanxi czy innym zadupiu. Tak więc po kilku dniach Crassus chętnie wypychał Milę na pierwszy plan, która zdawała się brylować w takim życiu. Niech Chorwatka ma coś od życia, a co tam.
Przez następne kilka dni turianin oddał się swojej pasji, czekając na dostawę nowego sprzętu zakupionego za ciężko zapracowane pieniążki podatników na Cytadeli. Czyli w praktyce również od niego samego, chociaż to był temat dla ekonomistów. Malował figureczki, prowadząc również słowną szermierkę na extranetowym forum, gdzie musiał wytłumaczyć pewnemu salarianinowi, że najnowsze dzieło nie było yaghem z rogami a demonem Chaosu. Żeby w XXII wieku istniały tak niedoinformowane istoty.
W międzyczasie zaś spływały zlecenie i oferty prace, mniej lub bardziej wymyślne, mniej lub bardziej stateczne. Sam Curio widział bonusy idące ze stałej pracy i byłby nawet skłonny przyjąć naprawdę dobrą propozycję, gdyby nie argumenty jego przyjaciółki. Zdecydowanie nie byłby najszczęśliwszym dekstrobiałkowcem jakby znów musiał słuchać rozkazów kogoś innego niż siebie samego. Lepiej było być sobie sterem, okrętem i żeglarzem.
W końcu nadeszło zlecenie, które złapało uwagę Mili. Jak to zwykle bywało, Chorwatka nie miała trudności z przekonaniem Crassusa do przyjęcia tej roboty. Skoro jej pasiło to znaczy, że było warto. Do tego wszystkiego doszło miejsce spotkania - Omega. Tutaj już sam turianin się nakręcił. Bo choć miał trochę w dupie zaginionego ziomka na stacji Nyx, to jeśli hajs był dobry i mógł odwiedzić tą kosmiczną dziurę, Curio był gotów lecieć już zaraz. I to było małym problemem, bo odpowiedź nie nadchodziła. W dobie pangalaktycznego połączenia ktoś miał problem z prostą odpowiedzią tak/nie? Tutaj nieco podirytowali Crassusa, który w pewnym momencie stwierdził, że chrzanić to. Przynajmniej skończy malować kolejny model.
Niektórzy mawiali, że cierpliwość jest cnotą. I coś w tym było. Po trzech dniach, nareszcie, dotarła do nich odpowiedź. Potwierdzenie i lokacja, w której mieli się spotkać z pracodawcą. Bar Astarte brzmiał nieco znajomo ale na Omedze była masa różnych spelun. Co prawda Crassus odwiedził połowę z nich, tylko za każdym razem mocno rozcieńczając błękitną krew dekstro-alkoholem, a więc i pamięć mogła zawodzić. Tak czy owak, zaokrętowali się na Split i z Curio jako pilotem wyruszyli na Omegę. Jak to turianin miał w zwyczaju, jego pilotowanie nie należało do najlepszych. Najemnik latał wolno i metodycznie, wkurwiając się na dosłownie każdego uczestnika ruchu międzygwiezdnego, który akurat przy nich przelatywał. Posłusznie odczekał na swoją kolej podejścia do przekaźnika masy, który posłał ich w dalszą drogę. W przestrzeni kosmicznej Omegi nie panowały zasady ruchu drogowego jak w obrębie Cytadeli, choć ruch nie był dużo mniejszy. Curio powolutku poprowadził Split do najbliższego hangaru, gdzie lądowanie zajęło mu dwukrotnie więcej czasu niż normalnie powinno. Ale, cholera, musiał być pewny, że nie zarysuje swojego promu. To był jego statek.
Umówiwszy się z Milą na konkretną godzinę niedaleko baru Astarte, dwójka rozdzieliła się by załatwić swoje sprawunki. Crassus wykorzystał ten czas by odwiedzić kilku znajomych, głównie z Błękitnych Słońc. Atmosfera na Omedze była specyficzna, gdzieniegdzie śmierdziało potem, krwią i gównem, ale Curio lubił tą stację. Było w niej coś urokliwego. Jasne, Cytadela też była spoko, choć nieco za czysta. Zbyt sterylna jak na gust Curio. Dobra by spędzić tam swoją emeryturę.
* * *
Crassus pojawił się na miejscu spotkania punktualnie. W rękach niósł styropianowy pojemnik na jedzenie, któremu zdążył już urwać pokrywkę by przerobić go na polowy talerz. W środku zaś znajdowało się kilka przypominających taco smakołyków, połowa z nich już zdążyła zniknąć. Widząc Milę, zasalutował trzymanym w ręku i nadgryzionym taco i odłożył je, by ściszyć odtwarzacz muzyki.
- Igra rokenrol cela Jugoslavija… - zanucił cicho na koniec i dołączył do swojej partnerki w ich drodze do Astarte. Jednak w międzyczasie musiał podzielić się swoimi spostrzeżeniami. - Ja nie wiem czemu ludzie narzekają na żarcie z ulicy. Na Cytadeli to wszyscy bogole tylko ooo restauracje, ile ma gwiazdek. A tutaj? Patrz no, za piątaka mam cały talerz! No dobra, może nie wiem z czego jest to mięso. A i kiedyś dostałem nie-dekstro żarcie i myślałem, że wysram własne jelita. Ale hej, kto nie ryzykuje ten nie je, nie? Jakoś tak to było.
Do baru wszedł tuż za Milą, kończąc właśnie jeden ze swoich przysmaków. Wytarł palce o chusteczkę wciśniętą między dłoń a pojemnik z żarciem. Całkiem spoko miejscówa, jakby mieli tanie alko to szło by się tu sponiewierać. Teraz jednak mieli zadanie i gdy tylko Chorwatka wyłapała odpowiedni stolik, turianin podążył za nią. Przywitał się ze wszystkimi prostym gestem uniesionej dłoni i odezwał się tuż po Mili.
- Curio. Crassus Curio. - kiedyś oglądał vidy z Ziemi o jakimś tam agencie, który podobnie się przedstawiał. Całkiem niezła stylówa, którą turianin słusznie podpierdolił. Posadził się obok swojej partnerki, na stole kładąc pojemnik z resztką jedzenia. Spojrzał poprzez blat na pozostałych dwóch ludzi, którzy również spożywali posiłek. - Smacznego.
Crassus zamierzał skończyć żreć zanim zacznie się główna część spotkania, tak więc nie czekając chwili dłużej chwycił kolejne taco, które miało zniknąć w po kilku większych gryzach. Nachylił się do Mili, przeżuwając energicznie, gdy ta wskazała na żołnierza przed nimi.
- Mhh? - mruknął, a jego jadowicie żółte oczy szybko oceniły pałaszującego Rosjanina. Faktycznie, kojarzył skądś te mordę. Tylko skąd? Jego neurony musiały nieco popracować, wspomagane leniwym przeżuwaniem jedzenia. Kiedy Karajev uniósł się znad talerza, by zaczepić Milę a później przywitać asari, turianina zdążyło olśnić. Przełknął głośno kęs, który przed chwilą złapał i wskazał połówką zawiniętego taco na żołnierza.
- Mhp. Mi się podoba, w ryj volusa. Cześć, Crassus. - rzucił szybko do asari i wrócił do Karajeva. - Podoba mi się, że zjechała się tu śmietanka bohaterów Cytadeli. Aż by się chciało podejrzewać, że to nie jest przypadek. Tylko proszę, nie mówcie, że zaraz tu wyleci al-Jilani z kamerą i będzie reportaż.
Stęknął i rozejrzał się po wszystkich jak i ich okolicy. Tak by upewnić się, że nie miał racji ze swoim komentarzem.
- W każdym razie, miło poznać. Jesteśmy już wszyscy?
Pozostawiwszy pytanie w powietrzu Crassus dokończył swoje jedzenie i rozsiadł się wygodnie, wycierając trójpalczaste dłonie o chusteczkę. Całkiem niezła ekipka się tu zebrała, musiał przyznać. Troszkę ciekawił go chłop bez pancerza. Musiał czuć się pewnie w tym środowisku, nie ma co. Może miał generator tarcz, który co prawda ochroni przed postrzałem ale gorzej, jak wypadnie biotyk szturmowiec z chęcią wbicia ostrza pod żeberko. Duchy chrońcie przed szturmowcami.
Na koniec jego wzrok powędrował na Ishę i Lyssę. Asari zawsze były przyjemnym widokiem, to też Curio nie zamierzał sobie skąpić. Lepsze to niż lampić się na chłopów.
Ostatnio zmieniony 13 gru 2021, o 22:06 przez
Crassus Curio, łącznie zmieniany 1 raz.