Szkoda. Pomyślał sobie Wang obserwując jak postać Song znika mu z widoku, pochłonięta całkowicie przez łuk energetyczny kamuflażu taktycznego. Krwistoczerwone lampy alarmowe oświetlające tą scenę zdawały się jedynie przynosić jej więcej uroku. Krótka chwila wzrokowej przyjemności, ułamek sekundy odpoczynku od intensywności dnia dzisiejszego. Baozhen uśmiechnął się lekko do samego siebie, świadomy obecności Jia ruszył w dół korytarza. Synchronizacja ich kroków przyniosła mu na myśl wszystkie te apele, w których musiał brać udział. Tak jak podziwiał swoich ziomków maszerujących na placu Tiananmen aby uczcić rocznicę powstania Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, tak samemu nie za bardzo przepadał za musztrą. Wolał być sam sobie instruktorem. Ewentualnie za takowego mieć całkiem ogarniętą, i nie brzydką, agentkę. Jeśli przeżyją to ten dzień będzie jednym z najbardziej pamiętnych dla Baozhena. W końcu szli zabić samego premiera Przymierza Układów.
Chińczyk powitał Strikera skinieniem głowy gdy cała trójka wreszcie się przegrupowała. Pojawienie się Song przyjął z uśmiechem skrytym pod hełmem, ten jednak szybko zniknął kiedy Charles podzielił się odpowiedzią od Santorre. Komandor lubił się wpieprzać gdzie nie jego miejsce i teraz też nie mógł odpuścić okazji, aby wsadzić nogę w drzwi. Cały Luca. Ale skoro chciał to kimże był Bao aby odmówić spotkania z nim i usunięcia upierdliwego oficera raz na zawsze? Poziom adrenaliny we krwi biotyka podskoczył, wprowadzając mężczyznę w nieco podekscytowany i bojowy nastrój. Dopiero słowa zarówno Song jak i Strikera ostudziły zapał Wanga. Niestety obydwoje mieli rację, premier był ich wyznaczonym celem, a nie Luca. Setki istnień musiało stracić życie aby dać im dojście do Shastriego. Nieważne jak bardzo Bao chciał zmierzyć się ze swoim nemezis na służbie, pierw należało się zająć obowiązkami. Przyjemności później, jeśli będzie na nie czas.
- Mhm. - Szturmowiec skinął głową w zgodzie ze swoimi towarzyszami. Podjęli słuszną decyzję. - Premier na nas czeka.
Chińczyk ustawił się z boku drzwi windy, zwieszają ramiona wzdłuż swojego ciała. Jedynie prawy kciuk zahaczył się o chwyt M-6 spoczywającego w kaburze. Zachichotał krótko na słowa Strikera. Nawet podobał mu się ten nihilizm, w ich zawodzie należało mieć pewne uchylenia w psychice. Być szalonym. Ale nie głupim, bowiem pomysł najemnika okazał się całkiem celny.
- To dobre. - skomentował Wang i przeniósł wzrok na Jia, która wspomniała o drugiej windzie. - Prawda ale kupienie nam nawet kilku minut jest tego warte. Coś czuję, że nie zabraknie nam wrażeń przy Shastrim.
Premier był zapewne oczkiem w głowie tutejszej ochrony. Zapewne obchodzili się z nim wręcz jak z jajkiem. I to nie byle jakim, takim tylko jajkiem Fabergé. Agentów ochrony nie zabraknie, walki nie zabraknie, a ryzyko śmierci będzie wysokie. Cholera, naprawdę lubił tą robotę.
- Ej, Striker. - odezwał się, sięgając po swojego M-6. Kat po raz pierwszy na fregacie opuścił bezpieczną kaburę. Otworzył pojemnik z pochłaniaczem aby sprawdzić go ostatni raz. - Skoro masz takie życzenie śmierci to może będę szedł po prostu za tobą? Dobra z ciebie tarcza. - zatrzasnął pojemnik po dokonanych oględzinach i uniósł wzrok na najemnika. - Dla takich jak my nie ma spokoju, Big Man. To jeszcze nie czas na fajrant.
Chińczyk w spokoju odczekał ostatnie kilka sekund zanim drzwi windy rozwarły się, ukazując im kolejne przejścia. I pierwsze problemy w postaci trójki wartowników. Kat od razu zniknął schowany za opancerzonym udem Wanga, który odwrócił się do Strikera. Szybko załapał co ten chciał zrobić i zamierzał zagrać w jego grę. Może faktycznie kupi to Song nieco czasu.
- Eeee, chyba nie? - odpowiedział udając zmieszanie i zerkając na moment na strażników. - Klikłem trzecie! Kurwa, pewnie jakieś zwarcie czy ki chuj. - odwarknął do najemnika.
Nieważne czy któryś ze strażników połknął przynętę i podszedł czy nie, czekała ich walka. Bao przyszykował się aby momentalnie otoczyć się barierą na jej rozpoczęciu. Potem zaś czekała go ulubiona czynność - szarża biotyczna.