Wśród bezkresnego kosmosu, w asyście wesołego przekomarzania oraz rozmów na temat jedzenia, skaner namierzył cel.
Quarianin nie zdążył wyrazić swojego zdania na temat meksykańskiej budki w Okręgu na Cytadeli. Wyraźny, głośny sygnał, prowadził ich do przodu. Nieco na godzinę pierwszą. Statek płynnie skręcił, radar obejmował spory obszar, jednakże prędkość silnika pozwalała go systematycznie zmniejszać.
Pilot, w pełne napięcia ciszy, wpatrywał się w ekran, gdzie krąg wydawał się być coraz bardziej namacalny. Wlecieli w mgławice starych wraków, statków, które wisiały puste, porzucone, bądź kompletnie zdewastowane w przestrzeni. Ile mogło minąć od wybuchu w kolonii oraz zniszczenia przekaźników masy w systemie Mindoir? Raptem parę dób. Krajobraz, bliższy był temu po bitwie stoczonej na rubieżach systemu przez ciężką, powietrzną flotę aniżeli panicznej ucieczce gości i innych dygnitarzy jak tylko ogłoszono ewakuację.
WI milczała, co pozwalała sądzić, iż żadne ślady życia nie zostały przez nią wykryte. Quarianin sprawnie manewrował pomiędzy kadłubami, był skupiony, a jego długie palce zaciskały się na sterze mocniej wprost proporcjonalnie do odległości, która dzieliła ich do rzekomego celu.
Prom z wyłączonymi silnikami znajdował się na kolizyjnej. Pilot prychnął coś niezrozumiałego pod nosem, podleciał bokiem, ustawiając się tak, iż bez trudu mogli podpiąć komin pomiędzy jednym, a drugim statkiem tworząc korytarz dający im możliwość przejścia. Bariery, pozostawały nietknięte. Nie ostrzelano ich, właściwie w ogóle nie zauważono obecności Orpheusa. Albo skutecznie byli ignorowani, albo... Statek, tak jak wiele innych, był już dawno opustoszały.
Mimo to, sygnał wyraźnie wskazywał na nieczynny, dryfujący, wręcz senny prom. WI dwukrotnie sczytała sygnaturę, a ta pasowała pod każdym względem.
-
Pasuje. Potwierdzam zgodność. Zerowa szansa na błąd - oznajmiła bezdyskusyjnie miękkim, choć metalowym głosem w komunikatorze.
Quarianin obrócił się w ich stronę w fotelu pilota z zamyśloną miną. Podświetlone, widoczne w hełmie oczy, wydawały się być zwężone.
-
Nikt nie odpowiada. Chcecie tam zejść? Próbować nawiązać łączność? - był ich pilotem. Kompetencje wyciągnięcia celu i eskortowanie go leżało już poza jego obowiązkami, co zdecydowanie mu odpowiadało. Zresztą, ktoś musiał zostać na pokładzie i pilnować włączonych silników na wypadek konieczności szybkiej ucieczki.
Szafki w ładowni zawierały wszystkie to, co niezbędne - skafandry, maski tlenowe, buty magnetyczne oraz liny. Gdyby dobrze poszperać, natrafić można było na zapasowe pochłaniacze ciepła oraz pojedynczy ładunek wybuchowy do wyjątkowo opornych drzwi.
Wyświetl uwagę Mistrza GryTura trzecia. 34/60. Pamiętajcie o rzucie, a posty czekam do 7/12 włącznie!