Wyświetl wiadomość pozafabularną
Foxwell niepewnie skinął głową na słowa Strikera, zerkając tylko w stronę Wanga, który okazał się mało wyrozumiały w stosunku do więźnia.
-
I tak nie po więźnia tu jesteśmy - przyznał pod nosem, wzruszając lekko ramionami. Choć widać było w jego mimice, że brutalne traktowanie kogoś, kogo mieli zaciągnąć na statek, było dla niego niepotrzebne, nie zamierzał też prawić Wangowi morałów. Więzień nigdy nie był powodem, dla którego przybyli na Taraina i tego się trzymał. -
Dobra, chodźmy po ostatnie babsko. Mam serdecznie dość tej zamkniętej puchy.
Westchnął ciężko, upewniając się, że jego broń, zabezpieczona, przymocowana jest dobrze do zaczepu magnetycznego. W tłumie musieli się pilnować, by nikt im jej nie zabrał - coś, co mogło mieć makabryczne konsekwencje.
-
Dowiedzieliśmy się od załogi, że znajdziemy ją w mesie, ale chyba widziałem ją gdzieś obok... - dodał, gdy wychodzili. -
Nie chcę brzmieć na elitystyczną kurwę, ale no ten motłoch to mi się kurde już myli trochę.
Śluza otworzyła się, wpuszczając do środka wściekłe okrzyki tłumu i chwilę później zamknęła się, odcinając ich z powrotem w ich małym świecie. Higgs był błogo odcięty od tej rzeczywistości, do której za chwilę będą musieli wrócić. Wang nie musiał szukać daleko, ruszając wgłąb pokładu - głosy ucichły na dźwięk zamykanej śluzy, a zamiast nich pojawił się stukot butów.
Komandor stanął w przejściu, zerkając w stronę Baozhena. Był starszym mężczyzną, którego ciemne włosy przyprószone były siwizną. Dostrzegając oznaczenia Wanga, skinął mu głową, rozluźniając się nieco. Sam miał na sobie granatowy mundur Przymierza, choć jego pierś, przyozdobiona oznaczeniem stopnia, nie była wygięta w górę w wyrazie dumy. Był zmęczony. Cofnął się, wracając do mesy i wpuszczając doń szturmowca.
-
Jak tu cicho, jak tu dobrze - westchnął ciężko senator. Łysiejący Norweg mówił z szorstkim akcentem, siedząc na jednym z krzeseł. Otoczony gęstym dymem papierosowym, pochylał się, z łokciem wspartym na blacie, przecierając dłonią zmęczone oczy. Jego ubranie było eleganckie - choć
było w tym stwierdzeniu wiodło prym. Niegdyś gładki i czysty garnitur teraz był zmięty wieloma dobami spędzonymi w ciężkich warunkach Taraina. -
Jeszcze godzina wśród tych prostackich świń i sam zacząłbym się tarzać z obłędu w gównie.
Prychnął pod nosem przekleństwo, nie zwracając najmniejszej uwagi na Baozhena. Czekał, aż komandor podejdzie do ekspresu, który piknięciem oznajmił koniec przygotowywania kawy. Usługiwanie politykowi nie leżało w obowiązkach kogoś o tak wysokiej randze, a jednak oficer posłusznie sięgnął po kubek i podszedł do stołu, wyciągając go w stronę senatora.
W jego służbie nie było honoru i nie spotkał go również w swej śmierci. Gdy ostrze szturmowca przebiło mu plecy, sięgając swym rozżarzonym czubkiem pulsującego serca, mężczyzna pochylił się, chwytając za ranę, jakby poczuł jedynie ukłucie w swoim boku. Upuścił kubek, który z brzdękiem rozbił się na podłodze, rozlewając na ich buty gorzki napój. Chwila nieświadomości była krótka, ułamek sekundy odrealnienia, po którym jego ciało wreszcie poddało się ciążącej grawitacji, padając ze stąpnięciem na ziemię.
Twarz senatora, zbrukana krwią, która wytrysnęła z rany komandora, była wygięta w grymasie szoku i przerażenia. Zamarł, z papierosem w swoich ustach, dymem drażniącym jego oczy, do których napłynęły łzy.
-
Tarzaj się. - rozbrzmiało ciche, pogardliwe syknięcie kobiety, której klinga metalowego ostrza pozostawiła niepozorne, lecz głębokie nacięcie na jego grdyce. Wydając z siebie specyficzny bulgot, pochwycił za szyję dłońmi, które zalała ciemna, szkarłatna substancja, gdy usiłował zatrzymać krwawienie. Song, stająca teraz obok niego w swojej widocznej postaci, z wzgardą uniosła okutego w pancerz buta, kopniakiem zrzucając konającego z krzesła, na którym wciąż siedział.
Chowając Dao na zaczep magnetyczny, nie kwapiła się, by oczyścić je z krwi należącej do senatora. Uniosła znad jego ciała spojrzenie, napotykając wzrok Baozhena i skinęła mu lekko głową, przestępując nad ciałami, kierując się z powrotem do wyjścia.
Rozejrzała się po wnętrzu okrętu, spodziewając zastać w nim kogoś jeszcze. Gdy zorientowała się, że byli sami, powróciła do Baozhena.
-
Ten statek to nasza jedyna droga ucieczki. Nie możemy zostawić go tutaj, pustego i liczyć, że tłum nie wedrze się do środka - odezwała się, trzeźwo, rozglądając wokół. -
Kiedy zaatakujemy premiera, strażnicy na pewno ruszą mu na pomoc, opuszczając ten poziom.
Gdy strażnicy znikną, przedarcie się do środka statku było jedynie kwestią czasu. W tłumie, wbrew słowom senatora, nie tkwiły tylko wiejskie świnie, złorzeczące na trzymanie ich z dala od koryta. Na pewno wśród wszystkich tych ludzi znalazłaby się co najmniej jedna osoba o uzdolnieniu technicznym, która, gdyby dać jej wystarczająco czasu, złamałaby zabezpieczenia śluzy. Jeśli ukradną im statek, ich wysadzenie Taraina może okazać się znacznie bardziej fatalistyczne w skutkach, niż zakładali.
Song wsunęła się do wnętrza śluzy. Jej schowane w rękawicy palce musnęły metalową ścianę, sunąc wzdłuż łączeń dwóch płyt, nim natrafiły na skryty pod nimi panel sterowania. Rozbłysnął jej omni-klucz, gdy podłączała się do środka, sprawdzając coś, co było jasne tylko dla niej.
-
Pokłady są zablokowane, prawda? Drzwi są otwarte, ale nie ma przejścia pomiędzy piętrami. Możemy tego użyć, upewnić się, że żadne sektory się nie zamkną na wypadek... awarii... - mruknęła pod nosem, przełączając coś w urządzeniu. -
Śluzy działają w dwie strony. Na wypadek pożaru, opróżniają pomieszczenie z powietrza w ułamku sekundy.
Gdy znalazła to, czego szukała, oderwała wzrok od ściany. Obróciła głowę w stronę Baozhena. Jej spojrzenie było zdeterminowane, a twarz napięta.
-
Zabijmy ich wszystkich - szepnęła, lecz nawet wtedy, jej głos wydawał się odbijać echem od ścian śluzy, w której stali. -
Wypompujmy powietrze z pokładu. Przekażesz waszemu towarzyszowi, że tłum uszkodził w zamieszkach śluzę, a on przekaże to komandorowi. To odwrócenie uwagi, jakiego potrzebujemy. I gwarant bezpieczeństwa tego statku.
W tym samym czasie, w morzu chaosu, przez które przebijali się z trudem, Foxwell szturchnął Charlesa w bok, wskazując gdzieś naprzód. W kącie skulona siedziała kobieta z założonymi rękami, obojętna na pokrzykiwanie tłumu. Była brunetką o czekoladowym spojrzeniu, którą widzieli już wcześniej na zdjęciu przekazanym im przez Sartorre.
-
Ee, pani Bieleni? - spytał Foxwell, a dyplomatka niemal podskoczyła w miejscu, unosząc wzrok na ich dwójkę.
Życie natychmiast wróciło do jej mimiki. Usta rozchyliły się w uśmiechu pełnym zadowolenia, a oczy rozbłysły, gdy wokół nich rozbrzmiał jęk zawodu wszystkich tych, którzy nie zostali wybrani - w przeciwieństwie do niej.
-
No, wreszcie! Ileż można nas was czekać? Czy wy wiecie, co ja tutaj musiałam znosić? - prychnęła, wyciągając do nich rękę. Jeśli Striker tego nie zrobił, Foxwell z ogromnym ociąganiem ją pochwycił, pomagając jej wstać. -
Zabierzcie mnie z tego burdelu, natychmiast.
Jej słowa nie brzmiały jak prośba, tylko rozkaz. Towarzysz Strikera jednak wydawał się na to nieczuły - obrócił się, stawiając twarz niezadowolonemu tłumowi, starając się otoczyć Bieleni ochroną, podczas gdy mieli przedrzeć się z powrotem na Higgsa.